Praktycznie od
początku wojny na Ukrainie staram się, co wydaje się dość oczywiste, śledzić
sposób w jaki przebieg zdarzeń oraz roztaczające się perspektywy komentują tzw.
eksperci, w tym ci związanie ze służbami wywiadowczymi to tu to tam. Jednocześnie
jednak, co też jak sądzę jest zrozumiałe, w stosunku do tych doniesień
pozostaję z każdym dniem coraz bardziej zdystansowany. Czemu tak? Otóż odnoszę
wrażenie, że mimo iż, owszem, z owych analiz można się czegoś dowiedzieć, to
one często są tak niekonsekwentne i wzajemnie sprzeczne, że nie ma większego
sensu wyciągać z nich poważniejszych wniosków. Oto dowiaduję się że służby
wywiadowcze Stanów Zjednoczonych poinformowały, że Rosja rzuciła na front
ostatnie już swoje siły i prawdopodobnie w ciągu najbliższych tygodni nastąpi
ukraińska kontrofensywa, która bieg wojny kompletnie odmieni. Chwilę później
okazuje się, że brytyjskie służby poinformowały, że Władimir Putin jest
umierający w szpitalu i prawdopodobnie w najbliższym czasie na Kremlu nastąpi
kluczowa dla przyszłości Europy zmiana. W następnej już chwili jednak okazuje
się, że wedle analiz niemieckiego wywiadu, wojna może potrwać jeszcze wiele lat
i będzie to wojna na wyniszczenie. I oto nagle inny ośrodek informuje, że Rosja
jest gotowa przeprowadzić atak nuklearny na kraje wschodniej Europy i w tej
sytuacji może dojść do III Wojny Światowej. A za wszystkimi tymi informacjami
niezmiennie stoją jak najbardziej poważne wywiady jak najbardziej poważnych
państw.
Jak mówię więc,
od dawna już z docierających do mnie tego typu informacji staram się nie wyciągać
radykalnych wniosków i jeśli mam być szczery, to równie dużym, czy może bardziej małym, zaufaniem
darzę komentarze zwykłych telewizyjnych ekspertów w osobie takich czy innych choćby i generałów, tu w Polsce, czy tam w stacji BBC, czy CNN – zwłaszcza gdy nie wiem,
w jakim stopniu oni wszyscy mówią to co im leży na sercu, a w jakim to, co uzyskali
mniej lub bardziej bezpośrednio od służb kremlowskich. I oto, proszę sobie
wyobrazić, w tym całym informacyjnym chaosie odezwał się nie kto inny jak Jan
Maria Rokita, czołowy polityczny komentator tygodnika „Sieci”. Pisałem niedawno o Rokicie w tonie jednoznacznie szyderczym, a to po tym jak ten, w odstępie
zaledwie trzech tygodni, przedstawił zupełnie na poważnie dwie całkowicie
sprzeczne ze sobą analizy, dotyczące perspektyw jakie w obliczu rosyjskiej
agresji stoją przed Ukrainą. Tuż po wizycie prezydenta Bidena w Polsce, w
dramatycznie pesymistycznym tonie, przedstawił Rokita opinię, że Ukraina przez
Amerykę i Zachód została pozostawiona sama sobie, a wszystko co ewentualnie
możemy obserwować to działania czysto pozorowane, o czym zresztą najlepiej
świadczyła ponura mina prezydenta Dudy w wywiadzie dla TVN24, już po odjeździe Bidena. Nie minął miesiąc,
jak Rokita zmienił swoje oceny o 180 stopni, z najwyższym entuzjazmem
ogłaszając, że oto Ameryka nie dość że zaangażowała się po stronie Ukrainy, to
jeszcze owo zaangażowanie robi wrażenie długofalowej strategii, której celem
jest doprowadzenie do zniszczenia Rosji jaką znamy i przedefiniowanie układu sił
w Europie i na świecie. Wyszydziłem więc odpowiednio Rokitę i jego analityczne
talenty i tak naprawdę jedyne pytanie jakie mi na koniec zostało, to to, ile
Karnowscy mu za idiotyzmy które on wypisuje płacą.
I oto dziś, jak
wspomniałem, Rokita zabrał głos ponownie, a ja już mam pytanie dodatkowe: czy
to faktycznie ci dwaj mu płacą, czy może ktoś inny? W czym rzecz? Otóż stało się tak, że w
najnowszym numerze tygodnika „Sieci” Rokita przedstawił trzystronicowy tekst
zatytułowany „Na co liczy Zełenski?”, w którym jednoznacznie zasugerował, że do
końca tego nie wiadomo, pomijając jedną rzecz oczywistą: na pewno nie na
zwycięstwo Ukrainy, która w sposób oczywisty skazana jest na porażkę. Skąd
Rokita ma tę informację? Czyżby tak mu wyszło z jego pracowitych przemyśleń?
Ależ skąd. Przeczytał mianowicie Rokita w angielskim „The Independent” rzekomy
raport brytyjskiego wywiadu i ruszył w te słowa:
„Jeśli kto jeszcze żywił jakieś złudzenia, to po wyciekłym
(raczej celowo) raporcie brytyjskiego wywiadu powinien je porzucić. [...] Jego
sens można streścić w pięciu punktach. Po pierwsze – od jakiegoś czasu na
Ukrainie mamy do czynienia z ‘absolutną nierównowagą na polu bitwy i całkowitą
dominacją wrogich samolotów w powietrzu’.
Po drugie – armii ukraińskiej skończyły się własne ciężkie pociski
artyleryjskie, więc siła rażenia jej artylerii sięga 25 km, rosyjskiej zaś –
300 km. Ta przewaga rodzi skutki ‘katastrofalne’, wedle słów jednego z dowódców
ukraińskich w Donbasie. Po trzecie – żołnierzy ukraińskich w niewoli rosyjskiej
jest ok. 5,6 tys., a Moskali [to jest jedyna nomenklatura, jakiej Rokita,
prawdopodobnie dla swoistego uwiarygodnienia się używa w stosunku do Rosjan] w
niewoli ukraińskiej – 550. Jeśli się to wie, to się też łatwo rozumie, dlaczego
praktycznie ustała wymiana jeńców w proporcjach 1:1, na co chętnie godzi się
Moskwa, ale nie Kijów. Po czwarte – ‘poważnie demoralizujący wpływ’ na kondycję
armii ukraińskiej wywiera rosnąca fala dezercji. Ten fakt z kolei współgra ze
świeżo podanymi danymi polskiej Straży Granicznej, wedle których w Polsce
schroniło się pół miliona Ukraińców w wieku poborowym. Wreszcie po piąte, jak formułuje to wywiad brytyjski – ‘oczywiste jest, że dotychczasowa wojna
konwencjonalna nie może być przez Ukrainę wygrana’”.
I to jest niemal
wszystko z czym do nas dziś przyszedł Rokita. Cała reszta, a więc, jak mówię,
bite trzy strony, to powtarzanie tego co powyżej własnymi słowami, ze
szczególnym uwzględnieniem informacji podstawowej, że dalsza obrona Ukrainy nie
ma najmniejszego sensu. Dwie jednak kwestie Rokita dodaje od siebie, a chodzi
tu o dwa pytania, na które sam sobie zresztą udziela odpowiedzi. Pierwsze z nich,
to to, czemu, skoro wojna już dziś jest przegrana, świat nadal wspiera Ukrainę
i odpowiedź, że on to robi dlatego, by wojna trwała jak najdłużej, przez co być
może uda się gospodarczo, politycznie i militarnie osłabić Rosję. Drugie
pytanie, zawarte w tytule tego czegoś, czyli na co liczy Zełenski, broniąc
przegranej sprawy. I tu proszę się łapać powietrza – otóż Zełeński, nawet gdyby
chciał oddać Rosji to czego ona sobie życzy i ogłosić porażkę, to nie może, i tu
cytat:
„Mimo to jest całkiem prawdopodobne, iż Zełenski, sam z
siebie może być skłonny do porozumienia się z Rosją, jest jednak
zakładnikiem głębokiego narodowego
patriotyzmu Ukraińców i naturalnej nienawiści do Moskali, która musiały obudzić
znane rosyjskie okrucieństwa. Jeśli tak jest, to Zełenski faktycznie nie
podpisze żadnej zgody na częściowy rozbiór Ukrainy, świadom że w takiej
sytuacji zostanie odrzucony przez naród albo i zabity przez jakiegoś
fundamentalistę narodowca”.
A już tylko
jestem ciekawy czy Państwo widzą to co widzę ja. Czy widzą Państwo, że to co
nam dziś chce powiedzieć Jan Maria Rokita w tygodniku „Sieci” to przekaz nawet
jeśli nie bezpośrednio inspirowany przez Kreml, to jest w nim zdecydowanie to
wszystko, co dociera do nas z Kremla od początku wojny. Pisze Rokita, że on się
opiera wyłącznie na tym co znalazła w „poważnej gazecie The Independent,
pozbawionej skłonności do tabloidalnych sensacji”, niestety nie ma tam równie
mocnego zapewnienia, że pozbawionej też skłonności do wsłuchiwania się w głos
rosyjskiej agentury, która, o czym wie już dziś każde dziecko, jest wszędzie.
No i nie ma tam jeszcze czegoś, co dla nas dziś może się okazać kwestią
najważniejszą, a mianowicie odpowiedzi na pytanie, na co liczy Jan Maria
Rokita, lub bardziej precyzyjnie, kim on tak naprawdę jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.