Od wizyty Scholza i Macrona na Ukrainie
minęły dwa dni i to właściwie wystarczyło, by zainteresowany tym wydarzeniem świat
zrozumiał dwie rzeczy. Pierwsza z nich to ta, że owe cztery godziny podczas których
obaj panowie zawracali prezydentowi Żeleńskiemu głowę to kompletna strata
czasu, bo każdy pozostający przy zdrowych zmysłach obserwator wydarzeń na rosyjsko-ukraińskim
froncie świetnie wie, że Ukraina, nawet gdyby bardzo chciała, dziś już nie ma praktycznej
możliwości poddać tej obrony i ustąpić Rosji choćby na centymetr. Dziś sytuacja
jest taka, że dziejowa szansa przed jaką stoi państwo ukraińskie i ukraiński
naród wręcz zmuszają ich do tego, by tę wojnę albo wygrać na całej linii od
Lwowa po most oddzielający Krym od Rosji, albo zniknąć w mrokach historii. I
jeszcze jedno: ta wojna nie zakończy się przed śmiercią Putina, dlatego też
wszelkie z nim rozmowy są pozbawione jakiegokolwiek sensu. I wydaje się że to
wszystko, równie dobrze jak my, wiedział też prezydent Żeleński jeszcze zanim
tych dwóch kombinatorów otworzyło usta. Bardzo zresztą znaczące jest tu ujęcie,
jakie zrobiło pewną karierę w mediach, gdzie Żeleński ściska się z Macronem,
jednocześnie patrząc prosto w kamerę wzrokiem, jakim, będąc jeszcze dziećmi,
patrzyliśmy gdy kazano nam pocałować jaką obcą krewną na dzień dobry.
Przepraszam bardzo, ale gdybym musiał oglądać tego typu obrazek z prezydentem
Dudą czy premierem Morawieckim w jednej z głównych ról, to bym się zapadł pod
ziemię ze wstydu.
Do nich zresztą jeszcze wrócimy,
natomiast teraz chciałbym zwrócić uwagę na drugą rzecz, jakiej dziś, po tych
dwóch dniach, jesteśmy świadomi. Otóż zarówno premier Włoch, którego nazwiska –
jak to ma miejsce we włoskiej politycznej tradycji – nikt na świecie nie zna, a
tym bardziej prezydent Rumunii pełnili w owej rzekomo historycznej wyprawie
rolę tak zwanego kwiatka do kożucha. Powiedzmy, że jeszcze dla zachowania
jakichś tam pozorów, mających kogo się da zapewnić, że ta wizyta to w żaden
sposób nie jest wspólny projekt Francji, Niemiec i Rosji, ale część planu
ściśle europejskiego, wpuszczono do tego wagonika w Rzeszowie włoskiego
premiera, natomiast sposób w jaki został przez świat polityki oraz światowe
media potraktowany biedny prezydent Rumunii mówi nam bardzo wiele o tym, jak
ważną rzeczą w tym strasznym towarzystwie jest utrzymywanie postawy niezmiennie
wyprostowanej.
I tu przejdę już do naszych polskich
spraw. Jak wiemy, nie czekając nawet na wynik owych rozmów, media oraz politycy
związani z totalną opozycją ruszyli z falą szyderstw, że oto wszystkie grzechy pisowskiej
władzy jednocześnie eksplodowały, kiedy się okazało, że dziś nikt Polski jako
adwokata Ukrainy, ale też członka europejskiej wspólnoty, nie potrzebuje. Gdy
po raz pierwszy od lutego Europa jako siła moralna postanowiła wysłać potężny
wspólny i jakże historyczny sygnał w kwestii rosyjskiej agresji na Ukrainę,
okazało się że nawet taka Rumunia jest bardziej od Polski szanowana na
europejskich salonach. I ja, ani pewnie nikt inny z nas, nie wie i wiedzieć już
nie będzie, czy to Macron z Scholzem postanowili nie zabierać ze sobą do Kijowa
prezydenta Dudy, lub premiera Morawieckiego, czy to Polska już na samym
początku dała tym cwaniakom do zrozumienia, że nie ma mowy o tym, by faktyczny
lider światowego oporu przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainie, miał brać
udział w tym żałosnym cyrku. Biorąc pod uwagę to, jak oni wszyscy tam dziś
nienawidzą Polski i polskiego rządu, domyślam się że im jednak musiało bardzo
zależeć, żeby wpuścić nas na tę minę i gdyby tylko Jarosław Kaczyński był tak
głupi jak niektórym z nich się wydaje, kto wie, jak byśmy się dziś czuli. No
ale załóżmy, że to oni są jednak tak głupi, że – jak ten dyrektor szkoły, który
„za karę” nie wysyła nielubianego przez siebie nauczyciela na szkolną wycieczkę – postanowili
Polskę w ten sposób ukarać. Nie zmienia to jednak faktu, że Polska, umywając od
tego nędznego przekrętu ręce, zachowała twarz i wspomnianą już wcześniej, tak bardzo ważną, postawę wyprostowaną.
Wczoraj, w utrzymywanej do samego końca ścisłej
tajemnicy, z wizytą do Kijowa przybył premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson.
Nie wiemy o tej wizycie nic poza tym, że ona się odbyła. Nie wiemy, o której
godzinie Johnson się tam pojawił, w jaki sposób tam dotarł, jak długo wreszcie i
o czym z prezydentem Żeleńskim rozmawiali. Ja bym się natomiast nie zdziwił,
gdyby się okazało, że pewną rolę w tym wydarzeniu odegrały dwa wojskowe
helikoptery, jakie nad Rewalem wypatrzył pewien związany z Platformą
Obywatelską hotelarz i uznał za stosowne o swoim odkryciu poinformować Kreml.
Gdybym miał rację, to wszystko mam już do końca sklejone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.