Kiedy skończyliśmy studia, postanowiliśmy z moją już wtedy żoną, że nie pójdziemy normalnie pracować do szkoły, lecz będziemy żyli z lekcji prywatnych. Ja założyłem firmę, a ona normalnie została w domu, wychowując dzieci i dbając, by wszystko trzymało się kupy, a jak miała czas, to dawała korepetycje. I przez następne 10 może lat było bardzo dobrze. W pewnym momencie uznałem, że może lepiej będzie się ustatkować i znaleźć coś stałego, no i podpuszczony przez znajomego dyrektora jednego z katowickich liceów wziąłem tę robotę. I też było bardzo dobrze. Niestety, po kilku latach, na skutek niemożliwych do pokonania napięć na poziomie relacji dyrekcja-nauczyciel, z dnia na dzień złożyłem wypowiedzenie i ze szkoły odszedłem – licząc oczywiście na to, że, tak jak to było dotychczas, dla nauczyciela języka angielskiego wszystkie drzwi stoją otworem… no i okazało się, że nie stoją; że ten pociąg już odjechał (szczegóły opisuję w książce o angielskim listonoszu).
Jakimś cudem jednak, najpierw trafiłem roczne zastępstwo w jednym z osiedlowych gimnazjów, potem – po wielomiesięcznym szukaniu kolejnej pracy i po pierwszym w moim życiu tak zwanym interview – udało mi się złapać bardzo dobry kurs i znów uznałem, że nie jest źle. Potem znalazłem jeszcze jedną, równie dobrą, robotę… i coś mi strzeliło do głowy, by zacząć prowadzić tego bloga. Dostałem tę nagrodę, blog zyskał tę swoją jakąś tam popularność… i w tym momencie wszystko w jednej sekundzie trafił szlag. Z dnia na dzień straciłem wszystkie lekcje i zostałem bez pracy, a ponieważ w międzyczasie wypadłem z rynku korepetycji, bez pracy jakiejkolwiek. No i w tym momencie jedyne co mi pozostało, to zwrócić się do czytelników o wsparcie. Na bardzo prostej zasadzie: gdybym potrafił grać na gitarze i ładnie śpiewać, poszedłbym na dworzec w Katowicach z czapką i spróbował żyć w ten sposób. Ponieważ jednak grać na gitarze nie potrafię, a śpiewać ładnie też nie bardzo, uznałem, że skoro oni przez tego bloga pozbawili mnie pracy, to zwrócę się bezpośrednio do czytelników z prośbą, by mi wrzucali do tej czapki, właśnie przez wzgląd na te teksty.
I muszę tu dziś oświadczyć najdobitniej, jak tylko potrafię, że dzięki temu ten blog przetrwał i dziś mamy to co mamy. A nie było łatwo. Niedawno poprosił mnie o spotkanie człowiek, którego, swoją drogą podejrzewam dziś o wyjątkowo złe intencje, ja się z nim spotkałem, a on mnie w pewnej chwili spytał, jak to jest, że nauczyciel tak dobry, na rynku tak bardzo otwartym na naukę języka angielskiego, nie ma pracy. Ja mu na to odpowiedziałem, że ja akurat ostatnio radzę sobie nienajgorzej, ale przy okazji wyjaśniłem mu (tu znów odsyłam do mojej książki o listonoszu), że czasy Eldorado dla anglistów w Polsce skończyły się, kto wie, czy nie na zawsze. W obecnej chwili, jeśli ktoś wypadnie z rynku, a nie jest studentem, lub absolwentem któregoś z kolegiów, i nie skończył 30 roku życia, na zatrudnienie w którejkolwiek ze szkół językowych nie ma szans. A zatem, to że ja się po tych wszystkich latach zdołałem jakoś podnieść, zawdzięczam nie temu, że jestem nauczycielem języka angielskiego, ale że jestem bardzo dobrym nauczycielem języka angielskiego. Człowiek, który mnie na to spotkanie naciągnął, sobie poszedł, a ja dziś sobie myślę, że tak jak zawsze dotychczas, jest dobrze. A skoro jest dobrze, to ja nie widzę dłużej powodu, by prosić czytelników tego bloga o wsparcie.
Muszę jednak dodać tu jeszcze jedną rzecz. Bez owego wsparcia właśnie, bez tej pomocy ze strony czytelników, ich zrozumienia i poświęcenia, ja bym dziś tego tekstu zwyczajnie nie pisał. Nie pisałbym go, bo nie byłoby tego bloga, nie byłoby mojej współpracy z Gabrielem, nie byłoby tych wszystkich książek, nie byłoby mojej współpracy z Piotrem Bachurski, nie byłoby w końcu okazji, by powoli odbudować ową, w gruncie rzeczy nie do odbudowania, pozycję na rynku nauczania języków, a więc, krótko mówiąc, nie byłoby nas. I tu sprawa jest całkowicie jasna. To wszystko jest tylko dzięki Wam, ludziom, którzy od pierwszego dnia mnie wspierali, ale też i tym, którzy tu dotarli zupełnie ostatnio, i którzy zdecydowali się też pomagać. Nie będę wymieniał kolejnych imion, bo raz że to by trwało zbyt długo, a poza tym bardzo bym nie chciał nikogo przegapić, jednak ci, którzy wiedzą, to wiedzą. Ja wiem i oni wiedzą, szczególnie ci, którzy nie opuścili jednego miesiąca. Wszystkim bardzo dziękuję.
Jak część z nas pewnie zauważyła, usunąłem numer konta z mojego bloga i przestałem apelować o pomoc. Zamykamy ten niezbyt dla mnie wesoły rozdział. Jeszcze raz wszystkim dziękuję, a jeśli komuś przyjdzie do głowy, by mi za któryś z tekstów coś wrzucić i zna numer konta, nie będę się oczywiście tych pieniędzy odsyłał. W końcu, jeśli takie „W Sieci” w każdy poniedziałek od Bogu ducha winnych ludzi bierze po 6 złotych i w zamian daje im to co daje, to, przepraszam bardzo, ale o czym tu gadać? A poza tym, ani słowa więcej na ten temat więcej. Od dziś zaczynamy nowy etap. Mam nadzieję, że jeszcze lepszy.
Zachęcam oczywiście do odwiedzania księgarni pod adresem www.coryllus.pl i kupowania książek. Za niecałe trzy tygodnie mamy też targi w Katowicach, gdzie już na pewno będzie nowa książka, a ja tam będę razem z nią. Jak zawsze.
Zachęcam oczywiście do odwiedzania księgarni pod adresem www.coryllus.pl i kupowania książek. Za niecałe trzy tygodnie mamy też targi w Katowicach, gdzie już na pewno będzie nowa książka, a ja tam będę razem z nią. Jak zawsze.
Krzysztofie to ja człowiek ,który według ciebie,naciągnął cię na spotkanie i którego podejrzewasz o bardzo złe intencje. Możesz wyjaśnić o jakie, konkretnie? Cel spotkania -rozmowa i uzyskanie twojego autografu na twoich książkach dla mnie i dla kolegi. Notabene kolega bardzo zadowolony z książek i twojego podpisu.
OdpowiedzUsuń@keluz
OdpowiedzUsuńO! Jesteś. Bardzo się cieszę. Po naszym spotkaniu wysłałem do Ciebie maila i esemesowałem. Ponieważ nie zareagowałeś, uznałem, że dałem się naciąć. Ale, jak mówię, bardzo się cieszę. Równiez z tego powodu, że sie potwierdza, że jednak znam się na ludziach.
Nic tylko gratulować... i trochę zazdrościć, bo sam jestem... ekhm... "between jobs".
OdpowiedzUsuńCałe szczęście że Pan książki wydaje z mniejszą częstotliwością niż Coryllus - da się uciułać na dwie i jeszcze coś zjeść zanim wyjdzie 5 kolejnych części.
--
Pozdrawiam, J.G.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak mam zinterpretować ostatnie zdanie. Czy dalej uważasz,że mam, czy miałem wyjątkowo złe intencje, czego one miałyby dotyczyć, i że cię w jakikolwiek sposób naciągnąłem. Co do maila - gwoli wyjaśnienia- piszę je bardzo rzadko i w wyjątkowych okolicznościach, jak ta obecna(dotyczy to także smsowania). Wolę zadzwonić i porozmawiać. Maila otrzymałem (smsa nie) i zbierałem się do odpisania, ale jak już nadmieniłem wcześniej,rzadko je piszę, a jak się już zabiorę, to wysmażam jakąś nieskończenie długą epistołę i proces taki trwa u mnie niezwykle długo. Poza tym byłem świeżo po lekturze twojej książki o rocknrollu i wydało mi,że poczekam z podzieleniem się z moimi refleksjami na katowickie targi książki, które zamierzam odwiedzić(będę w ten weekend w Polsce), zamiast zawracać ci czas moim mailem.
Pozdrowienia z Londynu
@Jakub G.
OdpowiedzUsuńNie jest najgorzej.
@keluz
OdpowiedzUsuńOstatnie zdanie ma charakter pojednawczy. Do zobaczenia na targach. Będzie mi miło.
Gratuluje wytrwalosci i ciesze sie, ze panstwa sytuacja polepszyla sie. Zycze powodzenia i nadal bedziemy rodzinnie czytac panskie teksty i ksiazki. Dziekujemy za nie.
OdpowiedzUsuńSzczesc Boze
1
@Izabella
OdpowiedzUsuńJakoś ten najtrudniejszy okres udało sie przetrwać. Zobaczymy, jak się ułoży dalej, ale na razie perspektywy wyglądają nienajgorzej. Dziękuję jeszcze raz.
To o czym piszesz to jest dobra wiadomość. Ale ode mnie, póki będę mogła, a Ty będziesz pisał, będziesz dostawał przelewiki, nie ze względu na wsparcie, ale po prostu opłatę (ofiarę?) za strawę duchową, którą regularnie żywię się.
OdpowiedzUsuń@Jo
OdpowiedzUsuńMiło Cię znów widzieć. Dziękuję za dobre słowo.
Bardzo się cieszę i dziękuję za regularne teksty. Powiem szczerze, że się nawet trochę na początku przestraszyłem, że skoro już jest lepiej to będziesz mniej pisał i ten tekst to takie trochę pożegnanie, bo masz dużo pracy, ale to były na szczęście nieuzasadnione obawy. Czekam na kolejne teksty i książki.
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałem tak dobrego tekstu o zmaganiach z mitycznym rynkiem. Tekstu z widokiem na happy-end. Zdarzało mnie się w codziennym odbiorze treści wysłuchać cyklicznej audycji "zawodowiec", o trudach powrotu na rynek pracy. I nie słyszałem w tych rozmowach o choćby odrobinie sukcesu, jedynie statystyki, etaty, fundusze unijne i beneficjenci.
OdpowiedzUsuńSukcesów życzę i dobrej drogi za kolejnym wzniesieniem.
@tpraw
OdpowiedzUsuńZacząłem pisać za darmo, i skończę pisać też za darmo.
@ARGut
OdpowiedzUsuńTo faktycznie, gdy chodzi o to, jest tekst bardzo optymistyczny.