sobota, 29 listopada 2014

Donald Tusk spika w lenguidżu, czyli kłamstwo usankcjonowane

Zbliża się nieuchronnie 1 grudnia 2014 roku, a więc dzień, w którym Donald Tusk miał zacząć mówić w języku angielskim. Wbrew temu, co mogą sobie myśleć niektórzy z nas, mimo że moje doświadczenie każe mi sądzić, że nie ma takiego sposobu, by człowiek pięćdziesięcio-, sześćdziesięcio-, czy choćby i nawet czterdziestoletni, który dotychczas nie znał języka, mógł się go skutecznie nauczyć w ciągu paru miesięcy, brałem pod uwagę, że są rzeczy na niebie i na ziemi, o którym się nie śniło przysłowiowym filozofom, a zatem – wszystko jest możliwe. Może stać się tak, że jakimś nieprawdopodobnym zupełnie cudem, Donald Tusk po tych paru miesiącach bardzo intensywnego kursu wyjdzie na scenę i pokaże, że Polak potrafi.
I oto wczoraj znalazłem w Sieci dwie informacje, które wskazują na to, że jeśli nawet cuda są – a to, że są, to wszyscy tu mniej więcej wiemy – to nie na tym poziomie. Okazuje się, że w ramach obserwowanej przez nas od paru dni akcji promocyjnej na rzecz zohydzania społeczeństwu Prawa i Sprawiedliwości i podkreślania wybitności obecnie nam panującej władzy, brytyjski „Financial Times” przeprowadził wywiad z Donaldem Tuskiem, jak się dowiadujemy, prowadzony wyłącznie w języku angielskim, natomiast najbardziej spektakularnym dowodem na to, że były premier opanował ów język w stopniu dostatecznym ma być to, że ów dziwny człek w pewnym momencie, całkowicie spontanicznie, wypowiedział słowo „fuck”. Nie żartuję. Zaledwie przytaczam treść zasłyszanej relacji.
Drugie zdarzenie, którego celem było przekonanie nas, że owe pieniądze wydane na nauczenie Donalda Tuska języka angielskiego, nie zostały zmarnowane, to zapis rozmowy, gdzie Donald Tusk, w rozmowie z angielskojęzycznym dziennikarzem, nie ma najmniejszych problemów z używaniem języka jeszcze parę miesięcy temu całkowicie dla niego obcego. I to robi wrażenie nawet bardziej imponujące. Wszyscy wiemy, jak to przez minione siedem lat Donald Tusk został wyćwiczony w kłamstwie tak skutecznie, by nawet wtedy, gdy ogłasza, że dwa i dwa to pięć, przekazywać ową wiadomość takim tonem i z takim wyrazem twarzy, by każdy idiota wiedział bez dodatkowych objaśnień, że jest adresatem najbardziej oczywistej prawdy. Tu jednak Premier osiąga absolutne szczyty. On autentycznie robi wrażenie, jakby owe angielskie zdania, jakie wydobywają się z jego ust, były „na żywo” produkowane przez jego genialny umysł. Tymczasem prawda wygląda tak, że wszystko jest dokładnie tak jak zawsze, a więc z jednej strony jest Donald Tusk, a z drugiej najbardziej upiorna propaganda. A więc mamy do czynienia z tym, co współczesny język polski określa mianem „ustawki”, i to w dodatku ustawki wyjątkowo nędznej, świadczącej o tym, że ci, którzy Tuska do tego popisu przygotowywali, to dokładnie tacy sami durnie, jak on sam. Bez wyobraźni, bez rozumu, natomiast z całą kupą bezczelnego przekonania, że wolno wszystko. O co chodzi? Oto w pewnym momencie premier Tusk, poproszony o skomentowanie nowych wyzwań, jakie przed nim stoją, wypowiada następującą kwestię: „After being for seven years the prime minister of Poland…”. Otóż rzecz polega na tym, że ta akurat konstrukcja, zarówno gdy chodzi o sekwencję „after being”, jak i wstawione w środek zdania „for seven years”, to jest naprawdę wyższa szkoła jazdy. Nie ma takiego sposobu, by człowiek, który uczy się języka angielskiego niemal od zera, w ciągu paru miesięcy był w stanie spontanicznie formułować tego typu sekwencje. To jest zwyczajnie niemożliwe. Jedyne wytłumaczenie, jakie dla tej eksplozji geniuszu ja mogę w tej chwili przedstawić, to takie, że całą tę jego wypowiedź przez minione tygodnie jacyś umyślni wbijali Premierowi w głowę, następnie jego służby pijarowskie umówiły mu ów wywiad, i dalej wszystko już zostało przeprowadzone zgodnie z planem.
Ja zdaję sobie sprawę z tego, że to co ja tu piszę może robić wrażenie jakiegoś kompletnie bezsensownego leczenia ran przy pomocy wacika umoczonego w wodzie, zwłaszcza gdy widać wyraźnie, że premier Tusk mówi w lenguidżu i to z prawdziwie ułańską swadą. Muszę jednak wszystkich entuzjastów spraw niemożliwych i niewytłumaczalnych zapewnić, że to co widzimy i słyszymy, do dokładnie taka sama fikcja, jak wszystko to, z czym mieliśmy do czynienia przez minione siedem lat. Ten człowiek w oczywisty sposób język angielski zna tak, jak go znał dwa miesiące, siedem miesięcy i piętnaście lat temu. Czyli w ogóle. To co dostajemy, to dokładnie to samo kłamstwo, jakim jesteśmy karmieni od lat, dzień za dniem. Niedługo przekonamy się o tym kolejny raz. Tyle że w innej, równie cwaniackiej, odsłonie.

Zbliża się 6.00, a zatem czas iść na dworzec i jechać do Warszawy na targi. Jeśli tory będą równe, powinienem być na miejscu o 10.00. Jeśli nie, bardzo proszę chwilkę poczekać. Jeśli dożyję to będę. Jeśli natomiast ktoś ma do Warszawy zbyt daleko, a Wrocław za tydzień też nie wchodzi w grę, zapraszam na stronę www.coryllus.pl

2 komentarze:

  1. Chciałbym to jego "after being..." usłyszeć na żywo, zapewne pwiedział to z zaciągając lekko cokney'owskim akcentem ... Słoiki wszystko wciągną, chamstwo i absurd ustawek sięga więc zenitu. Nam pozostaje śmiech przez łzy i krzyk. Ja czekam na Wrocław :).

    OdpowiedzUsuń
  2. @Janosik
    Okazuje się, że on zrobił coś jeszcze lepszego: "People took to the streets".

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

17 mgnień wiosny, czyli o funkcji dupy i pieniądza w życiu człowieka pobożnego

         W ostatnich dniach prawa strona internetu wzburzyła się niezmiernie na wieść, że Tomasz Terlikowski wraz ze swoją małżonką Małgorza...