poniedziałek, 18 czerwca 2012

Co słychać w Sieci?

Znaczna część mojego doświadczenia życiowego pochodzi z okresu, kiedy to jeszcze pracowałem w szkole. Wydaje mi się, że, pomijając pracę księdza, który siłą rzeczy, przez ciągły kontakt z ludźmi, choćby w czasie regularnych spowiedzi, wie o życiu niemal wszystko co wiedzieć o życiu można, tylko praca nauczyciela daje porównywalną wiedzę o wielkości i nędzy człowieka. No może jeszcze tylko bycie lekarzem pozwala sięgnąć aż tak głęboko, choć lekarz siłą rzeczy ma kontakt z ta raczej ciemną strona naszego życia, a zatem tylko z jej częścią.
Oczywiście, nie twierdzę tu, że bycie księdzem, nauczycielem, czy lekarzem cokolwiek nam gwarantuje. W końcu, tak naprawdę i tak wszystko się rozbija o naszą chęć do otworzenia się na innych ludzi, z ich troskami i radościami, i kiedy tej chęci zabraknie, równie dobrze można na to wszystko machnąć ręką. Ale, jak mówię, szansa zawsze jest. I tylko od nas zależy, czy ją wykorzystamy.
Pracowałem więc swego czasu w szkole i pewnego dnia pojawiła się w sekretariacie pewna pani. Osobiście jej nie spotkałem, ale sprawę mi dokładnie przedstawiono. Otóż była to mama jednego z uczniów, a przyszła ona do szkoły w takiej oto sprawie, że jej syn nie jest w stanie rano wyjść z domu do szkoły, bo siedzi przy komputerze i nie ma sposobu, by go od tego komputera odciągnąć. Rzecz tym, że ile razy ona, czy ojciec chłopca próbują go jakoś zmusić do tego, by on poszedł do szkoły, on dostaje takiego szału, że oni nie są w stanie walczyć. Przyszła więc ta pani do szkoły z bardzo niecodzienną prośbą. Czy nie istniałaby taka możliwość, by oni przywieźli ten komputer do szkoły i postawili go gdzieś w sekretariacie, czy w gabinecie dyrektora, tak by ich syn miał poczucie, że jego ulubiona zabawka jest blisko, i w ten sposób czuł się bezpieczniej.
Ja wiem, że ta historia brzmi jak fikcja, ale daję słowo, że jest prawdziwa. To się autentycznie zdarzyło i to zdarzyło dokładnie tak jak ja tę sprawę relacjonuję. Ktoś powie, że ci rodzice to jakieś kompletne bałwaństwo, a więc nie ma o czym mówić. Otóż nie. Mama była lekarzem, a ojciec prawnikiem w bardzo poważnej rządowej instytucji, a więc nawet jeśli ktoś sądzi, że bycie lekarzem, czy prawnikiem niczego nie gwarantuje, faktem jest, że to była normalna – przynajmniej w sensie przyjętym powszechnie – rodzina. Osobiście tego ucznia nie znałem. To znaczy, uczyłem klasę, do której on teoretycznie chodził, natomiast jego widziałem być może dwa czy trzy razy, i nawet wtedy trudno mi nawet było sobie przypomnieć, jak on wyglądał. Mama została przekazana szkolnemu pedagogowi, który poradził jej, by póki to dziecko nie skończyło jeszcze 18 roku zycia, skierować go na leczenie psychiatryczne, bo sytuacja jest dramatycznie zła, i to już jest ostatni moment, by cokolwiek zrobić. Za rok, kiedy on będzie osobą dorosłą, a więc decydującą o sobie, jego rodzina nie będzie miała już żadnego ruchu. Więcej już tego chłopca nie widziałem.
Jak wiemy, są różnego typu uzależnienia, i, jak to bywa z uzależnieniami, nigdy nie jest tak, że na nich wszystko się zaczyna i kończy. Chodzi mi o to, że jeśli ktoś chleje, czy pali marihuanę, to jego problem nie sprowadza się do tego, że on chleje lub pali marihuanę, a poza tym wszystko jest tak jak trzeba. Rzecz w tym, że to szaleństwo jest zaledwie pierwsza kostką z tego domina, która uruchamia całą resztę. Jeśli ktoś jest nałogowym pijakiem czy narkomanem, mowy nie ma o zwykłym życiu na każdym innym poziomie. Podobnie zresztą z wszystkimi innymi nałogami. Człowiek uzależniony od seksu przestaje być człowiekiem w takim sensie, w jakim w przebłyskach świadomości z pewnością chciałby być. Człowiek tracący wszystkie swoje pieniądze w kasynie, ktoś kto gromadzi niepotrzebne rzeczy do tego stopnia, że nie jest w stanie swobodnie poruszać się po swoim mieszkaniu, ci z nas, którzy jedzą zbyt dużo, lub nie jedzą w ogóle – oni wszyscy mają problem znaczne szerszy, niż tylko ten sprowadzający się do ich małej prywatnej obsesji. Podobnie jest z komputerem. Nałóg to nie fantazja i hobby. Nałóg to psychiczna choroba. Choroba straszna.
Niedawno, przy okazji, tak się złożyło, Euro2012, otrzymałem od pewnego naszego kolegi link do kilku zdjęć, na których widać prezydenta Komorowskiego plus towarzyszących mu polityków na trybunie stadionu we Wrocławiu, kibicujących w minioną sobotę reprezentacji PZPN w meczu przeciwko Czechom. Chodziło o to, by mi pokazać, jak to Wałęsa ma szalik na stałe ułożony tyłem do przodu, a Komorowski z kolei został zaopatrzony w taki egzemplarz, by w żadnym możliwym ustawieniu, nie narażał się na kpiny. Ja jednak zwróciłem uwagę na coś innego. Otóż wśród tych wszystkich naszych celebrytów, siedzi Waldemar Pawlak, wicepremier i minister gospodarki. I na każdym z tych zdjęć on nie ogląda meczu, natomiast gapi się w tablet, który ma uruchomiony przed sobą. Oczywiście biorę pod uwagę, że to wszystko jest zaledwie niefortunny przypadek, i że Pawlak przez większą część meczu patrzył na boisko, jednak ta myśl nie przychodzi mi zbyt łatwo. Problem bowiem w tym, że reporterowi, który robił te zdjęcia, zdecydowanie nie chodziło o to, by pokazać Pawlaka, że jaki to bałwan, zamiast oglądać mecz bawi się na Internecie, lecz tych co siedzieli nad nim, a więc Komorowskiego i Wałęsę. Pawlak, wygląda na to, znalazł się tam za każdym razem przypadkiem. I za każdym razem, zamiast oglądać mecz, siedział w Sieci.
Ale jest jeszcze coś. Otóż ja miałem okazję ostatnio widzieć Pawlaka w akcji kilkukrotnie. Raz w programie Rymanowskiego „Kawa na ławę” , drugi raz na jakiejś wspólnej konferencji prasowej z Tuskiem, no i teraz na tym meczu. Za każdym razem, on miał przy sobie ten tablet. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie owa konferencja. Tusk coś mówił, tymczasem Pawlak coś tam w tym swoim urządzeniu grzebał. Ja nie żartuję. To własnie tak wyglądało. Jest ta estradka, na niej stoi Tusk, obok Tuska Pawlak, przed nimi kamery i dziennikarze, Tusk coś mówi, a Pawlak siedzi w necie. Później pada pytanie do Pawlaka, Pawlak odkłada na moment ten sprzęt, coś gada, by za chwilę znów wrócić do Sieci.
Otóż jestem głęboko przekonany, że Waldemar Pawlak jest od Sieci uzależniony. Jestem pewien, że to nie jest tak, jak od czasu do czasu lubią powtarzać media, że premier Pawlak to fan Internetu. To w ogóle nie chodzi o to, że Pawlak to taki mistrz techniki, że podczas gdy inni jego koledzy wiedzą zaledwie jak wysłać i odebrać maila, to on wie znacznie więcej, Sprawa polega na tym, że Pawlak z Internetem się zjednoczył. On i Internet stali się jednym. I to stali się jednym nie tak, że on, kiedy wraca do domu, pędzi od razu do komputera i gra w jakieś gry. On stał się z Internetem jednym w taki sposób, że on już go nosi ze sobą do pracy. I nie czuje już nawet przy tym wstydu. On jest jak tamta mama, która przyszła do dyrekcji mojego liceum i zapytała, czy ona mogłaby przywieźć tam komputer swojego dziecka.
I proszę to zrozumieć. Tu nie ma żartów. To nie chodzi o to, byśmy się dziś wszyscy pośmiali z Waldemara Pawlaka. Tu nawet nie chodzi o to, byśmy sobie porozmawiali o tym, jak to ważny minister, który ma tyle ważnych spraw na głowie, prawdopodobnie nie jest nawet w stanie kontrolować swoich obowiązków. I że przez to Polskie Państwo jest w takiej zapaści. Problem jest gdzie indziej. Otóż rzecz w tym, że Waldemar Pawlak – wicepremier w polskim rządzie – prawdopodobnie cierpi na bardzo ciężką chorobę psychiczną, i przez ową niesłychaną polityczną pętlę, której nie sposób ruszyć, nie ma sposobu, by nie dość że nie móc cokolwiek z tym zrobić, to nawet nie ma jak o tym rozmawiać.
Ja wiem, że widok Waldemara Pawlaka z tym tabletem może być trochę zwodniczy. Właśnie przez to, że ten obraz w ogóle nie wygląda groźnie. Zawsze bowiem można sobie powiedzieć to, co napisałem wyżej. Że on zwyczajnie lubi Internet i się na nim zna. I tyle. Jednak jeśli, tak jak wcześniej zasugerowałem, jest to uzależnienie, to równie dobrze możemy nagle zobaczyć przed sobą któregoś z innych ministrów, pijanego w sztok, przewracającego się i śpiewającego jakieś pijackie piosenki, lub innego, zgiętego w pół, zaćpanego na śmierć… i to co naprawdę przeraża, to fakt, że podobnie jak w przypadku Pawlaka, nikt nawet nie piśnie jednego słowa, które mogłoby zaświadczyć, że coś jest nie tak.

Bardzo proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta i o kupowanie obu moich książek, dostępnych w księgarni Coryllusa, a anonsowanych ciut wyżej, po prawej stronie. Naprawdę warto. Dziękuję.

5 komentarzy:

  1. @Toyah
    Wcześniej myślałam, że on nosi to ze sobą, żeby dodać sobie powagi. Że niby on cały czas zajmuje się jakimiś bardzo ważnymi kwestiami państwowymi. Dziwne, że na tych konferencjach nikt go do tej pory nie zapytał, co on właśnie tam przed sobą ma. Może oni wszyscy dobrze wiedzą,bo nie wierzę, żeby mu nie zajrzeli nigdy przez ramię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie podbudowany historią sprzed lat wniosek końcowy. Pozdrawiam, będę wpadać częściej

    OdpowiedzUsuń
  3. No ale dowodu na zasiedzenie Pawlaka w necie to Pan raczej nie pokazał. Gapienie się w tablet niekoniecznie chyba oznaczać musi surfowanie po sieci. Może film oglądał, ibuka czytał, grał, mejla pisał... czort znajet. Lepiej chyba, żeby czytał, grał czy pisał na meczu niż na posiedzeniu rządu (co być może również czyni).
    Problem w tym, że ze zderzenia faktu (uczeń z proglemami psychicznymi) z domysłem być może za daleko idącym powstał interesujący tekst, który niedwuznacznie sugeruje, że jest uzależniony od interneta. Może jest a może nie. Dowodu - brak.
    Ponieważ znam Pana teksty wyłącznie z neta, też mógłbym przypuszczać, że jest Pan nałogowym interneciarzem - byłoby to sprawiedliwe i prawdziwe?
    Ukłony,
    Ghurka

    OdpowiedzUsuń
  4. W post scriptum nieplanowanym dorzucę jeszcze, że nie mam telewizora, więc nie wiem, jakiego tabletu i w jaki sposób wicepremier używa. Ale przyszło mi do łba, że być może właśnie z tabletu kontroluje swoje włości: a nuż mają w ministerstwie przykazane słać mejlem do szefa raporty co godzina albo pięć? I on to wszystko dyskretnie na tablecie ogarnia, zamiast seplenić w tle transmisji do komórki albo użerać się z miniaturową klawiaturką blackberry.
    I co - może-li być tak właśnie?
    Ukłony kolejne,
    Ghurka

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...