poniedziałek, 30 listopada 2009

O łysiejących politykach i nikomu niepotrzebnych emerytach

Dzisiejszy dzień, ledwo się zaczął, a już przyniósł dwie tzw. ‘sensacyjne' wiadomości. Tak się dziwnie składa, ze żadna z nich nie dotyczy ani Lecha Kaczyńskiego, ani Zbigniewa Ziobro, ani nawet nowych zeznań Janusza Kaczmarka. Powiedziałbym, ze wręcz odwrotnie - chodzi o premiera Donalda osobiście i działań jaśnie nam panującej władz. Okazało się bowiem, że Platforma Obywatelska miała jakąś naradę, zamkniętą przed mediami, i z tej właśnie narady ‘wyciekły' taśmy, na których premier Tusk skarży się, że gdyby on wiedział, ze rządzenie jest tak niefajne, to by się do tego nie pchał. Dodatkowo jeszcze, Donald Tusk popłakuje, że teraz z tych wszystkich stresów on wyłysieje i mu spadnie w sondażach. Jeśli kogoś to interesuje, to całość relacji jest w Onecie http://wiadomosci.onet.pl/1871836,11,item.html.
Patrząc na pierwsze reakcje, nie mogę nie zauważyć, że powszechna opinia na temat tego wystąpienia Premiera jest taka, że „facet jest git". A to natychmiast powoduje u mnie włączenie lampki alarmowej i rosnących podejrzeń, że powyższy 'przeciek' był przeciekiem kontrolowanym. Uważam, że platformowi piarowcy, znając doskonale intelektualny poziom wyborców Platformy, a jednocześnie widząc, że skala poparcia dla rządu mocno się chwieje, postanowili wykonać gest, który dla przeciętnie inteligentnego obserwatora jest zupełnie samobójczy, ale - jak powiada znane powiedzenie - „biały człowiek ich nie zrozumie". A więc - w moim odczuciu - jest niemal pewne, że przez najbliższe dni, sprzymierzone z Donaldem Tuskiem media, będą chichotać i udawać, że „ależ to Donald wykonał wpadkę!", a drugiej strony wszyscy będą bacznie obserwować wzrost poparcia, jeśli już nie dla rządu, to przynajmniej dla „wypasionego kola z Sopotu".
Ja - wiedząc, że moje słowa niewiele zmienią, bo siła otępienia bywa wielka - chciałbym jednak wtrącić tu parę słów prawdy. Kiedy Prawo i Sprawiedliwość wygralo wybory w roku 2005 i przejęło władze, mówiło się, ze oto Polska wpadła w ręce ludzi, którzy mają wszystko, tylko nie determinację do zmieniania państwa i do uczciwego, ciężkiego rządzenia. Powszechna opinia była taka, ze partia, która mogła się autentycznie skupić na tym co istotne, nieszczęśliwie dla Polski przegrała wybory. Kierunek ataku propagandowego przeciwko rządowi Prawa i Sprawiedliwości był taki, że PiS zajmuje się wyłącznie organizowaniem konferencji prasowych i podlizywaniem się najmniej wymagającym umysłom, ale na szczęście tuż za rogiem stoją siły pod kierunkiem Donalda Tuska, przygotowane, wykwalifikowane i zdeterminowane do tego pierwszego po 18 latach autentycznego gestu na rzecz Polski. Tego historycznego skoku. Zresztą sam Donald Tusk lubił wielokrotnie mawiać, jak to on wie, że rządzenie to nie zabawa, ale ciężka praca. Praca nie na pokaz, ale praca dla powszechnego dobra.
I oto dziś, po roku rządzenia, Donald Tusk ogłasza, że on w ogóle się nie spodziewał, ze rządzenie jest tak nieprzyjemne i że jemu już włosy z tej mitręgi wypadają i że to pewnie mu obniży popularność. Co jednak najciekawsze, istnieje uzasadnione podejrzenie, że te słowa mu podsunął jakiś Eryk Mistewicz, bo z wyliczeń mu wyszło, że to będzie dobre 'story'.
Pisałem tu nie tak znowu dawno temu o Margaret Thatcher. Pozwolę sobie przypomnieć jej słowa komentujące pierwsze chwile po tym, jak ona wygrała wybory i stanęła przed najcięższym wyzwaniem w życiu. Kiedy stanęła przed zadaniem wyciągnięcia Wielkiej Brytanii z trwającego dekady kryzysu.
W obliczu tak dramatycznej sytuacji, na którą złożył się wspomniany już długotrwały upadek gospodarczy, wyniszczające skutki socjalizmu i rosnące niebezpieczeństwo ze strony Sowietów - z pewnością każdy nowy premier mógł żywić pewne obawy.
Także i ja, tego pamiętnego wieczora, gdy jechaliśmy do domu przy Flood Street, powinnam była odczuwać większy lęk wobec przejęcia takiej spuścizny.[...] Lecz wtedy, przewrotnie niemal, wszystkie te wyzwania napawały mnie doprawdy szczerą radością.[...]
Muszę się tu przyznać, że istniało jednak coś jeszcze - coś niezwykle osobistego - co również dawało mi radość i siłę. Chatham kiedyś świetnie zauważył: ‘Wiem, że mogę ocalić ten kraj i że nikt inny tego nie potrafi. Byłoby zarozumialstwem z mojej strony, gdybym porównywała się do Chatham, lecz nie byłabym do końca szczera, nie przyznając, że wgłębi duszy żywiłam podobne przekonania'."
Oto przywództwo. Oto wielkość człowieka. A tu co mamy? My nie dość, że mamy premiera, który mówi, że to cale rządzenie to coś niezwykle paskudnego, to jeszcze mówi to z - jak się okazuje - słusznym przekonaniem, że te słowa w sumie świadczą o nim jak najlepiej.
Jest też dziś jednak i drugi news, na który warto zwrócić uwagę. Otóż Platforma Obywatelska postanowiła wyjść z czymś, co się nazywa ‘testament życia'. Chodzi o to, ze moja córka, albo syn, albo może nawet i ja, jeśli tylko zapragniemy, możemy złożyć oficjalne oświadczenie, że jeśli kiedykolwiek znajdziemy się w takiej sytuacji, że życie nam zacznie doskwierać, to my prosimy o coś skutecznego i ostatecznego.
Ja już się nie będę znęcał nad samą nazwą tego niezwykłego projektu. Do tego rodzaju fałszu i zakłamania, jaki się manifestuje w nazywaniu śmierci życiem, przywykliśmy już dawno, choćby po przeczytaniu Orwella. Do pokręconych ścieżek tego rządu - również.
Mnie bardziej jednak porusza inna refleksja. Oto rządzenie. Ciężka praca dla dobra innych. Jeśli idzie o konkrety,to mamy już pierwszy. Jeśli tylko zechcemy, możemy zdechnąć. Rząd Donalda Tuska nam to prawo gwarantuje. Dla dobra tych, co szczęśliwie pozostaną i ich emerytur. Może nawet i pomostowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...