sobota, 14 listopada 2009

Czy diabeł chodzi w leninówce?

Mój wybitny i drogi kolega FYM opublikował wczoraj w Salonietekst, który najpierw chciałem tylko krotko, choć trochę może prowokacyjnie na jego blogu skomentować, lecz ostatecznie uznałem, że on akurat zasługuje na coś znacznie więcej, niż głupie dogadywanie, a mianowicie na poważną polemikę. Mam tu na myśli wpis zatytułowany Nie znasz dnia ani godziny…, tekst sam w sobie już stanowiący polemikę z jeszcze wcześniejszymi tekstami. Jeśli ktoś sobie teraz pomyśli, że i ja i FYMpostanowiliśmy nagle odkryć w sobie talent polemiczny, a ponieważ nie ma z kim gadać, będziemy gadać ze sobą, to Bóg z nim. Ja bym tylko chciał zwrócić uwagę na to, że – nawet jeśli to prawda – to o ile FYM polemizuje w gruncie rzeczy wyłącznie z duchami, ja się biorę za byt rzeczywisty. I to nie byle jaki. W postaci kogoś właśnie takiego, jak FYMwłaśnie. A zatem już na samym początku mam przewagę. Bo w odróżnieniu od niego, ja jestem poważny. I teraz już tylko muszę spróbować tej przewagi nie stracić.
FYM już sam początek swojego tekstu konstruuje w taki sposób, że można się wyłącznie złapać za głowę. Piszę on mianowicie, że ostatnio on i Rolex zauważyli jakichś czerwonych i zgodnie ustalili, że świadczyć to może o jednym: komuchy zaczynają podnosić mordy. Dlaczego ja, czytając te słowa, mam ochotę protestować? Wbrew pozorom wcale nie dlatego, że w moim odczuciu Rolexowi wspólnie z FYM-em coś się przewidziało i żadnych czerwonych nie ma. Nie dlatego też, że opinię, jakoby komuna podnosiła ryj za wysoko, uważam za przesadzoną. W żadnym wypadku. Jestem pewien, że czerwoni mają się – jak na to co im się należy – zdecydowanie za dobrze, a jak idzie o łby, to oni akurat noszą je zdecydowanie za wysoko od zawsze. Ja się zdziwiłem z zupełnie innego powodu. Mianowicie dlatego, że nie jestem w stanie zrozumieć, jak w sytuacji, w jakiej Polska się znajduje – a znajduje się w niej od mniej więcej dwudziestu lat – inteligentny i dobry człowiek może się przejmować najbardziej „czerwonymi”. Od mniej więcej dwudziestu lat, gdzie nie popatrzymy, to łażą jacyś – że pozwolę sobie tu odwołać się do postaci symbolicznej – Goliszewscy. Gdzie nie spojrzymy, kręci się banda… przepraszam, ale brakuje mi odpowiedniego słowa – kosmitów i transformersów, a FYM z Rolexem załamują ręce nad nadreprezentacją komuny w naszym życiu publicznym.
O co poszło? Okazuje się, że w Saloniei po okolicach, oprócz mnie, FYM-a, Rolexa i całej kupy najróżniejszych blogerów, dziennikarzy i komentatorów, publikują jeszcze jacyś dwaj przedstawiciele międzynarodówki bolszewickiej, którzy dodatkowo jeszcze się do swoich koligacji z radością przyznają. I teraz FYMnie dość, że ich wykrył, to jeszcze starannie przeczytał i uznał, że się dzieje, oj dzieje! Zobaczmy więc, co się dzieje. Okazuje się, że jak idzie o jednego z nich, tego co się dzieje nie da się zobaczyć, bo administracja Salonu tekst wypieprzyła, a drugiego nadal można czytać, ale nie wiadomo po cholerę, bo jest on opublikowany w tzw. Krytyce Politycznej, czyli w kompletnie niszowym piśmie młodych komunistów, którzy jeśli jeszcze nie zostali pozamykani za głoszenie prawem zakazanych ideologii, to tylko dlatego, że ci którzy są władni to zrobić, zajęci są akurat tropieniem afer w CBA.
Na szczęście – moje polemiczne szczęście, naturalnie – FYM zaśmieca swój blog kluczowymi fragmentami obu tekstów, by pokazać zagrożenie i oczywiście odpowiednio nas wszystkich nastraszyć. Co widzimy? Same banały, jakich dziesiątki mogliśmy przez minione dwadzieścia lat wysłuchiwać z ust nie jakichś nikomu nieznanych pajacyków, ale z oficjalnych pism i wystąpień najbardziej prominentnych dziennikarzy, polityków, artystów i w ogóle tzw. celebrytów, którzy w swoim życiu mieli okazje – choćby na moment – popaść w najbardziej prostacki antyklerykalizm. Nie nicnieliczących się klaunów, lecz poważnych, powszechnie znanych osobistości. Że Kościół jest do bani, Chrześcijaństwo to oszustwo, a cały ten „polski katolicyzm” należałoby jakoś uśmiercić przez „symboliczne papieżobojstwo”. Czy FYM po raz pierwszy w swoim życiu usłyszał tego typu słowa? Czy może słyszał je już wielokrotnie, tyle że nie „w tak ładnej” wersji? Bardzo nie lubię podpierać się argumentem związanym z wiekiem, ale jestem pewien, że jeśli nie słyszał, albo różnica między wersją soft a hard ma dla niego wciąż jakiekolwiek znaczenie, to wyłącznie przez własnie młody wiek. I może jeszcze pytanie najważniejsze. Czyżby, jeśli on je już słyszał, to czy na pewno wyłącznie ze strony „czerwonych”?
Obawiam się, że na to ostatnie pytanie, mimo, że – jak mówię – jest ono dla mnie kluczowe, ani FYM, ani Rolex, ani nikt inny mi na nie odpowie. A to z tej prostej przyczyny, że nikt nie jest w stanie najpierw pokazać nam autorytatywnie wszystkich „czerwonych”, a następnie wszystkich ich skutecznie wyłapać. Oczywiście, pomijając tych dwóch wariatów i ich kolegów. Z nimi zresztą i tak nie ma problemu. Trzeba tylko poczekać kilka miesięcy, do 1 maja przyszłego roku, i ich zwyczajnie zgarnąć, razem z ich czerwonymi flagami z ulicy. I znów muszę powtórzyć moje wcześniejsze pytanie: Czy to znaczy, że ja twierdzę, że „czerwonych” już praktycznie nie ma? Absolutnie. Oni się wciąż panoszą tu, tam i wszędzie. Tyle, że – przede wszystkim – oni się na ogół wcale z tą swoją czerwonością aż tak nie obnoszą, a poza tym, będzie nam bardzo głupio, jak część z nich do tej, zainicjowanej przez nas akcji się podłączy i weźmie się przede wszystkim za nas.
Dlaczego za nas? Za ludzi takich jak ja, FYM, Rolex i całe mnóstwo porządnych, oddanych Bogu i Ojczyźnie obywateli? Dlatego mianowicie, że w bardzo powszechnym rozumieniu, to właśnie my jesteśmy ci „czerwoni”. Jeśli ktoś ma wątpliwości, co do tego co ja tu piszę, niech sobie poczyta nie te dwa smutne wpisy spłodzone przez tych dwóch smutnych komunistów, ale choćby blog niejakiego starego, czy tej jakiejś Kalinowskiej, czy Mireksa, czy całej gromady prawicowców pełną gębą, którzy kiedy nas widzą i słyszą nasze żale, jedyne o czym marzą, to nas wywieźć na Kołymę. W imię ostatecznej oczywiście likwidacji resztek bolszewizmu. Powie mi FYM, że on ma w dupie, co o nim myśli jakiś stary, bo on swoje wie. Pewnie. Możemy sobie zacząć na ten temat dyskutować i jestem przekonany, że się nie pokłócimy. Faktem jest jednak tez i to, że ów stary równie głęboko ma w nosie nasze rozważania. On wie, i co najciekawsze, tę swoją wiedzę nie dość, że może podeprzeć całą stertą argumentów, to jeszcze na dodatek, może tu przyprowadzić kilku bardzo znaczących świadków, którzy dadzą uroczyste słowo honoru, że to nie oni, lecz my ciągniemy za sobą całe dziedzictwo sowieckiej ideologii. I wtedy dopiero zobaczymy, jak szczerze można nie znosić „czerwonych”.
To bowiem nie my pierwsi zabraliśmy się w nowej RP za bolszewię. Nie wiem wprawdzie, kto zrobił pierwszy krok, ale z pewnością nie byliśmy to my. Może to był Stefan Niesiołowski, może Bronisław Komorowski, a może nawet sam Donald Tusk. O ile sobie dobrze przypominam, to któryś z nich, jako pierwszy, spojrzał na Jarosława Kaczyńskiego i zobaczył Władysława Gomułkę. Czy może się mylę? Kto, jako pierwszy ujrzał protestujących robotników z Solidarności i zamiast symbolu naszego zwycięstwa i wolności, zobaczył bandę nieprzytomnych z nienawiści komunistów? Czy to był może któryś z tych dwóch komentatorów, którzy tak skutecznie zainspirowali FYM-a do napisania swojego kolejnego tekstu? Otóż nie. O ile sobie dobrze przypominam, to był – na samym początku – któryś z szalenie prawicowych, szczerze nienawidzących wszystko co czerwone, działaczy Unii Wolności, czy Kongresu(Frasyniuk może, lub młody Tusk?). Wiem natomiast bardzo dobrze, kto ostatnio – we wspólnym telewizyjnym wystąpieniu - solidarnie skopał robotników z Cegielskiego. Byli to dwaj konserwatyści. Jeśli FYM potrzebuje jakichś wskazówek, to jeden z nich dziarsko walczy z wszelką czerwienią tu, razem z nami.
Będę już kończył, bo się zaczynam denerwować. I właśnie na sam koniec, zwrócę się już bezpośrednio do Ciebie. Machnij już przyjacielu ręką na tych komunistów. Oni albo już dogorywają, jak parę dni temu wszyscy mieliśmy okazję obserwować na przykładzie Jaruzelskiego, albo robią z siebie idiotów, których swoją drogą i Jaruzelski i Urban i cały klub parlamentarny SLD ma głęboko w dupie. Jeśli chcesz walczyć z wrogami Kościoła, to się już lepiej bierz za tego opętanego kochanka Dody, ewentualnie za nią samą. Oni są zdecydowanie bardziej nośni i wpływowi. Swoją drogą, mogę się założyć, że oni też uważają, ze Tu i ja jesteśmy „czerwoni”, a jak słyszą słowo ‘Solidarność’ to drą mordy, że było już tak pięknie a tu znów czerwoni podnoszą głowy i chcą nam odebrać nasze majątki. A najlepiej, bierz się za ludzi stojących całkowicie z dala od tego, na co się tak nerwowo patrzysz. Tych, którzy mają moc zmienić wszystko, a mimo to tolerują to co niszczy wszystko co dobre i prawe. I nie tylko tolerują, ale też wspierają. Bo kłamstwo jest ich jedyną nadzieją i jedyną racją bytu. I którzy są daleko bardziej groźni i – jestem głęboko o tym przekonany – nieskończenie bardziej źli. Bo to jest zło nowe. Nowe zło na nowe czasy. To jest zło na Euro 2012. Bo nie zapominaj, Bracie, że owszem, to prawda, że nieznane są ścieżki Naszego Pana. Ale niezbadane są też ścieżki, którymi chodzi ich pan.
http://freeyourmind.salon24.pl/137971,nie-znasz-dnia-ani-godziny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...