poniedziałek, 30 listopada 2009

O kasie i talentach

Jestem w rozterce. Napisałem krótki tekst, na wyraźne żądania ze strony przyjaciół - i natychmiast pojawiły się głosy, ze ma być szerzej. Nawet otrzymałem e-mail w tej sprawie. Mam zatem dwie wiadomości: obie złe. Będzie znów za krótko i za długo. A poszło o Mam talent. Mam talent to program rozrywkowy, który jakiś czas temu - dzięki moim dzieciom - znałem z filmików na youtubie, a który od pewnego czasu nadaje TVN. Wczoraj program Mam talent miał swój finał. Gdyby ktoś nie wiedział, o co chodzi, w czasie wielotygodniowych eliminacji, mieliśmy okazję oglądać najróżniejsze osoby, wykazujące się najróżniejszymi talentami, z których część odpadała, a część awansowała dalej. Ostatecznie, na ringu zostało dziesięć osób i dziś właśnie został wyłoniony zwycięzca. Największy polski talent.
Muszę przyznać, że oglądałem program z zainteresowaniem od samego początku, wyłącznie ze względu na niezliczona liczbę uczestników, z których każdy - no, może prawie każdy - miał jakiś talent. I ten talent niezmiennie mi imponował. Oglądałem ten program ze względu na utalentowanych uczestników i wbrew prowadzącym. Jeśli idzie o osoby prowadzące program, było trzech jurorów i dwóch tzw. wodzirejów. Nazwisk nie będę wymieniał, bo mi się nie chce. Wystarczy, kiedy powiem, że osobą najbardziej znośną z tej piątki była piosenkarka Agnieszka Chylińska.
Ja wiem, że w niektórych środowiskach - i nie mam o to pretensji - iluzjoniści, żonglerzy, cyrkowcy i każdy kto umie coś, czego nie umiem, przykładowo, ja (a są ich miliony), uważani są za obciach. Wiem, że jest mnóstwo ludzi, w tym wielu moich znajomych i przyjaciół, którzy uważają, że na przykład ktoś kto potrafi pięknie tańczyć, lub zaledwie wyginać, stanowi nic ponad prowincję. Ja się jednak jakoś nimi wszystkimi zachwycam. Dlatego, oglądałem program Mam talent i z zainteresowaniem kibicowałem moim faworytom. Myślałem sobie przy tym, jak bardzo czułbym się spełniony, gdybym tak jak oni, umiał cokolwiek w sposób szczególny.
Była jednak jedna rzecz, która - poza oczywiście występami Marcina Prokopa i Małgorzaty Foremniak - przez całe te tygodnie mnie nieustannie irytowała. Chodzi mi mianowicie o wieczne przypominanie, że gra się toczy o sto tysięcy euro i sto tysięcy złotych. Ile razy słyszałem te idiotyczne wzmianki o tym, że na najbardziej utalentowanego uczestnika konkursu czeka czek na 100 tysięcy euro, dostawałem szału. Oto przed nami dziesiątki ludzi absolutnie wyjątkowych w jakiejś dziedzinie, nieprawdopodobnie zdolnych, niezwykłych, którzy przyszli tu głównie po to, żeby się pokazać i żeby ktoś powiedział: „Tak. Jestem pod wrażeniem." A organizatorzy przez cały czas machają im i nam przed nosem czekiem na 100 tysięcy euro. Kogo, do ciężkiej cholery obchodzą pieniądze, kiedy na szali jest pasja?
Wczoraj konkurs został rozstrzygnięty. Wygrał duet akrobatów (wiem, że to słowo nie oddaje całej wartości pokazu) tak niezwykłych, że brakuje słów, żeby opisać to, co oni potrafią. Drugie miejsce zajęła dziewczynka o głosie, jak dzwon. O głosie, autentycznie, jak dzwon. Po całych tygodniach zmagań między ludźmi, z których każdy - niemal każdy - miał swój indywidualny, niepowtarzalny talent, zostało tylko tych dwoje (a raczej troje). Najlepsi. Wybrani. Utalentowani.
I w tym momencie, zwyczajnie, po prostu, jeden z TVN-owskich wodzirejów, gratulując zwycięstwa duetowi Melkart Ball, wypalił: „I jak to jest, kiedy się ma taką kasę?".
Ja oczywiście wiedziałem, że temat tych euro powraca, ale mimo to byłem porażony. Ci dwaj artyści dowiadują się właśnie, że wygrali nie tylko z tą niezwykłą dziewczynką, ale i z wieloma innymi ludźmi z talentem (wiecie, o czym mówię, prawda?), a tu przychodzi to coś i pyta: „To jak, niezła kasiorka, hę?"
Z jednej strony się dziwię, a z drugiej ja doskonale wiem, że nie ma się czemu dziwić. Przecież to właśnie o to chodzi. Kogo obchodzi człowiek, kogo obchodzi prawdziwe człowieczeństwo, kogo obchodzi talent? Kasa! Oto cel. Oto przyczyna. Oto droga. A oni nawet nie wiedzą, jacy są biedni.
Chwilę później przełączyłem na TVN24 i akurat leciał reportaż o człowieku, który o mało co, nie wygrał miliona złotych w Milionerach. Już prawie miał tę ‘bańkę', ale nie chciał ryzykować, więc wygrał 500 tysięcy. Reporterzy TVN-u oczywiście, tropem wydarzenia, wyszli na ulicę, żeby dowiedzieć się, co o takiej fortunie myśli przeciętny Polak. Podeszli więc też do pewnego - na pierwszy rzut oka - bardzo wykształconego obywatela i spytali, co on by zrobił, gdyby wygrał 500 tysięcy złotych. Odpowiedź była krótka i - jak mówią Anglicy - ‘to the point': „WYJECHAŁBYM Z TEGO KRAJU".
Własnie tak. Dokładnie tak. I to jest właśnie to. To jest to, o czym pisze tu, w Salonie od wiosny 2008 roku. I za co zbieram baty, ale też i wyrazy solidarności. Tych drugich na szczęście jest dużo więcej. Dziękuję Wam za nie. To nas wszystkich trzyma mocno razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...