środa, 25 listopada 2009

Tonąca w radości i rozpaczy historia o spóźnionym sprzątaniu

Nie wiem, ile może być jeszcze osób, które wciąż, do dziś, pamiętają, że 9 lutego roku, który nam się niedługo skończy, w miejscowości Udine we Włoszech zmarła kobieta nazwiskiem Eluana Englaro. Niektórzy mówią, że ona nie zmarła, ale została zamordowana. Są jednak też i tacy, którzy mówią, że ona w żaden sposób nie została zamordowana, ale sobie cichutko zmarła, i to dzięki wsparciu ludzi, którzy nie mieli nic innego na myśli, jak tylko to, żeby owej Eluanie ulżyć w przykrościach, które ona – biedna – musiała znosić. Prawda jest akurat taka, że choć ona nie została zamordowana, to wcale nie umarła sobie cichutko. Umarła z hukiem, od którego wprawdzie świat się jakimś cudem nie zawalił, ale jeśli nie wiemy dlaczego, to tylko dlatego, że nie znamy tak naprawdę bożych ścieżek. I jesteśmy tu głupi jak przysłowiowa klozetowa deska.
Eluana Englaro ani nie została zamordowana, ani też nie umarła cichutko, i to akurat wiemy na pewno. Wiemy tez jeszcze coś. To mianowicie, że na początku, zdecydowany plan, żeby ją zabić, istniał z całą pewnością, i że, mimo iż ostatecznie jednak ów plan nie wypalił, jej śmierć sprawiła, że w wielu miejscach tego naszego świata, już chwilę potem, wystrzeliły korki szampana. No i z tej informacji wynika jeszcze jedna. Że ten świat już nie żyje, dokładnie tak samo, jak ta biedna kobieta. A co gorsza, zmarł ten nasz świat w sposób jak najbardziej zasłużony.
Kiedy Eluana Englaro została doprowadzona do zawału serca, napisałem tu, w Salonie tekst, który do dziś uważam za swój może i najważniejszy, a poświęcony właśnie jej śmierci i tym korkom, a który zatytułowałem pytaniem I znów mamy się zamknąć? http://toyah.salon24.pl/88280,i-znow-mamy-sie-zamknac. Kto chce, może do niego zajrzeć i sobie poczytać. Myślę, że nawet mogłoby się to teraz okazać dość pożądane. Nie wykluczam nawet, że właściwie, biorąc pod uwagę to, ze wielu czytelników tego bloga śledzi na co dzień to, co się dzieje w świecie, mogłoby to się też okazać jedyną rzeczą, którą warto teraz zrobić. No ale napiszę jeszcze coś, co czuję, że musi być napisane. Więc, kto chce, niech czyta. Kto nie chce, niech płacze. To jest bowiem na to idealny moment.
Powód, dla którego w lutym napisałem i umieściłem tu ów tekst był jednoznaczny. Chodziło o to, że za to śmiercią, która mną osobiście bardzo poruszyła, pojawiły się głosy satysfakcji. I nie chodzi mi nawet o to, ze z radości podskoczyła Kazimiera Szczuka i jej znajomi, ale że nawet tu, w Salonie, znaleźli się tacy, którzy poczuli się zmuszeni do tego by ze szczęścia zagulgotać. Nie mówię tu o jakiejś szczególnej satysfakcji. Nie takiej, jaką się czuje, kiedy nasi siatkarze zdobędą medal, lub gdy polska drużyna piłkarska wlepi Kanadzie. Satysfakcji skromnej. Zwykłej, prostej satysfakcji z tego powodu, że udało się skutecznie doprowadzić do kolejnej niewinnej śmierci, i że ta tak niewinna śmierć, poszła jak trzeba. Czysto i gładko.
Napisałem więc ten tekst, głownie po to, żeby powiedzieć tym wszystkim, którzy się cieszą, że ich radość nie może być pełna z jednego tylko, ale bardzo znaczącego powodu. Otóż, kiedy Cywilizacja odmówiła Eluanie Englaro posiłku, z takim zamiarem, że jeśli ona nie będzie jadła i piła, to po prostu umrze, ta nieszczęsna kobieta – tak wyszło – nie umarła ani z głodu, ani z pragnienia, ale zanim jej organizm nie wytrzymał tego braku, nie wytrzymało jej serce. A rozpadło się jej ono właśnie z tej rozpaczy, z tego strachu, z tego nieszczęścia i z tego – być może – bólu. Ktoś mi powie, że bólu nie, bo Cywilizacja – w swoje pełni – do samego końca podawała jej środki ten ból uśmierzające. Więc niech będzie, że bólu nie. Przynajmniej nie tego, który taka Kazimiera Szczuka, lub mój anonimowy salonowy kolega, mogą objąć swoją bardzo szczególnej myślą.
Napisałem ten pełen najgorszej rozpaczy tekst i zakończyłem go następującymi słowami: „I już na sam koniec, pomyślałem sobie jeszcze o jednym. Nie wiem, czy się to bardzo niektórym z Was spodoba, ale jednak to powiem. Wczoraj usłyszałem, że Eluana Englaro nie umarła z głodu. Ona umarła na zawał serca. A wszystko zaczęło się tak. Przyszli dobrzy ludzie i zwilżyli jej usta, żeby jej za bardzo nie spierzchły z pragnienia. I dali jej środki przeciwbólowe, gdyby - umierając - miała poczuć jakiś dyskomfort. I tak, przez parę dni, zwilżali jej te usta i znieczulali ten ból umierania z głodu i pragnienia. I w pewnym momencie pękło jej serce…”
Czemu tak? Otóż dlatego, że, kiedy dowiedziałem się, że ona nie umarła z głodu i z pragnienia, lecz na zawał serca, z przerażeniem pomyślałem sobie, ze ona – w tej swojej bezradności, w tym swoim bezruchu i w tej swojej nieszczęsnej samotności – doskonale wiedziała, co się dzieje. Że ona świetnie słyszała tych wszystkich ludzi, włącznie ze swoim ojcem, jak szykują dla niej ten upiorny koniec. I że, kiedy poczuła głód i pragnienie, domyśliła się, co się stało i umarła. Tak sobie pomyślałem. I napisałem ten tekst.
I oto w tych dniach, dochodzi do nas informacja, ze w Belgii, po dwudziestu trzech latach nawiązano kontakt, czy, jak wolą niektórzy, wyprowadzono ze stanu wegetatywnego, pewnego mężczyznę. Zapamiętajmy jego nazwisko – Rom Houben. To nazwisko i tamto – Eluana Englaro. Otóż stało się tak, że ów Rom Houben, po ponad dwudziestu latach stanu, który dla wielu jest stanem nie zasługującym ani na litość, ani nawet na współczucie, odzyskał świadomość i pierwszą rzeczą, jaką powiedział, to ta, że on przez te dwadzieścia trzy lata, dzień za dniem, doskonale wiedział, co się wokół niego dzieje. I że tak bardzo pragnął coś powiedzieć, ale nikt go nie słyszał. Opowiada, jak krzyczał wniebogłosy ( W NIEBO GŁOSY) – ale nikt go nie słyszał. I o tym też dziś mówi. Jak strasznie chciał powiedzieć, że on wszystko wie i wszystko czuje, a jednocześnie z coraz większym bólem i rozpaczą wiedział, że to wszystko na nic. Bo nikt go ani nie rozumie, ani nie słyszy, ani nawet nie planuje usłyszeć. Ale powiedział coś jeszcze. Że to jest stan straszny nie do opisania.
I wszyscy się dziś tym niezwykle ciekawym zdarzeniem emocjonujemy. Wszyscy strasznie się ekscytujemy, że jakież to jest niesamowite, że dzieją się takie rzeczy. Że ileż to jeszcze tajemnic kryje przed nami współczesna medycyna i współczesna nauka. Patrzcie państwo! Toż to się w głowie nie mieści! Taka niby roślina, a wszystko wiedział. No, no. A my tu myślimy, że już wszystko wiemy. Oj ten człowiek! Ileż to jeszcze zagadek przed nami ten nasz świat kryje!
Piszę ten tekst, a za chwilę wkleję go na tym blogu. I nie wiem kompletnie, czy ludzi, którzy pamiętają, co się stało w lutym tego roku we Włoszech, jest dużo, mało, lub czy w ogóle ktokolwiek jeszcze wie i pamięta. A jeśli pamięta, to czy pamięta też, że Eluana Englaro nie zmarła z głodu, ale z rozpaczy. I już wiem, że nawet jeśli jest ich więcej, niż się mogę spodziewać, to ta wiedza i ta pamięć nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Że ta wiedza jest psu na budę. Że ta wiedza jest gówno warta! Z tej prostej przyczyny, że świat, w którym żyjemy, tego typu zdarzenia traktuje wyłącznie jako kolejny news. Jako to bowiem wyłącznie świetny powód, by dzień, który właśnie minął uznać za pełny i udany. A doszło do tego z tego marnego i jakże prostego powodu, że świat w którym żyjemy nie jest już więcej cywilizacją życia, lecz cywilizacją śmierci. Z tego wreszcie nieszczęsnego powodu, ze kiedy o cywilizacji śmierci wspominał Jan Paweł II, to on się nie bawił kolejnymi bon motami, lecz przekazywał wiadomość, którą myśmy uznali za coś równie interesującego i poruszającego, jak szlagwort Pokolenie JP II. Oto świat, oto cywilizacja, gdzie to o czym dziś piszę, nie jest ani znakiem, ani przestrogą, lecz wyłącznie towarem. Dokładnie takim jak jogurt na cholesterol, kolagen na zmarszczki, czy piątka na Orkiestrę.
Przepraszam bardzo, ale muszę kończyć, bo czuję, jak każde następne słowo prowadzi mnie nawet jeśli nie do bardzo spektakularnego podpalenia się w głupim i niemym proteście, to do wybuchu gniewu, który mnie z tego miejsca – w absolutnej zgodzie z regulaminem – zwolni. Jakież to szczęście, że Dobry Bóg, nie tylko obdarzył nas i naszą nędzą i naszą wielkością, ale dał nam przy tym jeszcze tę umiejętność przystosowania się. I do jednego i do drugiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...