piątek, 4 września 2009

O patriotyzmie interesownym

Umieściłem tu kiedyś tekst, w którym skarżyłem się na Telekomunikację Polską i stworzony przez nią system kontaktu z klientami. Po pewnym czasie, okazało się, że praktycznie wszystko, co napisałem w tamtym tekście, było pozbawione najmniejszego sensu, ponieważ opierało się właśnie na informacjach, które uzyskałem w ramach opisywanego przeze mnie systemu. Czyli informacjach kompletnie chaotycznych, przypadkowych i przekazanych mi wyłącznie z tego powodu, ze system informacji musi udzielić. Jakiejś. Byle jakiej. Byleby tylko jej udzielić. I wcale nie chcę tu powiedzieć, że sprawa ostatecznie się wyjaśniła. Nic podobnego. To co się wyjaśniło, to tylko to, że wyjaśnienia moich kłopotów nie zna nikt i nikt ich nigdy nie pozna, ponieważ przyczyny tych kłopotów są taka samą fikcją, jak cały system.
Nie pamiętam już, jak to było, kiedy Telekomunikacja Polska, była telekomunikacją polską, a nie francuską. Pamiętam natomiast czasy, gdy wszystkie sprawy związane z płaceniem za energię elektryczną załatwiałem w polskiej firmie, a nie w szwedzkiej. W ogóle, pamiętam wciąż bardzo dużo z tamtych dni, gdy wprawdzie wokół był komunizm, albo ewentualnie ten dziwny twór – wciąż trochę przypominający tę starą, szarą maź, a trochę już błyszczący nowym światłem – zwany dumnie transformacją, ale za to, kiedy chciało się porozmawiać w sprawach urzędowych, dzwoniło się człowieka, a nie do tak zwanego Biura Obsługi Klienta.
Pamiętam na przykład, jak dawno, dawno temu, kiedy moje dzieci były jeszcze małe, a my znacznie młodsi i pełni nadziei, poszliśmy do hipermarketu Geant, obecnie już zjedzonego przez inny, o nazwie Real, i zostaliśmy oskarżeni przez ochronę o zniszczenie paczki kredek. Zrobiliśmy wielką, zupełnie bezprecedensową jak na nasze zwykłe możliwości awanturę, i w efekcie zostaliśmy zaproszeni na spotkanie z jakimś ich dyrektorem, czy prezesem, przeproszeni i obdarowani masą prezentów.
Jestem pewien, że dziś ta sytuacja by już nie przeszła. Dziś, wszelkie pretensję musielibyśmy kierować do dziewczyny, zatrudnionej za 5 zł. na godzinę przez jakąś outsourcingową firmę w Bydgoszczy, Opolu, czy Lublinie, która pod jakimś numerem, zaczynającym się od 0-800, załatwiałaby nasze sprawy w ścisłej konsultacji z tym, co jej akurat wyświetli monitor jej komputera. I nawet nie moglibyśmy za bardzo narzekać, pamiętając, że Anglicy mają gorzej, bo gdziekolwiek zadzwonią, i tak się zgłosi ktoś w Bombaju, czy w Delhi, z kim się nawet nie można się porozumieć. Ze względu na nieustannie nieuporządkowany stan osobistych finansów, niekontrolowany upływ czasu i ogólny brak zorganizowania, od czasu do czasu muszę załatwiać sprawy związane z tak zwanymi płatnościami, bezpośrednio na miejscu. Wczoraj zadzwoniła do mnie bardzo uprzejma pani z PGNiG i poinformowała, że mam już dwa niezapłacone rachunki za gaz i żebym je zapłacił, bo mnie odetną. Wprawdzie powyższa informacja jest wystarczająco jasna i pełna, ale powiem jeszcze raz. Ta pani do mnie zadzwoniła i przypomniała mi o niezapłaconych rachunkach. Mało tego. Ona jeszcze ze mną chwilę porozmawiała i poradziła, co i jak mam zrobić, żeby ten dług jakoś porozkładać. Wreszcie mnie poprosiła, żebym tam do nich jednak przyszedł i załatwił sprawę na miejscu. Poszedłem więc tam dzisiaj i zobaczyłem ludzi. Zwykłych, normalnych ludzi. Takich ludzi, jakich można spotkać na ulicy, lub w sklepie. Ochroniarzem był starszy pan w mundurku, a nie żelowany idiota w obcisłym t-shircie, a przy biurkach siedziały normalne kobiety, a nie wytatuowane wieśniary z kolczykami w nosach i w językach. Wszyscy byli kompetentni i pomocni i, co w tym wszystkim najciekawsze, każda z osób, z którą rozmawiałem była w stanie podejmować decyzje.
Ta atmosfera, ta normalność i ta tęsknota za odchodzącym światem, sprawiły, że kobiecie, z którą w jakimś tam momencie rozmawiałem, powiedziałem, że miło jest pogadać z człowiekiem, i że należy tę możliwość docenić, bo kiedy już PGNiGzostanie sprzedane, to sobie najwyżej porozmawiam z telefonem. A kiedy zobaczyłem, jak jej się zrobiło nagle przykro, i zorientowałem się, że chyba niepotrzebnie ją zaczepiłem – bo w końcu, kiedy dla mnie to wszystko jest wyłącznie kwestią takiej trochę politycznej zabawy, to dla niej już może chodzić o życie – żeby jakoś to wszystko ładnie zamknąć, wyraziłem nadzieję, ze dopóki mamy prezydenta Polaka (tak, tak, Polaka i mam nadzieję, że ci którym to przypominam, wiedzą, że to do nich), może jakoś będzie. Ona na tego prezydenta się akurat skrzywiła, ale to już mnie akurat nie zdziwiło. Mam tylko nadzieję, że może przynajmniej następnym razem, zastanowi się dwa razy.
Ktoś może zapytać, po co ja w ogóle opowiadam o tak małych i niepoważnych sprawach. Otóż, przede wszystkim uważam, że to wcale nie są rzeczy niepoważne. Gdyby one były rzeczywiście takie niepoważne, to nie musielibyśmy codziennie oglądać i wysłuchiwać tych wszystkich ekspertów od postępu i powszechnego dobrobytu, jak z jednej strony tłumaczą nam, że nowa Polska wymaga nowej świadomości, a z drugiej aż przebierają nogami, żeby przeprowadzić parę ruchów, które nie są nowe w żaden sposób, ale wyrastają bezpośrednio z tej najstarszej na świecie ludzkiej łapczywości. Tyle że w tym akurat wypadku, ta łapczywość jest taka trochę na pół gwizdka. To jest taka nasza nowo-polska łapczywość w białych skarpetkach i z nordycką grzywką a la BCC, gdzie zgadzamy się odstąpić właściwie wszystko, byleby pozwolono nam wziąć też troszkę dla siebie. I to jest pierwszy powód. Drugi natomiast jest taki, że najczęściej to całe nasze gadanie o patriotyzmie, o Polsce, o majątku narodowym, o rozkradaniu, o naszej dumie i naszych talentach jest zawsze w pewien sposób zawieszone jedynie na poziomie idei. To jest zawsze trochę tak, że jeśli ktoś nam na nasze pretensje odpowie, że co nam to przeszkadza, że nasz bank, nasz sklep, nasz urząd, nasz operator, nasz dostawca nie jest nasz tylko ich, skoro przecież oni zrobią to samo, tyle że lepiej, to nam najczęściej pozostaje dreptać w miejscu i powtarzać to jedno słowo ‘Polska’, jakby to był jakiś klucz, czy zaklęcie. A ja jestem pewien, że ten nasz patriotyzm ma też wymiar bardzo praktyczny. Tu wcale nie najważniejsze są słowa i uczucia. Tu chodzi o dobre samopoczucie. Tu chodzi o to, żeby było miło.
No i o jeszcze coś. O zwykłą jakość. I mam tu na mysli jakość autentyczną, w znacznie głębszym wymiarze, niż dzieje się to na poziomie czysto technicznym. Niedawno rozmawiałem z pewnym bardzo wybitnym muzykiem, który mi opowiadał, że istnieje cała grupa poważnych pianistów, którzy w ogóle nie koncertują, bo nie są w stanie znieść myśli o ewentualnym kiksie. Z tego samego powodu, podczas nagrań grają tak długo i tak starannie montują wszelkie, najdrobniejsze fragmenty utworu, by w efekcie ich wykonanie było wykonawczo doskonałe. Nie stanowi to akurat żadnego kłopotu, ponieważ współczesna technika cyfrowa pozwala w tej kwestii dokładnie na wszystko. A zatem ich nagrania, pod względem wykonawczym są doskonałe. Jedyny kłopot jest taki, że się ich nie da słuchać. Bo są do dupy.
I to też przypomniało mi się dziś, podczas mojej wizyty w lokalnym oddziale (jeszcze) Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa S.A.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...