Wczoraj, wśród najróżniejszych wiadomości, i ważnych i mniej ważnych, pojawiła się informacja, obiektywnie kompletnie nieistotna, a jednak w jakiś sposób poruszająca. Otóż dowiadujemy się, że w Zielonej Górze, podczas koncertu rapera Peji, zgromadzani miłośnicy polskiego hip-hopu pobili jakiegoś nastolatka, bo ten pokazał Peji tzw. faka i Peja poprosił swoich fanów, żeby pokazali „frajerowi”, jak kończą tacy jak on. Więc oni frajerowi wlali. Niestety ktoś nagrał zdarzenie na komórce, wysłał do TVN24 i wygląda na to, że artysta Peja będzie może mieć kłopoty.
Jak mówię, cała historia wydaje się być pozbawiona jakiejkolwiek wagi. W końcu, tamtego wieczoru, z całą pewnością nie było to jedyne miejsce w Polsce, gdzie banda kiboli albo się wzajemnie pobiła, albo postanowiła wlać jednemu ze swoich. Co jeszcze ważniejsze, nie było to też jedyne miejsce w Polsce, gdzie jakiś gwiazdor – pisarz, aktor, muzyk, piosenkarz, dziennikarz… obojętne – postanowił po raz kolejny zrobić z siebie debila. W tym środowisku, zachowania ekscentryczne są częścią natury, a w połączeniu z naturalnym tam jak najbardziej głuptactwem, tworzą mieszankę prawdziwie wybuchową. Ja jednak już tak mam, że zwracam uwagę na rzeczy kompletnie nieważne i dopiero jak siądę przed chałupą i pomedytuję to z tego wszystkiego zaczyna mi się tworzyć coś, co – przynajmniej mam taka nadzieję – nagle stanie się istotne. Ja pewnie jestem trochę jak Perry z Fisher King, który znalazł na śmietniku tę drucianą siatkę z korka po szampanie i zbudował z niej krzesełko. A więc, i jedno i drugie bez znaczenia, choć krzesełko pewnie lepsze.
A więc gdzie to krzesełko? Otóż pojawiło się ono dziś w telewizji w osobie radiowego dziennikarza związanego z kulturą pop i jednocześnie kultury tej wybitnego przedstawiciela, Hirka Wrony (proszę mnie nie poprawiać, jemu naprawdę jest Hirek). Hirek Wrona, wbrew pozorom, nie jest nastolatkiem, lecz starym facetem, starszym nawet od Kuby Wojewódzkiego. Pani dziennikarka zaprosiła tego Wronę do studia, żeby zapytać go a propos tej bijatyki w Zielonej Górze. Najpierw padło pytanie, czy to co tam się działo, to prawdziwy polski hip-hop. Hirek Wrona zapewnił, że absolutnie nie, bo polski hip-hop jest bardzo kulturalny, a ci chuligani już nie. Zapytała go więc pani redaktor, czy Peja, to typowy polski hip-hop. Wrona przygasł, spuścił głowę, zaczął nerwowo stękać i oświadczył, ze sprawa jest bardzo skomplikowana, bo jemu się wydaje, że ten tekst Peji żeby bandyci wlali frajerowi, to był tylko fragment tekstu piosenki. Zupełnie jak u Rolling Stonesów – kłamał dalej najbezczelniej na świecie Hirek – kiedy to oni w piosence Sympathy for the Devil wspomnieli coś o zabijaniu i jakiś członek Hell Angels zasztyletował jednego czarnego. Bo myślał, że to naprawdę, a to była tylko piosenka. Kiedy pani redaktor wyjaśniła mu zakłopotana, ze to nie była piosenka, Hirek zmienił front i opowiedział o tym, jak to on zna tego Peję i Peja to jest równy kolo z osiedla i on żył zawsze w biedzie i mógł nawet zostać słynnym judoką, ale jakoś nie poszło i że on zawsze żył wśród bandytów i dealerów, ale to fajne chłopaki, bo Hirek ich tez zna i może za nich poręczyć. Etcetera, etcetera.
I jeśli ktoś mi powie, że to wciąż nie jest krzesełko, tylko drucik od korka, to zaprotestuję. To już jest krzesełko. Może jeszcze nie całkiem skończone, ale krzesełko. Bo ja wcale nie mam ochoty pisać o Hirku Wronie i o Peji. Ale też nie interesuje mnie dziś ani Zbigniew Hołdys, ani Skiba, ani ten intelektualista od Dody o ksywie Nardal. Nie są tematem tego wpisu ani oni, ani żaden z tych wszystkich debili, którzy zostali wpuszczeni na salony przez naszych współczesnych europejczyków tylko po to, żeby mogli uwiarygodnić ten Nowy Wspaniały Świat, od którego dobrym ludziom już się chce zwyczajnie rzygać. Ja planuję dziś powiedziec słów parę wyłącznie o tych, którzy ich własnie tam wpuścili, wpuszczają i – jak podejrzewam – już niedługo doprowadzą do tego, że to nasze życie publiczne sparszywieje do tego stopnia, że jeśli ktoś będzie chciał coś powiedzieć i mieć pewność, że go ktokolwiek zechce wysłuchać, to będzie musiał założyć na łeb wielki, czarny kapelusz, w ryj wbić sobie kilka kolczyków, a swój messageprzynajmniej wyrapować. Bez tego, będzie mógł gadać wyłącznie o sporcie.
Więc tak wróciliśmy do sportu. Wczoraj paru z moich serdecznych kumpli zarzuciło mi, że stosuję podwójną miarę, bo naigrywam się z kibica Tuska, a nie mam pretensji do kibica Kaczyńskiego. Otóż jest zupełnie inaczej. Osobiście, kiedy widzę, jak mój prezydent zakłada kibolski szalik i słyszę, jak planuje po raz kolejny nagradzać państwowymi orderami sportowców, to czuję prawdziwą rozpacz. Dla mnie wymarzona sytuacja polegałaby na tym, że proszony o komentarz na temat sukcesu polskich siatkarzy prezydent Kaczyński odpowie coś w stylu: „O! Naprawdę? Bardzo mi przyjemnie. Jak pan ich spotka, proszę im ode mnie pogratulować.” I cześć. I do widzenia z państwem. Wówczas wszystko by było na swoim miejscu. Piłkarze by łoili Francuzów, kibole by się wydzierali ze szczęścia, a Lech Kaczyński byłby jak brytyjska królowa. Uprzejmie dyskretny. Niestety, tak nie można. Ja wiem, że zawsze było tak, że w większym lub mniejszym stopniu kultura popularna wyślizgiwała się ze swoich estrad i próbowała się rozpychać. Nigdy jednak nie dochodziło do tego, że ktoś kto tę kulturę odważył się zlekceważyć, zostawał przez tę kulturę natychmiast usunięty. Niestety, wygląda na to, że Lech Kaczyński wie to znacznie lepiej ode mnie.
W tym wczorajszym wpisie o sporcie, wyraziłem obawę, że jeśli tak dalej pójdzie, to ministrowie założą szaliki, do pracy będą chodzili z siekierami i kijami do baseballa, na drzwiach swoich gabinetów napiszą hasło HWDP, policja z tarczami będzie ich atakować wodą i gazem, a odpowiednio już nastawione i wychowane społeczeństwo będzie ryczeć „zabić psa”. Najświeższa historia z raperem Peją i dzisiejsza ekspertyza w wykonaniu Hirka Wrony, każą się obawiać, że tak się stanie. Peja na koncercie poprosił swoich fan ów, żeby skatowali jakiegoś nastolatka, banda łobuzów wykonała pokornie polecenie, zaproszony do telewizyjnego studia ekspert usprawiedliwił gwiazdę, tłumacząc jego postępowanie alternatywnym rodzajem kultury i tej kultury prawami, a policja i władze zastanawiają się tylko, czy nie doszło do naruszenia prawa przez organizatorów zabawy. Jestem przekonany, że efekt będzie taki, że wyleci z pracy jakiś urzędnik z zielonogórskiego ratusza; najlepiej ten, który nie potrafi wymienić nazwisk polskich siatkarzy.
Bo to wszystko jest częścią tego samego zjawiska. Sportowcy, muzykanci, aktorzy, piosenkarze, estradowcy zdominowali oficjalne życie państwa. Najbardziej wpływowymi komentatorami politycznymi są kabareciarze ze Szkła Kontaktowego, współczesnymi inżynierami dusz nie są już ani pisarze, ani poeci, lecz jakiś komik występujący pod pseudonimem Ącki – co za niespodzianka, ze edytor mi to coś podkreślił; w nowym Windowsie pewnie już się ten błąd nie powtórzy – a premier naszego rządu zatrudnia cały swój propagandowo-urzędniczo-biznesowy aparat do tego, by to on mógł jako pierwszy dostać koszulkę od siatkarzy, a nie prezydent.
Czy zauważyliście, że kiedy Donald Tusk zwraca się do ludzi, używa formy „wy”, natomiast kiedy robi to Jarosław Kaczyński, zawsze mówi „proszę państwa”? I zauważył ktoś może, że Donald Tusk nie jest już w stanie uśmiechnąć się szczerze i naturalnie, a Jarosław Kaczyński – owszem? Syberia przegra. O tak! O tak!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.