środa, 2 września 2009

My, ludzie z Macondo



W swoich Stu latach samotności, Gabriel Garcia Marquez opisuje, jak któregoś dnia na Macondo spadła plaga bezsenności i ludzie przestali spać. Na początku, oczywiście, nową sytuację wszyscy przyjęli z niepokojem, ale po pewnym czasem uznano, że jest jak jest, spać się nie chce, należy więc z tym żyć, a jak się jeszcze dobrze zastanowić, to może się okazać, że w tym nowym świecie można znaleźć z całą pewnością wiele dobrego. Niestety, gdy już sobie ludzie jakoś ten darowany czas zorganizowali, pojawił się kolejny kłopot. Otóż jeden po drugim mieszkaniec miasteczka zaczął tracić pamięć. I to pamięć na każdym możliwym poziomie. Pamięć zarówno co do historii, jak i co do tego, co nam daje dzień bieżący, ale też – co być może najgorsze – pamięć odnośnie każdego, najdrobniejszego fragmentu codziennego życia. By nie zginąć w tym chaosie niepamięci, ludzie zaczęli oznaczać wszystkie po kolei otaczające ich przedmioty, nadając im nazwy i obok tych nazw, formułować objaśnienia, co do czego służy i w jaki sposób tego czegoś się używa. Powstał więc świat okrutnej nierzeczywistości, najpierw wypełnionej tysiącami absurdalnych karteczek z instrukcjami, co robić, by przetrwać, a po pewnym czasie wręcz całym systemem informacji w kształcie maszyn i różnych mechanicznych urządzeń, pomagających mieszkańcom przetrwać ten trudny czas. Ale i do tego świata ludzie się przyzwyczaili, i – podobnie jak w przypadku bezsenności – stopniowo uznali, że tak jak jest, jest dobrze i być może nawet naturalnie. I wówczas, któregoś dnia, do Macondo przybył Melquiades, bardzo mądry człowiek i czarodziej, i wyleczył mieszkańców z tej zarazy. I wtedy oto stała się rzecz przedziwna. Ludzie rozejrzeli się wokół siebie, zobaczyli ten bezsenny, zapomniany świat, oblepiony karteczkami z najbardziej oczywistymi informacjami i zdali sobie sprawę, że to co im się dotychczas wydawało rzeczywistością jest tak naprawdę fikcją i komedią. I – widząc to –zawstydzili się.
Dlaczego akurat dziś przypomniałem sobie tego Marqueza? Co takiego się stało, ze akurat dziś, kiedy właśnie minęła 70 rocznica wybuchu Drugiej Wojny Światowej, powoli cichnie echo okolicznościowych przemówień, premier Putin i kanclerz Merkel wracają do swoich bieżących spraw, wszyscy uczestnicy uroczystości dali odpowiednie świadectwo i na placu boju pozostają już tylko komentatorzy, przyszła mi do głowy ta absurdalna scena z powieści Marqueza? Otóż moje skojarzenie jest bezpośrednim wynikiem przekonania, że pewien rodzaj zła da się usprawiedliwić wyłącznie amokiem. Że – już mówiąc konkretnie – jeśli ludzie, którzy z całą pewnością zawsze wiedzieli, że tu jest Polska, tu są Niemcy, tu jest Rosja, co to znaczy i co z tego wynika dla Polski i dla nas samych, nagle gotowi są do Polski odwrócić się plecami tylko dlatego, że za akurat za nią wstawił się ktoś, kogo oni nie lubią, to za tym stoi nic innego, jak tylko czyste szaleństwo.
Wiem oczywiście, że istnieje tu u nas w kraju grupa ludzi, czy może i interesów, którzy mają siłę decydowania, a którzy ów swój interes widzą w wiernym reprezentowaniu wszystkich, którzy akurat mają jakieś do Polski pretensje. Wiem też znakomicie, że, również wśród zwykłych ludzi, są też i tacy, którzy zawsze, z jakiegoś mi bliżej nieznanego powodu, na Polskę patrzyli z lekką pogardą, a już zwłaszcza wtedy, gdy ta Polska postanowiła pokazać swoją dumę i wielkość. Krótko mówiąc, wiem, ze nie każdy musi mieć w sobie tzw. narodową dumę, czy – tym bardziej – patriotyczne oddanie. Wiem też, że w każdym narodzie są tacy, dla których jest rzeczą ściśle obojętną, kim są, gdzie żyją i gdzie umrą. Ja jednak nie myślę dziś o nich. Dziś myślę o tych, którzy z całą pewnością, czują się Polakami, czują Polskę, źle znoszą wszelkie sytuacje, kiedy Polsce dzieje się krzywda i kiedy ta ich Polska jest upokarzana, ale nagle stało się tak, że ich patriotyzm został pokonany przez ich nienawiść.
Bo cóż się stało? Wczoraj minęło 70 lat od czasu gdy Niemcy zajęli nasz kraj i tym samym postawili pierwszy krok pierwszego na drodze do kolejnego rozbioru Polski. Wczoraj minęło 70 lat od czasu, kiedy – jak w swoim niezwykłym przemówieniu na Westerplatte przypomniał prezydent Kaczyński – niemieckie samoloty zbombardowały Wieluń, zabijając setki polskich cywilów. 70 lat od czasu gdy tym ciężkim, bezlitosnym uderzeniem, rozpoczęli Niemcy, z jednej strony, eksterminację całego narodu, a z drugiej, otworzyli drogę dla bezlitosnego wymordowania kolejnych tysięcy, zamieszkujących, tym razem już wschodnie, rejony kraju. Jednocześnie, swoje apogeum osiągnęła, wczoraj właśnie, niespotykana dotychczas kampania na rzecz zniesławiania naszego męczeństwa i naszego bohaterstwa. I w tej, z pozoru tak ewidentnej, sytuacji, tak niewymagającej szczególnych rozważań, tak aż proszącej się o solidarność wszystkich Polaków, pewna grupa komentatorów, również tu w Salonie24, uznała, że oni swój autentyczny patriotyzm tym razem poświęcą na ołtarzu walki z nielubianym przez siebie prezydentem. Dlaczego nielubianym? Zawsze z tego samego powodu. Bo jest mały, bo wygląda jak kartofel, bo mówi niewyraźnie, bo Irasiad, bo Borubar, bo Perejro. Poświęcą ten swój patriotyzm i – ten jeden jedyny raz – staną przeciwko Polsce po stronie tej Polski oprawców.
A więc ja nie wierzę, że oni tacy są. Że oni Polski nie lubią. Że oni lubią Rosję i jej premiera Putina. I że oni uważają, że jak Putin i jego ludzie Polskę obrażają, to jest okay, bo Polska na to zasłużyła. Ja uważam, że oni zwariowali. Ale zwariowali na chwilę. Zupełnie tak jak któregoś dnia przydarzyło się to mieszkańcom miasteczka o nazwie Macondo. Tylko że oni też któregoś dnia otworzą oczy, rozejrzą się wokoło, zobaczą jak fatalnie dali sobie zamieszać w głowach i zaczerwienią się ze wstydu.
I stąd to moje początkowe skojarzenie. A sam tekst? Z tej wiary w człowieka. Dla pocieszenia. Żeby się nie martwić. Bo naprawdę złych ludzi w gruncie rzeczy jest wcale nie tak dużo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...