sobota, 15 kwietnia 2017

Za ścianą Warsz wita was

Wychodzi na to, że zostawię Państwa na ten czas Świąt z moim najnowszym felietonem z „Warszawskiej Gazety”. Mam nadzieję, że przejdzie. Nie jest ani szczególnie ciężki, ale też nie koniecznie bardzo niepoważny. Da się żyć. Jednocześnie wszystkim życzę radosnych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego i zdrowia i pomyślności na co dzień.


Zdając sobie oczywiście sprawę z historycznych konotacji stojących za tytułem „Warszawska Gazeta”, ile razy myślę o naszym tygodniku, automatycznie przychodzi mi do głowy dzisiejsza Warszawa, czyli miasto, w którym bywam regularnie niemal od urodzenia. No a skoro Warszawa, to również moje na jej temat refleksje. Uważam więc, że nie będzie szczególną ekstrawagancją próba podzielenia się z Czytelnikami wrażeniami, jakie odniosłem podczas mojej najświeższej tam wizyty.
Otóż pewien mój serdeczny kolega, który od wielu już lat, podczas moich tam wizyt bardzo uparcie wspiera mnie, czy to gdy chodzi o nocleg, czy o posiłek, czy niekiedy o coś do przepłukania spragnionego gardła, postanowił ugościć mnie w pewnym lokalu na Powiślu, znanym z tego, że ktoś kto życzy sobie zjeść pierwszej klasy śniadanie, nie musi szukać już dalej. Przy okazji dowiedziałem się, że dziś nie ma w Warszawie miejsca bardziej modnego, niż Powiśle, zarówno pod względem towarzyskim, jak i finansowym. I oto proszę sobie wyobrazić, że zanim trafiliśmy do owego wybitnego baru, kolega pokazał mi zespół apartamentowców, w którym mieszkania idą po 40 tys. zł. za metr, a tym samym, co łatwo sobie policzyć, za 50-metrowy kąt, chętni muszą zapłacić 2 mln. zł.
I nie pisałbym pewnie o tym, gdyby nie dwie rzeczy. Otóż przede wszystkim owo osiedle jest tak szare, ponure i brzydkie, że osobiście nie chciałbym tam mieszkać nawet gdyby ktoś mi za to płacił. I nie chodzi o to, że to jest po prostu jeszcze jedno ohydne miejsce, jakich zarówno w Polsce, jak i na świecie, jest dużo za dużo. Te mieszkania po 40 tys. za metr, wraz z okolicą, są gorsze od wszystkiego, do czego zostaliśmy dotychczas przyzwyczajeni. A mimo to są w Warszawie ludzie gotowi, by za awans do elity płacić tak ogromne pieniądze.
Drugi powód, dla którego piszę dziś o Warszawie, to owa rzekomo najlepsza w mieście „śniadaniarnia”. Kiedy przyszliśmy tam o godz. 9, a więc chwilę po otwarciu, zaledwie parę stolików nie było udekorowanych karteczkami z napisem „rezerwacja”, a po kilku minutach nie dało się tam włożyć szpilki. Jak się okazuje, dla części Warszawiaków jest czymś całkowicie naturalnym, by w niedzielny poranek walić na Powiśle na śniadanie, prawdopodobnie tylko dlatego, że taka jest moda. No ale jest jeszcze coś, co sprawia, że sprawa staje się wręcz symboliczna. Otóż to co oni tam serwują pod nazwą Full English Breakfast to kupa chaotycznie wymieszanych jajek, kartofli, boczku, fasolki i kiełbasy, z rozgotowanym plastrem pomidora na dokładkę. I tu dokładnie to samo, co w przypadku tych apartamentów, mianowicie ludzie gotowi na wiele, by poczuć ten dreszcz .
Wspomniałem o symbolu. Ktoś spyta, symbolu czego. Myślę, że odpowiedź dostaniemy już wkrótce, kiedy oni wszyscy najpierw zjedzą to śniadanie, a potem sobie wybiorą prezydenta miasta.


Przypominam, że wszystkie moje książki są do kupienia w księgarni na stronie www.coryllus.pl. Tam też informacje o dodatkowych miejscach dystrybucji. Polecam.

piątek, 14 kwietnia 2017

Krótki tekst o prawie, prawdzie i sprawiedliwości

      Pytają mnie Czytelnicy, co ja sądzę o sprawie Misiewicza, a ja przyznaję, że pewnie jeszcze parę dni temu miałbym w tym temacie coś ciekawego do powiedzenia. Dziś jednak nie przychodzi mi nic innego do głowy jak odpowiedzieć, że gdy chodzi o sprawę Misiewicza, to ja się właśnie dowiedziałem, że po ponad dwóch latach zwykłych proceduralnych przepychanek warszawski sąd w osobie sędziego Konrada Mielcarka ostatecznie uwolnił Henryka Wujca od odpowiedzialności za to, że ten w lutym 2015 roku potrącił na pasach przechodnia, powodując u niego ciężkie obrażenia ciała. A było tak, że Henryk Wujec, wówczas jeden z pierwszych doradców prezydenta Komorowskiego, jadąc swoim samochodem, ominął auto, które zatrzymało się, by przepuścić przechodnia, a następnie wjechał na przejście dla pieszych, doprowadzając do wspomnianego wypadku.
      Prokuratura, najłagodniej jak tylko było można, wnioskowała o karę więzienia dla Wujca w zawieszeniu, plus trzyletni zakaz prowadzenia samochodów, ostatecznie jednak sędzia Mielcarek uznał, że Wujec nie złamał przepisów, natomiast potrącony przez niego obywatel, owszem, nieodpowiedzialnie „wszedł pod nadjeżdżający samochód”, i w rezultacie Wujca uniewinnił.
      Czytelnicy tego bloga, włącznie oczywiście z tymi, którzy pytają mnie o moje zdanie na temat Misiewicza, chcieliby też pewnie wiedzieć, skąd ja o zakończeniu sprawy Wujca wiem. Otóż przeczytałem o tym kompletnym przypadkiem w salonie24 na blogu niejakiego Szpaka80. Czy gdzieś jeszcze? Nie. W żadnym innym miejscu śladu tej informacji nie znalazłem. Ani w Onecie, ani we wpolityce.pl, ani tam gdzie zazwyczaj jest wszystko, a więc w google’u. Kiedy już mi się wydawało, że coś jest, okazywało się, że to znów Misiewicz. A zatem powtarzam: jeśli ktoś chce znać moje zdanie na ten, ale dziś tak naprawdę każdy inny temat, to ja mam do powiedzenia tylko jedno. Jakiś baran wlazł Wujcowi pod auto. A nie powinien był. I za tę nieroztropność zostanie zapomniany.


Moje książki są do kupienia w księgarni na stronie www.coryllus.pl. Zachęcam stale.

czwartek, 13 kwietnia 2017

Jeszcze o niepokornych kapusiach

      W reakcji na moją wczorajszą notkę, jeden z czytelników przysłał mi tekst napisany przez Rafała Ziemkiewicza jeszcze w roku 2015, a więc, o ile dobrze pamiętam, mniej więcej w tym czasie, kiedy ów mędrzec przestrzegał „Gazetę Wyborczą” przed prawdziwą prawicową zarazą, która już tylko czeka aż on z kolegami stracą swoją pozycję. Zapoznałem się z refleksjami Ziemkiewicza https://dorzeczy.pl/6791/Turboniepokorni.html i z prawdziwym zaciekawieniem zauważyłem, że on już wtedy, walcząc z tym, co my nazywamy myślą niezależną, a oni „oszołomstwem”, podpierał się argumentem w osobie Jarosława Kaczyńskiego, którego rzekomo owo „oszołomstwo” chce zniszczyć. Uderzył mnie ów argument, ponieważ wrócił on z prawdziwym przytupem właśnie w tych dniach w tekście omawianym przeze mnie na tym blogu ledwie co wczoraj. Tu również, atakując mnie i Coryllusa, zarzucił nam Ziemkiewicz, że to co my dziś głosimy to zaledwie wstęp do „wieszania” Jarosława Kaczyńskiego. Oto, zdaniem Ziemkiewicza, mamy w Polsce od dawna upragnioną wolność oraz Jarosława Kaczyńskiego, który nam utrzymanie owej wolności gwarantuje, podczas gdy takie „świry” jak ja czy Coryllus próbują ową gwarancję zniszczyć. Oczywiście, każdy kto czyta nasze blogi, doskonale wie, w jaki sposób my tu patrzymy na Jarosława Kaczyńskiego i jak bardzo boimy się nadejścia chwili, kiedy on w końcu odejdzie i Ziemkiewicz z kumplami wreszcie poczują, jak wieje wiatr historii… pozostaje jednak w tym wszystkim sam Ziemkiewicz. No a skoro on, to ja może zaproponuję byśmy dziś poczytali sobie pierwszy w ogóle tekst, jaki opublikowałem na tym blogu, poświęcony jak najbardziej Rafałowi Ziemkiewiczowi. Mamy zatem luty 2009 roku, o niepokornych, a co dopiero o „turboniepokornych” jeszcze ptaki nie śpiewają, natomiast Rafał A. Ziemkiewicz już jest. Cały on. Zapraszam.


      Zwykle z dużą przyjemnością i satysfakcją czytam opinie Rafała Ziemkiewicza. Niestety w „Rzeczpospolitej” z 27 lutego p. Ziemkiewicz napisał coś, co uważam za błąd zaskakujący swoją trywialnością i tym bardziej zasługujący na polemikę.
      Otóż w swoim komentarzu "Grochem o ścianę" Redaktor pisze, że, próbując się głupio tłumaczyć z serii porażek, prezes Kaczyński przecenia wpływ mediów na opinię publiczną, bowiem: „gdyby media miały aż taki wpływ, jaki im prezes PiS przypisuje, nigdy by nie doszło do Sierpnia '80, ani upadku komunizmu - ludzie wciąż by wierzyli, że Polska rośnie w siłę, a im żyje się dostatniej”.
A ja się dziwię, jak można być tak naiwnym. Przede wszystkim historycy i inni komentatorzy wciąż nie ustalili wspólnej opinii, co do tego, dlaczego komunizm upadł. Jakkolwiek by jednak patrzeć, poziom tak zwanego społecznego sprzeciwu nie zajmuje w tych spekulacjach pierwszego miejsca. I to akurat nie dziwi, bo kto pamięta tamte lata, pamięta też dobrze, że społeczeństwo ogólnie rzecz biorąc komuny nie lubiło, ale to nie-lubienie nie zmieniało ani na chwilę faktu, że gen. Jaruzelski był zawsze bardziej popularny od Wałęsy, nie mówiąc już o Kuroniu, czy Michniku. I że jak przyszło do wyborów w roku 1989, to ponad 30% społeczeństwa uznała, że nie ma się czym przejmować „tym całym cyrkiem”.
      Nawet gdyby jednak uznać, że to ludzie wbrew całej propagandzie i psychicznej opresji unieśli się mocą zdrowego rozsądku i moralnego sprzeciwu, to ani ja, ani red. Ziemkiewicz, ani nikt inny nie może mieć pewności, czy gdyby nie ciężka, codzienna propaganda, to system nie runąłby dużo wcześniej.
      Myślę jednak, że pan redaktor Rafał Ziemkiewicz wie to co ja zupełnie dobrze i moje słowa nie są mu do niczego potrzebne. Po prostu chciał napisać, że Jarosław Kaczyński się zaplątał w polityce i żeby to udowodnić użył argumentu, którego nie przemyślał.
      Moim zdaniem on to wie, bo wskazują na to inne jego słowa, w innym jego artykule w tej samej Rzepie, gdy pisze: „Lęk zawsze idzie w parze z niechęcią, więc jeśli przekonamy ludzi, że nasz rywal jest dla nich groźny, sami wyciągną właściwe wnioski”. I dalej: „Ponieważ szyderstwo idzie w parze z pogardą, jeśli uczynimy naszego rywala obiektem kpin, także wtedy odbiorca wyciągnie wnioski na jakich nam zależy".
       Jakże to celna refleksja. Nikt by tego lepiej od red. Ziemkiewicza nie ujął. Może nawet i prezes Kaczyński. On jednak przynajmniej to wie. I o tym mówi. I ma do tego prawo. Bo to fakt, nie obsesja.

      Tak to się działo 8 lat temu. Wprawdzie Ziemkiewicz pozostał dokładnie taki sam, jednak myśmy zdecydowanie wydorośleli i spoważnieli. Może jeszcze nie do końca, ale na tyle skutecznie, by czytając powyższe słowa wiedzieć, że mamy do czynienia nie z błędem, lecz charakterem, lub co gorsza metodą.


Gdyby ktoś się zastanawiał nad tym, co by tu sobie kupić do czytania, polecam ksiegarnie pod adresem www.coryllus.pl. Tam można znaleźć nie tylko moje książki.

środa, 12 kwietnia 2017

Gdy Rafał Ziemkiewicz wybiera Stonogę

      No i stało się. Jak nas poinformowała nieoceniona Elig, po z górą dziewięciu latach System zdecydował się zaryzykować i publicznie zwrócić na nas uwagę. Po co, z jakiej okazji, w oparciu o jaki plan, tego na razie nie wiemy, ale przyznaję, że na wyjaśnienie tej zagadki osobiście czekam z niecierpliwością. A stało się tak, że w świątecznym wydaniu tygodnika „Do Rzeczy”, jego czołowy publicysta, znany nam aż nazbyt znakomicie Rafał Ziemkiewicz, zamieścił tekst – co ciekawe aż pod dwoma tytułami, czyli „Alfabet oszołomów”, oraz „Poczet obłąkanych” – w którym w charakterystyczny dla współczesnej publicystyki politycznej sposób przedstawił serię krótkich żartobliwych portretów najbardziej znienawidzonych przez polską prawicę osób, takich jak Jan Hartman, Zbigniew Hołdys, Stefan Niesiołowski, Krystyna Janda, Waldemar Kuczyński, Eliza Michalik, czy Joanna Scheuring-Wielgus, a w owym towarzystwie zechciał umieścić również dwóch blogerów – Coryllusa i Toyaha. Jak mówię, czemu wybitny prawicowy publicysta Rafał Ziemkiewicz nagle postanowił się przyznać do tego, że jednak wie, kim są Osiejuk i Maciejewski i tą wiedzą podzielił się w tak spektakularny sposób, umieszczając obu autorów w, co tu dużo ukrywać, towarzystwie naprawdę poważnym – tego zgadnąć nie potrafię. Faktem jest jednak, że od poniedziałku czytelnicy tygodnika „Do Rzeczy”, którzy dotychczas świetnie wiedzieli, kim są Niesiołowski i Hartman, natomiast o jakimś Coryllusie i Toyahu jako żywo nie słyszeli, teraz już mają okazję swoją wiedzę skutecznie poszerzyć.
      Mam przy tym podejrzenie graniczące z pewnością, że, choć oczywiście można przypuszczać, że uwagi Ziemkiewicza na temat Hartmana, Hołdysa, czy Kuczyńskiego mają na celu zaledwie dostarczenie czytelnikom prostej rozrywki, umieszczenie w tym towarzystwie Toyaha i Coryllusa pełni funkcję ściśle informacyjną. Chodzi o to, że jeśli Ziemkiewicz pisze, że Hartman jest za zabijaniem ludzi przewlekle chorych, czy że Niesiołowski kompulsywnie rzuca bluzgami, to wyłącznie po to, by z nich poszydzić, natomiast pisząc, że bloger Toyah w swoich tekstach głównie zajmuje się reklamowaniem twórczości Coryllusa, natomiast sam Coryllus autopromocją – wyłącznie informuje.
      Ale to przecież nie wszystko. Cały bowiem fragment poświęcony blogerom Coryllusowi i Toyahowi, składa się wyłącznie z informacji. Otóż, jak się okazuje, obok wspomnianej już wcześniej działalności autopromocyjnej, Maciejewski z Osiejukiem „nie zarabiają, nie publikują w żadnych czasopismach, książki wydają własnym sumptem, sami je sprzedają i sami kupują”, natomiast ich blogi zajmują się jedynie zwalczaniem „udającego patriotę Jarosława Kaczyńskiego” za jego kosmopolityzm, innych prawicowych publicystów, za to, że za swoją pracę biorą pieniądze, ale też autorów, których książki można kupić w księgarniach.
      I to jest to, co mnie w tym, na co się w tym przedświątecznym okresie wybrał Rafał Ziemkiewicz zastanawia najbardziej. Dlaczego on uznał za konieczne poinformować czytelników tygodnika „Do Rzeczy”, że obok Kuczyńskiego, Hartmana, Hołdysa i Niesiołowskiego, jest jeszcze w Polsce dwóch kompletnie stukniętych, nikomu nie znanych blogerów, którzy coś tam sobie bez sensu, w całkowitej samotności, na własny koszt, jedynie dla swojej chorej satysfakcji, dłubią? Czy już naprawdę nie byłoby ciekawiej pożartować sobie z Andrzeja Hadacza, czy ewentualnie Zbigniewa Stonogi? I kiedy już mi się wydawało, że w swoim wysiłku zmierzenia się z nieskończonością polegnę, nagle jeszcze raz przeczytałem sobie jedno zdanie, który się Ziemkiewiczowi wyślizgnęło spod paluszka: „...nie publikują w żadnych czasopismach, no chyba że jakieś będzie zainteresowane”. I to jest moim zdaniem hit. No bo spójrzcie Państwo, z czym mamy tu do czynienia. Wydawałoby się, że sytuacja każdego autora, niezależnie od tego, czy pisze w Polsce, we Francji, czy w Islandii, jest taka, że on nie publikuje w żadnych czasopismach, o ile któreś z nich nie będzie zainteresowane. To jest logiczne, prawda? Otóż w przypadku Rafała Ziemkiewicza jest zgoła inaczej. On publikuje nawet wtedy, kiedy jest brak zainteresowania. Przychodzi Ziemkiewicz do wybranej redakcji, daje swój tekst, a ktoś tam na to: „Przykro mi, panie Ziemkiewicz, ale nie jestem zainteresowany”. Na co – uwaga, uwaga – Ziemkiewicz odpowiada: „Nic nie szkodzi” i wyciąga z kieszeni kawałek papieru. Redaktor rzuca okiem, wykonuje odpowiedni telefon, wstaje i rozkładając przyjaźnie ręce odpowiada: „Ależ jak najbardziej, panie pisarzu. Cokolwiek pan sobie zażyczy”. I jest git. Właśnie tak. Git, czyli gites.
      I to jest ten ból, który kazał Ziemkiewiczowi się tak fatalnie odkryć. Świadomość, że może być inaczej.



Zachęcam wszystkich do kupowania moich książek, które są stale do nabycia w księgarni pod adresem www.coryllus.pl

wtorek, 11 kwietnia 2017

Wzywamy do tablicy, część kolejna.

Jest oczywiście parę tematów, które na nas czekają, w tym bardzo ciekawe refleksje powarszawskie, no ale to dopiero jutro. Ponieważ tak jednak wyszło, że mój wczorajszy felieton zbiegł się ze smoleńskimi uroczystościami i przedstawieniem przez zespół Antoniego Macierewicza długo wyczekiwanej prezentacji przebiegu katastrofy i doszło do swoistego dysonansu, dziś chciałbym zaproponować, byśmy się trochę pośmiali z tego, co się na nas wciąż wychyla zza rogu. A zatem zachęcam do kupowania kolejnego, ukazującego się już jutro numeru tygodnika „Polska Niepodległa” i czytania moich krótkich wesołych kawałków, no a dziś przedstawiam teksty z poprzedniego wydania pisma. Miłej zabawy.


Fakty TVN doszły do wniosku, że ponieważ KOD się wypalił i stanowi atrakcję już tylko dla grupki starych wariatów i emerytowanych esbeków, na demonstracje organizowane przez feministki przychodzą głównie najbardziej zdesperowani zboczeńcy, czasem w towarzystwie wspomnianych starych ubeków, którym KOD się znudził, a nauczyciele, zwłaszcza gdy już niedługo minister Morawiecki im sypnie kasą, jakiej oni na oczy nie widzieli, rządu nie obalą, stacja powinna wziąć sprawy w swoje ręce i zaatakować premier Szydło propagandowo. Pomysł jest taki, że oni będą zamawiać kolejno sondaże z jednym pytaniem: „Czy jesteś za odwołaniem ministra...”, no i tu odpowiednie nazwisko. Na pierwszy ogień poszedł Antoni Macierewicz i okazało się, że 57 procent Polaków chce jego natychmiastowego odwołania. Rozumiem, że w kolejce już czekają ministrowie Błaszczak i Waszczykowski. Po nich społeczeństwo wypowie się na temat ministra Ziobry i minister Zalewskiej, no a potem już pójdzie z górki i wreszcie premierem zostanie Leszek Balcerowicz. Ewentualnie Janusz Zemke. I pomyśleć tylko, że to było takie proste.

*

Gdyby natomiast akcja sondażowa okazała się nie tak skuteczna, jak się spodziewano, w odwodzie pozostaje ostatni dziś już obok Agnieszki Holland żyjący autorytet, czyli Krzysztof Zanussi. Ów mędrzec udzielił niedawno wywiadu Onetowi, w którym stwierdził, że jest zawiedziony rządem Beaty Szydło, bo nic się nie zmieniło. Dosłownie tak to zostało powiedziane: „Jestem zawiedziony, bo nic się nie zmieniło”. Po owej deklaracji następuje dłuższy wywód, w którym Mistrz długo i przeciągle wyjaśnia, na co on tak bardzo liczył w związku z odsunięciem od władzy Platformy Obywatelskiej, i z tego co udało mi się zrozumieć, wnioskuję, że chodzi ogólnie rzecz biorąc o to, że filmy, jakie Zanussi kręci są równie złe, jak dotychczas, a niewykluczone, że nawet jeszcze gorsze. A zatem apelujemy do wszystkich miłujących autentyczną sztukę Polaków, by w najbliższych wyborach głosowali na Platformę Obywatelską. Tylko to może powstrzymać dalszy rozpad talentu wielkiego reżysera.

*

Na szczęście wciąż wysoką formę utrzymuje inny artysta, tym razem nie kamery, lecz pióra, czyli Andrzej Stasiuk. Oczywiście, kiedy mówię o wysokiej formie, nie mam na myśli pisarskiej klasy wybitnego pisarza, bo tu chyba on sam już wie, że ta kałuża ostatecznie i nieodwołalnie wyschła. Chodzi o prezentowany przez Stasiuka talent publicystyczny. Również w wypowiedzi dla portalu onet.pl, ten ciekawy człowiek postanowił się podzielić z nami paroma refleksjami natury politycznej i to bez żadnych kompromisów, bo dotyczących samego Prezesa: „Ja mam jednak do niego przewrotny, literacki szacunek. Jako postać literacką bardzo go podziwiam i cenię, ale też trochę współczuję. Proszę sobie wyobrazić: rządzi sporym krajem, nie ma żadnych przyjaciół, prawie z nikim nie jest na ‘ty’, wraca do domu i samotnie, z kotem na kolanach, ogląda rodeo w telewizji. To jest surrealizm i tragifarsa. To jest późny Chaplin i wczesny Samuel Beckett razem”. Jasne. Najlepiej jest wracać do domu i samotnie rozmawiać z własnymi upiorami. No i koniecznie zwracając się do nich per ty. No a przy tym, jakie inspiracje! Nie jacyś głupi Beckett z Chaplinem, ale sam Rysiek Riedel. Jak to było? „Whisky, moja żono?” Kartofle tak nie potrafią.

*

A propos kartofli, przygotowania do ostatecznego zastąpienia na stanowisku premiera Beaty Szydło Grzegorzem Schetyną idą pełną parą. Po pewnym niezręcznym i przeciągającym się nieco ociąganiu się, Nowoczesna zdecydowała się ostatecznie poprzeć w sejmowym głosowaniu kandydaturę przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Ustami swojego wybitnego przedstawiciela, posła Gryglasa, partia ogłosiła, że nawet gdyby Platforma wystawiła do owego konkursu „worek kartofli”, Nowoczesna głosowałaby za workiem, bo „dziś nie ma ważniejszego celu, niż odsunięcie PiS-u od władzy”. To jest okropne patrzeć, jak za co się oni wezmą, to im nie wychodzi. Ledwo Gryglas wyskoczył z tymi kartoflami, w Internecie natychmiast pojawiła się nowa ksywa dla Schetyny: „Worek Kartofli z Porcelanowymi Zębami”. No cóż, polityka to nielekki kawałek chleba.

*

No i dobrze. Niech się bawią do białego rana. Gorzej, że i po naszej stronie możemy od czasu do czasu zobaczyć, jak się ludzie ze sobą i swoimi zadaniami męczą. Zapytany przez dziennikarza o swój stosunek do tak zwanej „sprawy Misiewicza”, prezydent Duda, nie siląc się na niepotrzebne dyplomatyczne gesty, odpowiedział, że „polityka wymaga tego, by brali w niej udział ludzie wyłącznie dojrzali”. Komentatorzy sugerują, że w ten sposób Prezydent postanowił podarować ministrowi Macierewiczowi tak zwanego prztyczka w nos. A ja sobie myślę, że jeśli w istocie rzeczy takie były intencje pana prezydenta, to nie dość, że fatalnie spudłował, to owo pstryknięcie musiało przelecieć na tyle daleko od ministerialnego nosa, że ten go w ogóle nie zauważył. Zwłaszcza że obok przechodził dyrektor Kędryna i wszystko zasłonił.

*

Jak widzimy, nastąpiło pewne przesilenie i jak na dziś nie jest najlepiej. Nawet demonstracje KOD-u kompletnie ustały, nawet strajk nauczycieli nie wyszedł tak jak był planowany. W dodatku ludzie się już do programu 500+ dążyli przyzwyczaić i zaczynają z nadzieją łypać w stronę Platformy Obywatelskiej, licząc, że tamci jak dojdą do władzy może wprowadzą 1000+. Jak tu żyć, Pani premier? Jak żyć? Może najwyższy czas, żeby zacząć zamykać opozycję? Przynajmniej Kazimierz Kutz poczuje satysfakcję. Ostatnio znów zabrał głos i oświadczył co następuje: „Może dojść do tego, że będą starców zamykać, ale ja już siedziałem, wiem, na czym to polega, więc owszem, możecie mnie zamknąć, tylko muszę zabrać lekarstwa. Korfanty to też przeżył. Człowiek musi przecież jakoś umrzeć. A umrzeć w więzieniu za panowania Kaczyńskiego, to ja nawet mogę zostać bohaterem!” Zaapelujmy do rządu, by coś w tej sprawie zrobił. Przecież nie godzi się tak lekceważyć życzeń starszego człowieka.

*

Jak już pisowski reżim posadzi Kutza, żeby mu umilić czas spędzany w celi, można by mu do towarzystwa dołożyć samego Lecha Wałęsę. Że niby on się o nic nie prosi? To prawda, że bezpośrednio nie, no ale ostatnio udzielił wywiadu niemieckiemu dziennikowi „Die Zeit”, w którym powiedział parę rzeczy, które prokurator Ziobro, gdyby się bardzo postarał, mógłby znaleźć na to jakiś paragraf. Otóż zdaniem Wałęsy, jeśli Niemcy natychmiast nie wezmą całej Europy za twarz, „przyszłe pokolenia będą ich tym obciążać bardziej niż za II Wojnę Światową”. Ja się tam na prowadzeniu skutecznej polityki nie znam, ale gdyby tak spróbować podciągnąć tę wypowiedź pod antysemityzm, kto wie, czy by się nie udało upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu?

*

Inna sprawa, że z Kutzem i Wałęsą za kratkami, zostanie nam już tylko przewodniczący Petru i żeby się trochę pośmiać, trzeba będzie oglądać kolejne odcinki „Ucha Prezesa”. No dobra, można ewentualnie, korzystając z tego, że ostatnio wróciła mu forma, spróbować zachęcić Ryszarda do zwiększonego wysiłku. Proszę sobie wyobrazić, że komentując rozpoczęcie procesu wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, Ryszard powiedział, że Wielka Brytania „rozpoczęła proces wyjścia ze strefy euro”, no i znów Polska zadrżała od zdrowego, gromkiego rechotu. Pojawiają się teorie, że tak jak wcześniej Petru był przekonany, że 6 stycznia Kościół w Polsce obchodzi Święto Sześciu Króli, podobnie teraz udowodnił, że z niego ekonomista, jak z koziej dupy trąba, bo nie wie, że w Wielkiej Brytanii nie płaci się euro, lecz funtami. Otóż moim zdaniem problem Petru nie polega na braku podstawowego wykształcenia, lecz na braku podstawowej przytomności. On doskonale wie, że króli było trzech, a nie sześciu, a Londyn to funt sterling, a nie euro. Niewykluczone nawet, że on świetnie pamięta ile funtów trzeba zapłacić za ile uncji. Oczywiście przed, bo po, tu już może być różnie. No ale póki co, to wciąż nie jest nasz problem.



Jak zawsze zachęcam do zaglądania do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie jest do kupienia całe mnóstwo naprawdę świetnych książek, w tym mojego autorstwa. Bardzo polecam.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Gdy nikt nie potrafi już zgadnąć, kto jest człowiekiem, a kto świnią

     Głupio to mówić, ale w obliczu sytuacji, w jakiej najwidoczniej musieliśmy się znaleźć, decydując się na udział w targach książki zorganizowanych przy okazji tak zwanej Wielkiej Konferencji Prawicy, mój przynajmniej nastrój został zdeterminowany przez wiadomość, jaka spadła na nas w sobotni poranek, a to tę mianowicie, że oto Ministerstwo Środowiska zdecydowało się dofinansować kwotą 6 mln zł projekt o nazwie Puszcza.tv, przedstawiony przez kierowaną przez sekretarkę Tomasza Sakiewicza, Joannę Jenerowicz, Fundację Niezależne Media . Jak nas informuje portal wirtualnemedia.pl, do rozdysponowania było 12,88 mln zł, do konkursu na projekt „przyczyniający się do integracji różnych środowisk (m.in.: przedsiębiorców, organów administracji samorządowej, organizacji pozarządowych, przedstawicieli mediów), promujące wspólne inicjatywy nakierowane na współpracę i komunikację niejednorodnych grup interesariuszy (platformy internetowe, warsztaty, publikacje)” zgłosiło się 17 podmiotów, z których dziewięć uzyskało dofinansowanie, i z których z kolei Fundacja Niezależne Media uzyskała blisko połowę. Jak się dowiadujemy z dalszej części owej wiadomości, projekt, którego kierownikiem ma być znana nam skądinąd aż nazbyt dobrze Katarzyna Gójska-Hejke, ma na celu: „propagowanie wiedzy na temat bioróżnorodności, ochrony, idei zrównoważonego rozwoju, instytucji Natura 2000 na przykładzie terenów Puszczy Białowieskiej”.
Łącznie projekt ma kosztować 7,16 mln zł, a więc owe sześć milionów przyda się jego autorom jak najbardziej.
      Na zarzuty, że Fundacja Niezależne Media miała dotychczas z ochroną środowiska wspólnego niewiele zgoła, zareagował Tomasz Sakiewicz, a więc jej pierwsza twarz, sugerując, że: „ataki podmiotów, które wypadły słabiej, są po prostu nieuczciwą konkurencją i próbą nielegalnego wywierania nacisku na komisję konkursową”. Sprawę doprecyzował sakiewiczowski portal niezalezna.pl, podkreślając, że „powołanie do życia nowego medium jest również szansą na wprowadzenie do debaty o ochronie polskiego dziedzictwa naturalnego głosu spoza tzw. środowisk ekologicznych związanych z organizacjami lewicowymi, finansowanymi – o czym niejednokrotnie pisała prasa – m.in. przez firmy rosyjskie”.
      Z informacji uzyskanych przez wspomniane przez serwis niezalezna.pl „lewicowe organizacje finansowane przez rosyjskie firmy” dowiadujemy się, że z uzyskanej dotacji 3,14 mln zł ma zostać przeznaczone na przygotowanie i obsługę serwisu Puszcza.tv, natomiast 398 tys. zł na system kamer rozmieszczonych po całej Puszczy Białkowskiej, z których obraz będziemy wszyscy mogli oglądać w internecie. 181 tys. zł ma kosztować rekrutacja i przeszkolenie zespołu redakcyjnego, z kolei 1,39 mln zł informacja o dofinansowaniu projektu w mediach, a 765 tys. zł „działania i materiały edukacyjne”, a więc „wkładki do gazet i płyty DVD ze zdjęciami i nagraniami z Puszczy Białowieskiej”. 119 tys. zł zostało przeznaczone na „działania integracyjne w ramach Klubu Miłośników Puszczy, który mają tworzyć najaktywniejsi użytkownicy serwisu”.
     Dalej w toku cytowanego artykułu jesteśmy informowani, że autorzy wniosku Fundacji Niezależne Media do Ministerstwa Ochrony Środowiska zapowiedzieli, że Puszcza.tv będzie „skupiać osoby o poglądach konserwatywnych i niepodległościowych, a Klub Miłośników Puszczy ma współpracować m.in. z Klubami Gazety Polskiej i Kołami Radia Maryja. Ma to stanowić przeciwwagę do tego, że zdecydowana większość organizacji zajmujących się ochroną przyrody, działających w polskiej przestrzeni publicznej, ma profil lewicowy, niektóre współpracują z partiami politycznymi, stowarzyszeniami reprezentującymi lewicową bądź liberalną perspektywę społeczno-państwową”. W związku z powyższym, zespół redakcyjny Puszcza.tv ma być szkolony przez specjalistów szanujących wartości konserwatywne.
      No i wreszcie wiadomość dla nas w pewnym sensie kluczowa, ta mianowicie, że doradztwem przy realizacji projektu zajmować się będzie adiunkt w Instytucie Ochrony Środowiska w Warszawie, Katarzyna Szyszko-Podgórska, swoją drogą córka ministra środowiska Jana Szyszki.
To zatem była wiadomość z soboty rano. Dzień wcześniej, jak wszyscy wiemy, premier Beata Szydło wygłosiła w Sejmie przemówienie, którym zdaniem wielu „zaorała” opozycję i otworzyła Prawu i Sprawiedliwości drogę do wieloletnich rządów. W, z mojego punktu widzenia. kluczowym fragmencie swojego wystąpienia, zwracając się bezpośrednio do już w tym momencie rozbitych na miazgę posłów Platformy Obywatelskiej, Pani Premier powiedziała:
      „Polacy pamiętają rządy Platformy, gdzie pracownik dostał pracę do śmierci, rodziny rabat w drogich delikatesach, a bezdomnym miał pomóc portal internetowy o wdzięcznej nazwie Empatia. Zwalnianym stoczniowcom proponowaliście naukę strzyżenia psów. Były jeszcze polskie inwestycje, które najhojniej inwestowały w waszych kolegów. Były ośmiorniczki, była pogarda dla obywatela. Dobrze się żyło wam i waszym politycznym akolitom. Za to Polacy wam podziękowali, odsuwając od władzy. To musi być największa, najbardziej odrobiona przez rząd PiS lekcja, byśmy nigdy nie byli tacy, jak wy”.
       W tej sytuacji, jak mam do przekazania Pani Premier, a może jeszcze bardziej prezesowi Kaczyńskiemu, który ją tak po tych jej słowach czule obcałował, już tylko jedno. Wpadnijcie może znowu, kiedy już się ogarniecie. Bo na razie daję słowo, że patrzę to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka i nie umiem się już zorientować, kto jest kim.


Do czerwca z targami mamy spokój, tymczasem zapraszam wszystkich jak zawsze do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można znaleźć moje książki.oje książki.

piątek, 7 kwietnia 2017

O talentach jak diament i czarnym coachingu

     
      Zanim przejdę do właściwej części dzisiejszego tekstu, muszę opowiedzieć historię jeszcze z minionej niedzieli. Otóż kiedy się już skończyły targi, wsiadłem do pociągu do Katowic i kiedy wszedłem do przedziału, okazało się że na moim miejscu siedzi dziewczyna w wieku studenckim. Siadłem na wolnym miejscu naprzeciwko niej, a ona grzecznie zapytała, czy mnie przypadkiem nie podsiadła. Odpowiedziałem, że owszem, podsiadła mnie jak najbardziej, jednak póki nikt mnie z mojego miejsca nie wyrzuci, nie mam nic przeciwko temu, byśmy sobie siedzieli tak jak siedzimy. Już chwilę później okazało się, że ona też jedzie do Katowic, tyle jednak że nie dość, że nie ma biletu, to jeszcze pędząc na pociąg zgubiła gdzieś portfel z pieniędzmi, dokumentami, kartami i w ogóle wszystkim, co człowiek trzyma w portfelu. W tej sytuacji zdeklarowałem, że kiedy przyjdzie konduktor, ja jej ten bilet kupię, a my się jakoś w Katowicach spotkamy i ona mi te pieniądze jakoś odda. Dziewczyna się ucieszyła i obiecała, że mi forsę odda jeszcze na dworcu, bo tam będzie na nią czekał narzeczony z kasą. No a potem już sobie tylko rozmawialiśmy. Rozmowa stała się tym ciekawsza, kiedy okazało się, że dziewczyna ma na imię Patrycja, mieszka w Warszawie, natomiast w Katowicach studiuje wokalistykę jazzową na Akademii Muzycznej, a we mnie się natychmiast obudziła ambicja, by ją zacząć odpowiednio muzycznie edukować. Ponieważ tak się złożyło, że w przedziale z nami jechali jeszcze nieco tylko ode mnie młodsi państwo ze Szczekocin, którzy mieli kompletnego fioła na punkcie tak zwanego classic rocka, to dziecko już do końca podróży nie miało z nami najmniejszych szans.
     Te niemal trzy godziny minęły jak z przysłowiowego bicza trzasnął, narzeczony po Patrycję jak należy przyszedł, kasę mi również jak należy oddał, a na odchodnym owa Patrycja zaprosiła mnie jeszcze bym przyszedł na jej występ w najbliższy czwartek w Akademii. No a ponieważ to było bardzo miłe dziecko, ja się tam wczoraj wybrałem i o tym właśnie chciałem dziś napisać. Otóż jest tak, że ponieważ ja mam tu w Katowicach dość dużo znajomych muzyków, w pięknej sali koncertowej Akademii Muzycznej w Katowicach byłem wielokrotnie, natomiast dotychczas nie widziałem najmniejszego powodu, by się tam pokazywać przy okazji popisów studentów miejscowego wydziału wokalistyki jazzowej. No a wczoraj jak najbardziej tam poszedłem i od razu muszę powiedzieć, że to co tam przeżyłem, do dziś mnie nie opuszcza. Otóż proszę sobie wyobrazić, że poza „moją” Patrycją, występowała tam cała kupa innych muzyków i wokalistów, a ja nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem okazję uczestniczyć w koncercie, który zrobiłby na mnie takie wrażenie. Oni wszyscy byli tak nieprawdopodobnie znakomici, że ja nie jestem w stanie wskazać na współczesnej polskiej muzycznej scenie nikogo o choćby zbliżonej klasie. To co miałem tam okazję wysłuchać, to był poziom europejski bez jakiejkolwiek dyskusji. Te dziewczyny – bo to były głównie dziewczyny – były tak dobre, że przy nich nikną nie tylko współczesne gwiazdki polskiego popu, ale też tacy klasycy jak Krystyna Prońko, Ewa Bem, Hanna Banaszak… można wymieniać. Był też chłopak, który wykonał całkowicie autorską, elektroniczną wersję przeboju Beatlesów „Norwegian Wood” na takim poziomie, że gdyby mi to puściło moje dziecko i powiedziało że to jest jakiś Belg, czy Duńczyk, to ja bym oszalał z wrażenia. Była też dziewczyna z Białorusi z piosenką Młynarskiego „Polska miłość”, a ja tam siedziałem wciśnięty w fotel i nie wiedziałem, co się dzieje. A działo się mianowicie to, że najprawdopodobniej to, co ja zobaczyłem tam, na tym w gruncie rzeczy prowincjonalnym koncercie studentów Wydziału Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach, stanowi znakomity symbol ogólnej sytuacji na rynku tak zwanej kultury w Polsce. Ja jestem pewien, że ogromna większość tych muzyków i tych piosenkarzy, jeśli zachowają swoje dotychczasowe ambicje i w pewnym momencie zorientują się, że wszystkie drogi do kariery są zamknięte, to albo się zgodzą pójść na jakieś nędzne kompromisy z cwaniakami z branży, albo zwyczajnie wyjadą za granicę i tam będą się realizować w jakiś klubach. A my tu zostaniemy z Patrycją Markowską, Justyną Steczkowską, no i oczywiście Agnieszką Chylińską. Z mężczyzn będzie nam śpiewał Dawid Podsiadło.
      No ale przecież nie chodzi tylko o muzykę. Wszyscy tu znamy mój stosunek do wszystkiego co powstaje w Polsce, gdy chodzi już nie tylko o ową muzykę, ale również o teatr, film, czy literaturę, a ja dziś mam wrażenie, że jest bardzo prawdopodobne, że to czego doświadczyłem wczoraj w sali koncertowej Akademii Muzycznej w Katowicach to tylko część tego, co się wyprawia w całej tej przestrzeni nadzorowanej przez ministra Glińskiego i wszystkich tych co pod nim. Dziewczyna którą poznałem w pociągu z Warszawy do Katowic w ubiegłą niedzielę, nie jest może kimś, kogo płyty bym chciał kupować, ale z całą pewnością prezentuje bardzo wysoki europejski poziom sztuki estradowej. Muzycy, którzy towarzyszyli piosenkarkom, nie są pewnie jakoś szczególnie wybitni, niemniej jednak jestem pewien, że oni by się mieścili w każdej poważnej ofercie, czy to w Amsterdamie, w Paryżu, czy w Wiedniu. W odróżnieniu od tego, czego się nam tu każe słuchać na co dzień. Niedawno ktoś mnie spytał, dlaczego ja nie próbuję się ze swoimi książkami przebić do czegoś, co nazywamy głównym nurtem. A ja odpowiadam zawsze tak samo, czyli że aby liczyć na tak zwany komercyjny sukces, musiałbym się w pierwszej kolejności ukorzyć przed gorszymi od siebie, a tego robić nie chcę. I tak się sprawy mają na każdym etapie i w każdym miejscu owego rynku.
      Biedna Patrycja. Wystąpiła swego czasu w telewizyjnym programie Voice of Poland i niemal go wygrała. Oceniały ją Patrycja Markowska i Justyna Steczkowska. Obie słuchały tego występu i bardzo uprzejmie pokazały, jak bardzo im się podobało. Oglądam ów występ na youtubie i dostaje autentycznej cholery. Ja na jej miejscu bym przede wszystkim się tam nie pokazywał, no ale skoro już coś mnie tam poniosło, to bym powiedział tym dwóm, że gdybym miał śpiewać tak jak one, to bym się zatrudnił na kasie w Biedronce, odwróciłbym się na pięcie i wyszedł. Co od lat regularnie czynię. Odwracam się na pięcie i wychodzę. I wszystkich do takiego właśnie podejścia zachęcam.



Już jutro w Warszawie rozpoczyna się dwudniowy kongres prawdziwej prawicy, czy jakoś tak, organizowany przez środowisko związane z „Najwyższym Czasem”. Z tej okazji w Bibliotece Rolniczej obok kościoła św. Anny będziemy sprzedawać nasze książki. Wszystkich serdecznie zapraszam. W sobotę od 10 do 18, w niedzielę od 10 do 16. Może być wesoło.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...