Wśród paru
zdarzeń, które zdominowały wczoraj rynek mediów, może nie najbardziej istotnym
było to związane z wypowiedzią papieża Franciszka – kolejną już – na temat
wojny. Nie wojny na Ukrainie, nie wojny w Afryce, wreszcie nie wojny na Dalekim
Wschodzie, ale wojny jako takiej. A to co w owej wypowiedzi zwróciło naszą
szczególną uwagę było to:
„I myślę o dzieciach, tyle ich zmarło.
O wielu uchodźcach; tu jest ich wielu. Jest tylu rannych. Tyle dzieci
ukraińskich i rosyjskich stało się sierotami. Bycie sierotą nie ma narodowości.
Straciły ojca albo matkę, i rosyjskie, i ukraińskie dzieci. Myślę o
wielkim okrucieństwie, o tylu niewinnych, którzy płacą za szaleństwo,
szaleństwo wszystkich stron, bo wojna jest szaleństwem i nikt nie może
powiedzieć: ‘nie, ja nie jestem szaleńcem’. Szaleństwo wojny. Myślę o tej biednej dziewczynie, wysadzonej w
powietrze z powodu bomby pod siedzeniem samochodu w Moskwie. Niewinni płacą za wojnę,
niewinni. Pomyślmy o tej rzeczywistości. I powiedzmy jeszcze raz: wojna
jest szaleństwem. A ci, którzy zarabiają na wojnie, na handlu bronią, to
przestępcy; oni mordują ludzkość”.
A więc to ten fragment wystąpienia
Papieża zwrócił uwagę mediów, natomiast to co wręcz wstrząsnęło opinią publiczną, to to jedno zdanie na temat śmierci córki Dugina, tej „biednej
dziewczyny wysadzonej w powietrze”.
Gdy chodzi o mnie, to w pierwszej
chwili chciałem napisać solidną polemikę z kolejną z wielu prób
szczucia na papieża Franciszka, jednak pomyślałem sobiem, że mam lepszy sposób
pokazania, jak owa rozerwana na strzępy „dziewczyna” mogła nagle w sercu
Papieża stać się „biedną”, a może i nawet „niewinną” ofiarą Zła z poza tego
świata. I w ten sposób postanowiłem przypomnieć tekst, który opublikowałem tu w
przedzień pierwszej rocznicy Katastrofy Smoleńskiej i śmierci człowieka, który
dla mnie w sposób zupełnie oczywisty, był jednym z tych którzy do tej katastrofy
doprowadzili. Bardzo proszę.
Film
Stankiewicz i Pospieszalskiego ‘Lista pasażerów’ robi oczywiste wrażenie sam w
sobie, niemniej jednak jest w nim coś, co mnie osobiście bardzo wzruszyło
jeszcze zanim miałem okazję włożyć dysk do odtwarzacza. Mam na myśli okładkę, a
raczej jej niemal centralny element. Otóż okładka owa skomponowana jest ze
zdjęć osób, które zginęły w smoleńskim nieszczęściu, a niemal w środku znajduje
się zdjęcie Sebastiana Karpiniuka. To co w tym zdjęciu jest dla mnie tak bardzo
uderzające i przejmujące, to fakt, że widzę na nim twarz człowieka miłego,
sympatycznego i autentycznie radosnego, w sposób wręcz doskonały. Sama ta
twarz, ale i – co często jest znacznie ważniejsze – jego usta i oczy są tak
pełne radości i prawdziwego uroku, że ta śmierć staje się jeszcze bardziej
bolesna.
Patrzę na to
zdjęcie Sebastiana Karpiniuka, człowieka którego za życia tak bardzo nie
lubiłem, człowieka, który budził we mnie absolutnie najgorsze instynkty, kogoś
kto swoim zachowaniem i słowami jakie wypowiadał, sprawiał, że stawałem się nie
kimś lepszym, lecz wręcz przeciwnie – człowiekiem znacznie gorszym i
podlejszym, i myślę sobie dziś, że musiałem się jednak co do niego fatalnie
mylić. Bo to jest zwyczajnie niemożliwe, żeby ktoś o oczach tak jasnych i
uśmiechu tak promiennym, był choćby w połowie tak zły, jak mi się wówczas
wydawało. I zastanawiam się, co się zmieniło? Co tak dramatycznie odmieniło ten
obraz? Czy to możliwe, że przyczyną jest tylko ta męczeńska przecież śmierć? Że
to ona nadała, tej samej przecież co zawsze twarzy, jakąś aurę świętości, czy
choćby tylko czystości? Czy może tam jest coś jeszcze? A może za tym stoi poczucie,
że biedny Sebastian Karpiniuk został tak fatalnie zapomniany przez tych, którym
z taką szczerością był przez całe lata tak bardzo wierny. Świadomość, że ci,
którym poświęcił wszystkie swoje emocje i swoją wiarę, dziś już tylko się modlą
o to, żeby tę pamięć jasny szlag trafił. Że już dość tego. Że koniec z tym
wszystkim. Do roboty!
Nie umiem
odpowiedzieć sobie na to pytanie, dlaczego kiedy dziś patrzę na to czarno-białe
zdjęcie Sebastiana Karpiniuka, widzę człowieka, którego można już tylko lubić.
Ale tak to własnie jest. Tak to się właśnie dzieje, że widzę te roześmiane oczy
i jest mi tak okropnie przykro, że on już nie żyje i że to jego życie skończyło
się w tak strasznych okolicznościach. I jest mi oczywiście też bardzo przykro z
powodu wszystkiego tego, co kiedyś o nim myślałem, mówiłem i pisałem.
Ale jest
jeszcze coś. Otóż myślę sobie, ze to jest coś absolutnie niezwykłego, a przy
okazji prawdziwie upiornego, do czego doprowadził ten plan, którego jedynym
celem było narazić Polskę na taką nienawiść, żeby to właśnie jedynie ta
nienawiść decydowała o naszej teraźniejszości, a co najważniejsze –
przyszłości. Dziś już – co przyznają sami autorzy i przy okazji piewcy tego
czarnego sposobu na zdobycie i utrzymanie władzy – tego się nie da dalej ciągnąć.
Czy to dlatego, że Polacy zauważyli ten fałsz, czy może dlatego, że
intensywności tego zła nie wytrzymała już sama natura? Trudno powiedzieć. Inna
sprawa, że ta nienawiść swoje żniwo zebrała jak najbardziej. Również w ten
sposób, że, być może nawet wielokrotnie, autentyczne dobro i pogodę życia,
zmieniła w czarny gniew o zaciśniętych pięściach i szyderczym uśmiechu. Ta
nienawiść zrobiła z nas zwierzęta. I pomyśleć tylko, że poszło o coś tak
mikroskopijnego jak władza. Myślę, że ci, którzy skalkulowali sobie, ze tak
właśnie będzie dobrze, powinni się dziś bardzo wstydzić. Choćby patrząc na
zdjęcie Sebastiana Karpiniuka na okładce tego filmu.
Wiem jednak
przy tym, że na jakikolwiek wstyd liczyć dziś nie można. Właśnie dlatego, że to
zło, ta nienawiść, może polec tylko w obliczu najbardziej bezpośredniej
śmierci. Tylko ta właśnie śmierć potrafi ją pokonać. Ale żeby tak się stało, tę
śmierć trzeba umieć dojrzeć i chcieć ją odpowiednio przeżyć. Trzeba umieć
docenić jej okrutną moc. Bez tego, pozostaje nam się tylko dalej męczyć z
naszym obłąkaniem.
Dziś miałem
okazję obejrzeć w telewizji fragmenty uroczystości odsłonięcia tablicy
pamiątkowej Lecha Kaczyńskiego, twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego. Było
bardzo podniośle i refleksyjnie. Przyszło wielu ważnych gości, byli posłowie,
był ksiądz biskup, był prezes Jarosław Kaczyński, była też prezydent Hanna
Gronkiewicz-Waltz. Pani prezydent wygłosiła – niech nawet będzie, że ładne –
przemówienie, w którym uczciwie oddała Lechowi Kaczyńskiemu, co mu się w tej
sytuacji należało. I wreszcie przyszedł moment, kiedy ksiądz biskup powiedział
kilka odpowiednich do okazji słów, a następnie poświęcił tablicę, oblewając ją
wodą święconą. Kropił więc Biskup tablicę, osoby obecne na uroczystości, robiły
jak należy znak krzyża, a kamera – nie wiedzieć jak i skąd - pokazała w tym
momencie Hannę Gronkiewicz-Waltz, zajętą rozmową z kobietą, która jej
towarzyszyła… jak ziewa. Zwyczajnie ziewa.
Często się
zastanawiamy – również tu, na tym blogu – nad tym, co się z nami stało. I jak
się to stało, że daliśmy się tak fatalnie sprowadzić na aż tak parszywą
ścieżkę. Czasem jest nam z tymi naszymi myślami lżej, czasem ciężej. Ale wciąż
się od nowa zastanawiamy nad niebywałą skutecznością tego zła. Myślę, że dobrze
jest w takich chwilach spojrzeć na zdjęcie zmarłego w Smoleńsku Sebastiana
Karpiniuka. Choćby po to, by się jeszcze bardziej nie stoczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.