Nie wiem, jak sytuacja wygląda w popularnych
mediach liberalnych – których choć mimo że się domyślam, to szczególnie
intensywnie nie śledzę – jeśli natomiast chodzi o Internet, sprawa ma się
nadzwyczaj dobrze, a w dodatku chyba ostatnio coraz bardziej nabiera życia. A
mam tu na myśli kwestię wprowadzanego przez ministra Czarnka do szkół średnich nowego
podręcznika, który ma na celu zaznajomienie współczesnej polskiej młodzieży ze
sprawami, o których ona ani nie ma pojęcia, ani nie widzi powodu by owo pojęcie uzyskać, a jeśli już jej się jakimś cudem zdarzy coś tam przypadkiem usłyszeć,
to nie jest w stanie odgadnąć, jaki związek to co właśnie usłyszała ma z jej
życiem, emocjami i planami.
Co to za rzeczy, ktoś zapyta, a ja, jako
wieloletni nauczyciel, mający stały kontakt być może przede wszystkim z
dziećmi, młodzieżą, ale również młodymi dorosłymi, zajmujących na tak zwanej
społecznej drabinie miejsce raczej wyższe niż niższe, chętnie odpowiem. Otóż są
to kwestie takie jak, kto to taki Ronald Reagan, czym było Powstanie
Warszawskie, co to znaczy UB, SB i Popiełuszko, co się kryje za wyrażeniami The
Beatles, The Rolling Stones, Bob Dylan, czym był Stan Wojenny, jak się nazywa obecny
premier polskiego rządu, o czym jest film Ojciec Chrzestny, a nawet z jakiego kraju pochodził papież Jan Paweł II.
Możliwe że niektórym z nas trudno będzie w to co ja tu piszę uwierzyć, ale
publicznie zaświadczam, że niczego z tego co powyżej nie wymyśliłem. Takie jest
moje doświadczenie, a ja je tu z bólem przekazuję i powtarzam: dzisiejsza
młodzież, ale również i ci, którzy już młodzieżą być przestali, nie mają
pojęcia o niczym co ich zdaniem ich nie dotyczy, i to do nich w pierwszym
rzędzie jest kierowany nowy podręcznik zadysponowany przez Ministerstwo
Edukacji, a napisany przez prof. Wojciecha Roszkowskiego.
Zanim spróbuję przedstawić swoją ocenę
zamierzeń ministra Czarnka, chciałbym podzielić się swoimi refleksjami
dotyczącymi przyczyn przedstawionego stanu rzeczy. Otóż moim zdaniem, problem
leży w tym, że od roku 1945 polska szkoła nie zmieniła się praktycznie w ogóle.
Jeśli się zastanowić, wszystko z czym mieliśmy do czynienia od początku do dnia
dzisiejszego to nieustanne likwidowanie gimnazjów, przywracanie ich na nowo i
ponowna ich likwidacja, pozorowane zmiany w programach nauczania histori i
języka polskiego, no i oczywiście wieczne zmienianie wymagań, likwidacja matematyki na maturach,
przywracanie przedmiotu i ponowne obniżanie wymagań, i w efekcie jedyna istotna
i mająca historyczny sens zmiana, to wprowadzenie tak zwanej „nowej matury” z
jednoczesną likwidacją egzaminów na studia, swoją drogą, dla stanu umysłów młodzieży
kompletnie bez znaczenia. Po niemal już 80 latach polska szkoła pozostaje wciąż
taka sama jak była na samym początku, czyli tuż po tak zwanym „wyzwoleniu”.
I znów, ktoś powie, że nie, to
niemożliwe, przecież od czasów pieriestrojki nasze dzieci uczą się o napaści Związku
Radzieckiego na Polske, o zbrodni katyńskiej, o Solidarności i o Lechu Wałęsie, a na
lekcjach polskiego czytają wiersze Barańczaka i fragmenty z „Folwarku
zwierzęcego” Orwella. Owszem, tyle że przy obecnym systemie – jak mówię
niezmienionym od roku 1945 – Katyń, Orwell, czy Lech Walęsa jest dla nich taką
samą abstrakcją jak wspomniany wcześniej Ronald Reagan, bitwa pod Grunwaldem,
czy Stefan Batory i jego jakieś tam wyczyny, a na samym końcu i tak pojawi się ten
stary znany wszystkim ziew i powrót do codziennych memów i obrazków na
tik-toku.
I znów ktoś powie, że przecież jest
jeszcze dom, rodzice, wujek, dziadek. No więc nie. Mimo że tak nam się wszystkim
wydaje, dom nigdy nie miał większego znaczenia, o ile nie pojawiły się jakieś
szczególne okoliczności, które w sposób naturalny wymusiły pewne reakcje.
Popatrzmy na przeciętnego licealistę i jego dzień. Pięć dni w tygodniu spędza on
przeciętnie po siedem godzin w szkole, wieczorem albo spotyka się ze znajomymi,
albo bawi się telefonem, albo gra w gry, potem śpi pięć czy sześć godzin,
niekiedy, gdy nadejdzie potrzeba, się uczy... i ile w tym momencie pozostaje mu
czasu na rozmowę z rodzicami o sprawach dla niego tak naprawdę nieważnych i
nieciekawych? A zatem jest już tylko te siedem, czy osiem godzin w szkole, czyli jedyny czas, kiedy raczej trzeba być skupionym, bo owo skupienie będzie, kurwa, sprawdzane.
Język polski, polska literatura,
matematyka, historia, geografia, WOS, biologia, fizyka, chemia, angielski,
niekiedy niemiecki lub hiszpański... no i te niekończące się korki. Przepraszam
bardzo, ale jaka jest między nimi różnica z punktu widzenia wspołczesnego
dziecka? Sienkiewicz, reakcje chemiczne, Mieszko I, tangens, cotangens, czasowniki nieregularne i rzeczowniki
niepoliczalne, Solidarność, Morze Śródziemne, Katyń, angielski w środę o 16? I w tym momencie, w akcie kompletnie beznadziejnej desperacji, minister
Czarnek wymyślił, że aby wyciągnąć wstępujące pokolenia z tej nędzy, trzeba im
dać nowoczesny podręcznik i zmusić do tego, by nie dość że go studiowali, to
jeszcze potrafili powiedzieć coś o tym, czego się właśnie dowiedzieli. I proszę
mi nie mówić, że podręcznik Roszkowskiego to nie jest podręcznik nowoczesny, bo
to co tam się znajduje to najbardziej tępa, żenująco prostacka ruska propaganda,
na którą nikt się nie nabierze, a wręcz przeciwnie – dostanie ciężkiej cholery.
A ja się zapytam, to czym, skoro tak, jest to wszystko co znajdowało się w
podręcznikach, z których korzystałem ja i wielu z nas czytających ten tekst? Czy
tam propagandy nie było? Czy może była, tyle że bardziej subtelna? A czym jest
cała współczesna, i nie tylko współczesna, literatura, jeśli nie propagandą?
Czym jest tak zwana sztuka na przestrzeni lat? Czym są piosenki, których
słuchamy nie tylko od czasu Beatlesów? Czym jest polityka? Czym jest cała
kultura popularna, jeśli nie propagandą? Czy ona jest bardziej inteligentna. Czy ona pozostawia miejsce na myślenie? Oczywiście że nie. Jedyna różnicza jest taka, że ta propaganda jest częścią
współczesnego świata, i ona się zwyczajnie zlała z tłem, a propaganda, z którą
ruszył do boju prof. Roszkowski, w ramach swojego kontekstu, jest ciałem
całkowicie obcym i przez to niektórych z nas doprowadza do cholery.
Nie czytałem wspomnianego podręcznika i
wszystko co o nim wiem, pochodzi z licznych cytatów znalezionych w Internecie,
z których, jak się okazuje, większość to fejki, ale przyznaję, że to co zostało
potwierdzone, i tak robi wrażenie. To co się tam wypisuje to, z mojego punktu
widzenia, kompletny dramat. W czym jednak rzecz? Otóż jeśli spróbujemy, tak jak
to zrobił minister Czarnek, przemówić do serc osób skazanych z jednej strony na
łaskę często niewiele od nich starszych nauczycieli, a z drugiej Internetu z
całym jego chaosem, nie będziemy mieli innego wyjścia jak przemówić do nich
językiem memu, bo oni żadnego innego języka nie zrozumieją, a przede wszystkim
żadnym innym się nie zainteresują.
Inna sprawa, że tu się pojawia kolejny
problem, związany z tym, kto im ma te obrazki pokazywać? Tu jednak już zupełnie
nie winiłbym ministra Czarnka. Ten od września tego roku podwyższył
początkującym nauczycielom pensje o 20%. Może przynajmniej część z nich to
doceni i zrozumie, że im tego nie załatwiło ZNP z prezesem Broniarzem. Ale boję
się, że to i tak jest najpewniej walka z wiatrakami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.