Jak wiemy bardzo dobrze, od wielu już lat nie trzeba nam nawet oglądać polskich filmów, żeby wiedzieć, że przeszliśmy naprawdę bardzo daleką drogę nawet nie tylko od takich dzieł, jak „Pingwin”, Żywot Mateusza”, czy „Do widzenia do jutra”, ale nawet „Wodzireja”, czy „Brzeziny”. Wystarczy pójść do kina na, powiedzmy, najnowszy „Wstrząs” i przy okazji obejrzeć sobie zwiastuny najnowszych polskich komedii, czy dramatów kryminalnych, by wiedzieć, co się tam aktualnie dzieje. A zatem, kiedy się dowiedziałem, że wreszcie udało się dokończyć dwa z dawna wyczekiwane filmy, o Żołnierzach Wyklętych i Smoleńsku, z prawdziwym bólem serca musiałem założyć, że tam na nas nic nie czeka, poza właśnie owym bólem i przekonaniem, że i tak lepiej już nie będzie. I się niestety nie zawiodłem.
Inaczej jednak, i to z powodów, których nie znam tak naprawdę do dziś, jest z polską tak zwaną produkcją dokumentalną. Zarówno dawne filmy Ewy Stankiewicz, jak i kolejne, robione nawet nie przez zawodowych reżyserów, takich jak Gargas, czy Lichocką, na temat katastrofy w Smoleńsku, też się dało oglądać. Filmy Grzegorza Brauna – to były filmy naprawdę bardzo dobre. Nawet dawne dokumentalne filmy Kieślowskiego, który w fabule nigdy nie sięgał wyżej niż najbardziej tandetna kinematografia belgijsko-francuska, były naprawdę bardzo dobre. Ja znam opinię na temat produkcji filmów dokumentalnych wyrażoną przez Coryllusa, który twierdzi, że to jest coś absolutnie najprostszego i żę nie trzeba umieć nic, by nakręcić przeciętny film dokumentalny, i nie wykluczam, że ma on rację. Tym bardziej więc jednak nie jestem w stanie pojąć, jak to się stało, że od miesiąca już zapowiadany film Marii Dłużniewskiej o zabójstwie bł. Jerzego Popiełuszki pt. „Ksiądz” może się okazać aż taką porażką.
Proszę sobie wyobrazić tę Dłużewską, jak za pieniądze TVP decyduje się robić rzekomo sensacyjny film o księdzu Jerzym, siada przy biurku, skrobie się ołówkiem po głowie i wreszcie wpada na pomysł: „Okay. To zrobimy tak, że z jednej strony pokażemy stare materiały SB, na których albo Piotrowski z Pietruszką opowiadają jak było, albo Pękala z Chmielewskim pokazują jak było, albo podczas konfrontacji Chrostowski rozpoznaje Pękalę i Chmielewskiego, z drugiej chodzącego po Warszawie księdza Małkowskiego i albo kupującego w kiosku "Gazetę Polską", albo opowiadającego o tym, jak to ksiądz Popiełuszko został zabity zamiast niego, na koniec damy zbliżenie z sekcji zwłok Księdza (po raz pierwszy na ekranie!) i będzie git”. Aha, no i jeszcze coś – koniecznie tłumy na pogrzebie, no i jakaś tam muzyka. Przepraszam bardzo, ale takiej bezczelności ta akurat branża chyba dotychczas nie widziała.
I to jest właśnie coś, co nam odnowiona TVP pokazała po latach. Stare esbeckie taśmy i księdza Małkowskiego jak się albo modli, albo opowiada, że Chrostowski był esbekiem. Przepraszam bardzo, ale jeśli ten akurat film ma nam coś mówić na temat spisku, śmierci i męczeństwa księdza Jerzego, nie mówi nam na ten temat nic. Natomiast jeśli on ma nas informować odnośnie kondycji, w jakiej się znajduje to wszystko, co nazywamy polską sztuką filmową, to ja już wiem, co będzie dalej. Ja nie tylko wiem, jak złym filmem jest „Historia Roja”, jak fatalny jest „Smoleńsk” Krauzego, ale też to, co nas jeszcze czeka w tym roku i w następnych latach, gdy zostanie na dobre uruchomiony projekt „Polska pamięć – polska historia”. I się zacznie zaglądanie do szuflad.
Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl i do kupowania moich książek. Polecam szczerze.
Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl i do kupowania moich książek. Polecam szczerze.
Ze wszystkim się zgadzam poza określeniem "jakaś tam muzyka". To była Lacrimosa Mozarta. Poza tym autorka filmu tej muzyki nadużyła, wyraźnie zapominając, że czasem najlepszym wzmocnieniem jest zastosowanie pauzy retorycznej.
OdpowiedzUsuń