Ponieważ ostatnio, wśród osób proszonych o wypowiedź na temat moralnej kondycji premier Szydło, prezydenta Dudy, oraz, jak najbardziej, samego Prawa i Sprawiedliwości i jego prezesa, coraz częściej pojawia się Jadwiga Staniszkis, pomyślałem, że sięgnę w dość już odległą przeszłość i poszukam śladów zamierzchłej już aktywności pani profesor. Nie może być bowiem tak, że oni gadają, a my jak stado baranów wsłuchujemy się w ich słowa, kiwamy z zatroskaniem głowami i zadajemy sobie pytanie: „Czy przypadkiem nie wypadałoby nam nieco zwolnić?”.
Oto zatem mój tekst jeszcze z roku 2008, a więc z czasów, gdy wszystko się dopiero zaczynało. Zapraszam.
Kończy się rok 2008 i nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie podsumowywali wszystkiego, co się podsumowywać da, ale również wszystkiego tego, co podsumowywać się najzwyczajniej w świecie nie da, pomijając już to, że podsumowywać nie ma sensu. Mamy więc skandal roku, głupstwo roku, aktora roku, sportowca roku, książkę roku, żart roku, film roku, piosenkę roku, debiut roku, polityka roku, mądrość roku i blog roku. Dotychczas, być może ze względu na moją tegoroczną aktywność, największe wrażenie zrobiła na mnie dyscyplina o nazwie „blog roku”. Szczególnie od czasu gdy otrzymałem wiadomość emailem, że mam się zgłosić, a wtedy Jacek Żakowski (nie żartuję - Żakowski jest tu jurorem) powie, jak on widzi moje pisanie w skali globalnej. Już widziałem siebie na monitorze laptopa pana redaktora i samego pana eksperta, jak czyta mój tekst o tym, że on sam i jego koledzy to durnie i myśli sobie: „Ho, ho! Z tego Toyaha to nie byle jaki bloger! Dajmy mu może wyróżnienie”.
Pomyślałem więc sobie, że gdy idzie o różnego rodzaju konkursy na zakończenie roku, pozostanę jednak obojętny, gdy oto dziś w „Rzeczpospolitej” zobaczyłem artykuł zatytułowany „Pod znakiem Pereiro i Borubara” http://www.rp.pl/artykul/240729.html i naturalnie dostałem cholery. O co poszło? Właśnie o tego Borubara i Pereiro. Ci co mnie znają, wiedzą mniej więcej, co się w mojej biednej głowie dzieje, ale jest jednak – właśnie na zakończenie tego roku – jeszcze coś, co należy powiedzieć i uważam, że to właśnie miejsce jest do tego najlepsze.
Kiedy Lech Kaczyński skomentował dla Polsatu ów słynny mecz z Austrią i sekwencja „Boruc bardzo” zabrzmiała na tyle nieprecyzyjnie, że jakiś anonimowy specjalista od rżenia, zdecydował, że Kaczyński jest tak głupi (oczywiście!), że uznał, że nasz Artur nosi nazwisko Borubar, i wraz z uzyskaniem tej wiedzy, cała najbardziej zidiociała część opinii publicznej uniosła w górę obie ręce i wrzasnęła: „Hurra! Niech zdycha!”. Z perspektywy roku wiemy, jak echo tego wrzasku rozbrzmiewało przez następne miesiące. Pamiętamy doskonale wszystkie żarty na ten temat, wszystkie wnioski, jakie z tej „prezydenckiej wpadki” najbardziej światła część społeczeństwa wyciągała i wszystkie najbardziej poważne polityczne diagnozy, które najbardziej szanowani analitycy kazali nam przyjmować z wiarą i zaufaniem.
Doskonale pamiętamy, na jak starannie przygotowany grunt padły słowa Palikota dotyczące czy to rzekomego alkoholizmu Prezydenta, czy jego psychicznej choroby. W końcu ktoś kto sądzi, że bramkarz naszej reprezentacji Artur Boruc ma na nazwisko Borubar, musi być stuknięty. Albo na nieustannym gazie. Tak właśnie się hartowała ta stal, z którą dziś wszyscy musimy się zmagać. Właśnie w ten sposób umacniała się ta nienawiść, która zupełnie niepostrzeżenie stała się absolutnie równoprawną częścią tego krajobrazu, który jeszcze kilka lat temu każdy zdrowo myślący człowiek musiałby uznać za kompletną fikcję.
Gdyby tylko komuś chciało się grzebać w śmieciach, mógłby zajrzeć do tekstów paru z bardziej uznanych tu autorów, którzy za swój główny cel wzięli wdeptanie w ziemię wszystkiego, co się rusza, a co w taki lub inny sposób kojarzy się z projektem o nazwie IV RP. Mógłby wówczas ten odważny badacz odnaleźć cały ten wysiłek, sprowadzający się do jednego. Do udowodnienia, że Lech Kaczyński jest po prostu wiecznie nieprzytomny, a ile razy próbuje coś powiedzieć, to wydobywa z siebie wyłącznie niezidentyfikowany gulgot. Sam pamiętam, jak mi tu najróżniejsi specjaliści od przyłapywania Lecha Kaczyńskiego na kiksach, tłumaczyli najpoważniej na świecie, że Prezydent trzymał flagę do góry nogami, bo głupek nie ma pojęcia, jak wygląda polska flaga, albo że z tym „Borubarem”, to była autentyczna niewiedza.
Dziś, kiedy kończy się ten rok, właściwie wszyscy już przyznają, że nie było żadnego „Borubara”, że na polskiego Brazylijczyka, nawet komentatorzy sportowi w emocjach z jakiegoś powodu mówią „Pereiro”, że ta flaga była do góry nogami tylko przez ułamek sekundy – tyle że co z tego? Jeszcze parę dni temu, jakimś zupełnie chorym rzutem na taśmę, ten szczególny dziennikarz TVN24, którego nazwiska mi się nawet nie chce wymieniać, wręcz błagał językoznawcę Bralczyka, żeby przyznał, że ‘Borubar’ jednak tam był. Że może „panie profesorze, to jednak niewiedza?” Nic z tego. Bralczyk smutno pokręcił głową i zapewnił, że to jednak był „Boruc bardzo”.
Tylko znów… co z tego? Dziś w Rzepie widzimy tekst, którego jedynym celem jest to, żeby na zamknięcie tego roku jeszcze sobie trochę pozrywać boki z Prezydenta. Żeby każdy, kto albo się nie zorientował, albo już zdążył zapomnieć, wbił sobie do głowy, ze „hitem ostatnich 12 miesięcy stały się nazwiska, zwłaszcza te źle wymawiane” i że prawdziwą „furorę” zrobiły te związane z Lechem Kaczyńskim. Dziennikarka Rzepy oczywiście przyznaje, że w większości to wszystko albo bzdura, albo „lipa”, tyle że znowu – co z tego? Ten rok i tak przechodzi do historii jako rok Borubara, Benhauera, Pereiro i – nagle nie wiedzieć czemu – Rona Asmusa. A jak by komuś było za mało, to pani redaktor przypomni jak to „językowe lapsusy Prezydenta inspirowały internautów’. I teraz dopiero się będziemy mogli poskręcać ze śmiechu, że „Oback Barama, Barubar Bambara, Barabar Obameiro, Borubar O’Lama”. Czy dziennikarka poważnego dziennika podejmuje choćby najmniejsza próbę wyjaśnienia skołowanym czytelnikom, co to się takiego stało w ciągu tego roku, że doszło do tak strasznej kumulacji najbardziej ohydnego kłamstwa? Ależ gdzie tam! Przecież tu nie chodzi o to, żeby cokolwiek wyjaśniać. Mają być jaja! W końcu Sylwester już za pasem.
Proszę zwrócić uwagę na następującą rzecz. Po odrzuceniu „Borubara” jako skrajnej manipulacji – na dodatek manipulacji, w którą został zaangażowany cały system reżimowej propagandy plus najszerzej traktowana kultura pop – załóżmy, że przyjmiemy wersję najbardziej dla Prezydenta przykrą. On się nie zagapił, ale był autentycznie przekonany, że trener polskiej reprezentacji nazywa się Benhauer, a nasz reprezentant nosi nazwisko Pereiro. Lech Kaczyński jest w kwestii piłki nożnej kompletnym dyletantem. I co z tego? Ten typ niewiedzy jest dyskwalifikujący dla Prezydenta RP? Chyba tylko w świecie gdzie do miana politycznych i moralnych autorytetów wysunięto bandę amatorskich piłkarzy z Kaszub i okolic. To że Lech Kaczyński zapomniał, jak ma na nazwisko jeden trener piłkarski i jeden piłkarz staje się wydarzeniem roku w kategorii „Polityczny słownik 2008”?
Omawiany artykuł „Rzeczpospolita” umieściła na szóstej stronie dzisiejszego wydania. Na stronie ósmej natomiast, ekspert Jadwiga Staniszkis http://www.rp.pl/artykul/240726.html przedstawia całkowicie serio analizę, z której wynika, że Prawo i Sprawiedliwość, Kaczyńscy i wszystko, co oni reprezentują dobiega ostatecznego końca. Zupełnie serio, prof. Staniszkis spekuluje na temat rozsądku Schetyny, powagi Olejniczaka, niezłomności Dorna, dzielności Tuska, kompetencjach Klicha, nadziejach, jakie budzi tzw. Ruch Polska XXI i – naturalnie – „prostactwa” Lecha Kaczyńskiego?
Czy może – ktoś zapyta – Jadwiga Staniszkis ma pretensje o Borubara i flagę? Ależ skąd. Taka to ona znowu nie jest. Tę flagę i ten internetowy greps ona trzyma głęboko w swej nieświadomości. No a poza tym Staniszkis to nie Palikot. Dla niej Kaczyński robi z siebie durnia nie dlatego, że jest pijakiem i cierpi na chorobę Alzheimera. Ona jest mądra. Ona wie, że nie. On jest po prostu słaby. A na udowodnienie tego, pani profesor może nam przedstawić nie ślinę, ale poważną socjologiczno-polityczną paplaninę.
W tej robocie bowiem istnieje zasadniczy podział obowiązków. Na poziomie najbardziej wulgarnej kultury pop działają specjaliści od popu. Roboty wykończeniowe należą do przedstawicieli kultury wyższej.
Nakład mojej pierwszej książki, z wyborem pierwszych felietonów jest już wyczerpany, i z tego co wiem, jest jeszcze parę egzemplarzy w sklepie Foto-Mag w Warszawie. Natomiast w księgarni na stronie www.coryllus.pl mamy książki pozostałe, do kupowania których szczerze zachęcam.
W tej robocie bowiem istnieje zasadniczy podział obowiązków. Na poziomie najbardziej wulgarnej kultury pop działają specjaliści od popu. Roboty wykończeniowe należą do przedstawicieli kultury wyższej.
Nakład mojej pierwszej książki, z wyborem pierwszych felietonów jest już wyczerpany, i z tego co wiem, jest jeszcze parę egzemplarzy w sklepie Foto-Mag w Warszawie. Natomiast w księgarni na stronie www.coryllus.pl mamy książki pozostałe, do kupowania których szczerze zachęcam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.