poniedziałek, 9 czerwca 2014

Friko i Koko plus Pilot Boeinga vs. Traktorzystka Marysia

Historia powstania niniejszej notki jest na tyle ciekawa, że wypada mi ją króciutko przedstawić. Otóż oryginalny plan na dzisiaj miałem zupełnie inny. Widząc mianowicie, jak wielu czytelników nie zrozumiało ironii zawartej w poprzednim tekście, i uznało, że faktycznie bloger Stary przepisuje stare, peerelowskie kawałki propagandowe, edytując je pod nowe czasy i zadania, chciałem przede wszystkim zapewnić wszystkich, że mój tekst od początku do końca był żartem, że ja nigdy nie pracowałem ani w „Trybunie Ludu”, ani w jej lokalnym wydaniu, czyli w „Trybunie Robotniczej”, że tekst, który zamieściłem, nie jest oryginalnym tekstem z PRL-u, który bloger Stary splagiatował, lecz, odwrotnie, ułożoną przeze mnie parodią jego najnowszego tekstu, i że jedyny powód, dla którego się za Starego wziąłem był taki, że nigdy chyba dotychczas nie spotkałem się z reżimową publicystyką, która by była tak ścisłym powtórzeniem starej ubeckiej retoryki, i to na takim poziomie, jak to miało miejsce u Starego właśnie. Ten bowiem rodzaj propagandowej agresji do tego stopnia przypomniał mi teksty sprzed lat, że przy pomocy prostego bardzo zabiegu podstawienia, postanowiłem wykazać, że Stary to przede wszystkim stara komunistyczna szkoła partyjnej agitacji. I to zrobiłem. Jak się okazuje, bardziej skutecznie, niż się mogłem spodziewać.
Tuż jednak zanim poszedłem spać, trafiłem w sieci na tekst Łukasza Warzechy, który w reakcji na decyzję swojego macierzystego tygodnika, by na okładkę najnowszego numeru dać Marysię Sokołowską, zadaje nam wszystkim, w jego głupim mniemaniu retoryczne, pytanie: „Czy naprawdę chcemy, żeby Marysia Sokołowska zajęła miejsce profesorów Krasnodębskiego, Thompson, Staniszkis, Zybertowicza?” Oczywiście, tekst Warzechy jest znacznie dłuższy i tam jest znacznie więcej kawałków robiących podobne wrażenie, jednak ten fragment mną tak wstrząsnął, że uznając, że tylko mój kolega Coryllus jest w stanie się do tego odnieść na adekwatnym poziomie, przesłałem mu link do tekstu Warzechy i poprosiłem, żeby to on coś na ten temat napisał, bo mi tu niestety brakuje odpowiednich talentów.
Jednak już w następnej chwili ogarnęła mnie taka fala inspiracji, że pomyślałem, że niech Coryllus pisze co tam sobie chce, natomiast Warzechą jednak zajmę się sam, no i natychmiast posłałem mu kolejny mail, informując, że plan się zmienił i o Warzesze piszę ja. Niestety, za późno. Coryllus bowiem już się ze sprawą zapoznał, odpowiednio zainteresował i postanowił jej już z rąk nie wypuszczać. Tyle wszystkiego, że umówiliśmy się na dwa osobne teksty, z których jeden, a mianowicie jego, będzie bardziej poświęcony wątkowi relacji między Warzechą a profesorami, a drugi, czyli mój, uzupełni całość, skupiając się na innym fragmencie komentarza Warzechy, a mianowicie tym, gdzie on pisze co następuje:
Pytanie brzmi, czy my – konserwatywni publicyści i dziennikarze – chcemy promować taki sposób widzenia, analizowania i komentowania polityki? Czy życzymy sobie, żeby publiczny dyskurs kończył się na obrzucaniu się coraz mocniejszymi obelgami, zaś analiza polityczna kończyła się na sposobie widzenia rzeczywistości przez licealistów i gimnazjalistów?
Ja o istnieniu Łukasza Warzechy dowiedziałem się przy okazji prowadzenia tego bloga. Otóż zanim w ogóle trafiłem na jakikolwiek jego tekst, czy telewizyjną wypowiedź, znałem go tylko jako blogera, który podobno jest też dziennikarzem, a więc jako kogoś w typie Jana Osieckiego. Ponieważ był to rok 2007, a więc sam początek tak bardzo niedobrych dla Polski, tak bardzo ją niszczących rządów Platformy Obywatelskiej, Łukasz Warzecha – być może licząc na jakieś nowe otwarcie z punktu widzenia swojej dziennikarskiej kariery – zajmował się głównie szydzeniem z Lecha Kaczyńskiego i organizowaniem klaki ministrowi Sikorskiemu. Któregoś dnia doszło między nami do takiego spięcia, że ja Warzesze nawrzucałem, no i on wtedy wygłosił zdanie, dzięki któremu przeszedł do historii, i zadeklarował, że będąc „pilotem boeinga”, on ze mną, jako „traktorzystą” nie ma honoru dyskutować.
Dopiero znacznie później trafiłem na normalne papierowe teksty Warzechy i to co mnie w nich uderzyło najbardziej, to to, że one, w odróżnieniu od tego, co się starał pisać na swoim blogu, jeśli stanowiły choćby minimalną próbę analizy, to na poziomie jakichś najbardziej oczywistych komentarzy odnośnie tego, co akurat przeczytał w gazecie, lub obejrzał w telewizji. Tam nie było ani jednej oryginalnej, czy choćby tylko ciekawej myśli. Wyłącznie jakieś najbardziej osłuchane kawałki na temat tego, że albo rząd Tuska jest mało skuteczny, albo skorumpowany, albo że telewizja TVN kłamie.
Główna jednak dziennikarska metoda Warzechy oparta była na starym kabaretowym pomyśle, znanym nam z radiowych występów duetu Friko i Koko, a która w jego wypadku sprowadzałaby się do następującej narracji:
- Koko, ja się ciebie pytam, czy ten Donek to ryży Niemiec?
- To ja ci, Friko odpowiadam, ze to jest ryży Niemiec.
- Ja cię, Koko, pytam czy Kopacz to niedomyte babsko?
- Tak, Friko, ja ci odpowiadam, że Kopacz to jest niedomyte babsko. I głupie.
- Ty mi, Koko, mówisz, że ona jest gupia?
- Tak, Friko, ja Ci odpowiadam, że ona jest głupia, jak Donek.
I tak właśnie wygląda publicystyka redaktora Łukasza Warzechy od paru już dobrych lat, publicystyka, która, swoją drogą, doprowadziła ostatnio do naprawdę poważnych zmian na naprawdę wysokim poziomie medialnego rynku w Polsce, gdzie doszło do starcia, o którym pisać nie będę, bo życie mi miłe.
I oto pojawia się Marysia Sokołowska, staje przed Donaldem Tuskiem ze śmiertelnie poważną miną i zadaje mu to straszne pytanie: „Czemu jest pan zdrajcą?” W pierwszej chwili wydawałoby się, że nie stało się nic takiego, a kto wie, czy nawet nie doszło do sytuacji nieco dla nas zawstydzającej. No bo, co to za dziwne pytanie? No a przede wszystkim, jaki jest sens jego stawiania? Czego się to dziecko spodziewało od Premiera usłyszeć? Nie prościej było stanąć tam z biało-czerwoną flagą i krzyknąć „Precz z komuną!”, albo rozwiesić transparent „Smoleńsk pomścimy”? To się pojawiło w pierwszym momencie. Jednak już po chwili ja przynajmniej uświadomiłem sobie, że to właśnie pytanie: „Dlaczego jest pan zdrajcą?” ma ciężar nie jednego, ale tysiąca siedmiokilogramowych liści. Dlaczego? Bo o ile tamte hasła można było potraktować ze wzruszeniem ramion, tu odpowiedź musiała paść. I to albo merytoryczna, która byłaby przyznaniem się do wszystkiego, albo w postaci najbardziej brutalnego medialnego ataku, który zresztą nastąpił. Pytanie, jakie Donaldowi Tuskowi zadała Marysia Sokołowska było czymś, czego ani przywoływani przez Warzechę profesorowie, ani tym bardziej on sam, nie byliby nawet nie wydusić z siebie, bo to są zaledwie drobni kombinatorzy, a nie wojownicy, ale choćby i wymyślić. A ona to zrobiła. Pomijając wszelkie pośrednie przystanki, wysiadła na ostatnim i zapytała: „Czemu jest pan zdrajcą?”
Dziś Warzecha przegrał walkę ze swoim kumplem Karnowskim i Marysia Sokołowska trafiła na okładkę tygodnika „W Sieci”. A ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że on na nią dziś patrzy i wyje z wściekłości i przerażenia. Dlaczego? Dlatego, że wie, że oto dzieje się coś, co go ostatecznie może wyrzucić z tej sceny. Karnowscy okazali się mieć przynajmniej ów odruch, by zareagować, ale i odrobinę sprytu, by nie iść jeszcze na całość, tylko próbować sprawę przenieść na poziom jakiegoś „manifestu”. On natomiast tego czegoś ani nie rozumie, ani nie zna sposobu, by to opanować. To coś, czego ten nieszczęśnik nie przewidział, licząc ślepo na to, że owe Archipelagi Polskości, które on ze swoimi kumplami stworzyli, załatwią za nich wszystko; wystarczy, że oni będą ludzi utrzymywać na poziomie najbardziej prymitywnych emocji i kazać im wierzyć, że mądrzejsi za nich wszystko załatwią.
Jak mówię, pytanie „Dlaczego jest pan zdrajcą?” już się zapisało w historii polskiego oporu przed Systemem. Jednak Marysia Sokołowska to coś znacznie więcej. Gdyby to chodziło tylko o to jedno pytanie, choćby i powtórzone, jeszcze nie byłoby o czym mówić. Tu jednak mamy ten ask.fm, na którym to dziecko, regularnie, oczywiście z odpowiednim umiarem – bo to i szkoła i rodzina i inne obowiązki – rozmawia z Diabłem. Jeśli ktoś dotychczas tam nie zaglądał, bo ma przekonanie, że to jest poniżej jego godności, gorąco polecam. Tam się dzieją rzeczy na takim poziomie dramatyzmu, jakiego przez te nieszczęsne 25 lat myśmy nie mieli okazji oglądać. Proszę tam zajrzeć. Jestem pewien, że Warzecha już to zrobił: zajrzał, skamieniał i się do dziś nie może otrząsnąć, bo wie, że w każdej chwili może przyjść moment, że TVN24 któregoś dnia zorganizuje spotkanie prawicowych dziennikarzy z Marysią Sokołowską, zaproszą do udziału w tym Warzechę, i ona jego i wszystkich pozostałych zwyczajnie zniszczy. Nie ośmieszy, nie zawstydzi, ale zwyczajnie zniszczy. On to wie. Lub może tylko czuje. Końcówkami nerwów. Nie zazdroszczę.

Przypominam, że w księgarni pod adresem www.coryllus.pl sa do kupienia wszystkie moje książki, w tym dwa pierwsze „Toyahy”, po absolutnie wyjątkowej cenie 15 złotych za egzemplarz. To się już niedługo skończy, a więc szczerze zachęcam. jednocześnie, ja zawsze, bardzo prosze o finansowe wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Bez Waszego wsparcia, nie przeżyjemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...