No i minęła owa kolejna niedziela, którą
próbowałem odpowiednio scharakteryzować we wczorajszej notce, a ja, mimo że, jak
tyle już razy wcześniej, byłem mocno pewien, że wszystko co miałem i mogę
jeszcze mieć do powiedzenia, już powiedziałem, staję tu znowu i nie mogę się
powstrzymać przed wypowiedzeniem jeszcze paru zdań.
Otóż poszliśmy wczoraj, jak zawsze w
niedzielne przedpołudnie do kościoła, jak zawsze od lat w styczniu przy samym
wejściu natknęliśmy się na grupkę dzieci z puszkami WOŚP, a ja, jak zawsze przy
tej okazji, wzruszyłem ramionami i pomyślałem sobie, że oni wszyscy wciąż i
niezmiennie, przy całej swojej nienawiści do Kościoła, doskonale wiedzą, że
nigdzie tak jak tu nie trafią na prawdziwie złotą żyłę. I oto nagle, kiedy już
po kazaniu pan kościelny ruszył z tacą, uświadomiłem sobie, po raz pierwszy w
życiu, że za pomysłem, by nie tylko organizować ów event w niedzielę i by
dzieci z tymi puszkami wysyłać pod kościoły, stoi coś znacznie większego i
bardziej przemyślanego, niż prosta obserwacja, że tam akurat jest dużo
wrażliwych ludzi, któzy zawsze są gotowi by okazać serce tu i tam. Nagle sobie uświadomiłem, że podczas gdy owszem tam jest większy ruch,
to ruch ten jest generowany przede wszystkim przez osoby, które wychodząc z
domu wzięły ze sobą 2, 5, 10, a może i 20 złotych z tą myślą że je wrzucą do
koszyka, i że jest nadzwyczaj prawdopodobne, że wiele z tych osób, emocjonalnie
sterroryzowanych przez te dzieci, pozbędzie się owych pieniędzy jeszcze przed
wejściem do kościoła, na zasadzie: „Oj tam! Dziś jest ten szczególny dzień, te
dzieci tak tu marzną, najwyżej za tydzień wrzucę więcej”. A w ten sposób,
najlepiej jak tylko można zrealizuje się pojawiające się ostatnio bardzo często wezwanie: „Nie
daję pedofilom w sutannach, daję na Owsiaka”. Pomyślałem o tym i zdałem sobie
sprawę też z tego, że mało rzeczy jest bardziej oczywistych niż to, że taki to musiał
od początku być plan: zwinąć pieniądze z tacy.
Ale pojawiła się jeszcze jedna kwestia.
Otóż, jak się okazało, akurat na tę wczorajszą niedzielę, Kościół ogłosił dzień
pomocy dla osób trędowatych, w związku z czym nasz ksiądz na zakończenie Mszy ogłosił
dodatkową zbiórkę, a ja w tym momencie pomyślałem, że wielu z nas, jeśli miało
jeszcze jakieś drobne po uzupełnieniu puszek WOŚP-u, to wrzuciło je na tradycyjną
tacę, a na trędowatych już raczej nie starczyło. A wszystko przez fakt, że od
początku swojego istnienia Orkiestra trąbi, i to trąbi głównie przed kościołami,
przed i po Mszy Świętej.
Żona moja twierdzi, że niepotrzebnie węszę
spiski, bo pomysł by obstawiać kościoły jest tak pozbawiony wszelkiej ideologii
i tak biznesowo oczywisty, że nie ma sensu tu grzebać, ale jest jeszcze moja
dziś już bardzo dorosła córka, która w pewnym sensie poparła opinię swojej mamy,
ale z drugiej mocno potwierdziła ów aspekt biznesowy dzieląc się ze mną swoim
wspomnieniem z czasów, gdy jeszcze była uczennicą gimanazjum. Otóż przypomina
ona sobie, że był jeden moment w jej życiu, gdy ona autentycznie rozważała
ewentualność wzięcia udziału w owej akcji, ten jeden jedyny raz, gdy w któryś „powośpowy”
poniedziałek jej koledzy i koleżanki z klasy licytowali się wzajemnie, ile to złotych
przez tę niedzielę zebrali do tych puszek, a pewien kolega nawet zaprezentował wszystkim
cały banknot stuzłotowy, który mu wrzucił „jakiś idiota”. I to wtedy właśnie,
moje biedne i naiwne dziecko, jak się dziś przyznało - przez szczęśliwie tylko
krótką chwilę - pomyślało, że skoro to takie proste, to ona by też tak chciała.
Opowiedziała mi moja córka ową historię,
a ja w tym momencie sobie przypomniałem, że przecież i ja przed wielu laty
pracowałem przez jeden rok w pewnym osiedlowym gimnazjum i tam również w ów
styczniowy poniedziałek dzieci te nie potrafiły się zająć nauką, bo ich całe
życie kręciło się wokół przerzucania z kupki na kupkę rozłożonych na szkolnych
ławkach banknotów.
No a my jesteśmy po kolejnym już wydaniu
Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, z historycznie prawdopodobnie absolutnie
rekordowym wynikiem, a ja sobie myślę, że nawet jeśli sam Jerzy Owsiak jest
zbyt głupi, by swego czasu sobie te niedziele pod kościołami przeliczyć na konkretne
wyniki, to dzieci, które nie muszą przecież udawać, że są tak strasznie
przejęte losem swoich koleżanek kolegów
cierpiących w szpitalach, że są gotowe zarwać cały, często bardzo mroźny, dzień
dla tej jakiejś dobroczynności, z pewnością potrafią kalkulować, zwłaszcza gdy
każdy dodatkowy grosz jest na wagę złota, a starsi koledzy mają już swoje
doświadczenie.
Na koniec jeszcze jedna refleksja,
związana już bezpośrednio z tym, o czym pisałem wczoraj. Otóż kiedy Jerzy Owsiak
dopiero startował ze swoim projektem, a nawet wtedy gdy moje dziecko chodziło
do gimnazjum, a ja pracowałem w owej osiedlowej szkole, wpływy ze zbiórek
ulicznych mogły faktycznie znaczyć wiele. Dziś, jak mam prawo sądzić, zdecydowana
większość pieniędzy, a być może niemal całość, które wpływają na konto rodziny
Owsiaków nie pochodzi z owych zbiórek, ale ze wspomnianej przez mnie wczoraj
ogólnopolskiej ekspansji po bankach, supermarketach, czy innych biznesach. Tym
samym więc, jest bardzo prawdopodobne, że te dzieci, które widzieliśmy wczoraj
na ulicach, jak stoją ze swoimi puszkami, dziś już całkiem legalnie mogą
wygrzebywać te pieniądzę do swoich kieszeni, a sam Jerzy Owsiak zaliczy ów
proceder jako drobny koszt działalności, z przeznaczeniem na tak zwany popularnie
pijar, również skierowany pod adresem swojego głównego patrona, czyli TegoKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.