Pozostając pod
wrażeniem wręcz wysypu ostatnich wystąpień Donalda Tuska, od parunastu już dni
myślę sobie o tym, by w jakiś sposób się nim zająć i potraktować tak jak on na
to jak najbardziej zasłużył. Przyznam że już parokrotnie zabierałem się za tych kilka odpowiednio dosadnych słów, jednak za każdym razem, prędzej czy później,
dochodzilem do wniosku że temat mnie przerasta i to co udało mi się napisać
niezmiennie wywalałem w kosmos. Dziś więc wygląda na to, że przez te wszystkie
lata od czasu gdy się nam objawił, ów dziwny człowiek, przez swoją praktyczna
nierealność, obrósł w pancerz, który go chroni przed jakąkolwiek próbą opisu. W
tej sytuacji, zdecydowałem się przypomnieć tu swój stary tekst jeszcze z czasów,
gdy on był już wprawdzie jak najbardziej w miejscu w którym jest dziś, ale
wciąż miał w sobie ślady jakiejś rzeczywistości, a przez to można było spróbować
się do niego cokolwiek przybliżyć. A gdy dziś wspominam tamtą swoją refleksję,
widzę że już wtedy nie było łatwo. Proszę rzucić okiem, oto tekst sprzed niemal
10 już lat.
Zdaję sobie sprawę z tego, że zajmowanie się po tych wszystkich latach kimś
takim, jak Donald Tusk jest zajęciem z pewnego punktu widzenia mocno
kompromitującym, zdarzyły się jednak ostatnio, jedna po drugiej, dwie rzeczy,
związane właśnie z tym dziwnym człowiekiem, które mnie zainspirowały do tego
stopnia, że zwyczajnie nie potrafię się opanować. Zanim przejdę do sedna,
powiem może od razu, o co chodzi. Otóż pierwsza z nich, to książka firmowana
przez żonę Premiera, Małgorzatę Tusk, gdzie, jak słyszę, w pewnym momencie
przyznaje ona, że był taki moment w ich wspólnym życiu, kiedy ona uznała, że „ten
Donald to jednak jest głupi”. Tam akurat jest trochę więcej tego typu uwag,
jak choćby ta, że on był „mendowaty i lubił wypić”, jednak to „głupi”
ze wzgledów, które przedstawię niżej, zrobiło na mnie wrażenie największe.
Druga przygoda, która ostatecznie doprowadziła mnie do napisania tego
tekstu, związana jest z wizytą Tuska u jakiejś rodziny, gdzie w pewnym momencie
widzimy, jak on włazi do pokoju ich synka, siada na jego łóżku w pozycji „na
Putina” (swoją drogą, ciekawe, czy on się tego nauczył właśnie od niego)
wyciąga z reklamówki prezent dla dziecka, coś tam mruczy pod nosem, jakby nie
za bardzo wiedział, co mu tam dali, a następnie rzuca „Król Lew!”. Ja
wiem, że to trzeba zobaczyć i że żadne słowa nie zastąpią obrazu, ale się
postaram. Otóż w tym momencie Tusk robi wrażenie kogoś, kto jest tak
nieprawdopodobnie głupi właśnie, że nie jest w stanie nawet wykonać czynności
tak prostej, jak wyjęcie prezentu, przekazanie go dziecku i wypowiedzenie tego
jednego, czy dwóch zdań: „A tu prezent ode mnie, film o ‘Królu Lwie”. Mam
nadzieję, że jeszcze nie widziałeś”.
Gdy idzie o Donalda Tuska, ja właściwie od pierwszego dnia gdy go ujrzałem,
miałem bardzo czysty jego obraz, to znaczy, wiedziałem, że to jest skończony
bałwan, a kto wie, czy nie ktoś jeszcze gorszy. Natomiast wciąż się pojawiała
pewna kwestia, która mnie napełniała wątpliwościami. Otóż raz na jakiś czas
pojawiał się ktoś, kto go znał bardzo dobrze, i kto mnie informował, że Tusk to
człowiek niesłychanie przebiegły, o szczególnej inteligencji, polityk, który ma
w sobie coś takiego, że ani Palikot, ani Gowin, ani choćby i Schetyna nie są w
stanie go przechytrzyć. I w takich chwilach myślałem sobie, że ten dysonans
jest dla mnie nie do przejścia. Ja najzwyczajniej w świecie nie rozumiem, jak
ktoś w tak oczywisty sposób głupi, może jednocześnie odnosić takie sukcesy w
zarządzanej przez siebie branży.
Wizyta Donalda Tuska u tej rodziny – co zresztą już pewnie wszyscy mieliśmy
okazję przeżyć – jest od początku do końca czymś bardzo szczególnym. Mamy
bowiem człowieka, który funkcjonuje w samym centrum życia publicznego od ponad
dziesięciu już lat, który, wydawałoby się, co jak co, ale zachowania opisanego
wyżej typu, ma opracowane od początku do końca. Tymczasem to, co widzimy, to
jest popis tak niesłychanej niezgrabności, że, przy całej swojej skromności, ja
bym potrafił się zachować lepiej.
Ktoś powie, że Tusk pewnie tak naprawdę jest człowiekiem bardzo nieśmiałym,
albo kimś, dla kogoś udawanie jest rzeczą zbyt trudną, by je skutecznie
eksploatować, no ale mam nadzieję, że nikt z nas w to nie uwierzy. Jego można
podejrzewać o wszystko, ale z całą pewnością nie o nieśmiałość i naturalność.
Donald Tusk to człowiek, który jest cały skonstruowany z plastiku, nieśmiałość
natomiast jest dla niego uczuciem równie obcym, jak… ja wiem? Strach, smutek,
czy radość. Donald Tusk, to, na moje oko, jest ktoś, kto w momencie, gdy mu się
wyjmie baterię, może równie dobrze przestać istnieć. Tymczasem on wchodzi do
tego mieszkania i zachowuje się, jakby ci, co go zaprogramowali, zapomnieli
zainstalować któryś z elementów, i on nagle stanął oko w oko ze swoim… no
właśnie, czym? Małgorzata Tusk twierdzi, że on jest „głupi”.
I to, moim zdaniem, jest czymś niezwykle ciekawym. Jak sięgam pamięcią,
wśród najbardziej standardowych obelg, słowo „głupi” raczej nie funkcjonowało.
Jeśli chcieliśmy komuś dokuczyć, mówiliśmy, że to „idiota”, „kretyn”, czy
choćby – że pozostaniemy przy poetyce proponowanej przez Małgorzatę Tusk –
„menda”, czy „tuman”. Określenie „głupi”, jeśli się nie mylę, nigdy nie pełniło
funkcji retorycznej, lecz czysto opisową. Ja zdaję sobie sprawę z tego, że
Małgorzata Tusk sama tej książki nie pisała, i że w ogóle sam pomysł na to, by
ona powstała, nie należał do niej. Mam jednak pewność, że to zdanie „Ten
Donald jest jednak głupi”, to jest jej osobista zasługa. A jeśli tak, to
ona go określiła w ten sposób nie tak, jak się czasem mówi, że ktoś jest gangsterem,
złodziejem, czy właśnie idiotą. Słowo „głupi” opisuje ludzi – cokolwiek by to
miało znaczyć – po prostu głupich.
Oglądam więc jeszcze raz tę szczególną wizytę w tym nieszczęsnym domu,
patrzę na Premiera i myślę, że wiem doskonale, co ona miała na myśli mówiąc, że
„Ten Donald to jednak jest głupi”. Jak wiemy, jestem żonaty od niemal 30
już lat, i myślę, że nie ma takiego epitetu, którym moja żona, a wcześniej
narzeczona, mnie nie zaszczyciła. Ona nawet – czego nie wykluczam – mogła mi
powiedzieć, że jestem chamem i idiotą, czy nawet chujem. Natomiast nie mam
najmniejszych wątpliwości, że jej nawet do głowy by nie przyszło, by
kiedykolwiek o mnie powiedzieć, że jestem głupi. A później jeszcze się tym
chwalić
No właśnie: chwalić się. Małgorzata Tusk, przyjmijmy nawet, że sama pisze
tę książkę, i przyznaje w niej, że jej mąż jest, czy choćby tylko był, głupi.
Rzecz w tym, że, z tego, co zdążyłem zauważyć, ona – w odróżnieniu choćby od
mojej Małgorzaty – nie jest kimś szczególnie… lotnym. Poza tym, przepraszam
bardzo, ale żeby wyjść za mąż za kogoś takiego jak Donald Tusk, trzeba mieć w
sobie coś szczególnego. Staje więc ona przed nami, wywleka jakieś osobiste
sprawy sprzed lat, opowiada o tym, jak to zdradziła swojego męża, jak to drugie
ich dziecko zostało poczęte wyłącznie na zasadzie consensusu, jak to ich
wspólne życie było dla niej nieustannym użeraniem się z jej własnym
przekonaniem o tym, że wyszła za człowieka „głupiego”, a ja sobie myślę,
że jeśli to jest świadectwo kogoś takiego, jak ona, to ma to wartość
szczególną. Wystarczy przecież spojrzeć na te ich dzieci: przecież nie ma
takiej możliwości, by to była tylko wina jego genów.
No więc w końcu zostajemy tylko z tą jedną informacją. On jest głupi. Po
prostu, głupi. Zyta Gilowska kiedyś powiedziała, że on jest też człowiekiem
okrutnym. I jest rzeczą oczywistą, że to określenie, również nie ma waloru
retorycznego. Jeśli ktoś jest okrutny, to jest okrutny. Jeśli jest głupi, jest
głupi. Jeśli natomiast jest głupi i okrutny, to znaczy, że powinniśmy wszyscy
zachować pełną gotowość. Bo diabli wiedzą, co się może wydarzyć. To już chyba
lepiej trafić na zaćpanego szczeniaka ze sprężyną.
Minęły lata, przed
nami znów stoi Donald Tusk, a ja osobiście nie mam najmniejszych wątpliwości,
że w rzeczy samej już lepiej byłoby trafić na to nieszczęsne dziecko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.