wtorek, 25 września 2012

Będą się śmiać

Wspominałem o tym już chyba parę razy, ale na wszelki raz przypomnę. Otóż tak się składa, że w związku ze szkolną wymianą jaka rok w rok odbywa się między szkołą, w której pracuje pani Toyahowa, a pewnym liceum w Kolonii, systematycznie gościmy w naszym domu pewnego Niemca. Niemiec ma na imię Nicki i jest naszym bardzo dobrym kolegą. Dodatkowo – co tu akurat nie jest bez znaczenia – jego ojciec jest najprawdziwszym Chorwatem, co powoduje, że do faktu bycia Niemcem Nicki ma stosunek dość elastyczny w tym na przykład sensie, że kiedy na przykład Niemcy grają przeciwko Chorwacji, to jemu jest właściwie obojętne, kto wygra.
Przyjeżdża ów Nicki do nas rok w rok i zostawia całe mnóstwo przeróżnych historii, które nawet jeśli nie koniecznie muszą być dalej przekazywane, to najczęściej bardzo mnie osobiście inspirują. I proszę sobie wyobrazić, że tym razem opowiedział nam on coś, o czym nigdy wcześniej nie słyszałem, czego bym się w najbardziej dziwacznych snach nie spodziewał i co uważam za rzecz absolutnie porażającą. Proszę sobie mianowicie wyobrazić, że każdego roku w Sylwestra, wszystkie możliwe kanały w niemieckiej telewizji o różnych porach emitują krótki skecz zatytułowany „Der 90. Geburtstag”, i robią to nieprzerwanie od 1972 roku. Cóż jest takiego szczególnego w tym skeczu? Otóż z jednej strony nic, a z drugiej to jest coś tak niezwykłego, że tam są same szczególne rzeczy. Pierwsza z nich jest taka, że skecz nie jest niemiecki, lecz brytyjski, występują w nim brytyjscy aktorzy i choć został on napisany już w latach 20, i parokrotnie wykonany na brytyjskich scenach, nigdy ani nie został pokazany w tamtejszej telewizji, ani nie zyskał jakiejkolwiek lokalnej popularności. W roku 1963 jacyś Niemcy zobaczyli go na scenie w Blackpool, ściągnęli angielskich aktorów do Niemiec, nagrali go z udziałem niemieckiej publiczności na potrzeby niemieckiej telewizji, no i zaczęli go systematycznie emitować.
O czym jest ów skecz? O tym mianowicie, że pewna półprzytomna, ale bardzo dystyngowana staruszka organizuje swoje przyjęcie urodzinowe, na które zaprasza, jak co roku trójkę swoich starych przyjaciół. Problem w tym, że oni wszyscy już od dawna nie żyją, jednak ona tego nie zauważa i przyjęcie trwa w najlepsze. Siedzi więc owa Miss Sophie jak najbardziej samiusieńka przy stole i każe swojemu kamerdynerowi obsługiwać siebie i swoich nieistniejących gości. On wszystko wykonuje zgodnie z życzeniem starszej pani, a ponieważ żeby swoją panią utrzymywać w dobrym nastroju, musi wcielać się w rolę zmarłych przyjaciół, musi też oczywiście za nich pić. Dowcip skeczu polega na tym, że on chodzi w kółko, wypełnia kieliszki najróżniejszymi alkoholami, wszystko osobiście wypija, i jest w bardzo zabawny sposób pijany.
Całość trwa 18 minut, i, jak mówię, od kilkudziesięciu już lat, w każdego Sylwestra jest pokazywana na niemal wszystkich kanałach niemieckiej telewizji. Według tego, co opowiada mi Nicki, każdy Niemiec – młody, stary, czy dopiero w wieku dziecięcym – zna ten skecz na pamięć, oczywiście w języku angielskim, a pojedyncze wypowiadane tam frazy są w Niemczech w codziennym użyciu. 18-minutowy, czarno-biały film, nagrany w roku 1963 w którymś z niemieckich teatrów, w całości w języku angielskim, pokazujący wciąż ten sam żart, według dostępnych statystyk, corocznie ogląda połowa Niemców. Mówi mi Nicki, że jeśli ja przyjadę kiedyś do Niemiec, podejdę na ulicy do dowolnego dziecka i powiem: „Same procedure as every year”, wszyscy dookoła – włącznie z tym dzieckiem – wybuchną perlistym śmiechem.
Jest jednak coś, czego Nicki mi nie powiedział, a niewykluczone, że sam nawet tego nie wie. Otóż przedstawienie to wprawdzie nigdy dotychczas nie było emitowane w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych i tam nie ma jednej osoby, która by wiedziała, że coś takiego w ogóle istnieje, natomiast nie jest tak, że ono jest popularne tylko w Niemczech. Okazuje się, że podobną funkcję co w tam, skecz pełni też w Danii, Szwecji, Norwegii, Finlandii, Estonii, Holandii, Austrii, Szwajcarii i Południowej Afryce i w Australii, gdzie już jednak jest nadawany w Nowy Rok, a nie w Sylwestra.
Czemu tak? Co to za cholera? Ani tego nie wiem, ani nawet nie próbuję odpowiedzi na to pytanie odgadnąć. Trochę dlatego, że podejrzewam, że jakakolwiek ona będzie, to i tak nie pozwoli nam poznać prawdy na temat tego zjawiska, ale też z tego powodu, że się tej odpowiedzi zwyczajnie boję. Diabli bowiem wiedzą, co się za nią kryje. Właśnie tak. Diabli. A ich tajemnice mnie zwyczajnie nie interesują.
Ktoś się więc pewnie teraz spyta, po co ja w ogóle w takim razie o tym piszę. Skąd mi w ogóle przyszła do głowy myśl, by opowiedzieć o czymś, czego istnienia większość z całą pewnością nawet się nie domyślała. Otóż ja to piszę w bardzo dokładnie przemyślanym celu. Piszę to, żeby wszystkich nas przestrzec. Uważajmy. Bo jeśli w najbliższego Sylwestra, albo w któregokolwiek następnego, w pierwszym lub drugim programie TVP, albo też i w TVN-ie i Polsacie zobaczymy kompletnie niezrozumiały, 18-minutowy czarno-biały film o pewnej staruszce i zataczającym się lokaju, to znaczy, że jesteśmy już naprawdę w Europie, i nie ma już dla nas żadnego ratunku. A kiedy następnego dnia na Facebooku pojawi się strona zatytułowana „Obiad dla jednego” z 10 milionami potwierdzeń „lubię to”, a na ulicy wszyscy będą się klepać po plecach i wołać: „same procedure as every year”, będziemy mogli się zacząć pakować i kupować bilet kolejowy w kierunku na Białoruś. Mam bardzo niemiłe przekonanie, że to prędzej czy później stać się musi.

Przypominam, że po targach w Spodku zostało nam dość dużo książek. Gabriel pozwolił mi je sprzedawać na własną rękę, więc proszę bardzo – jeśli ktoś ma ochotę otrzymać „Liścia”, bądź też „Elementarz” z osobistą dedykacją autora, zapraszam. Numer konta jest tuż obok, a cena wynosi 30 złotych za „Elementarz” i 40 złotych za „Liścia”. Jeśli ktoś jednak i sam już ma te książki, i w dodatku nie ma już komu robić prezentów, proszę o wsparcie tego bloga tradycyjnie już, również pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.





9 komentarzy:

  1. Nastawiałem się, że będzie zabawnie. Finał rozwiał te oczekiwania.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. @Mark M
    Zabawnie już było. Wygląda na to, że będziemy się musieli przyzwyczaić.

    OdpowiedzUsuń
  3. W Norwegii, jako wyjatek od innych krajow, nadawany jest w .... w dzien przed wigilia o godz. 21. Tak od 1980 roku. W panstwowej TV. I tez wszyscy go znaja. Ja obejrzalam go rok temu. Wg tego co jest napisane z linku, to jest to szwajcarska wersja przygotowana na festiwal w Montreux w 1963 r.

    http://www.nrk.no/kultur-og-underholdning/1.2859

    to tak tylko dla uzupelnienia obrazu Europy, ale juz nie EU.

    Pozdrawiam serdecznie znad fiordow.

    OdpowiedzUsuń
  4. Aha doczytalam wlasnie, ze norweska TV jako jedyna nadaje ten skecz w wersji szwajcarskiej, 11 minutowej, z tymi samymi aktorami.

    Europejskosc tak ale po norwesku.

    Ech, skecz jest tak denny, ze nie moge sie nadziwic skad jego popularnosc.... jesli tak wyglada Europa, to ja dziekuje, wysiadam, a raczej wsiadam z wami do pociagu na Bialorus...

    OdpowiedzUsuń
  5. @Ponponka1
    Zapraszam i pozdrawiam fiordy.

    OdpowiedzUsuń
  6. To tylko jeden z przykładów, w jaki sposób popkultura jest na chama zaprzęgnięta do wyrafinowanych metod zarządzania stadem. Skecz jakby nie był głupi i żałosny, ma widać w opinii specjalistów z instytutów potężną siłę oddziaływania, produkuje oczekiwane memy i skojarzenia. To jak z reklamami, właśnie te głupie sprzedają często lepiej, a widząc je nie spodziewamy się podstępu. Szczególnie jest to widoczne w przypadku muzyki. Lektura tekstów piosenek z radia mogłaby przerazić, ale zazwyczaj tekstów nie słuchamy, traktując chwytliwą melodię jak tło muzyczne do codziennych czynności, a teksty w tym czasie sączą truciznę nie kontrolowane przez świadomość. Pewne frazy z czasem potraktujemy jak własne, jak własne myśli. Piosenki popakowane jak wołowina w tesco, w wadze 3 do 5 minut, do nabycia nawet na sztuki w iTunes po 99 centów, są małymi bombami bardzo skutecznej propagandy. W stacjach radiowych są otagowane i opisane odnośnie parametrów, które niejednego by zdziwiły, zaś możliwości wyboru przez prowadzącego program ograniczają się do odgórnie narzuconej playlisty.

    Skecz straszny, a metoda regulnego, rytualnego w zasadzie emitowania jakiejś pozornej bzdury i w Polsce była stosowana zawsze, ale chyba nie aż tak konsekwentnie. Ogólnie, telewizja jest do dupy, była, jest i będzie. Szkoda na nią czasu. W telewizji właśnie takie metody działają najlepiej. Dlatego nikt z nich nie chce zrezygnować.

    OdpowiedzUsuń
  7. Niedawno, przy okazji tych debat w Warszawie, Orzeł mi powiedział, że on ma tak, że teksty piosenek do niego zwyczajnie nie docierają. Polskie nie polskie. Obojętne. A ja się tylko ucieszyłem, bo on jest pierwszą osobą jaką spotkałem, która, dokładnie tak samo jak ja, na ten przekaz jest idealnie zamknięta. Ja głos słyszę wyłącznie jako instrument. To jest bardzo przyjemne.

    OdpowiedzUsuń
  8. To właśnie tak dzała. Słyszysz głos jak instrument, ale podświadomie przyjmujesz przekaz bez analizowania go. To bardzo niebezpieczne.

    OdpowiedzUsuń
  9. @redpill
    To musi faktycznie być bardzo podświadome.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...