czwartek, 4 stycznia 2024

Don Paddington - Serce, część 1

Po długiej przerwie, odezwał się do nas dobry ksiądz Rafał Krakowiak z całkiem świeżutką refleksją na tematy najważniejsze. Z radością zapraszam wszystkich co wiedzą, czego się spodziewać, ale też tych, co jeszcze nie mieli okazji.



Koszulki z napisem „Gaśnica wolności”, „Ręce precz od Janka Pietrzaka!”, „1670! Żądam kolejnego sezonu. Subito!”, oraz „Polskie media, nie niemieckie!” w cenie już od 67.99 zł, czyli esej o byciu kimś wyjątkowym. 


Boże, jak ja kocham symbolikę!...

(anonimowy komentarz do wydarzeń po 15.10.2023.)


Wstęp: Biję się w pierś.


Jeśli ktoś ma nadzieję, że zaobserwowane przed świętami ożywienie na naszym ulubionym blogu cokolwiek dobrego zwiastuje, to niestety wypada mi tę nadzieję zgasić. Tak to już bowiem jest, że aby cokolwiek na swoim blogu napisać, Toyah musi mieć chęci i czas, a te skutecznie zostały mu odebrane. Pewnie niektórym z Czcigodnych Czytelników przyszła do głowy ta myśl, że chęć do komentowania rzeczywistości odebrał panu Krzysztofowi wynik wyborów z dnia 15 października ubiegłego roku? Jest to myśl jakoś tam oczywista, tyle że błędna. Toyah ma już swoje lata, cieszy się wnukami i oddaje się swej pasji, czyli z zapałem naucza angielskiego, a więc jest do tego co się dzieje w tzw. sferze publicznej odpowiednio i zdrowo zdystansowany, a co za tym idzie nie widzi zapewne powodu, by nie spać po nocach ze względu na dziejące się wokół nas głupstwa. Dlaczego w takim razie blog jest martwy? Do pewnego momentu, opanowany pychą i naiwnością sądziłem, że – nie chwaląc się – jam to sprawił! To przeze mnie Osiejuk zamilkł! Okoliczności owego zamilknięcia były z mojego punktu widzenia następujące: w swej lekkomyślności uległem rozmaitym namowom i zacząłem uczyć się angielskiego. Ponieważ jedynym znanym mi człowiekiem, który mógł mi pomóc w przyswajaniu tego dziwnego języka jest pan Krzysztof Osiejuk, poprosiłem go o pomoc, a on – także powodowany jakąś lekkomyślnością – z radością (???) się zgodził. I to był jego błąd! Zmagając się bowiem bez większego sukcesu z moją wyrazistą tępotą i wrodzoną gnuśnością popadł w stan głębokiego, wręcz depresyjnego zniechęcenia, którego skutki oglądaliśmy także na niniejszym blogu. Tak to było! To znaczy wydawało mi się, że było, bo notka z dnia 21 grudnia rzuciła nieco więcej światła na okoliczności zaistnienia milczenia Toyaha. Mój brak postępów w nauce języka angielskiego miał niewątpliwie duży wpływ na jakże dojmującą martwotę tego miejsca (do niedawna miałem nawet z tego powodu trochę wyrzutów sumienia, choć z drugiej strony, oglądanie przez siebie spowodowanej przemiany człowieka szastającego na prawo i lewo srebrem słów, w człowieka ceniącego sobie nade wszystko złoto milczenia, było naprawdę miłym doświadczeniem), ale okazało się, że głównym powodem, dla którego pan Krzysztof nic nie pisał, było całkowite poświęcenie swego czasu i energii na lekcje angielskiego, które u niego pobierała nowa ministra od zdrowia, czyli pani Izabela Leszczyna. Nie wiem od jak dawna te lekcje się odbywają, ale ich efekt – podobnie jak i w moim przypadku – musi być bardzo mizerny, skoro nasz Gospodarz, nie ukrywając wielkich emocji dał tymże emocjom (czytaj: belferskiej frustracji) publiczny upust, lekko, acz boleśnie drwiąc ze swej uczennicy i jej „imparszjaliti”. Jeśli Toyah zdobył się na tak mało pedagogiczną manifestację bezradności, to tym samym musi być na skraju wytrzymałości. Dobrze to nie wróży i stąd nie należy się spodziewać większej aktywności p. Krzysztofa na blogu (nie dajmy się zwieść jakimś nędznym okruchom, które p. Osiejuk sypie nam w żłoby). Taka jest prawda i trzeba się z nią pogodzić.


No dobra!... Wyjaśniwszy kwestię katatonii w jaką popadł blog Toyaha, spróbuję przejść do adremu, by zaanonsowanym esejem pocieszyć wszystkich fanów naszego Gospodarza. Tuszę, że i On znajdzie w nim jakąś pociechę i orzeźwienie. 



Część 1: Wyobraźnia jest ważna!


Pierwsze nurtujące mnie w tym eseju zagadnienie, które oby okazało się być interesujące także dla Czytelników, jest następujące: Czy Allan Quatermain naprawdę umarł? 

Pytanie wydaje się być bezprzedmiotowe, ponieważ Allan Quatermain jako postać fikcyjna nigdy się nie urodził, a co za tym idzie nie mógł także umrzeć. Jak widzimy, logicznej poprawności powyższego rozumowania (tudzież innych rozumowań w rodzaju: „jeśli nie ma wódki, to nie można jej wypić”; „jeśli nie ma prawa, to nie można go złamać”; „jeśli nie ma Boga, to nie potrzeba się go bać” itd.) nic nie można zarzucić, ale dostrzegamy też, że niestety logika nie wszystkie skomplikowane meandry naszej egzystencji jest w stanie ogarnąć. Okazuje się bowiem – i nie sądzę, by było to dla kogokolwiek zaskoczeniem – że postaci fikcyjne mają swoje życie (w przekazie ustnym, pisanym, filmowym), które niekiedy się kończy (w przekazie ustnym, pisanym, filmowym), a co za tym idzie mogą w naszej wyobraźni całkiem nieźle żyć (owe postaci) i zupełnie na serio umierać. W sumie, nic wyjątkowego. Quatermain jest tutaj jednak postacią niebanalną, ponieważ kiedyś jakiś szaman przepowiedział, że Afryka nie pozwoli mu umrzeć. Oczywiście, jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że fikcyjni bohaterowie mają „kilka żyć”, a interesy (bo niby cóż innego?!) pisarzy, filmowców, producentów, wydawców, tudzież oczekiwania konsumentów nie pozwalają rozmaitym Supermanom i Hulkom umrzeć, ale pomysł by Afryka była tamą dla śmierci jakiegoś Allana, jest czymś nader oryginalnym. 

No tak, przyznajmy uprzejmie, że faktycznie takie ujęcie sprawy jest jakoś tam oryginalne, ale dlaczego ma nas to w ogóle obchodzić, skoro wokół nas dzieje się tak wielkie mnóstwo fascynujących rzeczy (znacznie bardziej fascynujących niż „Afryka dzika dawno odkryta”), iż nie jesteśmy w stanie nadążyć z kupnem popkornu? Hm… Może dlatego, że za tego rodzaju obietnicą („Afryka nie pozwoli ci umrzeć!”) musi się kryć jakaś tajemnica. My zaś lubimy tajemnice, prawda?


Oczywiście, że lubimy, pytanie tylko gdzie owa tajemnica tkwi? Bo szczerze mówiąc, sam Allan Quatermain na pierwszy rzut oka nie był ani tajemniczy, ani też jakoś tam niezwykły. Ot, klasyczny, biały kolonizator, w którym była obecna nuta dekadenckich wątpliwości. Jego kreator – czyli Henry Rider Haggard – nie obdarzył go ujmującą powierzchownością, wielką inteligencją, czy nadzwyczajną siłą fizyczną. Był niezłym myśliwym, bo odznaczał się wytrwałością, miał w sobie rozsądną dozę odwagi, no i umiał dobrze strzelać (jak mówią w moich rodzinnych stronach: „mioł cela”), co było właściwie jedyną, ponadprzeciętną umiejętnością, którą Haggard go przyozdobił. Oprócz tego wiemy, że Allan przedwcześnie stracił żonę i syna, co nadało jego charakterowi rys cierpiętniczy, albo jak chcą niektórzy – bardziej ludzki. Kochał Afrykę (z wzajemnością) i źle się czuł, gdy musiał na jakiś czas ją opuścić. À propos zaś owych wspomnianych dekadenckich wątpliwości, ujawniały się one poprzez manifestacyjny szacunek z jakim odnosił się do Afrykanów (tych czarnoskórych), oraz poprzez brak wyrozumiałości wobec tych (zwłaszcza białoskórych), którzy Afrykę bezmyślnie eksploatowali, a wiadomych Afrykanów lekceważyli. To wszystko. Całość podana jak na dłoni, bo przygody Quatermaina i ich opis były tylko pretekstem, by pokazać, że jest on osobą owszem, dość zwyczajną, ale jednocześnie dobrze sobie radzącą nawet wtedy, gdy jest bardzo trudno. Co z tego wynika? Może to, że ktoś taki jak Allan idealnie nadawał się do tego, by odwzorowywać wyobrażenia tzw. prostych ludzi o życiu wypełnionym emocjonującymi wydarzeniami. Quatermain – jakże prosty i zwyczajny, choć żyjący w niezwykłych dla Europejczyka warunkach – stał się swego rodzaju archetypem, pierwowzorem kogoś, kogo każdy może naśladować, nawet ten najzwyklejszy Johann Schmidt z Martinsrieth, czy jeszcze zwyklejszy Dylan Jones z Bryngwyn, że o Stefanie Kaczmarku z Nowieczka i Prokopie Pospiszalu z Borovnika nie wspomnę. I to było coś nadzwyczajnego. To znaczy, nadzwyczajne były okoliczności, z racji których Quatermain został tzw. „bohaterem zbiorowej wyobraźni”.


No dobrze, ale czy mimo tych opisanych wyżej zwykłości, które nie tyle że przeszkodziły, ale wręcz pomogły Allanowi Quatermainowi zostać archetypem bohatera, na którym każdy, kto ma choć odrobinę wyobraźni bez większego trudu może się  wzorować, da się jednak dostrzec w nim samym coś wyjątkowego, jakieś supermoce, jakieś jedno, wielkie WOW? Cóż… Nie widać tego (poza tym, że „mioł cela”), ale owo coś – dość tajemnicze – musiało w nim być, skoro Afryka obiecała, że nie pozwoli mu umrzeć. Nie obiecuje się przecież czegoś takiego jakimś banalnym mięczakom. 

Moja hipoteza dotycząca wyjaśnienia tej tajemnicy, jest następująca: jeśli założymy, że wzmiankowana Afryka jest przepełnioną miłością niewiastą, to wszystko staje się klarowne, bo jak uczy nas ludzkie doświadczenie, supermocą mężczyzny jest kochająca kobieta i to ona właśnie czyni faceta kimś wyjątkowym. Ja oczywiście rozumiem, że większość mężczyzn obruszy się na tę hipotezę. Proszę bardzo! Możecie Panowie protestować sobie do woli i podawać jakże w tej sytuacji przewidywalne przykłady usidlonych i zniszczonych przez kobiety facetów. To o niczym nie świadczy, a jeśli już, to co najwyżej o waszej drodzy Panowie lekkomyślności i uleganiu stereotypom. A gdzie żywa wyobraźnia? Przecież wystarczy open swój mind, żeby to wszystko zobaczyć we właściwym świetle! Pomyślcie bowiem, ile kosztuje wyprawa do Afryki, zwłaszcza na safari? A teraz zastanówcie się ile zaoszczędzicie kasy uznając, że nie ma potrzeby jechać do Afryki, skoro Afrykę – i to kochającą – macie w domu? Słowem: coś pięknego i niedrogo! Jesteś wyjątkowy i jesteś tego warty! Afryka nie pozwoli ci umrzeć!


Pewnie zastanawiacie się, po co to wszystko piszę? Cóż… Po prostu czuję, że potrzeba nam niezwykłych ludzi. A ci na kamieniu się nie rodzą. Trzeba ich więc wykreować, ponieważ wyzwania przed którymi stoimy, są na miarę olbrzymów. Otwórzmy się więc na nowatorskie pomysły, odrzućmy wszelkie ograniczenia i zróbmy sobie jakieś nadzwyczajne postanowienie. Kiedy to czynić, jeśli nie na początku roku? Że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane? Dla człowieka o żywej imaginacji, nawet piekło nie jest groźne. Pozwólmy więc działać sile swej wyobraźni. To właśnie ona czyni nas wyjątkowymi. To wyobraźnia czyni wyjątkową rzeczywistość, w której żyjemy. To wyobraźnia ową rzeczywistość tworzy.

A konkrety? Proszę uprzejmie! 

Ja mam na przykład takie przekonanie, że świat stałby się piękniejszy, gdybym u Izabeli Leszczyny – a nie Krzysztofa Osiejuka – pobierał lekcje angielskiego. Równie pięknie byłoby, gdyby red. Ziemkiewicz (ewentualnie Lisicki, a na pewno Sakiewicz) został premierem, albo jeszcze lepiej prezesem ORLENU, albo jeszcze bardziej lepiej papieżem, Jarosław Kaczyński – reporterem sejmowym, mój brat Paweł, oraz prezydent miasta Poznania – hodowcami jedwabników, Stanisław Janecki ajentem „Żabki”, Donald Tusk – mechanikiem samochodowym, Andrzej Seweryn, albo Kuba Wojewódzki – dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury w Borgowie, Toyah, Anita Werner, Łukasz Warzecha i Tomasz Terlikowski – myśliwymi polującymi w Kenii na słonie, a Sławomir Mentzen – powszechnie uwielbianym, pierwszym bardem Rzeczypospolitej. Niemożliwe? Wręcz przeciwnie, bo jak mawiał nieodżałowanej pamięci Immanuel Kant: „Świat jest taki, jakim go sobie w umyśle konstruujemy.”

Że niekoniecznie świat staje się wtedy piękniejszy? No… To jest rzecz do dyskusji. Wcale nie twierdzę, że nie można pewnych rzeczy dopracować, ale to nie zmienia faktu, że w tak ukształtowanym – mocą wyobraźni! – świecie, niezwykłości byłoby całe mnóstwo. Dowiódł tego wspomniany wcześniej w osobie Kanta niemiecki idealizm, będący źródłem prawdziwej niemieckiej kultury, której nikt rozsądny, ze względu na tejże kultury osiągnięcia, negował przecież nie będzie. No a oprócz tego, dzięki niezwykłościom wykreowanym przez ludzką wyobraźnię, macherzy z Hollywood nie muszą narzekać na drętwe scenariusze. Ale o tym (tzn. o Hollywood) napiszę w następnej części.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...