Jak tu już kiedyś słusznie zauważył nasz
ksiądz Krakowiak, powodem dla którego tak fatalnie się tu ostatnio opuściłem,
nie jest moja rozpacz z powodu porażki Prawa i Sprawiedliwości, ani tym
bardziej postępki nowej władzy wobec Polski i Polaków, lecz fakt, że moja
postępująca starość z każdym dniem wymaga ode mnie koncentrowania się na życiu ,
i trudno jest mi znaleźć dobry moment, by siąść i coś napisać. Drugim powodem
owego zastoju – bpo wciąż wierzę, że jest to zaledwie zastój – jest dramatyczna
wręcz ocywistość tego co dziś wszyscy przyżywamy, a ja nigdy nie miałem ambicji
by odnosić się do kwesti oczywistych. Stało się jednak tak, że przy okazji
kolejnego wydania tak zwanej Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy trafiłem na
coś, o czym, jak podejrzewam, wielu z czytelników tego bloga wie od dawna, a ja
dla tych z nas, którzy, podobnie jak ja, o tym bladego pojęcia nie mieli,
chciałbym podrzucić coś nadzwyczaj cennego.
I dalej już nie będzie ani jednego słowa
ode mnie, ale dokładny zapis informacji przekazanej przez coś co nosi nazwę
Instytutu Zachodniego. Proszę się skupić.
Jednym z bardziej charakterystycznych elementów życia codziennego w III Rzeszy były kwesty uliczne na Dzieło Pomocy Zimowej (Winterhilfswerk, WHW). Była to ogólnokrajowa akcja charytatywna na rzecz potrzebujących zainicjowana w 1933 r. i nadzorowana przez Narodowosocjalistyczną Ludową Opiekę Społeczną (Nationalsozialistische Volkswohlfahrt).
Zbiórki prowadzano każdego roku od
października przez kolejne sześć miesięcy. W tym czasie na ulicach niemieckich
miast i miasteczek pojawiali się członkowie partii i innych organizacji z
charakterystycznymi puszkami. Prowadzenie zbiórek było obowiązkiem młodych
ludzi z Hitlerjugend oraz Związku Niemieckich Dziewcząt.
Pomocą służyli im wysocy funkcjonariusze partyjni oraz członkowie różnych
nazistowskich formacji, w tym SS i Narodowosocjalistycznego Korpusu Motorowego
(NSKK). Kulminacyjny punkt kampanii stanowił „Dzień Solidarności Narodowej”,
przypadający w pierwszą niedzielę grudnia. Na ulicach Berlina datki zbierali
wówczas czołowi naziści, jak również popularni aktorzy, muzycy czy też
bohaterowie wojenni. Jak donosiła berlińska prasa, do Hermanna Göringa, który
kwestował na Unter den Linden, ustawiały się kolejki, a „kobiety mdlały,
usiłując dostać się do puszek”. Zaangażowanie znanych z życia politycznego
osobistości sprawiało, że w 1938 r. tylko w samym Berlinie w ciągu dwóch i pół
godziny zebrano ponad milion marek.
Propaganda przedstawiała tę masową
kampanię jako przykład istnienia narodowosocjalistycznej wspólnoty narodowej (Volksgemeinschaft).
I rzeczywiście ów „socjalizm czynu” cieszył się niemałym poparciem wśród
Niemców. W 1943 r. Pomoc Zimowa zgromadziła 1,6 mld marek. Środki te
wykorzystywane były na pomoc socjalną, w ramach której kupowano potrzebującym
np. węgiel. Z czasem jednak – zwłaszcza po 1939 r. – przeznaczano je na
zbrojenia. To właśnie pod hasłem Pomocy Zimowej zbierano odzież dla żołnierzy
na froncie wschodnim. Stąd też rozwijano niekiedy skrót WHW jako Waffenhilfswerk,
czyli Dzieło Pomocy Zbrojnej.
Każdy darczyńca w podzięce otrzymywał
odznaki Pomocy Zimowej, które należało przypiąć w widocznym miejscu, co z kolei
wymuszało masowe uczestnictwo w akcji. Na plastikowych odznakach, które były
przez wielu kolekcjonowane, widniały przeróżne rysunki, jak np. wizerunki miast
niemieckich, portrety filozofów, kompozytorów itp. Jak podaje Peter Fritzsche w
książce „Życie i śmierć w Trzeciej Rzeszy”, podczas kampanii z lat 1938-1939
wyprodukowano aż 170 mln sztuk odznak Pomocy Zimowej. Zresztą wzrastający popyt
na nie ożywił znacząco niemiecki przemysł zabawkarski.
Bezpośrednio z Dziełem Pomocy Zimowej
powiązana była comiesięczna akcja Eintopfsonntag, czyli
„jednogarnkowa niedziela”. Idea tej inicjatywy polegała na tym, aby każdej
pierwszej niedzieli miesiąca w okresie od października do marca przygotowywać
prosty, jednogarnkowy posiłek, którego koszt nie powinien przekracza 0,5 marki
na osobę w rodzinie. Tego dnia w mieszkaniach zjawiali się członkowie partii z
puszkami Pomocy Zimowej i zbierali „zaoszczędzone” fenigi. Było to też okazją
do inwigilacji.
Obie akcje cieszyły się względnie dużą
popularnością wśród Niemców, choć spotykało się też słowa krytyki. Dotyczyły
one przede wszystkim ich pozornie dobrowolnego, a w rzeczywistości przymusowego
charakteru. Na Pomoc Zimową, nazywaną niekiedy „zorganizowanym rozbojem w biały
dzień”, musieli składać się pracownicy przedsiębiorstw państwowych oraz
urzędnicy. Za odmównie wpłaty groziły poważane konsekwencje, a nawet sąd. W
systemie powszechnej inwigilacji i donosów niespotykana była też odmowa
wrzucenia pieniędzy do puszki.
Zbiórki na Pomoc Zimową organizowano
przede wszystkim podczas różnych niemieckich uroczystości. Przykładowo, w 1940
r. dobrą okazją stał się Dzień Policji Niemieckiej (Tag der Deutschen
Polizei), obchodzony 18 lutego. W akcję zaangażowani zostali wówczas
funkcjonariusze Narodowosocjalistycznego Korpusu Motorowego, kwestujący po
ulicach miasta z puszkami.
I to tyle na dziś. Z mojej strony mogę tylko
dodać, że gdyby ktoś tu chciał mi zarzucić, że ja sugeruję iż Jerzy Owsiak, w
swojej akcji „światełka do nieba” kontynuuje tradycję nazistowskiej
dobroczynności, to ja prostestuję. Projekt Jerzego Owsiaka, podobnie jak i jego
finansowe efekty, nie mają nic wspólnego z działalnością polskiego państwa. Polskie
Państwo z owej działalności nie ma nic. Cały dochód z owej dobroczynności wpada
w ręce tego niezwykłego człowieka.
Czesc, w sieci mozna znalezc film opisujacy Pomoc Zimowa o ktorej piszesz.Wyslalem go dalszemu krewnemu, ktory jest lekarzem.
OdpowiedzUsuńOdpisal,ze dla niego jako osoby zwiazanej ze srodowiskiem medycznym w Polsce, szkalowanie WOSP jest nieprzyzwoite.
Oni sa jeszcze gorsi od nauczycieli.
Znam trzech porządnych lekarzy i jednego porządnego nauczyciela, tak że z mojego punktu widzenia lekarze wciąż górą.
UsuńZawsze lubilem Twoje poczucie humoru
OdpowiedzUsuń