Czy to jest spowodowane szykującą się już bardzo wyraźnie zmianą władzy, czy czymś może zupełnie innym, wiedzieć nie mogę, jednak faktem jest, że kiedy skończyłem pierwszą część tłumaczenia ścieżki dialogowej do filmu o Roju i Żołnierzach Wyklętych, i rzuciłem okiem na stan politycznej debaty w Sieci, zauważyłem znaczne nasilenie głosów sugerujących, że przeciętny wyborca Platformy zarabia więcej niż przeciętny wyborca PiS-u. A to w sposób jednoznaczny świadczy o moralnej wyższości jednych nad drugimi.
Ja z tym idiotyzmem miałem już do czynienia wcześniej, i to niejednokrotnie, jednak wydawało mi się, że jego moc w sposób całkowicie naturalny przeminęła, i już nikt nam w ten sposób głowy zawracał nie będzie. Tymczasem nagle patrzę, a tu, co chwilę, wyskakuje na nas jakiś niedzielny liberał i zaczyna to wszystko od początku. Wstrząsające.
W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że napiszę osobny tekst, w którym przedstawię poważną socjologiczną analizę tego typu myślenia, ale przyznam, że po tych kilku dobrych dniach przerwy jestem tak wyposzczony, że chodzą mi po głowie sprawy znacznie, ale to znacznie ciekawsze. Jednak skoro już zacząłem, to spróbujmy się przez chwilę zatrzymać na tym szczególnym rodzajem obłąkania. Załóżmy, że faktycznie, przeciętny wyborca Platformy Obywatelskiej zarabia więcej od przeciętnego wyborcy Prawa i Sprawiedliwości. Dobrze by było jednak zastanowić się, jak te proporcje rozkładają się bardziej szczegółowo. Nie jestem oczywiście tu żadnym fachowcem, ale sądzę, że ten podział może wyglądać następująco: 25% wyborców PiS-u zarabia przeciętnie 10 tysięcy złotych, 25% - 5 tysięcy, 25% 2,5 tysiąca, natomiast 25% jest na zasiłku. Jak idzie o Platformę, tam 50% zarabia przeciętnie 10 tysięcy, 40% 5 tysięcy, 10% 2,5 tysiąca, natomiast bezrobotnych tam zwyczajnie nie ma, bo, jak wiemy, wyborcy Platformy to ludzie zaradni i, nawet jeśli marnie, to oni jakoś tam zawsze ciągną. O czym to świadczy, jakie nam każe się z tego wyciągać wnioski – niech każdy rozważy już samodzielnie.
Jakiś bardziej cwany leming powie mi jednak, że to wcale tak nie jest. Że wśród wyborców PiS-u, ludzi, którzy zarabiają 10 tysięcy miesięcznie praktycznie nie ma, bo ludziom, którym się powodzi taki Kaczor nie jest do niczego potrzebny. Wyborcy PiS-u, to głównie jacyś żyjący z europejskiej pomocy wieśniacy, miejska menelownia, i garstka tych, którzy jakoś ciągną, ale mają przerośnięte ambicje i liczą na to, że Kaczyński im załatwi choćby minimalny sukces, natomiast owo 25-25-25-25, to elektorat właśnie Platformy, a więc partii dla wszystkich.
Szczerze powiedziawszy, nie sądzę, żeby tak to się rozkładało, ale ponieważ wpadłem dziś w nastroju przyjazny, jestem skłonny, choćby na rzecz dzisiejszej dyskusji, tę opcję poprzeć. A zatem, okay. Przyjmuję, że wyborcy PiS-u to ludzie biedni tak jak ja, albo jeszcze bardziej – że wyborcy PiS-u to ludzie, którzy sami sobie zawinili, sami, przez swoją głupotę i kompletne nieprzystosowanie się, doprowadzili się do stanu, w którym się znajdują i jeśli mają pretensje, to do siebie na końcu. Załóżmy, że tak to właśnie jest. I w ten sposób pozwolę sobie przejść do zasadniczego fragmentu dzisiejszej refleksji.
Okolica, w której mieszkam, jak idzie o wymiar, że tak to ujmę „cywilizacyjny”, rozwija się dwukierunkowo. Z jednej strony powstają tu kolejne banki, lombardy, sklepy z używaną odzieżą, punkty produkcji i sprzedaży tureckich kebabów, a nawet salony gier.
Swoją drogą, wydaje mi się, że gdzieś tak skromnie ukryte w środku tego wyliczenia lombardy przeżywają prawdziwy renesans. Niedawno na przykład, pewien zaprzyjaźniony policjant z Siemianowic opowiedział mi, że ma znajomego, który jest właścicielem sieci lombardów, i że, wedle jego relacji, on miesięcznie skupuje od ludzi 10 kilogramów złota. A więc ruch z pewnością jest.
To byłby więc wymiar pozytywny tego, co się dzieje w naszym kraju. Niestety, można też zauważyć pewne zjawiska, które musielibyśmy potraktować jako przykre i nie dające nam cienia satysfakcji. Oto na mojej ulicy, która generalnie robi wrażenie bardzo solidne, stoi kamienica, która z jakiegoś powodu została opuszczona, a tym samym wystawiona na pastwę okolicznego tak zwanego „menelstwa”. Spowodowało to, że wśród tych banków, tych pięknych sklepów z używanymi ciuchami, tych punktów sprzedaży kebabów, tych lombardów, a nawet obok dwóch konkurujących ze sobą sklepów z sukniami ślubnymi, wciąż się kręcą śmierdzący, a co gorsza zwyczajnie brzydcy, wyborcy PiS-u.
Z jakiegoś powodu, większość z nich okupuje murek w pobliżu lokalnego sklepu należącego do sieci „Żabka”. Powiem absolutnie uczciwie, że przez całe moje życie, mimo że sam zawsze należałem do bardzo podejrzanej części społeczeństwa, do owych „meneli” miałem stosunek mocno zdystansowany. Zdystansowany w tym sensie, że nie dość, że nie miałem nigdy potrzeby, by się z nimi, pod jakimkolwiek pozorem, bratać, to nawet nie dałem się nigdy porwać tym wszystkim historiom o tym, jak to oni tkwią w wymiarze, którego my zwyczajnie ani nie znamy, ani nie jesteśmy w stanie zrozumieć.
I oto, jakiś już czas temu, czekałem na wczesnoporanny tramwaj, który miał mnie zabrać do miejsca, gdzie mi płacą, a na ławeczce siedział ów menel. Tramwaj nie nadjeżdżał, a menel się do mnie uśmiechnął i powiedział, co następuje: „Przepraszam, ale chciałbym o coś zapytać?” Ponieważ jestem stary i cwany, od razu zrozumiałem, o co chodzi, jednak ponieważ uśmiech menela – jego usta i oczy – mnie najzwyczajniej urzekł, dałem mu dwa złote. W tym momencie menel – autentyczny, doskonały, cuchnący, cały obrzmiały od wódy, zaopatrzony w swoje, jakże klasyczne, kule – powiedział: „Daj pan spokój. Zjadłbym coś. Czy może mi pan kupić coś do jedzenia”. Odebrałem mu więc te dwa złote, poszedłem do pobliskiej piekarni i kupiłem mu mini pizzę za 2,50, a on ją zaczął od razu jeść. Tyle.
Od tego momentu jednak, już się nie dało ukryć, że jesteśmy kumplami, prawda? Widzę go codziennie, on się do mnie uśmiecha tymi swoimi cudownie radosnymi oczami, ja daję mu te dwa złote, gadamy sobie o niczym i wracamy do swoich zajęć.
Kiedyś kupiłem mu piwo. Szedłem do sklepu, a on mi powiedział, że jemu się strasznie chce pić. Jest gorąco jak cholera, i czy nie mógłbym mu kupić butelki wody. Od początku podejrzewałem, że z tą wodą, to nie do końca czysta zagrywka, no i on faktycznie po chwili powiedział, że w sumie mogę sobie darować tę wodę i kupić mu piwo. Poszedłem do tego sklepu, ale ponieważ gryzło mnie trochę sumienie, do tego piwa kupiłem mu zapakowane w folie trzy kiełbasy. Dałem mu to wszystko, wyjaśniając, że te kiełbasy to po to, żebym nie miał grzechu. Wtedy to właśnie on po raz pierwszy mnie autentycznie zaskoczył, i powiedział, że w tej sytuacji, żeby mnie od tego grzechu wybawić, on się będzie za mnie modlił. Ja mu powiedziałem, że jego modlitwa za jedno piwo i trzy tanie kiełbasy to fantastyczny biznes, no i rozstaliśmy się do następnego razu.
Owego następnego razu nie rozmawiałem z nim, bo był tak pijany, że na mnie nawet nie spojrzał. Ale już kolejnego dnia, szedłem do domu, a on siedział na ławce z kolegą. Przywitaliśmy się, uścisnęliśmy sobie dłonie, a on mnie zapytał, czy mogę mu dać na cztery bułki. Dałem mu 5 złotych, a on mnie się, ni z gruszki ni pietruszki, zapytał, czy ja wiem, do kogo należy się modlić. Ja mu inteligentnie odpowiedziałem, że to zależy, bo można się modlić i do samego Pana Boga, Maryi, czy choćby i Ducha Świętego, ale też do różnych pośredników, na co najpierw kolega zawołał: „Racja!”, natomiast „mój” menel spojrzał na mnie chytrze i powiedział: „Najlepiej jest się modlić do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy”.
A mi w tym momencie przypomniał się filmik, który swego czasu trochę krążył w Internecie, którego autorzy pokazali bardzo ekspresyjnie, jak to przeciętny menel ma większą wiedzę od przeciętnego gimnazjalisty, a więc natychmiast postanowiłem sprawę zbadać osobiście. Zapytałem więc mojego menela – następnym razem zapytam go, jak ma na imię – czy on widział obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i widział, co jest na dole tego obrazu. Na co on mi odpowiedział: „Bucik”. Ledwo żywy, powiedziałem mu, żeby dbał o siebie, uważał na siebie i zawsze pamiętał, że Matka Boska mu ten spadający bucik, jak trzeba będzie, złapie.
I w tym momencie on powiedział coś takiego – i, przepraszam bardzo, ale będziemy kończyć – „Chodzi o to, żeby w ten moment, kiedy ten bucik trzeba złapać, trafić. A to już nie jest takie łatwe”.
I dalej już nie mogę, bo się wzruszyłem. Jak mnie zobaczy pani Toyahowa, to się będzie ze mnie śmiała.
No i proszę, miał być kolejny polityczny felieton, a wyszło coś takiego.
Dziś straciłem dwie kolejne sierpniowe lekcje, co sprawia, że już do końca miesiąca nie zarabiam nic. Pozostaje tylko ten blog. W piątek pojadę z panią Toyahową trochę nabrać sił, wracamy w przyszłą środę. Mam nadzieję, że uda mi się coś napisać, a na razie, bardzo proszę o stałe wspieranie tego bloga.
Dziś straciłem dwie kolejne sierpniowe lekcje, co sprawia, że już do końca miesiąca nie zarabiam nic. Pozostaje tylko ten blog. W piątek pojadę z panią Toyahową trochę nabrać sił, wracamy w przyszłą środę. Mam nadzieję, że uda mi się coś napisać, a na razie, bardzo proszę o stałe wspieranie tego bloga.
O niektórych swojskich menelach i niektórych nowojorczykach
OdpowiedzUsuńNowojorczycy
Sporo lat temu, po wielu poszukiwaniach, kupiłem w Nowym Jorku przepiękne kozaczki dla żony za jedyne 100 USD. Dostałem je w papierowej torbie z przyklejonymi sznurkowymi rączkami i wielce szczęśliwy wymachując torbą wracałem do hotelu. Jeden sznurek przerwał się w momencie, gdy byłem w stanie równowagi niestabilnej (termin fizyczny - nie ma nic wspólnego z nietrzeźwością), co spowodowało, że wywinąłem pięknego orła. Afroamerykanie z wzrażenia pobledli i przyspieszyli kroku, inni dostali takiego popędu, że jako chodziarze byliby zdyskwalifikowani. Na szczęście w hotelu były na korytarzu kostarki z lodem i wystarczyło kilka godzin trzymania dłoni w lodzie, by odzyskać sprawność.
Swojscy menele
Kilka lat potem w Warszawie idę na parking osiedlowy, by udać się samochodem na cmentarz w dniu Święta Zmarłych. Jest dość wcześnie rano, a po przeciwnej stronie ulicy, którą przekraczam, stoi na rogu dwóch przyprutych meneli prowadząc filozoficzne dyskusje. Pomyślałem o nich w duchu #@$%^ i zapewne o pół centymetra moja noga nie trafiła na krawężnik. Gdy próbowałem podnieść się z ziemi byli już przy mnie i z przerażeniem w oczach dopytywali się, czy nic mi się nie stało. Na cmentarz dojechałem. Gorzej było z powrotem, gdyż zmiana biegów to była tortura. Po pół roku ścięgna wydobrzały. Jako morał powiedziałbym, że to była nauczka, by nie oceniać ludzi na podstawie pozorów, ale prawda jest taka, że nadal omijam meneli szerokim łukiem uważając przy tym na krawężniki.
@Georgius
OdpowiedzUsuńTo dziwne, że ich omijasz, jak piszesz, szerokim łukiem. Z Twojej relacji mógłbym wnioskować, że raczej zacząłeś na nich liczyć, jak na ostanią deskę ratunu.
Ostatnią deską ratunku jest moja żona, a w sytuacjach wyjątkowych, których było kilka w życiu, Anioł Stróż. Natomiast co do omijania prawdą jest, że każdy sądzi według siebie, a mnie też należałoby omijać z dala o czym przekonała się pewna aktorka, która szła naprzeciw mnie ulicą Mokotowską w Warszawie, zbierając dumnie spojrzenia przechodniów. Spostrzegłem ją, ale nie zatrzymałem na niej wzroku i przeszedłbym mimo sprawiając jej oczywistą przykrość, gdyby nie to, że gdy była kilka metrów przede mną, ogarnęła mnie pewność, że za chwilę się potknie i przewóci. Spojrzałem więc i zobaczyłem jak towarzyszący jej mężczyzna ratuje ją przed uderzeniem nosem w chodnik. Podnosząc się spojrzała na mnie z wyrzutem, a ja w ostatniej chwili powstrzymałem się przed powiedzeniem "przepraszam", co byłoby przecież przyznaniem się do winy.
OdpowiedzUsuń@Georgius
OdpowiedzUsuńTo brzydko się zachowałeś. Słynne gwiazdy - zwłaszcza te nie do końca dopieszczone - bardzo źle znoszą sytuację, kiedy idąc ulicą nie otrzymują odpowiedniej porcjo adoracji.
Ja, przyznaję, też się nad nimi regulrnie znęcam. Inna sprawa, że w Katowicach nie mam ku temu zbyt wiele okazji. Ale, owszem, jak już dojdzie do sytaucji, jest fajnie.
@Toyah
OdpowiedzUsuńCzy znasz już imię Twojego kumpla? Mam nadzieję, że i czytelnicy je poznają, bo warto pamiętać o kimś takim z imienia.
@filozof grecki
OdpowiedzUsuńJeszcze nie. Do środy jestem poza miastem. W czwartek go spotkam, to się sobie przedstawimy.