Szczerze powiedziawszy, oryginalny plan miałem taki, że w tym miesiącu, po tekście o Radiu Maryja, powstanie tylko jeszcze jeden – z okazji rocznicy napaści Niemiec na Polskę i tyle. Jak się okazało, pojawił się nagle ten nieszczęsny Mazowiecki, więc trzeba było coś na jego temat. Nie minął jeden dzień, a na horyzoncie, jak grom z jasnego nieba, objawiły sięgłowy i języki trzech byłych prezesów Trybunału Konstytucyjnego i – całkowicie publicznie, bezwstydnie i bezczelnie – z tych głów i języków wypłynął plan odebrania prezydentowi Kaczyńskiemu resztek uprawnień, pozwalających mu, w jako taki sposób, kontrolować rozpasanie rządu, którego wiernymi emisariuszami są trzej wspomniani działacze. No więc, zanim zajmiemy się Niemcami, trzeba będzie porozmawiać o Marku Safianie, Jerzym Stępniu i Andrzeju Zollu, z których każdy, naturalnie, profesor, jak cholera.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że zarówno każdy z nich, jak i cała banda otumanionych obywateli, już w tym momencie krzywią się szyderczo i pragną mi wyjaśnić, że wcale nie chodzi o Kaczyńskiego i Tuska, lecz o uniwersalny plan dla Polski. Nimi jednak nie będziemy się przejmować. W końcu dla tego typu umysłów, pogarda dla zdrowego rozsądku jest cechą immanentną. A to są właśnie tacy ludzie. Ludzie najgłębiej przekonani, że posiadane przez nich tytuły profesorskie tworzą wystarczająco gęstą zasłonę, by mogli oni, w każdym momencie swojej intelektualnej i etycznej zapaści, pozwalać sobie na wszelkie czyny i gesty, a „bydło” i tak nic nie zauważy.
Nie chcę dziś pisać zbyt długo, ale, mimo wszystko, zanim przejdę do samego tematu, chciałbym bardzo podzielić się pewną refleksją. Mam przed sobą trzy zdjęcia, przedstawiające wspominane głowy. Powtórzmy jeszcze raz te nazwiska: Zoll, Safian i Stępień. Wiem, że to co powiem może zabrzmieć jak ciężka obsesja. Ale nic na to nie poradzę. Jest bowiem tak, że kiedy patrzę na te trzy twarze, to ogarnia mnie tak strasznie dużo złych myśli, że już nie mogę się doczekać chwili, kiedy zacznę pisać mój następny tekst – wspominany już tekst o rocznicy wojny. Uważam bowiem – i jestem głęboko przekonany o tym, że mam rację – nie ma większego niebezpieczeństwa, niż bardzo wykształcony człowiek o głupim i zdemoralizowanym sumieniu.
Dlaczego, w stosunku do trzech zwykłych profesorów prawa, używam aż tak ciężkich słów? Właśnie dlatego, że każdy z nich, swoim uczestnictwem w tym kuriozalnym przedsięwzięciu wymierzonym w nielubianego przez nich Lecha Kaczyńskiego, dokonuje próby zamachu na najlepiej pojęty interes Polski. A wszystko to w pełnym nienawiści splątaniu, wynikającym z przekonania, że jemu akurat wolno. Bo jest profesorem i reprezentuje tak poważny projekt jak Platforma Obywatelska. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że żaden z tych trzech dziwnych ludzi ani nie będzie czytał tego tekstu, ani też nie będzie miał ochoty wysłuchiwać opinii, które oni, z natury rzeczy, uważają za obce. Ale ten tekst nie jest dla idiotów. On jest przeznaczony dla ludzi, którzy mają serce i duszę. Nie dla zdemoralizowanych intelektualistów.
Trzej byli prezesi, w swoim projekcie, który ma być publicznie przedstawiony już niedługo, chcą zaproponować, by procedura tworzenia prawa wyglądała następująco: rządząca koalicja tworzy ustawę, prezydent albo ją wetuje, albo przyjmuje – obojętne – ustawa zostaje zatwierdzona i już. Prawie. Decydujący głos będą mieli sędziowie z Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli, na którymkolwiek etapie legislacji, Trybunał uzna, że ustawy nie będzie, to jej nie będzie. I w ten sposób otrzymamy system, który z demokracją będzie miał tyle wspólnego, ile mu będzie chciał przyznać jakiś wynajęty przez wyższych od siebie profesor prawa. Ja oczywiście rozumiem, że z punktu widzenia wielu ciemnych interesów, których charakter i pochodzenie zarówno Stępniowi, Zollowi, jak i Safianowi są świetnie znane, rozwiązanie to brzmi bardzo ciekawie. Mam jednak dla naszych trzech chytrusków jedną wiadomość, ale za to kiepską. Dopóki nie zlikwidujecie demokracji jako takiej, zawsze będziecie zagrożeni.
Otóż niechby sobie któryś z nich wyobraził, że przyszłoroczne wybory prezydenckie wygrywa jakimś cudem Donald Tusk, a po serii niesławnych rządów tak zwanej prawicy, władzę w Polsce obejmie jakaś dziwna koalicja o nazwie, powiedzmy, Porozumienie dla Narodu.I ze, jakąś serią sprytnych populistycznych posunięć, udaje jej się wprowadzić szereg ustaw, które z całą pewnością mądralom z Trybunału nie będą się podobać. I to bardzo. I w tym momencie, okazuje się, ze prezydent Tusk wetuje wszystkie te fatalne ustawy, koalicja – oczywiście, po głębokim rozważeniu wszystkich za i przeciw – zgodnie z nowym prawem, je odrzuca. Jednocześnie okazuje się (to się powszechnie nazywa przebudzeniem z ręką w nocniku), że Trybunał też już nie ma nic do gadania, bo tak się złożyło, że ta arogancja, ta buta i to tępe zadowolenie z siebie bandy oderwanych od realiów profesorów, już tak wszystkim zalazły za skórę, że w międzyczasie Parlament zmienił konstytucję i Safian ze swoimi kolegami mogą co najwyżej wyrażać niezobowiązujące opinie.
I co wtedy?
Kiedy piszę ten tekst, myślę sobie o dwóch rzeczach. Jak to jest, że w Polsce, ludzie, z jednej strony, inteligentni, wykształceni, według wszelkich reguł, szczególnie kompetentni, od już dwudziestu lat, udowadniają jedną jedyną prawdę o sobie. Że nie ma takiego idiotyzmu, tak nieudanej myślowej konstrukcji, takiej kompromitacji, której nie można by było przypisać właśnie im. Jeśli się przyjrzeć bardziej konkretnie największym osiągnięciom tej tak zwanej intelektualnej śmietance, czy to na polu ściśle zawodowym, czy to w polityce, widzimy wyłącznie pasmo porażek. I po tych wszystkich nieszczęściach, po raz kolejny pojawiają się te same głowy i te same języki, tyle że, tym razem, proszą nie o głos, nawet nie o głos decydujący, ale o władzę. I pomyśleć, że w Anglii, już w latach sześćdziesiątych, Latający Cyrk Monty Pythona, kiedy widział intelektualistę, zwłaszcza związanego z prawniczą profesurą, natychmiast zaczynał kpić. I to na takim poziomie, gdzie już nawet nie było dyskusji i argumentów, a tylko czyste szyderstwo. Bo ci idioci, ani na dyskusję, ani na szyderstwo nawet nie zasługiwali.
Dziś, Marek Migalski na swoim blogu, zamieszcza tekst, w którym przedstawia Janusza Palikota, skądinąd człowieka bardzo wykształconego, jako kogoś, kogo we wspominanej Wielkiej Brytanii określa się powszechnie znanym określeniem wanker. Tak jak zacząłem szczerze, to i szczerze zakończę. Podejrzewam, że ulubioną lekturą zarówno profesora Zolla, profesora Safiana i profesora Stępnia, jest magazyn Playboy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.