Wśród rzeczy, których mi w życiu brakuje, szczególnie w tych ciekawych rozpolitykowanych czasach, to kompetencje socjologiczne. Oczywiście, bardzo uważnie staram się obserwować wszystko to co się wokół mnie dzieje, przedstawiać odpowiednie oceny i wyciągać właściwe wnioski, niemniej wszystko co sobie myślę musi być, siłą rzeczy, skażone moim amatorstwem. Ktoś mi może powiedzieć, że kiedy człowiek jest głupi, powinien korzystać z pomocy fachowców. I tak, jeśli ktoś nie wie, co się dzieje w gospodarce, może się zwrócić o opinię do wybitnego ekonomisty, jeśli ma dylematy natury historycznej, z pewnością odpowiednią pomocą będzie mu służył wybitny historyk, a jeśli przytłacza go jakaś zagadka na poziomie miejskiej ulicy, czy wiejskiej drogi, wystarczy posłuchać, co na ten temat mówi znany i wykształcony socjolog. Niestety jednak, tu jest jeszcze gorzej, bo – jak mi podpowiada doświadczenie – w momencie gdy już się wydaje, że można się czegoś mądrego dowiedzieć, to wychodzi na to, że owi wybitni fachowcy, w większości wypadków, albo są na pensji u tych, którzy mają interes w tym, żebym wiedział jak najmniej, albo całą swoją ekspercką wiedzę czerpią wyłącznie ze swojej histerii. No i wtedy, niestety, nie pozostaje mi nic innego, jak patrzeć, słuchać, kombinować, a jak zrobi się zbyt duszno, wyjechać na wieś i porozmawiać z ludźmi, którzy w większości są tak jakoś skonstruowani, że jeśli czegoś nie ma, to tego nie widzą. I odwrotnie.
No i, jak się ostatnio, tu w Salonie, bardzo jednoznacznie okazało, mogę sobie poczytać, co na temat różnych rzeczy sądzi Marek Migalski. Blogowy wpis Migalskiego http://migal.salon24.pl/118986,snobizm-na-po-milego-rechotu-panie-jourdain przeczytałem, będąc w moim Przemyślu na końcówce wakacji i, ze względów technicznych, mogłem się nim tylko zachwycić i następnie tylko króciutko go skomentować. Tymczasem, jest to tekst, który stanowczo zasługuje na znacznie więcej. Znacznie więcej niż słowa pochwały ze strony tych, których analiza Migalskiego intelektualnie wzmocniła, ale też znacznie więcej niż słowa wyplute przez tych, których Migalski swoim tekstem najpierw obnażył, a następnie ustawił pod ścianą i kazał im już tam tylko stać.
A tekst Migalskiego jest w gruncie rzeczy bardzo skromny. Krótki, bardzo konkretny, z jedną właściwie, bardzo prościutką, myślą. Że w dzisiejszej Polsce, popieranie Platformy Obywatelskiejnie jest ani przemyślanym gestem politycznym, ani prostym odruchem emocjonalnym, lecz najbardziej ordynarnym wyborem kulturowym, i to na dodatek o wyjątkowo zawstydzającym charakterze. Jak twierdzi Migalski, mamy tu do czynienia wyłącznie ze snobizmem i najbardziej płytkim konformizmem. Ludzie, którzy stanowią elektorat Platformy Obywatelskiej – zdaniem Migalskiego – w swojej decydującej większości – traktują całą przestrzeń publiczną, a w tym oczywiście politykę, jak towar. I to towar dowolnego typu. Dla ciała, dla ducha, dla serca – obojętne. Towar. W efekcie, jak to pięknie pokazuje Migalski, człowiek, który w całym swoim życiu – pomijając czysto fizjologiczne czynności – wykazuje odruchy wyłącznie stadne, nie jest w stanie reagować indywidualnie również na poziomie polityki. I stąd, jeśli ktoś uważa, że zagwarantuje sobie odpowiednią społeczną pozycję czytając Witkowskiego, jadając w sushi barach, klaszcząc po wylądowaniu samolotu i słuchając Buena Vista Social Club, w sposób całkowicie naturalny, musi czuć pogardę do Kaczyńskich i sympatię do wszystkiego, co jest kojarzone z Platformą Obywatelską. Z tego właśnie powodu, że PO jest tak samo elementem owej ‘kultury supermarketu’, jak cała reszta tej tandety, której zaledwie kilka przypadkowych elementów zechciał wymienić Migalski, a która jest przecież o wiele bogatsza i o wiele śmieszniejsza.
Tekst Marka Migalskiego wywołał niezwykłą reakcję. Kiedy to piszę, pod jego wpisem znajduje się niemal dwieście komentarzy, w większości pełnych zrozumiałego oburzenia. A ja się zastanawiam, co to się stało, że tak krótki tekst, zawierający tak prostą i z pozoru niekontrowersyjną tezę, wywołał takie zainteresowanie. W tak zwanych lepszych zakątkach Polski, już jakiś czas temu przyjęło się uważać, że część społeczeństwa związana emocjonalnie z Prawem i Sprawiedliwościąto brzydkie, niesympatyczne i niewarte szacunku głuptasy. Marek Migalski napisał tekst, w którym zasugerował, że jest wręcz odwrotnie. Można by było się spodziewać, że wszyscy ci którzy nie zgadzają się z opinią Migalskiego machną ręką i z dumą pozostaną na swoich pozycjach. Tymczasem wrzask podniósł się taki, że zarówno Migalskiemu jak i nam wszystkim, którzy znajdują w Migalskiego diagnozach sens, pozostaje tylko bić brawo. No bo jak można reagować na coś, co w pełni symbolizuje, z jednej strony, komentarz tego biedaczka, który, jak dziecko, próbuję się ratować przed słowami Migalskiego, zapewniając, że on ani nie chodzi do sushi, ani nie słucha Rubika, ani nie klaszcze w samolocie i żeby go w to nieszczęście nie wpychać, a z drugiej, cudowny w swojej nagości, tekst użytkownika podpisującego się MiddleFinger, a który muszę tu przytoczyć w całości: „Obciach, panie fruwający smętologu, to jest głosowanie na partyjkę, której najebani jak stodoła posłowie rozwalają sie wózkiem golfowym po zagranicznych hotelach.
Obciach, panie smędzacy ornitologu, to jest glosowanie na partyjkę, której wiceszefunio przyłazi na kacu ze swoim zawszonym kundlem do Sejmu i każe straży marszałkowskiej z kundlem wychodzić, żeby mógł sie wysrać na trawniku.
Obciach, panie pisologu, to jest glosowanie na partyjkę, której wysocy funkcjonariusze obiecują przekupnym posłom z innych partyjek regulowanie ich prywatnych długów z kasy Sejmu.
Pan i pańska g....o warta partyjka jesteście jak szambo, które wywaliło i które trzeba z powrotem zagnać do ścieku, gdzie wasze miejsce.
Pan i pańska g....o warta partyjka jesteście jak szambo, które wywaliło i które trzeba z powrotem zagnać do ścieku, gdzie wasze miejsce.
Już niedługo się tam znajdziecie.”
W komentarzu, pod tekstem Migalskiego, napisałem, że Migalski swoją diagnozą trafił intelektualną i kulturową pustkę elektoratu Platformy prosto między oczy. I gdybym miał więcej czasu i możliwości, napisałbym jeszcze, że trafiając ich tak celnie, nie pozostawił im nawet najskromniejszej możliwości obrony. O ile, oczywiście nie będziemy obroną nazywać tych smętnych zawodzeń, które – jeśli mi wolno skorzystać z mojego ulubionego porównania – muszą się prezentować, jak najnowszy koncert zespołu U-2 (który, w moim mniemaniu, mógłby się jak najbardziej uczciwie znaleźć na liście obciachów posła Migalskiego) na tle wszystkiego tego, co cywilizowany świat przyjął określać mianem rock’n’rolla. Albo, jeśli komuś to porównanie nic nie mówi, jak surowa ryba jedzona przy pomocy dwóch patyków, obok, choćby, mielonego mięsa z ryżem, zawiniętego w kapustę, a popularnie zwanego gołąbkiem. Albo, jeśli i to kogoś z czytelników tego bloga nie przekonuje, jak Donald Tusk naprzeciwko Jarosława Kaczyńskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.