czwartek, 6 sierpnia 2009

Krajobraz po meczu

We wczorajszej Rzepie, jak to skutecznie zademonstrowałem w moim poprzednim wpisie, najbardziej dla mnie poruszającym tekstem był manifest poparcia dla projektu i osoby Jerzego Owsiaka, przedstawiony przez Igora Janke. A przecież, szczególnie dla kogoś, kto przez cały tydzień był bardzo skutecznie upośledzony, jeśli idzie o dostęp do wszelkiego mainstreamu, wystawiony głównie na odgłosy szczekających psów i gdaczących kur, ponowny kontakt ze światem musi być siłą rzeczy o wiele bardziej efektowny, niż to zapewnia jeden tylko tekst, choćby nawet tak szczególny, jak ten, który się przydarzył panu Igorowi.
Zanim jednak przejdę do tego, co mnie przede wszystkim zmobilizowało do kolejnego wpisu, podzielę się refleksją nie bardzo oryginalną. Myślę, że wiele osób, które, podobnie jak ja, są na co dzień bardzo zajęte polityką, przynajmniej parę razy w zyciu miało okazję zauważyć, jak to wystarczy nawet te kilka dni wyłączenia się, żeby nagle wszelkie proporcje zostały odpowiednio przywrócone. Jak to nagle, człowiek któremu dotychczas wydawało się, ze nie ma nic ważniejszego, niż to, co kto powiedział, kto co temu komuś na to odpowiedział i jak to wszystko zostało skomentowane przez kogoś trzeciego, zauważa, że to było zwykłe złudzenie, najbardziej ordynarny narkotyk, do tego tak zawstydzająco byle jaki. Jak to nie z tego ni z owego, człowiek włącza telewizor, i… mu się po prostu nawet nie chce słuchać.
Pierwszy raz – pamiętam – miałem tego typu doświadczenie, jeszcze za głębokiej komuny. Wyjechałem sobie na półtora miesiąca poza Polskę i było to, proszę sobie wyobrazić, lato roku 1980, i kiedy wróciłem pod koniec sierpnia, potrzebowałem naprawdę kilka dobrych dni intensywnego ‘wciągania’, żeby się zainteresować chociaż, czy ten gość to Walesa, czy jakoś może inaczej. Oczywiście później ta cała polityczna szajba mi wróciła i to bardziej niż sam tego chciałem. I tak to już trwa.
W niedzielę wieczorem wróciłem ze wsi i nawet mi się nie chciało włączać telewizora. W poniedziałek zapomniałem kupić gazetę. Dopiero wieczorem, włączyłem mój ukochany TVN24,by po pięciu minutach telewizor zgasić. Jednak zauważyłem cos nowego. Otóż nie chodziło o to, że gadał Bugaj z Lityńskim i mnie to znudziło. Ani o to, że przy kolejnej próbie z kolei Szejnfeld z Jakubiak się tam o coś spierali, a ja nie wiedziałem, o co. Problem polegał na tym, że ja po raz pierwszy w ogóle, z taka intensywnością zauważyłem, że oni siedzą naprzeciwko siebie i się zwyczajnie nienawidzą. Mało tego. Przyszło mi w pewnej chwili do głowy, że nawet jeśli ta nienawiść jest jedynie złudzeniem, to jest to złudzenie bardzo starannie wykreowane. Że ta wojna, która się toczy od kilku lat, a zaczęła się jeszcze w czasie kampanii przed wyborami 2005, ma bardzo dokładnie zaplanowany charakter i z góry ustalony przebieg. A jej dominującą cechą jest czy to zimna nienawiść, czy może pogarda, czy zaledwie szyderstwo, jednak o jednym tylko kierunku – w górę. I jeszcze coś. To wojna, która musi być taka i nie może już być inna, bo straci cały swój sens. Bo jeśli osłabną te emocje, to pozostaną już tylko argumenty. A to dla tych, którzy tę wojnę rozpętali, będzie oznaczało koniec. I jest to prawda, którą znają wszyscy uczestnicy tego starcia, włącznie z tzw. wolnymi mediami i z całym tym popkulturowym zapleczem, które zawsze wtedy, gdy pojawi się groźba zwykłej, tradycyjnej debaty, wezmą sprawy w swoje brudne ręce i nakręcą ten stary, tak dobrze nam znany rechot.
Nie byłem oczywiście na Przystanku Woodstock i o tym, co się tam działo, wiem tylko ze szczątkowych relacji. Między innymi właśnie Igora Janke we wczorajszej Rzepie. Pisze on, że ci piękni młodzi, których, w ramach jakże potrzebnej edukacji politycznej, zebrał wokół siebie Owsiak, podczas spotkania z Tadeuszem Mazowieckim, Lechem Wałęsa i – co nie powinno być przegapione – Piotrem Najsztubem, „zadawali gościom wiele trudnych pytań – np. Wałęsę indagowano o jego współpracę z SB”. Pewnie było tak jak pisze Janke. Nie będę się spierał. Nie wiem. Wiem natomiast świetnie, jak się to pełne trudnych pytań indagowanie skończyło. Piotr Najsztub, człowiek, który nie tak jeszcze dawno, tuż po tragicznej śmierci Jorga Haidera, miał okazję publicznie wyrazić żal, ze w Polsce nie dochodzi do tak skutecznych rozwiązań, jak w Austrii, z pewnością zadbał o to, żeby nie było nudno. Bo w momencie jak to koło przestanie się kręcić, ono natychmiast , w jednej sekundzie, zarośnie rdzą. Taki ewenement.
A to że sytuacja jest już bardzo dramatyczna, widać jak na dłoni. I tu mogę wrócić do tych informacji z wczorajszej Rzepy, do której się wciąż odwołuję. Czytam mianowicie, że jeden ze sztandarowych projektów Platformy Obywatelskiej, czyli uzawodowienie polskiej armii, wszedł w druga fazę, czyli, po ostatecznej likwidacji poboru, zachęcani przez rządową akcję promocyjną młodzi mężczyźni zaczęli się gremialnie zgłaszać do wojska. I cóż się okazuje? O żadnej pracy żaden z nich nie ma co marzyć. Bo jest bieda, nie ma pieniędzy, a więc nie ma mowy o żadnym wojsku. Artykuł w Rzeczpospolitej jest bardzo oszczędny w sensie komentarza. Goła informacja, suche fakty. Koszary sa puste, nie ma pieniędzy, nie ma pracy. A ja sobie tylko dopowiadam. Rozumiem, że nie ma wojska. Polska najprawdopodobniej została jednym lekkim gestem pozbawiona armii. I niech mi nikt nie mówi, że z tego co mówię bije nienawiść. O nie. Nienawiść się dopiero pojawi, gdy się dowiem, że jestem głupim pisiorem.
I oto drugi tekst, z tej samej Rzepy. Okazuje się, że właściwa prokuratura ostatecznie umorzyła śledztwo w tzw. sprawie podsłuchów. Doniesienie, w harmonii z ówcześnie panującą atmosferą, na początku rządów Platformy Obywatelskiej, złożył w tej sprawie szef ABW Krzysztof Bondaryk. Dziś prokuratura twierdzi, że żadnych nielegalnych podsłuchów nie było. I koniec. Kropka. O ile sobie dobrze przypominam, nie zostało już nic więcej. Laptopy, porażone radioaktywnością pielęgniarki, karty kredytowe, nawet Cezary Michalski, który – pamiętam do dziś – pisał, ze nikt nie będzie płakał po CBA, już jest poza systemem. Rzepa publikuje informację o umorzeniu, w drobnej notce, na piątej stronie, w dolnym rogu, a wieczorem w telewizji TVN24, Marek Siwiec – ot tak, przy okazji i od niechcenia – rzuca jeszcze raz jakąś uwagę o tym, że PiS nieustannie podsłuchiwał polityków.
A ja to właśnie nazywam wygasaniem starcia, prowadzonego przez niemal 5 lat, przy użyciu najbardziej brutalnych i bezwzględnych środków. Starcia, którego inżynierowie, dla interesów pewnej, nie tak przecież wielkiej grupy, ale za to bardzo, bardzo mocnej, w rzeczywistości gotowi byłi zniszczyć duszę całego pokolenia i doprowadzić do czegoś, co ja bym nazwał kulturową wojną domową. Zaczynają wygrywać fakty. I choć, niestety wciąż pozostaje dysząca nienawiść - niezaspokojona, zawiedziona, wciąż bardzo spragniona ofiar – to już zmieniająca się w soją własną karykaturę. I zupełnie bezradna.
A nam pozostaje się tylko w spokoju odrodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...