poniedziałek, 20 lipca 2009

Wolność?

Gdyby ktoś poprosił mnie o wyjaśnienie, czym jest dla mnie wolność, czy może bardziej jej brak, czy, jeszcze lepiej, czym są granice wolności, dwadzieścia, czy może jeszcze lepiej – trzydzieści lat temu, jestem pewien, że moja odpowiedź byłaby tak standardowa i oczywista, że pewnie nawet nie za bardzo warta tego, by ja w ogóle formułować. Z dzisiejszej perspektywy mogę do tego dodać jeszcze jedno. Otóż odpowiedź ta byłaby – pomijając już tę jej oczywistość – przede wszystkim okropnie trywialna i zawstydzająco głupia. Cóż ja jednak mogę za to, że czasy w których żyłem ja i wszyscy obok mnie, uczyniły z większości nas większych, lub mniejszych klaunów na sznurku? Cóż ja mogę za to, że kiedy w roku 1980 pojechałem pierwszy raz za granicę i w pierwszym mieście już po tamtej stronie, to co mnie uderzyło to zapach, którego wcześniej nigdy nie czułem, a ja uznałem – skądinąd przecież słusznie – że jest to zapach wolności? Cóż ja wreszcie mogę za to, że kiedy – właśnie tam i wtedy – ktoś mi pokazał przez okno akademika, w którym mieszkałem, inne okno, a za tym oknem chłopaka, studenta medycyny, siedzącego przy biurku i uczącego się, a przy tym zachowującego się jak osoba kompletnie szalona i powiedział: „Popatrz co system robi z ludzi”, to ja jedynie wzruszyłem ramionami i grzecznie pokiwałem głową?
A zatem, każda moja odpowiedź na tak postawione pytanie, dwadzieścia, czy trzydzieści lat wstecz, byłaby z pewnością, z dzisiejszej perspektywy, śmiechu warta, ale jednocześnie – i to musi każdy przyznać – miałaby coś, czego dziś nawet najwięksi mędrcy nie potrafiliby osiągnąć. Miałaby mianowicie ten jeden walor – walor prostoty, jasności i jednoznaczności. Nie ma bowiem wątpliwości, że w dzisiejszej Polsce, Polsce, która – jakby na to nie patrzeć – szczęśliwie dla nas wszystkich, stała się częścią nowoczesnego świata, pytanie, czym jest dla nas wolność (czy może jej brak) nie daje najmniejszych szans ani na odpowiedź głupią, ani bardzo mądrą, ani nawet jakąkolwiek. Materia bowiem jest tak okropnie nieprzystępna, że nawet za bardzo nie wiadomo, jak się wobec niej zachować.
I nie łudźmy się. Nawet ktoś, podobno najbardziej kompetentny do odpowiadania na trudne pytania, i to zarówno w sposób bardzo skomplikowany, jak i dziecinnie prosty, jak zmarły niedawno Leszek Kołakowski, nawet gdyby wszelkie powszechnie znane opinie na temat jego talentów, miały być prawdziwe, a on sam, z jakiegoś tajemniczego powodu poczuł się zmuszony do extra wysiłku intelektualnego, też by nie powiedział nic ani odkrywczego, ani nawet interesującego. Z nami bowiem, żyjącymi już w świecie, który – w dużej swej części – jest niczym innym jak tylko czystym rozpasaniem i w którym nawet zdechnąć można już bez pytania, jest trochę tak, jak z tym skazańcem, który się dowiaduje, że może jeszcze na koniec poprosić o tę jedną jedyną rzecz.
Jak uprzedziła nas administracja Salonu24, pytanie o wolność, które z absolutnie tajemniczego dla mnie powodu, postanowił zadać, między innymi, Jerzy Owsiak, jest skierowane głównie do młodych ludzi. Jeśli jednak pozwalam sobie dorzucić tu swoje trzy grosze, to choćby z tego powodu, że, skoro powołanie do tego, żeby reprezentować młodzież – i to nie tylko formalnie, ale w całej swojej fizyczności – poczuł w sobie właśnie Owsiak, to nie widzę najmniejszego powodu, żebym i ja się nie mógł podłączyć do tej zabawy. Wprawdzie nie mam różowych spodni, kolczyka w uchu i używam języka charakterystycznego bardziej dla starych dziadów, niż dla 13-letnich gimnazjalistów, ale mam za to tyle lat co on i, podobnie jak on, wiem czym był Woodstock (tyle że ten prawdziwy, a nie ta smutna parodia, która w czasach wolności bez granic, pomaga jedynie paru osobom zarobić na ciekawe życie).
Dlaczego uważam, że to iż pytanie o granice wolności zechciał sformułować Jerzy Owsiak jest wydarzeniem kuriozalnym? Z bardzo prostej przyczyny. Otóż nie wydaje mi się rzeczą szczególnie stosowną, by tego rodzaju dylematy niepokoiły człowieka, który cały swój życiowy sukces oparł, z jednej strony, na absolutnie bezkrytycznym propagowaniu tak zwanej wolności, a z drugiej, na systematycznym przesuwaniu granic owej swobody, do punktu, gdzie już jest tylko pustka i strach. Mało tego. Człowieka, który w doskonały sposób reprezentuje środowisko, które – celowo, czy nie – doprowadziło do sytuacji, gdzie wolność i granice tej wolności zostały na trwałe przypisane do sfery zwanej kulturą pop, a tym samym potraktowało wolność, jak jedzenie na telefon. Zawsze go pod dostatkiem, a więc czym się przejmować? Jest jednak jak jest. Owsiak chce, żeby ludzie zabrali głos w sprawie wolności i jej granic, ja mam ochotę coś na ten temat powiedzieć, więc mówię.
Mimo – a może właśnie dlatego – że żyjemy w świecie, gdzie odebrano ludziom dokładnie wszystko, a, jako nędzną rekompensatę, zostawiono wolność, jak już wspomniałem, bardzo trudno jest powiedzieć, czym ta wolność jest dla każdego z nas i gdzie są tej wolności granice. Ja jednak spróbuję, a zrobię to na przykładzie owego studenta medycyny w zachodnim Frankfurcie, na którego zwrócił mi uwagę pewien znajomy. Znajomy mój był chłopakiem z Grecji, który wyemigrował do Niemiec, zdaje się coś tam studiował, a przy okazji pracował w greckiej restauracji jako kelner. Był to bardzo wesoły i miły człowiek. Pokazał mi tego studenta, który siedział od rana do nocy, i znów do rana, nad książkami, słuchał strasznie głośno muzyki, machał przy tym rękami, trząsł się jakby był pogrążony w jakimś splątanym tańcu i uczył się, uczył i uczył, bo wiedział, że jeśli przestanie się uczyć, nie zda dobrze swoich medycznych egzaminów i nie przyjmą go tam, gdzie chciał, by go przyjęli.
Wówczas, dla mnie, te trzydzieści lat temu, ów student nie stanowił żadnego problemu. Owszem, musiał się dużo uczyć. Owszem, trochę go ta nauka psychicznie, że tak powiem, rozbujała, ale za to miał wszystko, prawda? I pieniądze i paszport w szufladzie, pewnie i samochód, i piękne sklepy, i poczucie bezpieczeństwa, no i w końcu wolność. Przede wszystkim tę wymarzoną wolność. No a że ta wolność była ograniczona, to trudno. Po to czasem musimy zrezygnować z tego co nasze, żeby później już czerpać pełnymi garściami.
I dziś siedzę tu, przed tym moim komputerem, ze stałym dostępem do Internetu, za oknem hasa wolność, a ja się uparłem, by choć bardzo pobieżnie powiedzieć, czym dla mnie jest ta wolność i co ją ogranicza. I czuję że jestem w kropce. Trochę dlatego, że już wiele za mną, więc – jak słusznie zauważyli organizatorzy tej zabawy – jestem częścią grupy bardzo niereprezentatywnej, ale też trochę dlatego, ze ja w o ogóle, jeśli idzie o reprezentatywność, zawsze stałem na straconych pozycjach. Ale przecież, skoro, jak już wspomniałem, ktoś taki jak Jerzy Owsiak może być głosem pokolenia, do którego ani nie należy, ani też nigdy nie należał, to czemu nie ja? Więc proszę pozwolić mi powiedzieć, jak ja to wszystko widzę z tego miejsca gdzie sam stoję. Otóż wolność, która została nam dana, jest kontrolowana albo przez nasze intelektualne braki, albo przez nasze ambicje. A zatem, jak by nie patrzeć, pozostajemy albo w niewoli tzw. autorytetów, albo w niewoli naszych zdolności.
Właśnie, dokładnie dziś, kiedy pisze te słowa, w wielu miejscach naszego kraju decyduje się przyszłe życie wielu świeżoupieczonych maturzystów. Wśród nich są też ci, którzy postanowili swoją przyszłą karierę związać z zawodem lekarza. Jak się okazuje, aby mieć jakiekolwiek szanse studiowania medycyny, trzeba na maturze, z rozszerzonej biologii i chemii, mieć co najmniej 180 punktów. Jest to znacznie więcej, niż jeszcze rok temu. Domyślam się, że już za rok, każdy kto będzie chciał studiować medycynę, będzie musiał uzyskać z rozszerzonej biologii i chemii po sto procent. Za dwa lata, te sto procent już nie wystarczą. Trzeba będzie jeszcze być wybitnym sportowcem, lub świetnym poetą, ewentualnie znakomitym muzykiem, czy twórcą miejscowego teatru. No i, oczywiście, dziewczyny będą musiały być piękne, a chłopcy bardzo przystojni. I to jest to, co będzie ograniczało naszą wolność.
Co do samej wolności natomiast, naturalnie, można już niemal wszystko, a w przyszłości będzie można jeszcze więcej. Na razie jednak, kiedy już uzyskaliśmy te 180 punktów z rozszerzenia na maturze, możemy tez bez najmniejszego wstydu, i w poczuciu naszej pięknej wolności, ogłosić choćby to, że wśród trzech największych autorytetów wskazujemy wspomnianego już Jerzego Owsiaka, a obok niego dwóch panów z telewizji – Kubę Wojewódzkiego i Szymona Majewskiego. I wolność ta będzie tak bezwzględna, że jeśli w dniu śmierci Leszka Kołakowskiego – jak zapewniają media, „filozofa, myśliciela, jednego z najwybitniejszych polskich intelektualistów, bohatera buntowników” – wybieramy jednak Szymona Majewskiego, to też się nic nie stanie.
W końcu Szymon Majewski to buntownik, a więc w pewnym sensie uczeń Leszka Kołakowskiego. A poza tym, jak już tu wspominano, kwestia wolności już jakiś czas temu została oficjalnie przypisana sferze pop, a tam – w sposób jak najbardziej oczywisty – panuje pełna wolność. Szczególnie gdy pokonamy już te ostatnie granice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...