poniedziałek, 6 lipca 2009

Mężydło, czyli strzeż się tych miejsc

Pod koniec mojego poprzedniego wpisu, nawet dla mnie dość niespodziewanie, pojawiło się nazwisko posła Platformy Obywatelskiej Antoniego Mężydły. Wyskoczył mi ten Mężydło i wciąż jakoś nie mogę się uspokoić. Ktoś mi powie, ze przesadzam. Przecież ani Mężydło pierwszy, ani ostatni na liście polityków, których gwiazda świeciła kiedyś pełnym blaskiem, ale ostatecznie okazało się, że albo zabrakło im talentu, albo siły, albo i jednego i drugiego i musieli przyznać, że znaleźli się w polityce tylko przypadkiem i dyskretnie ustąpić. Tu jednak sprawa nie jest taka prosta. Antoni Mężydło to nie byle kto. To nie jeden z tych polityków, kórych do polityki wwiało przez przypadek i którzy od początku wiedzieli, że jeśli się odpowiednio długo pokręcą w towarzystwie lepszych od siebie, może ktoś na nich zwróci uwagę i da im jakąś robotę. Krótko mówiąc, Mężydło to ani nie Paweł Zalewski, ani Kazimierz Michał Ujazdowski, ani nawet Radek Sikorski, by ograniczyć się tylko do trzech najświeższych, a więc i najbardziej spektakularnych, przykładów owej przypadkowości.
Ktoś kiedyś powiedział, że ludzie dzielą się na tych, co karty rozdają i na tych, co tymi kartami mają grać. O tych rozdających możemy naprawdę powiedzieć wiele rzeczy krytycznych i niemiłych, jednak nikt nie potrafi zaprzeczyć, że najprawdopodobniej to co udało im się w życiu osiągnąć, zawdzięczają swoim niewątpliwym zdolnościom i pracy, jaką wykonali, by te zdolności w pełni wykorzystać. To oni zostają liderami, oni wyznaczają kierunki i – ostatecznie – to oni zbierają większość korzyści, jakie daje im to, czym się zajmują. Z kolei ci, którzy nigdy nie mieli być przywódcami, ale jakoś znaleźli sobie swoje miejsce i jakoś tam potrafili o nie zadbać, też tworzą dwie podobne kategorie – tych co karty rozdają i tych, którzy tymi rozdanymi już kartami będą grać. Uważam, że, wbrew pozorom, wcale nie jest tak trudno znaleźć sobie to miejsce w życiu, na tyle porządne, wygodne i uczciwe, żeby na nim pozostawać długo i z poczuciem pełnej satysfakcji. Wystarczy mieć trochę rozumu, być wobec siebie uczciwym i przede wszystkim mierzyć siły na zamiary. To z pewnością wystarczy.
Antoni Mężydło, moim zdaniem miał absolutnie wszystko, czego trzeba było, żeby pozostać wybitnym, szanowanym i cieszącym się autorytetem politykiem. Niekoniecznie przywódcą. Ale z pewnością kimś, kto stojąc zawsze trochę z boku, będzie jednak też tym, który rozdaje karty. On był kimś takim, jak – nie przymierzając – Stefan Niesiołowski, tyle że z o wiele lepszą historią i znacznie czystsza kartą. Ale on miał jeszcze coś. Odnoszę wrażenie, że Antoni Mężydło nie był skażony tym fatalnym kompleksem, który każe niektórym, wybitnym skądinąd, ludziom lgnąć do środowisk, których głównym wyróżnikiem jest to, że robią wokół siebie strasznie dużo hałasu, ale jeśli tylko ich poprosić o referencje, to się okazuje, że tam nie ma absolutnie nic. Nieco upraszczając sprawę, mam wrażenie, że Antoni Mężydło to człowiek, któremu, gdyby mu przedstawić kogoś, kto ma tytuł profesorski, nawet nie drgnęłaby powieka. Człowiek, który, gdyby mu puścić nagranie Jimiego Hendrixa, może i by się tym co słyszy nie zainteresował, ale z pewnością nie zapytałby, czy ten Hendrix umie dobrze grać też muzykę klasyczną. A jednocześnie, Antoni Mężydło to człowiek, który pewnego dnia – z kompletnie niezrozumiałych powodów – postanowił zachować się nie jak ktoś, kto rozdaje laty, ale jak ktoś, kto wyłącznie czeka aż głupsi od niego mu coś dadzą. I to czeka pokornie i cierpliwie.
Jeśli ktoś nie pamięta, o co chodzi, przypomnę. Antoni Mężydło, w czasach, kiedy Prawo i Sprawiedliwość w Polsce rządziło, był tego Prawa i Sprawiedliwości prominentnym politykiem. Politykiem budzącym szacunek, sympatię i uznanie, nie tylko w samej partii, ale i poza nią. Oczywiście, medialna propaganda była wówczas tak zorganizowana, że nawet komuś tak wybitnemu i niewinnemu jak Mężydło nie udało się uniknąć razów, ale faktom zaprzeczyć się nie dało. Mężydło to była postać wielka. Skąd się brała ta pozycja? Właściwie z jednego, ale absolutnie bezprecedensowego zdarzenia. Jeszcze w czasach najbardziej mrocznej komuny, kiedy niemal wszystkim wydawało się, ze tak jak jest zostanie na wieki i że nawet nie warto próbować, Antoni Mężydło stanął oko w oko z najbardziej trudnym wyzwaniem i tę konfrontację wygrał. Sam opisywał to tak:
W biały dzień zaciągnięto nas z ulicy do nyski, wywieziono do lasu i tam poddawano torturom psychicznym i fizycznym, straszono śmiercią. Właściwie początek tego porwania wyglądał bardzo strasznie, wydawało się, że jest to egzekucja. Znałem również z opowieści sposób działania w przypadku porwania Janusza Krupskiego spod Pałacu Kultury i wyglądało to bardzo podobnie – też bez słów, wywiezienie do lasu, przywiązanie do drzewa, symulowanie kopania dołu. Wyglądało to na egzekucję. I napinanie pistoletów. Następnie przewieziono nas do ośrodka i tam już systematycznie przez 50 godzin poddawano różnym torturom i to psychicznym, i fizycznym, bito, przesłuchania w nocy ze światłem w oczy, uderzenie w brzuch, w kark, po których padałem. Przez 50 godzin nie pozwalano mi załatwiać żadnych potrzeb fizjologicznych, polewano wodą, gdy zasypiałem. I bez przerwy przesłuchania – albo monotonne przesłuchania przez jedną osobę, albo przez całą grupę. I wtedy po odpowiedzi takiej 'nie znam, nie pamiętam, nie wiem' były uderzenia, bicia, symulacje nacinania tętnic szyjnych, bicie po piętach pałką. To były straszne rzeczy, po prostu zupełnie niezgodne nawet z tamtym prawem.” http://www.polskieradio.pl/jedynka/debaty/debaty.aspx?id=214
I właśnie wtedy, gdy mógł chodzić z dumnie podniesioną głową, jako bohater polskiej historii i szanowany poseł PiS-u, a jego wrogom – tak, właśnie wrogom, bo to byli zawsze jego wrogowie – nie pozostawało nic innego, jak tylko bezradnie przestępować z nogi na nogę, Antoni Mężydło postanowił, zamiast rozdawać karty w PiS-ie, zostać jednym z szeregowych, nikomu niepotrzebnych, kompletnie zlekceważonych elementów pewnego szarego projektu, który nigdy nie miał jakichkolwiek innych ambicji, jak tylko, z jednej strony, czysta destrukcja, a drugiej utrzymanie jak największej władzy, wyłącznie dla samej władzy. Jak mówię, nie wiem, czemu Mężydło zrobił to co zrobił. Wykluczam taką możliwość, że jemu zaimponowało to nowe środowisko. Że w PiS-ie brakowało mu tej mitycznej „kultury”, „elegancji” i „klasy” i uznał, że to właśnie u Tuska i Schetyny otrzyma tę satysfakcję. Nie wierzę też, że zjadła go wewnętrzna pycha i kiedy usłyszał, jak Donald Tusk mówi mu, że „w życiu nie spotkałem ludzi o takiej odwadze cywilnej jak Antoni Mężydło czy Bogdan Borusewicz. Akurat ci dwaj politycy związani zPiS prezentowali wielką odwagę cywilną”, uznał, że tylko w Platformie będzie się mógł czuć, jak prawdziwy bohater. Nie mogę uwierzyć, że on autentycznie uwierzył, że kiedy Jan Maria Rokita informuje Polskę, że „Mężydło to jedna z najszlachetniejszych postaci polskiej polityki. Jeżeli zechce przyjść do Platformy, bramę, przez którą będzie wchodził, wyścielimy różami”, to on również z własnej kieszeni zapłaci za te róże. I że władze Platformy, Rokitę pod bramę, którą Mężydło będzie przechodził, w ogóle wpuszczą.
Nie wiem więc, czemu Antoni Mężydło skazał się tak bezmyślnie na tak niesprawiedliwy dla siebie los. Z pewnością miał o coś pretensje do PiS-u, z pewnością, liczył na to, że w Platformie Obywatelskiej jakoś go uszanują, przede wszystkim jednak z całą pewnością nie spodziewał się, jak bezwzględna jest walka, której niechcąco stał się częścią i jak wiele siły i jak szczególnych zdolności trzeba, żeby w tej walce wytrwać, kiedy się jest samotnym. No i jak niektórzy ludzie potrafią być podli. Odchodząc z PiS-u, Antoni Mężydło musiał wiedzieć, ze stąpa po niepewnym gruncie. W swoim, wydanym na tę okoliczność oświadczeniu, pisał: „Mam nadzieję, że moja decyzja będzie zrozumiała dla moich dotychczasowych politycznych współpracowników, jak również dla moich wyborców. Jeżeli którejkolwiek z tych osób sprawiłem zawód, to proszę o wybaczenie, ale moja decyzja jest podyktowana chęcią pozostania w zgodzie z własnymi poglądami i realizowania politycznych ambicji w sposób efektywny dla Polski”. Ale, jestem też pewien, że pisząc te słowa, on autentycznie wierzył, że to w Platformie będzie mógł „realizować swoje polityczne ambicje w sposób efektywny dla Polski”. Tyle że dziś widać bardzo wyraźnie, jak fatalnie ocenił Antoni Mężydło, nie tylko swoją, sytuację. Jak nagle stał się nikim, wśród bandy ludzi o mentalności piłkarskich kibiców i podobnych talentach, gdzie każdy sprytniejszy uczestnik tego meczu, doskonale wie, że bez noża i kilku kamieni nie ma nawet co w ogóle wychodzić z domu. I wcale nie z tą myślą, żeby coś zbudować, ale tylko po to, by przetrwać. Bo tam się już myśli wyłącznie o przetrwaniu.
Przeglądam sobie dziś internetową stronę www.mezydlo.pl i widzę u góry tej strony zdjęcie Antoniego Mężydły – człowieka dzielnego i bardzo dla Polski zasłużonego – pod spodem logo Platformy Obywatelskiej, a obok tekst, który dziś brzmi już tylko jak czarna kpina: „By żyło się lepiej. Wszystkim!”.
I widzę, że ostatniej aktualizacji na tej stronie Antoni Mężydło dokonał najprawdopodobniej jeszcze w 2007 roku. I że z tego wszystkiego co tam można znaleźć, aktualny pozostaje już tylko ten komórkowy numer telefonu, pod którym pan poseł prosi, żeby się z nim kontaktować. Jeśli tylko ktokolwiek zechce. Boję się jednak, że nie jestem jedynym, który z tak wielkim smutkiem czuje, że nawet za bardzo nie ma po co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...