piątek, 5 września 2008

Policja pamięci w okowach miłości

Dziś rano, ponieważ tak się zdarzyło, że nie musiałem się przez jakiś czas nigdzie spieszyć, zrobiłem coś, czego o tej porze nie robię nigdy. Włączyłem telewizor.
Piłem kawę, przerzucałem kanały i zobaczyłem nagle Grzegorza Miecugowa i Henryka Wujca, jak, z pełni refleksji minami, gawędzą sobie na tematy poważne. Ponieważ osoba Grzegorza Miecugowa w ogóle nie działa na mnie inspirująco, a szczególnie już w towarzystwie kogoś tak zużytego, jak Henryk Wujec, po jakiś dwóch minutach wyłączyłem telewizor i popadłem w zadumę. Teraz pozwolę sobie tę moją zadumą się z Wami podzielić.
O czym rozmawiali Miecugow z Wujcem? Nie wiem, jak wyglądała cała rozmowa, ale te dwie minuty były poświęcone na – a jakże by inaczej! – użalanie się nad kondycją debaty publicznej w Polsce. W pewnej chwili Wujec ze smutkiem w głosie stwierdził, że on Świtonia, czy Gwiazdę zawsze bardzo szanował, natomiast teraz doszło do tego, że taki Świtoń czy Gwiazda na Wujca patrzą z pogardą. Miecugow natychmiast podchwycił temat i wyraził żal, że doszło do tego, że niektórzy bohaterowie walki z komuną są mniej ważni od innych. Że się bohaterstwo segreguje i że się bohaterstwo wykorzystuje do walki politycznej.
Później jeszcze Grzegorz Miecugow zwrócił się do Henryka Wujca, czy pan, panie Henryku, myśli, że pozostaje nam te smutne czasy przeczekać, a Wujec odpowiedział, że nie... i dalej już nie wiem, co ci dwaj zadumani Polacy sobie opowiadali. Popadłem we wspomnianą zadumę, bo choć żyję świadomie już baaardzo wiele lat, słyszałem kłamstwa, które naprawdę potrafią zwalić z nóg, spotykałem ludzi, którzy naprawdę potrafią postawić pod znakiem zapytania sens bycia człowiekiem, to te dwie poranne minuty załatwiły mnie na cały pewnie dzień. Henryk Wujec z Grzegorzem Miecugowem ronią łzy nad faktem, że nagle, po tylu latach naszej polskiej świetności, po tylu latach wspólnej walki z komuną i modelowego wręcz braterstwa, pojawili się jacyś nieprzyjemni ludzie, którzy chcą dzielić zasługi. Miecugow i Wujec nie potrafią zrozumieć, jak mogło dojść do tego, że kwestionuje się rolę, jaką w odzyskaniu wolności odegrał ktoś taki, jak Lech Wałęsa, podczas gdy tak było pięknie, gdy w świadomości społecznej i Wałęsa i Anna Walentynowicz i Andrzej Bulc byli takimi samymi bohaterami. Oto zjawisko, dla którego nie ma nawet sposobu, żeby znaleźć określenie.
Zarówno Henryk Wujec, jak i Grzegorz Miecugow, jaki i cała, nieprzebrana gromada fałszerzy pamięci, od 18 z górą lat nie robią nic innego, jak na szachownicy najnowszej polskiej historii rozgrywają swoją brudną grę. Jednych bohaterów zdejmują, innych wstawiają, innych podmieniają. Tu kogoś zniszczą, tam kogoś innego zganią, ktoś zostanie na chwilę bohaterem, kto inny spadnie do roli szubrawca, za chwilę, ktoś jeszcze inny wypłynie, jako zwykła ‘żulia’, jak to sympatycznie określił wczoraj u Moniki Olejnik Stefan Niesiołowski.
Od odzyskania wolności minęło 18 lat, od Sierpnia lat 28, a od czasu, jak Kazimierz Świtoń został najzwyczajniej w świecie sprany przez milicję po wyjściu z kościoła, nie za to, że brzydko mówił na Wałęsę, bo Wałęsa wtedy jeszcze poza ubeckimi papierami nie istniał, ale za to, że zamarzył sobie, że rozwali komunizm. Tyle lat upłynęło, a w świadomości społecznej wcziąż tylko Mazowiecki, Geremek, Lityński, Bujak, Michnik. Tyle lat minęło od czasu, jak oddziały ZOMO rozstrzelały dziewięciu górników strajkujących w kopalni Wujek, a w świadomości społecznej jedynym praktycznie bohaterem tamtego dnia jest reżyser Kazimierz Kutz. Kto pamięta nazwisko choćby jednego z tych górników, którzy stanęli naprzeciwko komunistycznej władzy i zostali najzwyczajniej na świecie zamordowani? Oto pamięć, nad która tak strasznie się umartwiają Wujec z Miecugowem.
Kto zatem doprowadził do tego, że jedni bohaterowie są bohaterami, a drudzy bohaterowie są ‘żulią'. Czy to może Gwiazdowie do spółki z Wyszkowskim pozwolili narodowi zapomnieć o Kornelu Morawieckim na przykład? A może było jeszcze inaczej? Może to Gwiazdowie z Wyszkowskim tak zmanipulowali społeczeństwo, że z powszechnej świadomości nazwiska Tadeusza Mazowieckiego, Lecha Wałesy, Jacka Kuronia, czy Władysława Frasyniuka zostały wytarte?
Wczoraj wieczorem, wspomniany marszałek Niesiołowski u wspomnianej red. Olejnik, na pytanie, czy Walentynowicz, Macierewicz, Gwiazda mają w ogóle jakieś zasługi dla polskiej historii, i czy oni też mają prawo, by czcić zwycięstwo nad komunizmem, odpowiedział, że owszem, oni też mają takie prawo, ale niech sobie gdzieś znajdą jakiś plac, czy jakiś kawałek trawnika i tam sobie obchodzą swoje zwycięstwa. Ktoś powie, że Niesiołowski to taki nasz wybrakowany fragment polityki i że on tak zawsze, i że pewnie Palikot jest gorszy. Ale przecież powyższe słowa Niesiołowskiego stanowią najgłówniejszy nurt antytsolidarnościowej propagandy. Przecież to nie jest tak, że Niesiołowski coś sobie wymyślił i bredzi. On powtarza tezę znaną nam od wielu, wielu lat. Tezę, raz wyrażaną w postaci uwagi, że niektórzy siedzieli w więzieniu, a inni nie, innym razem w postaci przypomnienia, że jedni są sławni, a inni nie, a jeszcze innym razem, że niektórzy po prostu są wielcy, a inni są mali.
Któregoś dnia, w TVN24 – telewizji Grzegorza Miecugowa – Jerzy Borowczak powiedział, że on osobiście nie wie, kto to był Andrzej Bulc, bo, jak Borowczak walczył, to o żadnym Bulcu nie słyszał. Wiadomość ta, że jakiś Bulc uzurpuje sobie prawo do kombatanctwa, została powtórzona chwilę później już u samego Miecugowa, w Szkle Kontaktowym, Bulc został odpowiednio wyszydzony, Borowczak odpowiednio nadmuchany, a dziś Miecugow z Wujcem ze smutnymi nosami rozprawiają na temat niszczenia pamięci. A przecież kiedyś było jeszcze gorzej.
Kiedy Geremek, z Michnikiem i z młodym Kwaśniewskim z jednej strony zbierali fundusze na zorganizowanie sobie codziennej gazety, a z drugiej zakładali Komitety Obywatelskie (ciekawa nazwa, prawda? Ciekawe tylko, jak to będzie po rosyjsku?), plan był jeszcze ciekawszy. Do Panteonu Zwycięstwa mieli być dokooptowani tylko kumple. Nikt nie mówił o latach spędzonych w więzieniu, o pobiciach, o represjach. Nie ważne było, kto co zakładał, kto jak się ukrywał, kto ile oberwał. To co się liczyło to nazwisko i pewna lista. Dzisiejszy Henryk Wujec, zanim z dumą przestał być politykiem, był tam przecież na miejscu. I nie tylko on. Razem z nim byli tam Janusz Onyszkiewicz, Jan Lityński, Jacek Kuroń, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk i całe bandy tych, dziś już podstarzałych, specjalistów od podpinania się pod środowiska, które o czymś decydują. Czy Henryk Wujec, kiedy debatował ze swoim kumplem Lityńskim na temat przyszłości naszego kraju, pięknej przyszłości, w której nie będzie miejsca ani dla Macierewicza, ani dla Gwiazdy, ani – o ironio! – dla Lecha Wałęsy, bardzo się martwił o równy podział pamięci, czy akurat wtedy swój przebiegły mózg miał zajęty czymś zupełnie innym? Co za ohyda!
I dziś właśnie główny przedstawiciel środowisk, dla których wykluczanie było zawsze pierwszym celem i podstawową filozofią działania, w towarzystwie Miecugowa – dziennikarza o przeszłości już legendarnej – mówią nam, że wykluczanie to brzydka rzecz. Jedyne co w tym jest pocieszającego, to przyczyna, dla której akurat w tych dniach ta czarna policja pamięci dostała takiego napędu. Wszyscy tę przyczynę znamy. Jedyne, co warto byłoby jeszcze wiedzieć, to to, czy fakt, że cena dolara rośnie, to wiadomość dla nich dobra, czy raczej nienajlepsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...