poniedziałek, 16 grudnia 2024

Domówka na Freta, czyli jak się rodzi patologia

 

       Mimo że kampania się formalnie jeszcze nie rozpoczęła, a Prezydent nawet nie ogłosił terminu wyborów, to wszyscy widzimy wyraźnie jak mało to kogokolwiek obchodzi. I o ile  owo poruszenie nie powinno szczególnie dziwić w przypadku Karola Nawrockiego, który musi nadrabiać stracony czas, choćby po to, byśmy przynajmniej zauważyli jego istnienie i ewentualnie potrafili zapamiętać jego nazwisko, to w przypadku Rafała Trzaskowskiego, który w sposób absolutnie bezczelny nawet jak na jego możliwości, porzucił warszawską robotę i udał się w niekończące się podróże po Polsce, robi wrażenie co najmniej desperacji. Jeżdzą więc obaj panowie po wsiach i miasteczkach, a do nas docierają dwie podstawowe informacje: pierwsza to ta, że Nawrocki to sutener i gangus, a Trzaskowski idiota i syn funkcjonariuszki komunistycznej służby bezpieczeństwa.

        Ponieważ, zakładając, że informacje na temat ciemnej przeszłości Nawrockiego to bajki wyssane z oblepionych kałem paluchów Donalda Tuska, muszę też przyjąć, że jedyne co wiem na temat „obywatelskiego kandydata na prezydenta doktora Karola Nawrockiego”, jak to dziś wszyscy pracownicy telewizji Republika mają napisane w swoich esemesach, to tylko co widzę, słyszę i czuję, obserwując jego wystąpienia. A to tworzy obraz bez zarzutu. Inaczej zupełnie jest, gdy chodzi o Rafała Trzaskowskiego. Jak go oczywiście obserwuję w miarę uważnie od wielu już lat, zdanie na jego temat mam wyrobione w stopniu wykluczającym jakiekolwiek korekty, a mimo to, nie ma praktycznie dnia, bym się nie dał zaskoczyć czymś nowym, wzmacniającym tylko moją żywą niechęć do tego człowieka. Nie dalej jak wczoraj choćby zajrzałem na twitterowy profil pewnego mieszkającego w Polsce i komentującego bieżące sprawy Francuza, który nas zapewnił, że podczas spotkania z prezydentem Macronem, obaj panowie nie rozmawiali po francusku, a nawet gdyby Trzaskowski postanowił zaryzykować, to Macron by go nie zrozumiał. Dotychczas, podziwiając każdego z moich znajomych, którzy potrafią choćby liczyć po francusku do 20, byłem przekonany, że co jak co, ale po francusku Trzaskowski wymiata. Tymczasem dowiaduję się, że to jest taki sam mit, jak słynna bujda o jego wzroście. Mało tego, poinformował nas też wspomniany komentator, że poziom znajomości języka francuskiego obserwowany u Trzaskowskiego oscyluje w okolicach A1.

        Ale nie o tym dziś przede wszystkim chciałem mówić. Otóż również wczoraj, i to też na Twitterze, obejrzałem sobie urywek z konferencji prasowej Rafała Trzaskowskiego, w którym dziennikarz stacji W Polsce24 pyta go, dlaczego, informując o nadchodzących spotkaniach, jego obsługa nigdy nie podaje miejsca i godziny spotkania, i czy przypadkiem nie chodzi o to, by tam się nie pojawiały osoby postronne. Reakcja na to pytanie jest tak poruszająca, że ja do dziś nie potrafię się z niej otrząsnąć. Trzaskowski odpowiada dziennikarzowi, że to wszystko po to, „żeby pana zmylić, ha!!!”, jednak sposób w jaki on ten bon mot podaje, to jest naprawdę coś. Otóż w jego wykonaniu to nie jest zwykły, tyle że zabawny, komunikat, jakiego można by się było w tej sytuacji spodziewać. On go wygłasza w stylu klaunaów w cyrku, w rodzaju Friko i Koko, którzy nie mówią tylko wrzeszczą, rycząc ze śmiechu, zachęcając do tego resztę widzów. Mało tego. On to robi w taki sposób, jakby, gdyby tylko mu wypadało wspiąć się aż na ten poziom schamienia, już za chwilę miał do tego dodać jakiś epitet, typu „głupi ciulu!”. Oczywiście towarzystwo zgromadzone wokół Trzaskowskiego razem z nim ryczy w dzikiej satysfakcji, a ja sobie myśę, że oto się potwierdziło moje coraz silniejsze podejrzenie, że Trzaskowski to najgorsza patologia spod Gieesu. Jeśli ktoś ma dostęp do Twittera i chce to zobaczyć na włąsne oczy, nie polecam.

        I przypominam sobie rozmowę z jazzowym muzykiem Michałem Urbaniakiem, jak ten jeszcze w roku 2020 opowiadał o swojej przyjaźni z rodziną Trzaskowskich, kiedy sam był jeszcze młodym człowiekiem, a Rafał zaledwie dzidziusiem. Posłuchajmy:

Nosiłem go na rękach, jak miał sześć tygodni. [...] Była taka domówka w domu u państwa Trzaskowskich, na Freta. Muzycy, filmowcy, pisarze. No, warszawka. Ja - młody - miałem dwa zadania: biegać po alkohol i inne delicje na dół do delikatesów oraz zająć się dzieckiem Andrzeja. Więc go niańczyłem”.

       Urbaniak jest głupi, jak większość z nich, a zatem opowiada tę historię, licząc na to, że w ten sposób pokaże, w jak fantastycznym otoczeniu wychowywał się obecny prezydent Warszawy, jego dzisiejszy przyjaciel i uwielbiany przez niego polityk. My natomiast widzimy starego Trzaskowskiego i jego żonę, to prawdopodobnie kompletnie nawalone towarzystwo „muzyków, filmowców, pisarzy”, w oparach wódy i papierosów i to wrzeszczące dziecko, którym, w czasie gdy nie musi akurat lecieć na dół do sklepu po alkohol, zajmuje się najmłodszy z nich wszystkich, choć prawie już wtedy 30-letni, Urbaniak.

       To jest wizja tak okrutna, że tu już tylko możemy wrócić do mamy Rafała, tajnej współpracownicy Służby Bezpieczeństwa i jego ojca, trzeciorzędnego jazzowego pianisty. Poczytajmy więc trochę też o Andrzeju Trzaskowskim:

Inteligentny, elokwentny, dowcipny, wykształcony facet, do tego muzykolog. Facet z klasą. A do tego Andrzej zawsze był dobrze ubrany. Elegancik – według najnowszych trendów amerykańskiej i francuskiej mody”.

A skąd on miał te wszystkie eleganckie ubrania, pyta dziennikarz? Urbaniak wyjaśnia:

Przychodziły paczki z Ameryki, ludzie handlowali ciuchami na bazarach. Jeździło się wtedy na warszawską Pragę. Na Grochowie był dobry bazar”.

        Przepraszam bardzo, ale tego czegoś to ja już nie mam siły komentować. Wróćmy więc może zatem do lat 50. To już nie Urbaniak, ale zwykły biogram:

Andrzej Trzaskowski urodził się w 1933 r. w Krakowie. Pierwszy zespół jazzowy założył już w krakowskim gimnazjum. W 1950 r., w wieku 17 lat, został uwięziony na trzy miesiące przez UB za rzekomą przynależność do grupy konspiracyjnej. Z tego powodu, pomimo zdania matury z wyróżnieniem, nie został dopuszczony do egzaminów na studia. Przez rok zarabiał więc na życie jako muzyk w nocnych lokalach Krakowa, Łodzi i Zakopanego, aż dostał się na muzykologię Uniwersytetu Jagiellońskiego”.

Patrzmy dalej:

W czasie studiów był członkiem grupy Melomani, w składzie z Krzysztofem Komedą. Studia ukończył w 1957 r., po napisaniu pracy magisterskiej o muzyce Charliego Parkera. W 1956 r. Trzaskowski uznany został za najlepszego pianistę jazzowego w plebiscycie "Przekroju".

Po przeprowadzce do Warszawy powołał grupę The Wreckers. W 1960 r. na Jazz Jamboree Trio Trzaskowskiego akompaniowało Stanowi Getzowi. Zapisem tamtego koncertu była wspólna płyta. W 1962 r. Trzaskowski otrzymał stypendium American State Department i The Wreckers jako pierwsza polska grupa jazzowa wyjechała do Stanów na koncerty. Po powrocie zmienili nazwę na Andrzej Trzaskowski Quintet.

       Przepraszam bardzo, ale tego to już tym bardziej nie mam siły skomentować. Pozostańmy więc już tylko przy tej zimie roku 1972 i do tamtego mieszkania na Freta w Warszawie i do świadectwa pozostawionego nam przez Michała Urbaniaka. Moim zdaniem, to jest naprawdę świetny sposób, żeby zrozumieć dzisiejsze zachowania tego patusa.

      

 


 

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Co mamy z Tomasza Sakiewicza?

         Ponieważ nie było akurat piłki nożnej, włączyłem sobie wczoraj wieczorem telewizję Republika i trafiłem na sam początek ichniejszej...