Mimo że
kampania się formalnie jeszcze nie rozpoczęła, a Prezydent nawet nie ogłosił
terminu wyborów, to wszyscy widzimy wyraźnie jak mało to kogokolwiek obchodzi.
I o ile owo poruszenie nie powinno
szczególnie dziwić w przypadku Karola Nawrockiego, który musi nadrabiać
stracony czas, choćby po to, byśmy przynajmniej zauważyli jego istnienie i
ewentualnie potrafili zapamiętać jego nazwisko, to w przypadku Rafała
Trzaskowskiego, który w sposób absolutnie bezczelny nawet jak na jego
możliwości, porzucił warszawską robotę i udał się w niekończące się podróże po
Polsce, robi wrażenie co najmniej desperacji. Jeżdzą więc obaj panowie po wsiach
i miasteczkach, a do nas docierają dwie podstawowe informacje: pierwsza to ta,
że Nawrocki to sutener i gangus, a Trzaskowski idiota i syn funkcjonariuszki komunistycznej
służby bezpieczeństwa.
Ponieważ, zakładając, że informacje na temat ciemnej przeszłości
Nawrockiego to bajki wyssane z oblepionych kałem paluchów Donalda Tuska, muszę też
przyjąć, że jedyne co wiem na temat „obywatelskiego kandydata na prezydenta doktora
Karola Nawrockiego”, jak to dziś wszyscy pracownicy telewizji Republika mają
napisane w swoich esemesach, to tylko co widzę, słyszę i czuję, obserwując jego
wystąpienia. A to tworzy obraz bez zarzutu. Inaczej zupełnie jest, gdy chodzi o
Rafała Trzaskowskiego. Jak go oczywiście obserwuję w miarę uważnie od wielu już
lat, zdanie na jego temat mam wyrobione w stopniu wykluczającym jakiekolwiek
korekty, a mimo to, nie ma praktycznie dnia, bym się nie dał zaskoczyć czymś
nowym, wzmacniającym tylko moją żywą niechęć do tego człowieka. Nie dalej jak
wczoraj choćby zajrzałem na twitterowy profil pewnego mieszkającego w Polsce i
komentującego bieżące sprawy Francuza, który nas zapewnił, że podczas spotkania
z prezydentem Macronem, obaj panowie nie rozmawiali po francusku, a nawet gdyby
Trzaskowski postanowił zaryzykować, to Macron by go nie zrozumiał. Dotychczas,
podziwiając każdego z moich znajomych, którzy potrafią choćby liczyć po
francusku do 20, byłem przekonany, że co jak co, ale po francusku Trzaskowski
wymiata. Tymczasem dowiaduję się, że to jest taki sam mit, jak słynna bujda o
jego wzroście. Mało tego, poinformował nas też wspomniany komentator, że poziom
znajomości języka francuskiego obserwowany u Trzaskowskiego oscyluje w
okolicach A1.
Ale nie
o tym dziś przede wszystkim chciałem mówić. Otóż również wczoraj, i to też na Twitterze,
obejrzałem sobie urywek z konferencji prasowej Rafała Trzaskowskiego, w którym
dziennikarz stacji W Polsce24 pyta go, dlaczego, informując o nadchodzących
spotkaniach, jego obsługa nigdy nie podaje miejsca i godziny spotkania, i czy przypadkiem
nie chodzi o to, by tam się nie pojawiały osoby postronne. Reakcja na to
pytanie jest tak poruszająca, że ja do dziś nie potrafię się z niej otrząsnąć.
Trzaskowski odpowiada dziennikarzowi, że to wszystko po to, „żeby pana zmylić,
ha!!!”, jednak sposób w jaki on ten bon mot podaje, to jest naprawdę coś. Otóż w
jego wykonaniu to nie jest zwykły, tyle że zabawny, komunikat, jakiego można by
się było w tej sytuacji spodziewać. On go wygłasza w stylu klaunaów w cyrku, w rodzaju Friko i Koko, którzy nie mówią tylko wrzeszczą, rycząc ze śmiechu, zachęcając do tego resztę widzów.
Mało tego. On to robi w taki sposób, jakby, gdyby tylko mu wypadało wspiąć się aż
na ten poziom schamienia, już za chwilę miał do tego dodać jakiś epitet, typu „głupi
ciulu!”. Oczywiście towarzystwo zgromadzone wokół Trzaskowskiego razem z nim
ryczy w dzikiej satysfakcji, a ja sobie myśę, że oto się potwierdziło moje
coraz silniejsze podejrzenie, że Trzaskowski to najgorsza patologia spod
Gieesu. Jeśli ktoś ma dostęp do Twittera i chce to zobaczyć na włąsne oczy, nie polecam.
I
przypominam sobie rozmowę z jazzowym muzykiem Michałem Urbaniakiem, jak ten
jeszcze w roku 2020 opowiadał o swojej przyjaźni z rodziną Trzaskowskich, kiedy
sam był jeszcze młodym człowiekiem, a Rafał zaledwie dzidziusiem. Posłuchajmy:
„Nosiłem go na rękach, jak miał sześć tygodni.
[...] Była taka domówka w domu u państwa Trzaskowskich, na Freta. Muzycy,
filmowcy, pisarze. No, warszawka. Ja - młody - miałem dwa zadania: biegać po
alkohol i inne delicje na dół do delikatesów oraz zająć się dzieckiem Andrzeja.
Więc go niańczyłem”.
Urbaniak
jest głupi, jak większość z nich, a zatem opowiada tę historię, licząc na to,
że w ten sposób pokaże, w jak fantastycznym otoczeniu wychowywał się obecny
prezydent Warszawy, jego dzisiejszy przyjaciel i uwielbiany przez niego
polityk. My natomiast widzimy starego Trzaskowskiego i jego żonę, to
prawdopodobnie kompletnie nawalone towarzystwo „muzyków, filmowców, pisarzy”, w
oparach wódy i papierosów i to wrzeszczące dziecko, którym, w czasie gdy nie musi
akurat lecieć na dół do sklepu po alkohol, zajmuje się najmłodszy z nich
wszystkich, choć prawie już wtedy 30-letni, Urbaniak.
To jest
wizja tak okrutna, że tu już tylko możemy wrócić do mamy Rafała, tajnej
współpracownicy Służby Bezpieczeństwa i jego ojca, trzeciorzędnego jazzowego
pianisty. Poczytajmy więc trochę też o Andrzeju Trzaskowskim:
„Inteligentny, elokwentny, dowcipny, wykształcony
facet, do tego muzykolog. Facet z klasą. A do tego Andrzej zawsze był dobrze
ubrany. Elegancik – według najnowszych trendów amerykańskiej i francuskiej mody”.
A skąd on miał te wszystkie eleganckie ubrania, pyta dziennikarz?
Urbaniak wyjaśnia:
„Przychodziły paczki z Ameryki, ludzie handlowali
ciuchami na bazarach. Jeździło się wtedy na warszawską Pragę. Na Grochowie był
dobry bazar”.
Przepraszam bardzo, ale tego czegoś to ja już nie mam siły komentować.
Wróćmy więc może zatem do lat 50. To już nie Urbaniak, ale zwykły biogram:
„Andrzej Trzaskowski urodził się w 1933 r. w
Krakowie. Pierwszy zespół jazzowy założył już w krakowskim gimnazjum. W 1950
r., w wieku 17 lat, został uwięziony na trzy miesiące przez UB za rzekomą
przynależność do grupy konspiracyjnej. Z tego powodu, pomimo zdania matury z
wyróżnieniem, nie został dopuszczony do egzaminów na studia. Przez rok zarabiał
więc na życie jako muzyk w nocnych lokalach Krakowa, Łodzi i Zakopanego, aż
dostał się na muzykologię Uniwersytetu Jagiellońskiego”.
Patrzmy dalej:
„W czasie studiów był członkiem grupy Melomani, w
składzie z Krzysztofem Komedą. Studia ukończył w 1957 r., po napisaniu pracy
magisterskiej o muzyce Charliego Parkera. W 1956 r. Trzaskowski uznany został
za najlepszego pianistę jazzowego w plebiscycie "Przekroju".
Po przeprowadzce do Warszawy powołał grupę
The Wreckers. W 1960 r. na Jazz Jamboree Trio Trzaskowskiego akompaniowało
Stanowi Getzowi. Zapisem tamtego koncertu była wspólna płyta. W 1962 r.
Trzaskowski otrzymał stypendium American State Department i The Wreckers jako
pierwsza polska grupa jazzowa wyjechała do Stanów na koncerty. Po powrocie
zmienili nazwę na Andrzej Trzaskowski Quintet”.
Przepraszam
bardzo, ale tego to już tym bardziej nie mam siły skomentować. Pozostańmy więc
już tylko przy tej zimie roku 1972 i do tamtego mieszkania na Freta w Warszawie i do świadectwa
pozostawionego nam przez Michała Urbaniaka. Moim zdaniem, to jest naprawdę
świetny sposób, żeby zrozumieć dzisiejsze zachowania tego patusa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.