O sytuacji
panującej w polskiej edukacji pisałem tu wielokrotnie, obserwując ją z
wszelkich dostępnych mi perspektyw, jednak wciąż mam wrażenie, że tego co
najważniejsze, powiedzieć mi się nie udało. I pewnie nie udałoby mi się już
nigdy, gdyby nie minister Przemysław Czarnek i jego wieloletnia już krucjata na
rzecz zreformowania owego systemu dla naszej wspólnej korzyści. Od razu jednak muszę
tu wspomnieć, że o owej krucjacie nie mam do powiedzenia jednego dobrego
słowa, a wręcz przeciwnie. Uważam bowiem, że dotychczasowe zasługi ministra Czarnka i
kierowanego przez niego resortu są odwrotnie proporcjonalne do tego co on i
jego urzędnicy w swoją pracę wkładają, a raczej mówią, że wkładają, i jak wiele
na to wskazuje, nic się na tym polu nie zmieni, a już na pewno nie wtedy, gdy zastąpi
go kolejny minister, może lepszy, może gorszy, ale z całą pewnością taki, który
o szkole i o zarazie, która ją toczy nie ma bladego pojęcia.
Przyjrzyjmy
się więc polskiej szkole w perspektywie historycznej, a więc, powiedzmy, od
roku 1946, i zastanówmy się co się od tego czasu w niej zmieniło, jeśli owe
zmiany oddzielimy od naturalnych zmian, jakie przeszło polskie państwo przez te
wszystkie lata. Jest dyrektor, są zastępcy dyrektora, są nauczyciele, są
45-minutowe lekcje, niezależnie od tego czy dotyczą dzieci siedmioletnich, czy
19-letnich byków, takie czy inne podręczniki, są dzienniki – kiedyś papierowe,
dziś elektroniczne – i to samo co zawsze bezhołowie, z tą różnicą, że kiedyś
nauczyciele mogli uczniów lać, linijką, czy specjalnie wyszykowanymi plecionkami, a dziś, jeśli już, to raczej uczniowie nauczycieli,
no i że kiedyś dyrektorów za mordę trzymała partia i bezpieka, a dziś oni sobie
mogą robić cokolwiek im przyjdzie do głowy i pies z kulawą nogą nie zwróci im
choćby uwagi na niestosowność tego czy innego ich postępowania. Jedyne konkretne zmiany,
za którymi stały decyzje ministerstwa, to to że kiedyś gimnazjów nie było,
potem były, a dziś znów ich nie ma, to – tak naprawdę jedyna prawdziwa reforma
– że matury zostały wyprowadzone poza szkołę i nie da się już przy nich grzebać, że
raz na liście lektur jest Sienkiewicz, a nie ma Gombrowicza, a innym razem nie
ma Wencla, a jest Tokarczuk, no i może jeszcze to, że dziś nauczyciele są
znacznie głupsi niż byli kiedyś. I to wszystko.
Gdy na scenie
pojawił się Przemysław Czarnek, najpierw jako wojewoda lubelski, a następnie
członek rządu, przyznam że byłem do niego nastawiony bez mała równie entuzjastycznie,
jak do pamiętnych trzech miesięcy pracy Ryszarda Legutki. Wydawało mi się, że
po tej całej dotychczasowej nędzy, od Krystyny Łybackiej, przez Katarzynę Hall,
Romana Giertycha, Krystynę Szumilas, Joannę Kluzik-Rostkowską, po Dariusza
Piontkowskiego, pojawił się ktoś kto przede wszystkim będzie wiedział jaką ma
przed sobą pracę, podejmie ją i z
sukcesem zakończy. Liczyłem na to, że to właśnie Przemysław Czarnek weźmie to
całe towarzystwo pochowane w dyrektorskich gabinetach i pokojach
nauczycielskich za twarz i pokaże im, że szkoła to służba, a nie miejsce
schadzek; że jeśli oni na znaczną część dnia dostają pod swoją opiekę nasze
dzieci, to tym samym biorą na siebie bardzo poważne zobowiązanie. Ale nie
chodzi tylko o dyrektorów i nauczycieli, ale może jeszcze bardziej, o tych co
pracą szkół zarządzają, czyli kuratoria, lokalne wydziały edukacji, ośrodki
metodyczne i oczywiście wydawnictwa tak zwane naukowe. Na to bardzo liczyłem,
tymczasem okazuje się, że zamiast tego, dostaliśmy Lex Czarnek 1.0, Lex Czarnek
2.0, a teraz obietnicę Lex Czarnek 3.0,
a tam prawdziwa sensacja, czyli zakaz promowania dewiacji seksualnych na
terenie szkół. Kolejne trzy wielkie reformy Zjednoczonej Prawicy, których
jedynym realnym efektem będzie to, że w tych paru warszawskich poznańskich, czy
gdańskich szkołach, każdy zboczeniec, który będzie chciał wejść do szkoły,
będzie musiał najpierw poprosić o pozwolenie rodziców. A ja już wiem, że
większość z nich, włącznie z ich dziećmi, przygarnie kazdego do swojego serca. No i
oczywiście stałe podnoszenie pensji dla dotychczas najmniej zarabiających
nauczycieli, dzięki czemu oni nie będą dostawali tak jak dotychczas 1800 zł.,
ale może nawet i 2500 zł. I Czarnkowi się wydaje, że jak on im da te kilka stów więcej, to
oni ten gest docenią i go polubią. Otóż nie. Oni będą go mieli w najwyższej
pogardzie nawet jeśli on im te pensje podniesie do 4000 zł. Dlaczego? Bo zawsze
będą widzieli, ile zarabia sąsiadka, która pracuje na kasie w Auchanie, jej mąż
informatyk, brat męża lekarz i siostra męża sędzia. No a poza tym, jeśli się
odpowiednio postara, to będzie miała gwarancję, że z okazji Dnia Nauczyciela
prezydent miasta każdego roku będzie jej przyznawał okolicznościową nagrodę w
wysokości 10 tys. złotych, a dyrektor szkoły też coś dorzuci.
Kiedy
pracowałem jeszcze w szkole, miałem dyrektora, który wymyślił sobie, że jest
moim największym przyjacielem i przez cały ten czas jak on tkwił w swoim
błędzie, dostawałem od niego, albo na jego wniosek, wszelkie możliwe premie,
nagrody i wyróżnienia. W pewnym momencie to była taka sztama, że dziś myślę, że
gdybym w to wszedł, to już wkrótce zostałbym wicedyrektorem i żadna siła by nas
nie rozdzieliła, by naruszyć ową fantastyczną współpracę. W momencie jednak gdy on się
na mnie obraził, wszystko z dnia na dzień szlag trafił, a ja, poza gołą pensją,
nie dostawałem już nic. I nie o to mi chodzi, że on mógł coś takiego zrobić. To
akurat rozumiem. To co stanowiło problem, to to, że on tego rodzaju ruchy mógł
wykonywać całkowicie bezkarnie, i, jak sądzę, wykonuje bezkarnie do dziś. I
przecież nie tylko on. I nie tylko gdy chodzi o te głupie premie. A minister
Czarnek nawet o tym nie wie.
I oto
rzeczony Czarnek, zamiast spróbować się zorientować, jak wyglądają układy w
polskich szkołach, zamiast popytać tu i ówdzie i spróbować uzyskać szczere
wypowiedzi na temat tego, co sprawia, że w tych szkołach dzieje się tak
bardzo źle, że uczniowie już dawno przestali liczyć na to, że szkoła ich czegoś
nauczy i zaraz po powrocie do domu i zjedzeniu obiadu, już do samego wieczora
siedzą na tzw. korkach, a sami nauczyciele, wiedząc, że i tak nie są nikomu do
niczego potrzebni, robią wszystko by mieć z uczniami jak najmniejszy kontakt.
Dzięki owym korepetycjom, których sam udzielam i w Katowicach i w Lublinie i w
Poznaniu i w Toruniu, doskonale wiem, jak często lekcje zwyczajnie się nie
odbywają, uczniowie siedzą sami w klasach, a co najgorsze, nikt ani nie ma o to
pretensji, ani przede wszystkim się nie dziwi. Czemu? No właśnie przez to, że polska szkoła chyba od zawsze stanowiła wyłącznie pretekst, dla jednych i drugich.
Z tego co
obserwuję, minister Czarnek nie ma o tym najmniejszego pojęcia. Z jego punktu
widzenia, wystarczy, że on zadba o to, by wprowadzić do szkół wychowanie
patriotyczne (swoją drogą, ciekawe, kto je będzie realizował?), wyprowadzić z nich
edukatorów LGBT i będzie git. Wtedy tym dzieciom nie będzie się już chciało
nosić tęczowych toreb, a na paradach równości wrzeszczeć „Jebać PiS!” Pisze
więc minister Czarnek swój kolejny projekt, daje mu strasznie wypasiony tytuł
Lex Czarnek 2.0, wysyła go do Prezydenta i jest bardzo zdziwiony, kiedy ten mu
go odsyła i mówi, żeby nie zawracał głowy.
Wszystko to stanowi oczywiście obraz mocno ponury, zabawne natomiast w tym
wszystkim jest to, że gest Prezydenta szalenie spodobał się zarówno samym
aktywistom spod znaku LGBT, jak i politykom opozycji. Oni, dowiadując się, że
będą mogli nadal bezkarnie zabawiać szkolną młodzież swoimi obsesjami,
zachowują się jakby autentycznie wierzyli, że ta decyzja cokolwiek zmieni, że
bez niej oni nie mieliby co wśród polskiej młodzieży szukać. Co za tępota!
Dziś, tak jak dotychczas, cała tęczowa i cholera jeszcze wie jaka propaganda dociera
do dzieci i młodzieży wieloma kanałami, a te ich pojedyncze akcje nie mają żadnego
znaczenia. Oni powinni to wiedzieć i decyzja Prezydenta powinna ich raczej
zmartwić, bo to ona może w końcu doprowadzić do tego, że kiedy minister Czarnek
wyprodukuje swój kolejny Lex, to w końcu Premier zauważy w czym problem i na to
stanowisko powoła kogoś, kto będzie wiedział od czego należy zacząć i co robić
dalej, by tej szansy już z rąk nie wypuścić.
W szkole mojego syna zdarzyło się tak, że usunięto ze szkoły wybitną nauczycielkę i wychowawczynię, tylko dlatego że : 1. nie lubiła jej p. dyrektor, 2. nie lubili jej nauczyciele, bo ona faktycznie miała swoją misję i fantastyczne pomysły dla swoich uczniów, 3. w końcu nie cierpieli jej ci rodzice, których dzieci miały kiepskie oceny, albo były niegrzeczne. Bo ona faktycznie tylko tego wymagała, żeby sie uczyli i byli grzeczni, a jak tak nie było to miało to swoje sprawiedliwe konsekwencje. No i wywalili ją wspólnymi siłami . Wszystkiego dobrego Panie Krzysztofie, miejmy nadzieję że to sie kiedyś zmieni.
OdpowiedzUsuń