środa, 8 października 2014

Dlaczego Robert Brylewski nie ma na fajki?

Wstyd mi jak jasna cholera, ale muszę się przyznać do pewnej słabości. Otóż jest tak, że dziś już pewnie od ponad czterdziestu lat, nie widziałem jednego polskiego filmu, który mógłbym z czystym sumieniem uznać za robotę wartą wyłożonych na nią pieniędzy, a mimo to, za każdym razem, kiedy czytam, że oto powstało coś, co w polskiej kinematografii stanowi osiągnięcie niespotykane od lat, natychmiast myślę sobie, że tak, tym razem wreszcie się udało. Tym razem mamy do czynienia z autentycznym zjawiskiem.
No i za każdym razem zostaję z przysłowiową klamką w dłoni. Za każdym razem, wystarczy że obejrzę dokręcony do tego filmu tak zwany zwiastun, a więc coś, co z reguły i z samej zasady, stanowi esencję tego co w filmie najbardziej wartościowe, widzę, że i tym razem dostaliśmy zwykłe gówno, dokładnie takie samo, jak w zeszłym roku, pięć lat temu, lat temu dziesięć i dwadzieścia, i każdego roku rok w rok.
Oto parę dni temu zostaliśmy poinformowani, że główną nagrodę filmową dla najlepszej polskiej produkcji minionego roku otrzymał film o dziś już zmarłym prof. Relidze, zatytułowany „Bogowie”, a wraz z nim po wszelkie należne honory sięgnął aktor o nazwisku Kot, który zagrał Religę tak, że na widok jego kunsztu klękają niebiosa. No i tym razem oczywiście uległem swojej starej słabości i uznałem, że może faktycznie coś jest na rzeczy. Skoro wszyscy, z idealnie podniesionym czołem, ogłaszają autentyczne wydarzenie, to nie ma sposobu, by to była kolejna zmowa. No i może przynajmniej ten Kot jest faktycznie dobry.
Skoro doszło już do tego typu podejrzeń, syn mój oczywiście zdecydował się na rzecz najbardziej oczywistą i wyświetlił nam na ekranie komputera zwiastun owej rewelacji. I proszę sobie wyobrazić, że to co zobaczyliśmy, stanowiło najbardziej typową demonstrację stanu, w jakim już od szeregu lat znajduje się polskie kino. To jest coś tak, nawet już nie powiem, że nędznego, ale pospolitego, że gdyby ktoś nam powiedział, że to jest produkcja z końca lat 70-tych i to w wykonaniu któregoś z mniej szanowanych reżyserów, przyjęlibyśmy to wyjaśnienie bez mrugnięcia okiem. A zatem, ktoś zapyta, może ten Kot faktycznie gra tak, że serce bije mocniej? I tu też – przynajmniej tyle można zrozumieć z tego zwiastunu – jedyne co mamy, to charakteryzacja i robienie min. Ja wiem, że zaraz pojawią się jeden po drugim miłośnicy polskiego kina i zaczną mi tłumaczyć, że to jest dla mnie typowe – nie widzieć, a się mądrzyć, ale w końcu po coś te zwiastuny są, prawda? I przynajmniej w części one mają zachęcać do obejrzenia całości. A jeśli one zamiast zachęcać, zniechęcają, to, przepraszam bardzo, ale o czym my rozmawiamy?
Obejrzeliśmy fragmenty tego rzekomego arcydzieła i w sposób absolutnie naturalny pojawił się temat pod tytułem: „Dlaczego?” Dlaczego polski film jest tak beznadziejnie do niczego? Jak to się dzieje, że ludzie z pozoru wykształceni, znający swój fach, mający zapewne określone ambicje, nie są w stanie choćby zbliżyć się do tego, czym dziś jest film na świecie. I wcale nie mam na myśli kina amerykańskiego, brytyjskiego, czy rosyjskiego, ale wręcz każdego. Bo prawda się dziś przedstawia tak, że najprawdopodobniej nigdzie na świecie, nie wyłączając z tego krajów takich jak Iran, Turcja, Rumunia, Austria, czy Belgia, nie produkuje się czegoś tak do niczego, jak to, co nam proponują nasi filmowcy.
Powiem zupełnie uczciwie, że to jest ten rodzaj zagadki, której rozwiązać nie jestem w stanie. Ja autentycznie – i stwierdzam to bez cienia kokieterii – nie wiem, co jest w niej takiego, że dokładnie wszystko, co wyszło spod rąk któregoś z polskich producentów, stanowi eksplozję takiego nieudacznictwa, takiej bylejakości, takiego artystycznego bezwładu, że na opisanie tego zwyczajnie brakuje słów. Ale tak się właśnie rzeczy mają. I tu nie ma znaczenia, czy mamy do czynienia z filmem ujawniającym pedofilię księży, potworność komunistycznego reżimu, czy bohaterstwo ludzi świętych – za każdym razem otrzymujemy coś, co budzi wyłącznie wstyd i zażenowanie. Że nie u wszystkich? To prawda. Dokładnie tak samo, jak prawdą jest to, że znaczna część publiczności rezygnuje z niedzielnej Mszy Świętej na rzecz wycieczki do galerii handlowej, a jeśli wracają do domu, to po to, by obejrzeć jakiś ładny serial.
Zastanawiałem się nad tym z mojego punktu widzenia zjawiskiem wręcz zadziwiającym i przypomniała mi się historia, która w ostatnich dniach na pewien czas zwróciła uwagę opinii publicznej, a dostarczona nam przez samego Roberta Brylewskiego, kiedyś jednego z najwybitniejszych polskich muzyków rockowych, dla części z nas wręcz legendy, a dziś człowieka, który, jak sam nam opowiada, nie ma ani na jedzenie, ani nawet na papierosy, bo polski pop swoje zainteresowanie skierował w stronę, gdzie taki Brylewski nigdy nawet nie zaglądał. Dlaczego Brylewski nie ma z czego żyć? Otóż dlatego mianowicie, że poważne wytwórnie płytowe, oraz dystrybutorzy, są zainteresowani innym rodzajem sztuki, organizatorzy koncertów wolą kusić potencjalną publiczność innym rodzajem rozrywki, a radio i telewizja – no wiadomo, to już towar najgorszy. A ponieważ Marla Rodowicz go na swojego gitarzystę nie weźmie, to co mu pozostaje? Wykłócać się oczywiście z jakimiś cwaniakami o stare tantiemy i marudzić na Facebooku, że dziś czasy takie, że nawet nie Brygada Kryzys, ale sam Pan Jezus nie zrobiłby na ludziach większego wrażenia. I jak żyć, Polsko? Jak żyć?
A ja sobie pomyślałem, że gdybym ja się nazywał Robert Brylewski, tak jak prawdziwy Brylewski umiał grać na gitarze i miał jakiś tam talent do pisania piosenek, w dodatku, tak jak prawdziwy Brylewski miał za sobą ten rodzaj historii, w dodatku z tego rodzaju kultem, siadłbym na parę dni w spokoju, napisał z dziesięć piosenek, wziął gitarę, znalazłbym sobie jakieś dobre miejsce na którejś z warszawskich ulic i od rana do wieczora bym grał i śpiewał. I nawet gdyby jakimś cudem wiadomość, że słynny Robert Brylewski za przysłowiowe pięć złotych gra na jednej z warszawskich – ale też jakichkolwiek – ulic swoje najnowsze piosenki nie przedostała się do ogólnopolskich mediów – co jest w sposób jak najbardziej oczywisty nieprawdopodobne – na papierosy i obiad by z całą pewnością starczyło.
Czemu więc Robert Brylewski, zamiast wybrać jedyne rozsądne rozwiązanie, uznaje za stosowne jęczeć na Facebooku, że nikt mu nie chce załatwić koncertu? Oczywiście bezpośrednim powodem tego, że on nie pójdzie na ulicę i nie zwróci się do ludzi słowami: „Słuchajcie! Nie mam pieniędzy na życie, ale za to mogę wam zagrać parę fajnych piosenek. Tu jest kapelusz”, jest to, że on takie zachowanie zapewne uważa za wstyd i dyshonor. On by nie zniósł tego, by tak stać i się narażać na kpiące spojrzenia swoich kumpli artystów. Natomiast moim zdaniem, założycielski, że tak to ujmę, powód tego jest dokładnie ten sam, jak w przypadku dramatycznego braku szans na choćby w miarę interesujący polski film, w miarę interesującą książkę, dobre polskie przedstawienie teatralne, polski program telewizyjny, a ów powód ma na imię gnuśność. Tragiczna, beznadziejna, upiorna wręcz gnuśność. Zdecydowana większość tak zwanych ludzi kultury to banda leniwych, pozbawionych serca i duszy durniów, którzy na propozycję, by się wziąć w garść i coś zrobić, pierwsze co robią, to zaczynają albo ziewać, albo cwaniaczyć, wychodząc z założenia, że tak jak jest, jest dobrze, tylko trzeba by było poszukać jeszcze lepszych dojść do miejsc, gdzie się roztaje różnego rodzaju wejściówki. Jednym się udaje, innym nie. Ci, co wciąż się kręcą w nadziei trafienia ślepego losu, jakoś ciągną, znajdując od czasu do czasu gdzieś parę groszy, no a ci, którym się jakoś udało, by wspomnieć takiego Ireneusza Dudka, są już tak zadowoleni z siebie, że ostatnia rzecz, o jakiej myślą, to jakość. No ale to nie o nich dziś chciałem rozmawiać. Nie o tych wszystkich Stasiukach, tych Smarzowskich, tych piosenkarzach z bożej łaski, jak jakiś Panasewicz, czy wspomniany Dudek, z których i tak już nic nie będzie. Ja mam w głowie tych, co być może byliby w stanie dać nam coś wielkiego, ale nie dadzą, bo zostali już tak wyćwiczeni, że choćby myśl o tym, że to oni są najlepsi, a więc nie ma takiego upokorzenia, które by ich mogło dotknąć, ich zwyczajnie paraliżuje.
Jakiś czas temu wspominaliśmy tu wybitnego amerykańskiego skrzypka Joshuę Bella, który pewnego dnia stanął ze swoimi skrzypkami na stacji metra w Nowym Jorku i zaczął grać za przysłowiowe dziesięć centów. Ponieważ ludzie tacy jak my ani nie widzą szczególnej różnicy między skrzypkiem dobrym, a wybitnym, ani też na tego typu muzycy specjalnie się nie znają, przez tę godzinę grania Bell zebrał zaledwie jakieś 50 dolarów, po czym z uśmiechem na ustach powiedział, że ta robota, lekka, łatwa i przyjemna, bardzo mu się podobała, a za zarobione pieniądze, sobie kupi coś fajnego.
A zatem, jak widzimy, mamy tu kwestię czegoś, co w języku angielskim opisuje się słowem „attitude”, a co w tym wypadku sprowadza się do zdania: „Jestem najlepszy i ta jakość jest moim pancerzem”. No ale żeby dojść do tego miejsca, trzeba było zacząć znacznie, znacznie wcześniej. Ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że Joshua Bell miał to coś, kiedy się dopiero uczył grać na tych skrzypcach. A naszym problemem nie jest już nawet to, że my tego nie mamy, ale to, że daliśmy sobie wmówić, że to wszystko przez to, że urodziliśmy się tu, a nie tam. No ale to już jest temat na inną rozmowę.

Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl, gdzie są do nabycia moje książki, a już niedługo pojawi się kolejna z nich, a więc coś, co, mam wrażenie, zasłuży na miano książki roku. No ale to za parę tygodni. Mówię jak jest, no i szczerze polecam. I oczywiście, jak zawsze, proszę wszystkich przechodzących o wrzucenie mi do tego kapelusza parę złotych.

7 komentarzy:

  1. Tak, mamy tych gnuśnych artystów oraz dynamiczną i jakże kreatywną firmę provident.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej cześć, wszystkie filmy powstające w Polsce są finansowane lub dofinansowywane przez PISF. Nie prześliżnie się tam namniejsza mysz z jakimś oryginalnym pomysłem. Większa część komisji PISFU to członkowie krytyki politycznej zawieszeni w świecie Żiżka i LGBT. Drugą wieżyczke strażniczą obsługuje pan A. Wajda z jego szkołą i dworem układem. Filmy zatem robią ludzie ze ścisłego układu lub przecwelowani młodzi. Istnieje możliwość zrobienia filmu poza układem - za pieniądze prywatne, niestety film taki nie zostanie przyjęty na żaden festiwal, czy że ktoś nim napisze.Powstał taki film w Polsce, który z trudem toruje sobie drogę do premiery i zobaczymy co z tego wyjdzie. Film został sfinansowany poza jakimkolwiek układem. Znam reżysera i opowiada mi on o kolejnych odrzuceniach, a film jest dobry. Tu link do strony: http://www.sherlock-holmes-i-ludzie-jutra.com To pocieszająca wiadomość, że w undergroundzie coś zaczyna się ruszać. Zobaczymy jednak jakie będą losy tej produkcji.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Arkadiusz Balwierz
    No tak, tyle że Provident jest brytyjski. Jak Rolling Stonesi.

    OdpowiedzUsuń
  4. @velvet indygo
    To w takim razie oni kręcą te filmy poza systemem. Tak jak ja poza systemem wydaję książki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja film Bogowie odpuściłem kiedy pomiędzy producentami w rzeczonym zwiastunie zobaczyłem Agora S.A. Od razu wiedziałem , że nic dobrego za tym nie ma, jedynie może nachalna propaganda.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Sąsiad
    Ja bym go nie oglądał nawet gdybym tak zobaczył tygodnik "W Sieci" i "Trwam".

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...