czwartek, 29 czerwca 2023

O zdradzie w kolorze krwi - repryza

 

      Serial „Reset”, jak zapewne większość z nas, oglądam i chętnie to przyznam, że oglądam z satysfakcją i zainteresowaniem. Z satysfakcją z tego prostego względu, że zawsze jest miło znaleźć potwierdzenie, że często, mimo upływu lat i naprawdę wielkich zawirowań i komplikacji, człowiek w ostateczności potrafił zachować podstawową przytomność i mniej lub bardziej mieć rację w swoich ocenach rzeczywistości. Gdy chodzi o zainteresowanie, sprawa jest jeszcze prostsza: film Rachonia i Cenckiewicza jest naprawdę bardzo dobrze zrobiony, a jak na standardy do których nas Polska Telewizja przyzwyczaiła, to jest to wręcz dzieło wybitne. Oglądam więc ów serial, jednak szczególne znaczenie okazał się mieć dla mnie najświeższy epizod, w całości poświęcony sprawie niedoszłej umowy między Polską i Stanami Zjednoczonymi co do budowy tak zwanej „tarczy antyrakietowej”.

      Proszę sobie wyobrazić, że tak jak o wielu poruszanych w filmie kwestiach albo nie miałem bladego pojęcia, albo kiedyś, owszem coś tam na ten temat wiedziałem, ale przez minione lata skutecznie o nich zapomniałem, tak też wszystko to co w latach 2008 oraz 2009 się w sprawie tej działo pamiętam jakby to było wczoraj. Pamiętam mianowicie bardzo dobrze tamtą dwuwładzę między prezydentem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem, pamiętam ówczesną politykę prezydenta Busha i z drugiej strony wszystkie szaleństwa Moskwy ze szczególnym uwzględnieniem tego co Putin zrobił w Gruzji, no i oczywiście pamiętam jak strasznie ważne dla całego wolnego świata i oczywiście dla wielu z nas było to, by w Polsce powstała wspomniana tarcza; żeby Amerykanie tu przyszli i zostali jak najdłużej by nas tu wspierać i bronić przed ową ruską zarazą. Ale pamiętam też oczywiście tamtą nieznośną wojnę między prezydentem Kaczyńskim, któremu tak bardzo zależało na Polsce i Donaldem Tuskiem, który wówczas, z powodów, których mogłem się jedynie domyślać, wręcz stawał na głowie, żeby ta tarcza nie powstała.

      Zastanawiałem się więc niezmienie, o co w tym wszystkim może chodzić i, choć dziś powody już znam, wtedy byłem mocno przekonany, że chodzi wyłącznie o to, by upokorzyć Prezydenta, pokazać mu że zarówno on, jak i jego ambicje, są jak psu na budę, dać mu do zrozumienia, że jest skończony, no i jednocześnie też, już zupełnie na deser, przy pomocy mediów i całej wprzężonej do antypolskiej propagandy popkultury go ośmieszyć. A zatem, jeśli Tusk kwestię polskiego bezpieczeństwa traktował z taką dezynwolturą, to nie dlatego, że mu na owym bezpieczeństwie nie zależało, ale przez to, że dla niego znacznie ważniejsze było pokazać Lechowi Kaczyńskiemu gdzie jest jego miejsce.

      Obejrzałem więc ów trzeci odcienek „Resetu”, wszystko sobie na nowo odtworzyłem, zobaczyłem raz jeszcze owo wspólne oświadczenie Radosława Sikorskiego, Prezydenta, oraz Condoleezzy Rice, podczas którego ogłoszono ostateczne podpisanie porozumienia, ponownie ujrzałem radosną twarz Prezydenta i Condoleezzy, oraz ten aż nazbyt dobrze nam znany uśmiech Sikorskiego i nagle zrozumiałem, jak bardzo się wówczas myliłem. W jak wielkim byłem wtedy błędzie sądząc, że może owszem, Donald Tusk i cała ta jego ferajna to ludzie źli, głupi, zepsuci, zdemoralizowani i występni, no ale nie do tego stopnia by aż tak całościowo zaprzedać się Rosji. Jeśli wolno mi będzie wyprzedzić trochę wypadki, to powiem, że ja brałem oczywiście pod uwagę, że oni mogą Lecha Kaczyńskiego tak nienawidzeć, by mu życzyć nagłej i niespodziewańej śmierci – mało tego, by go nawet osobiście powiesić –  no ale tego, że oni mogliby się w tej sprawie zwrócić się do Rosjan, to jednak nie brałem pod uwagę. Tymczasem tu nagle, widząc te wszystkie dokumenty i słysząc, jak tamte wydarzenia się w rzeczywistości toczyły, nagle już wiem: Władimir Putin i jego agentura w Europie i tu w Polsce trzymali  Donalda Tuska w garści tak mocno, że on nie był w stanie choćby wydać pojedynczego stęknięcia.

      Wszystko więc się skończyło tak jak się skończyło, przyszedł rok 2010 i przed nami walka prezydenta Kaczyńskiego o drugą kadencję z – kompletnie niespodziewanie – Bronisławem Komorowskim. Ja oczywiście pamiętam wszystkie ówczesne przewidywania, że Kaczyński, ze względu na swoje „oczywiste deficyty”, żadnych szans w w owym starciu nie ma, sam jednak nie miałem najmniejszych wątpliwości, że może i antyprezydencka propaganda zaszła tak daleko, że lekko nie będzie, to z kim jak z kim, ale z tym kimś to Lech Kaczyński nie przegra nigdy. Mam świadomość, że nawet wielu z nas wielkich nadziei wówczas nie miało, ale z perspektywy czasu, proszę się zastanowić, kogo by trzeba było wyciągnąć z czeluści polityki, by pozwolił sobie na przegraną z kimś takim jak Bronisław Komorowski. Przecież w tamtym czasie aby nawet ledwo żywy Jarosław Kaczyński, zdradzony i opuszczony przez swój sztab, nie został prezydentem – jak dziś już wiadomo – Kreml musiał zarządzić sfałszowanie wyborów.

     No i przyszedł pamiętny dzień 10 kwietnia. Przyznam zupełnie uczciwie, że mimo bardzo poważnych podejrzeń, jeszcze parę dni temu starałem się mocno wierzyć, że Donald Tusk nie wiedział, że to Putin dokonał owej masakry, a nawet jeśli to wiedział, to dopiero po fakcie; wcześniej, wszystko co robił było nastawione wyłącznie na dokuczenie znienawidzonemu Prezydentowi. Pamiętam, że wtedy jeszcze tu na blogu napisałem tekst zatytułowany „Psikus w kolorze krwi”, gdzie zasugerowałem jednoznacznie, że cała organizacja lotu, wysłanie Prezydenta z delegacją osobnym samolotem w osobny dzień, wszystko to miało na celu doprowadzenie do tego, by ostatecznie samolot w Smoleńsku nie wylądował, by prezydent jak niepyszny musiał wrócić do Warszawy, lub wylądować gdzie indziej i spóźnić się na katyńskie uroczystości, a wtedy byśmy mieli śmiechu co niemiara. Dziś już jednak nie mam żadnych wątpliwości, że Tusk wiedział co się stanie i od początku do końca pozostawał jedynie niemym świadkiem dycyzji Moskwy.

     Dziś już wiem na pewno, że tak jak w roku 2008, kiedy sprzedawał Polskę Putinowi, miał on pełną świadomość kim jest i jakie ma obowiązki, a tym bardziej już dwa lata później, i tak już rok za rokiem do dziś, ani mu do głowy nie przyszło, by żartować.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...