Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze pamięta księdza nazwiskiem Tomasz Węcławski, a tym bardziej w jakikolwiek sposób
kojarzy nazwisko Tomasz Polak. Ponieważ jednak podejrzewam, że wielu takich wśród
nas nie ma, przypomnę. Otóż Tomasz Węcławski był przed laty dość znanym, a
także powszechnie uznanym, księdzem Archidiecezji Poznańskiej, który w roku 2007
ni stąd ni z owąd ogłosił, że ma dość Kościoła i zrzuca sutannę, następnie
dokonał aktu apostazji, ożenił się, by w końcu ogłosić, że resztę życia planuje
spędzić jako stuprocentowy ateista. Wszystko to wydarzyło się w ciągu zaledwie
roku czy dwóch i wydaje mi się, że do dziś dobrzy ludzie zachodzą w głowę, jak to możliwe, by będąc osobą nie dość że dorosłą, to jeszcze jakoś tam wydawałoby
się przytomną, dla tak zwanej „baby” najnormalniej w świecie oszaleć, czy może
za tym ciekawym bardzo gestem stało coś jeszcze, o czym być może Diabeł jeden tylko
wie. Stało się jednak jak się stało, lata mijały, Węcławski zmienił nazwisko na
Polak i wraz ze swoją żoną postanowili poświęcić się działalności naukowej w
ramach czegoś co na poznańskim uniwersytecie działa do dziś i nosi nazwę
Pracowni Pytań Granicznych i gdzie, wedle oficjalnych informacji, owa „graniczność” stanowi „perspektywę poznawczą co najmniej
równoprawną wobec innych powszechnie przyjmowanych perspektyw. Obszary graniczne
między różnymi źródłami poznania / dyscyplinami nauki okazują się szczególnie
płodne eksploracyjnie, obiecują nowe możliwości, mimo ryzyka niepowodzeń”.
Jak już wcześniej
zaznaczyłem, nie przypuszczam by sprawa księdza Węcławskiego była wciąż
powszechnie rozpamiętywana, natomiast nie mam najmniejszych wątpliwości, że
takim na przykład czytelnikom „Tygodnika Powszechnego” zarówno sama jego osoba,
jak i wygłaszane przez niego mądrości, nie są ani na moment oszczędzane. Tak
też i było parę tygodni temu, kiedy wspomniane pismo najpierw na okładce
zaanonsowało długi wywiad z Tomaszem Polakiem, następnie na odredakcyjnej
stronie palcem naczelnego Bonieckiego wyjaśniło, że poglądy obywatela Polaka,
choć kontrowersyjne, zasługują na uwagę, bo to są poglądy człowieka w swej
mądrości wręcz wybitnego, by w końcu zapowiedzianą rozmowę w pełnym kształcie
zaprezentować. A ja, przyznaję, przeczytałem to coś i powiem tylko, że tam nie
ma jednej rzeczy, która nie mogłaby wyskoczyć z głowy takiej choćby Klaudii Jachiry,
gdyby tylko jej wypowiedź podlać gęstym sosem intelektualnego żargonu. A więc,
gdy chodzi o sedno tej wypowiedzi, zdaniem księdza Bonieckiego zasługującej na szeroką
popularyzację, dowiadujemy się, że chrześcijaństwo to od samego swojego
początku oszustwo nastawione na zniewolenie człowieka, a bez owego oszustwa świat byłby
znacznie lepszy, a przede wszystkim piękniejszy. Na szczęście już niedługo nie
pozostanie nawet wspomnienie nie tylko po Kościele, nie tylko po Jezusie, ale w
ogóle po tym całym przekręcie.
Przeczytałem rozmowę z Tomaszem Polakiem, podumałem przez chwilę nad miejscem
zajmowanym dziś w Polsce przez „Tygodnik Powszechny”, nad zadaniami, jakie ma
on wyznaczone do realizacji, oraz rolą, jaką pełni w tym projekcie ksiądz Adam
Boniecki i jego czarne towarzystwo, i pewnie bym już o tym wszystkim zapomniał,
gdyby nie to, że ledwie co przedwczoraj na Twitterze znalazłem informację, że
we wspomnianym tygodniku ukazał się tekst niejakiego Jaremy Piekutowskiego –
tradycyjnie gorąco polecany przez księdza Bonieckiego – w którym ten dostaje
jasnej cholery na to, że „Dziś w Polsce w wielu kościołach słychać słowa: ‘Wodzu
niebieskich zastępów, szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po
tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła’ i można odnieść wrażenie, że
popularność owej modlitwy rośnie”. Co w tej modlitwie, czy może bardziej w
tym, że pobożni ludzie tak bardzo ostatnio potrzebują zwracać się w ten sposób
o wsparcie do św. Michała Archanioła, tak bardzo złości „Tygodnik Powszechny”?
Otóż, jeśli dobrze rozumiem przekaz Piekutowskiego, chodzi o to, że „tekst mszy jest ustalony, dodatki
usunięte, a nawet jeśli ten czy inny biskup próbuje je przywracać, są to jego
własne, partykularne inicjatywy. W takich lokalnych instrukcjach odmówienie
tekstu zalecanej w ten sposób modlitwy nabiera magicznego znaczenia, a sama
religia zaczyna przypominać magię”, a magia, jak wiemy, to zło. Ale nie tylko to. Jest też
bowiem ten jeden praktyczny powód, dlaczego Piekutowskiemu i Bonieckiemu tak bardzo zależy na tym, żeby owa modlitwa wreszcie zamilkła. Chodzi bowiem o to, że „nawet najlepszy tekst modlitwy
może się zużyć przy zbyt częstym używaniu, że słowa tracą swą pierwotną siłę”
i wówczas egzorcyzm papieża Leona XIII może się okazać nieskuteczny, a to by
oczywiście całą redakcję „Tygodnika Powszechnego” bardzo zasmuciło. Wystarczy
przecież „zdrowaśka”, czy „Ojcze nasz”, które akurat „jakoś wytrzymują próbę
czasu i przemian kulturowych”. Dlatego im „nic nie przeszkadzają
biskupi, którzy przywracają zniesione w soborowej reformie zdrowaśki i modlitwy
po mszy świętej”. Chodzi tylko o to, by nie eksploatować tego cholernego
egzorcyzmu, bo jeszcze nie daj Boże się zużyje. I choć w to trudno być może uwierzyć, to jest jedyny konkretny, podany przez Piekutowskiego powód, dla ktorego on zdecydował się ruszyć ze swoją krucjatą.
Najmocniejsze jednak pojawia się na koniec.
Otóż Piekutowski, w swej niezmierzonej bezczelności, na swego rodzaju adwokata Diabła, przywołuje
św. Jana Marię Vianneya, który podobno swego czasu zapytany, jak się modli, odpowiedział, że się modli w milczeniu. I tu się pojawia nauka, jakiej nam
udziela „Tygodnik Powszechny” i jego załoga: należy „patrzeć w Najświętszy
Sakrament i wiedzieć, że Pan Jezus też patrzy. Do takiej modlitwy się dochodzi
przez długie monologi, wyszeptywane teksty, przez liturgiczne inwokacje. Żeby
wreszcie ucichnąć. Patrzeć. Milczeć”. Tak się trzeba modlić. Trzeba brać
przykład ze świętego Vianneya, który przecież wiedział co i jak. I przestać
pieprzyć coś o szatanie i innych duchach złych, których trzeba strącić do
piekieł amen. Bo to nikomu nie służy, tylko miesza w głowach. No i jeszcze się
zużyje.
Myślę od wczoraj o tym całym „Tygodniku
Powszechnym” i wszystkim tym, co on, przynajmniej od czasu jak św. Jan Paweł II
się nad nim tak strasznie zapłakiwał, niezłomnie stara się zrobić z naszym
Kościołem. I myślę sobie, że jeśli nasi biskupi nie wezmą się w garść i nie
przeprowadzą wreszcie nad tym gniazdem żmij poważnego i skutecznego egzorcyzmu,
to nawet jeśli z każdą niedzielą owa niezwykłą modlitwa będzie odmawiana w
coraz większej liczbie kościołów, to możemy nie dać rady. A jeśli egzorcyzmy nie
dadzą efektu, to być może należy wziąść w garść żelazną rózgę i całe to
szatańskie towarzystwo rozpędzić na cztery wiatry.
Mnie tylko zastanawia , co tym wykształciuchom z TP i innym przeszkadza , że ludzie tylko chcą się modlić. Zawsze jest to samo, jak był Różaniec bez granic też był ten syk pogardy nie wiadomo z jakiego powodu.
OdpowiedzUsuńTo nie była pogarda. To był, jak sam mówisz, syk.
UsuńPewnie tak. Sami z siebie nie syczą.
UsuńKsiędza Węcławskiego, w czasach, kiedy Tygodnik Powszechny był jeszcze katolicki, zapamiętałem z krótkiego artykułu, którego zupełnie nie zrozumiałem. No, może nie tyle nie zrozumiałem, ile nie byłem w stanie dopatrzyć się w nim jakiejkolwiek treści. Na tle innych artykułów było to zupełne kuriozum.
OdpowiedzUsuń