niedziela, 20 lipca 2014

Dla mojej córki - raport z kraju mleka i miodu

Ponieważ sprawa przybrała wymiar sprawy państwowej, a ja nieszczególnie mam ochotę czekać aż wszyscy czytelnicy tego bloga uznają mnie za nie dość że prowokatora, to jeszcze durnia, chciałbym najpierw coś wyjaśnić, potem przedstawić kolejny tekst, by wreszcie na sam koniec dorzucić parę ważnych słów. Jak już pisałem w jednym z komentarzy, a co zostało oczywiście kompletnie zlekceważone, moja notka o PRL-u była wyłącznie reakcją na pytanie, jakie kilka dni temu zadał mi mój syn, czy za komuny też były kolejki do opieki medycznej. Powiem więcej, kiedy zabierałem się do pisania tekstu, który wstrząsnął podstawami tego bloga, miałem – co mi się zdarza bardzo rzadko – owo pełne winy uczucie, że wklejam tekst może nie tyle niepotrzebny, czy zły, ale raczej mało ważny, czy zwyczajnie niepoważny. Ot, taka trochę zabawa. Wyszło inaczej i muszę się teraz z tym męczyć. Przyznaję się do jednego autentycznego błędu. Ja oczywiście, doskonale wiedząc, że większość Polski przed rokiem 1990 telefonów nie miała, a słowa „wszyscy” w swoim tekście, podobnie zresztą jak wielu innych mocnych słów, użyłem trochę jako prowokacji, nie sądziłem, że było aż tak źle. Liczyłem jednak na to, że zrozumieć to wszystko będzie znacznie łatwiej, zwłaszcza może po tym, gdy napisałem, że ja takich tekstów mogę napisać dziesięć, każdy dotyczący innego aspektu życia w komunie i w demokracji, i każdy z nich będzie równie prawdziwy co fałszywy – zależnie od przyjętej optyki. Oczywiście dziękuję wszystkim tym, którzy wykazali się w stosunku do mnie cierpliwością i spróbowali zrozumieć moje intencje. Bardzo sobie ich udział w tej awanturze cenię. A teraz proszę posłuchać.

Ja wiem, że to może robić wrażenie czegoś okropnie wstydliwego, do czego lepiej albo się nie przyznawać, albo co w ogóle wyprzeć z pamięci, no ale skoro już postanowiliśmy wspólnie, że blog ten będzie wręcz stanowił gest czystej szczerości, opowiem coś o swojej córce. Otóż zadała mi ona parę dni temu pytanie: „Czy za komuny trzeba było czekać w kolejce do lekarza?”
Ja oczywiście wiem, że każdy z nas, kto ma na tego typu kwestie perspektywę szerszą niż moje dziecko, wybuchnie szyderczym śmiechem i zapyta mnie, jak to możliwe, że ja tak niestarannie wychowałem swoją córkę? Jak to możliwe, że ja – katolik, patriota i Polak – doprowadziłem swoje dziecko do stanu, że ono zadaje tak głupie pytania? Przecież to, że za komuny kolejki do lekarza były, i to często (biorąc pod uwagę fakt, że prywatna opieka medyczna praktycznie nie funkcjonowała) znacznie dłuższe i bardziej męczące, niż dziś, wie każdy z nas. Co ja mówię, za komuny? Toż jeszcze nawet w roku 1995, kiedy moje najmłodsze dziecko miało dwa lata i nagle zostało zaatakowane przez jakąś okropną alergię, tułaliśmy się od poradni do poradni, aż w końcu wylądowaliśmy w jakimś szpitalu, gdzie oczywiście przez dobrą godzinę pies z kulawą nogą na nas nie zwrócił uwagi, a i tak w rezultacie trzeba było pójść do zaprzyjaźnionej dermatolog, która sprawę ostatecznie załatwiła. A dziś to samo dokładnie dziecko mnie pyta, czy za komuny trzeba było czekać w kolejce do lekarza? I jak ja mogłem wyhodować coś takiego pod samym bokiem?
Ja, jak już wspomniałem, wiem, że sprawa jest delikatna, bo to i Donald Tusk i Smoleńsk i wszyscy na co dzień widzimy, co nam przyniosła III RP, jednak choćby przez to, że ledwie wczoraj napisałem tekst o tym, jak to dzisiejsza młodzież jedyne co wie i czym się martwi, to, co takiego się pojawiło na Facebooku i kto przyjeżdża na najbliższy festiwal, chciałbym może ze względu na nich, przekazać kilka informacji na temat PRL-u, jaki widziałem osobiście, a które mogą im się przydać, choćby po to, by jako tako zdać maturę z WOS-u. Kwestię pierwszą, a więc dostęp do usług medycznych już sobie wyjaśniliśmy, a ja tylko może na wszelki wypadek dodam, że wbrew pewnym dziwnie ostatnio pojawiającym się mitom, jakoby dziś służba zdrowia, w odróżnieniu od starej dobrej socjalistycznej opieki medycznej, była kompletnie zdemoralizowana, a lekarze byli niedoczuczeni i skorumpowani, zapewniam, że bywało różnie i nie mam tu tylko na myśli owego dr Wieczorka, który w roku 1983, kiedy mój ojciec umierał na raka, wykorzystał jeszcze ostatnią chwilę, żeby nas naciągnąć na ekstra wydatek, rzekomo po to, by nam załatwić lekarstwo, swoją drogą kompletnie zbędne i w naszej sytuacji bezużyteczne, w dodatku, jak się okazało, w szpitalach powszechnie dostępne. Resztę, żeby było czytelniej, prościej, no i łatwiej, przedstawię w parunastu punktach.

1. Za komuny wprawdzie nikt nie głodował, natomiast wszędzie panował taki syf i nędza, że aby kupić masło, chleb, ser, że nie wspomnę już o proszku do prania, mydle, papierosach, czy kawałku kiełbasy innej niż jakaś mortadela, trzeba było się wystać w kolejce, często nawet od czwartej godziny rano. A i tak, ze względu na tak zwaną reglamentację kartkową, nie można było podskoczyć wyżej niż to co było zapisane na kartce. Pomarańcze pojawiały się w sklepach raz do roku, przed Świętami, ale głównie jakieś gówno z Kuby i w takich ilościach, że kupno choćby jednej było marzeniem ściętej głowy. O ananasach, kokosach, czy innych, bardziej już wykwintnych owocach, których dziś jest wszędzie pod dostatkiem i których nazw nawet nie znamy, nawet nie wspomnę;
2. Oczywiście, każdy miał pracę, jednak nie dlatego że jej szukał i pracować pragnął, ale dlatego że istniał tak zwany przymus pracy, a ci co się od pracy uchylali, byli traktowani jak przestępcy. Z wyjątkiem oczywiście tak zwanych cinkciarzy, którzy w całości byli szpiclami SB;
3. Za komuny była telewizja, od pewnego czasu nawet kolorowa. Kłamała dokładnie tak samo jak telewizja dzisiejsza, tyle że w sposób tak prymitywny i bezczelny, że o wiele trudniej było to wszystko znieść. W dodatku w telewizorze były do wyboru tylko dwa programy telewizji państwowej, a więc nawet nie można było od tego uciec w jakiś Eurosport, czy to choćby w to nieszczęsne MTV;
4. Oczywiście obowiązek współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa nie istniał, natomiast, czy to uczeń w liceum, student na uniwersytecie, czy zwykły inżynier na budowie byli nieustannie i przy pomocy różnych argumentów do współpracy zachęcani. Oczywiście cała kadra kierownicza współpracowała z SB z automatu. Tylko najdzielniejsi nie ulegali;
5. Za komuny oczywiście nie było Internetu i Facebooka, podobnie zresztą, jak kart kredytowych, osobistych drukarek, punktów xero, telefonów komórkowych i esemesów. Jeśli ktoś chciał napisać do kogoś wiadomość, musiał to robić ręcznie, a jeśli z kimś chciał porozmawiać, to musiał albo do tego kogoś zatelefonować (telefonu do końca lat 80, a nawet jeszcze później, nie miał prawie nikt), albo zaryzykować i do tego kogoś się wprosić. Efekt tego był taki, że za komuny ludzie się odwiedzali nieustannie i nikt nie miał chwili dla siebie;
6. Jeśli ktoś lubił słuchać muzyki Led Zeppelin, Joy Division, a szczególnie takich rarytasów jak Art Ensemble of Chicago, nie kupował płyt w sklepie, bo sklepy sprzedawały wyłącznie płyty artystów krajowych, na których nie było nic słychać i które wyglądały, jak wyprodukowane pokątnie w piwnicy, ale na tak zwanych „giełdach płytowych”, które akurat istniały tylko w wybranych miejscach w dużych miastach i gdzie ceny były tak wysokie, że nikt tak naprawdę nie mógł sobie na ich kupno pozwolić. Koncertów prawie nie było, a kiedy od czasu do czasu pojawiła się gwiazda, jak Eric Clapton w katowickim Spodku, milicja brutalnie rozpędzała publiczność, a sam artysta musiał następny występ odwołać. Byłem, więc wiem;
7. Za komuny między Katowicami a Krakowem kursowały zatłoczone – albo straszliwie zamarznięte, albo przegrzane do nieprzytomności – pociągi, a nie, tak jak dziś wygodne autokary, czy busy po 6 złotych za kurs, pędzące po autostradzie i zawożące każdego na miejsce w 80 minut. O pociągach do naszego Przemyśla nawet nie chcę wspominać, bo to już był prawdziwy horror;
8. Takie zjawiska jak pedofilia, dysleksja, czy przemoc rodzinna, funkcjonowały wyłącznie jako egzotyczne ekscesy i w ogóle nie pojawiały się, jako temat dyskusji, nie dlatego że ich nie było, ale ponieważ państwo socjalistyczne nie miało, ani nie chciało mieć nic wspólnego z kapitalistycznymi wynaturzeniami;
9. Kto chciał mógł oczywiście wyjechać na wakacje za granicę – nawet do Anglii, czy Niemiec Zachodnich – musiał jednak najpierw złożyć podanie o paszport, następnie, pod warunkiem, że decyzja była pozytywna, co się praktycznie nie zdarzało, kilka dni stać w kolejce, a na końcu jeszcze podpisać zobowiązanie o współpracy z komunistycznym wywiadem w każdej możliwej sprawie;
10. Za komuny, kto chciał, mógł oficjalnie i otwarcie nienawidzić komuny, i choć nie był narażony na gesty pogardy ze strony współobywateli, to wystarczyło, że gdzieś ktoś usłyszał, jak ten ktoś mówi „Nienawidzę Ruskich” i o tym zdarzeniu doniósł na SB, natychmiast groziła mu wizyta smutnego pana z SB, a z nią najczęściej ciężkie pobicie i więzienie;
11. Za komuny można było się bezkarnie snuć nocą po mieście, spotykać ze znajomymi, wracać o piątej rano do domu w stanie nietrzeźwym, ryzykując jednak zawsze, że jakiś znudzony patrol milicyjny człowieka wylegitymuje, a jak wylegitymuje, to zaciągnie do tak zwanej suki, a tam nawet zatłucze na śmierć. Nie trzeba nawet było drzeć mordy, zaczepiać ludzi, kląć publicznie, nawet krzyczeć „Precz z komuną!”. Wystarczyła dobra czy zła wola milicjanta;
12. Za komuny, zupełnie tak samo jak dziś, w sklepach były coca-cola i pepsi-cola, tyle że coca cola w Polsce zachodniej, a pepsi cola we wschodniej, no i najczęściej, z braku oryginału, zastępowana przez tak zwana polo coctę, czyli brązową oranżadę o smaku mocno rozwodnionej i przesłodzonej kawy zbożowej;
13. Za komuny opieka dentystyczna była powszechna i bezpłatna, natomiast dentyści zęby albo wyrywali, albo wiercili w nich wiertarkami pracującymi z szybkością 100 obrotów na minutę, a następnie wypełniali te dziury jakimś srebrzysto-szarym syfem, który po kilku dniach natychmiast wypadał;
14. Powszechny mit głosi, że za komuny polscy piłkarze nożni przez kilka kolejnych lat należeli do światowej czołówki. Owszem. Przez kilka lat. Na 45 lat PRL-u to było mniej więcej lat pięć;
15. Za komuny „Rok 1984” Orwella był lekturą zakazaną i choć każdy z nas, jeśli tylko chciał, mógł mieć tę książkę w domu – czy to w wersji oryginalnej, czy w tłumaczeniu – musiał wiedzieć, że gdy dojdzie co do czego, będzie musiał za to odpowiedzieć. Choćby tylko pobiciem przez SB;
16. Przez całe lata, kiedy Polska znajdowała się pod komunistycznym butem, chłopcy spotykali się z dziewczynami, a dziewczyny z chłopcami. Większość z nich się pobierała i miała dzieci, a następnie mieszkała kątem przy rodzicach bez jakichkolwiek szans na mieszkanie, samochód, czy jakąkolwiek karierę. Niektórzy zostawali tajnymi współpracownikami i tym było lepiej;
17. Ogromna większość Polaków była religijna, uważała ten stan rzeczy za naturalny i, niezaczepiana przez milicję, chodziła w każdą niedzielę do kościoła. Nikt się wprawdzie z nich tak jak dziś nie śmiał, natomiast każdy wiedział, że kiedy przyjdzie do decydowania o awansie, podwyżce w pracy, czy choćby prośbie o paszport, wszelkie drzwi będą dla niego zamknięte;
18. W roku 1975 w głównych polskich kinach został pokazany film „Ojciec Chrzestny” i kto chciał mógł go sobie obejrzeć. Bilety do kina były wprawdzie w cenie symbolicznej, ale każdy z nas sobie to cenił szczególnie, bo wiedział, że następna taka okazja nie trafi się przez najbliższe pięć lat, a w tym czasie będą wyświetlane już tylko filmy rosyjskie, węgierskie, enerdowskie i czeskie;
19. Za komuny, każdy mógł w każdej chwili zostać zamordowany przez milicję, całkowicie bezkarnie i bez powodu, w związku z czym pojawienie się milicjanta zawsze powodowało w człowieku lęk. Choć szczęśliwie żadna z bliskich mi osób i znajomych choćby najdalszych nie trafiła do tej ponurej grupy, wiemy wszyscy o takich osobach, jak choćby ksiądz Popiełuszko, Staszek Pyjas, Grzegorz Przemyk, czy górnicy z Wujka. Nie znam też nikogo, kto by od milicjanta oberwał pałką, ale wiem, że milicjanci pałek używali przy każdej dosłownie okazji z najwyższym upodobaniem i brutalnością, i to nie tylko w stosunku do zwykłych chuliganów;
20. Nie było obowiązku chodzenia na wybory, na pochody pierwszomajowe i nie istniał zakaz uczestnictwa w procesji Bożego Ciała, natomiast każdy z nas wiedział, że niewidzialna kamera komunistycznej represji śledzi każdy nasz krok i gdy tylko będzie trzeba te taśmy wykorzystać, one przeciwko nam wykorzystane zostaną;
21. Za komuny był tylko jeden bank, jak się zdaje z działem windykacji w formie szczątkowej. I słusznie. Kredyty ludzie spłacali bez najmniejszego problemu. Co jednak z tych kredytów mieli, pokazałem w dwudziestu jeden powyższych punktach: ten jeden smutny kolorowy telewizor, jakąś nędzną wersalkę i, za wierność władzy ludowej, od czasu do czasu wakacje nad Balatonem.

Pewnie mógłbym tak ciągnąć tę wyliczankę w nieskończoność, powiem więcej, mógłbym napisać dwa kolejne na temat z tym razem III RP, ale raz, że boję się, że zacznę nudzić, a tego się bardzo boję, a dwa, że wierzę, że to powinno wystarczyć. W końcu moje biedne dziecko chciało tylko wiedzieć, czy w PRL-u służba zdrowia była powszechnie dostępna. A w tej sytuacji, te 21 punktów, zupełnie jak 21 postulatów z sierpnia 1980 roku, powinny nas w zupełności usatysfakcjonować.

A teraz mam nadzieję, że tyle samo ludzi co przedwczoraj, przyjdzie też tu dziś, żeby mi powiedzieć, jak ja strasznie kłamię.
I może już na sam koniec parę słów zupełnie poważnie. Otóż powstaje pytanie, po ciężką cholerę ja ciągnę ten temat? Otóż miałem nadzieję, że to wszystko będzie całkowicie jasne już przy pierwszym podejściu. Okazało się, że nie. A zatem chciałem powiedzieć jednoznacznie i tak prosto, jak tylko potrafię:
Rzecz mianowicie w tym, że jedyne co od nas zależy to to, jak sobie poradzimy z tym kłamstwem, które nas otacza – wtedy, dziś i jutro. Nie mamy na nie najmniejszego wpływu i z każdą kolejną chwilą, jak niektórzy z nas już się pewnie zorientowali, ten wpływ będzie już tylko mniejszy. Czy nam serwowano tamten socjalizm, czy dzisiejszy liberalizm, czy przyszłe, prawdziwe wreszcie, szczęście, my nie mieliśmy, nie mamy i nie będziemy mieli już nigdy nic do gadania, a najgorsza rzecz jaka nam może przyjść do głowy to to coś traktować jako coś realnego. Bo realne jest tylko życie i śmierć i to czy wygrywa jedno, czy triumfuje to drugie. Wczoraj mój kolega Coryllus napisał, że on nie rozumie, jak można było być człowiekiem szczęśliwym w czasach PRL-u. No więc ja, korzystając z tej okazji, powiem mu że ja z kolei nie rozumiem, jak można swoje poczucie szczęścia lub jego brak uzależniać od czegoś tak fikcyjnego jak realizowane przez System projekty. Ta nasza walka o życie – o triumf życia i śmierć śmierci – toczy się naprawdę z dala od tych symbolicznych bananów, galerii handlowych, milicyjnych pałek, kolejek po kawałek schabu, paszportów w naszych kieszeniach, a nawet owych niefortunnych telefonów. Każde pojedyncze zwycięstwo życia, czy zimny triumf śmierci jest dla nas jedynym powodem do tego, by albo się radować, albo smucić, i jestem pewien, że jeśli tylko zachowamy trzeźwe serca, doskonale będziemy potrafili rozpoznać, czego się od nas w każdym momencie oczekuje. Podobnie jak kiedyś, tak dziś i w przyszłości, bez względu na to, ile jej nam jeszcze zostało.

Bardzo proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Bez tej pomocy nie będzie nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...