Trochę przez to, że mam ostatnio mnóstwo czasu na zastanawianie się nad przeróżnymi kwestiami, a trochę też zainspirowany komentarzem jednego z bardzo już nielicznych czytelników, którym się wciąż jeszcze chce angażować we wspieranie morale tego naszego bloga, uświadomiłem sobie niespodziewanie, że do wyborów zostało nam już zaledwie niespełna dwa miesiące. Nie bardzo potrafię sobie przypomnieć atmosferę poprzedzającą wybory poprzednie, ale mam wrażenie, że, co by o niej nie powiedzieć, z całą pewnością nie było tak, że mieliśmy przed sobą osiem tygodni kampanii, a Polska pozostawała w stanie tak nieprawdopodobnego bezruchu. Wydaje mi się, że dziś jest trochę tak, że gdybyśmy zapytali ludzi na ulicy o to, jak oni się czują przed nadchodzącymi wyborami, zdecydowana większość zrobiłaby szerokie oczy na to, że mowa jest w ogóle o jakichś wyborach.
Ja sam przecież – wiedząc naturalnie, że w październiku będziemy wpuszczać do Sejmu nowych posłów – jak sam przed chwilą przyznałem, nie uświadamiałem sobie, że to już tak blisko. Przecież nawet i ja, jak może bardziej uważni czytelnicy tego bloga się zorientowali, nawet nie zauważyłem, że dopiero co w Wałbrzychu odbyły się wybory prezydenckie i że wałbrzyszanie, zupełnie jakby na nich spadła jakaś zaraza, postanowili po raz kolejny już, że ich prezydentem może być tylko ktoś, kogo im tam podrzuci Donald Tusk. O czym to może świadczyć? No chyba wyłącznie o tym, że wszyscy jesteśmy tak strasznie pochłonięci swoimi sprawami, że naprawdę byle co nas nie ruszy. A sam Wałbrzych? Słyszę dziś, jak strasznie się cieszą najwybitniejsi polityczni komentatorzy, że tam, w tym Wałbrzychu, wyborcza frekwencja przekroczyła aż 40%. Przepraszam bardzo, ale w sytuacji kiedy to miasto jest od tygodni na ustach całej Polski, kiedy tam od miesięcy trwa polityczne trzęsienie ziemi na poziomie właściwie najwyższym z możliwych, kiedy wreszcie głównym kandydatem jest lokalny pan doktor, którego wszyscy kochają miłością szaloną, ponad połowa obywateli prosi, by się od nich łaskawie odpieprzyć – ja bym się aż tak nie cieszył. A jeśli już miałbym myśleć o tych 40%, to raczej ze strachem, że z takimi to nigdy nie wiadomo, co im wpadnie do głowy.
A więc całkowity moralny upadek społeczeństwa, w tym sensie, że wszyscy są, w taki czy inny sposób, zajęci wyłącznie sobą, jest faktem. A skoro tak, to myślę, że drogi, jaka z tego stanu prowadzi na zewnątrz, nie zna nikt. Podobnie jak nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się wydarzy nawet nie za dwa miesiące, ale już za dwa dni. Nikt nie jest dziś w stanie powiedzieć, kto wygra jesienne wybory, kto będzie drugi, a kto trzeci, ale też nawet tego, czy udział w wyborach weźmie 70 procent uprawnionego społeczeństwa, czy może zaledwie procent 15.
A do tego mamy jeszcze tę zupełnie już świeżą sytuację kolejnej fali kryzysu finansowego i gospodarczego w całym niemal świecie, i tu też już tylko strach, że Bóg Jedyny wie, co się wydarzy jutro. Dziś, niespodziewanie zupełnie, urlop przerwał minister Rostowski i popędził do Warszawy, by się spotkać z premierem Tuskiem, a następnie poinformować wszystkich, którzy go w ogóle jeszcze mają ochotę słuchać, że we Francji, Stanach Zjednoczonych, a nawet w Chinach fatycznie coś niedobrego się dzieje, natomiast my jesteśmy w sytuacji całkowicie idealnej. A to wszystko dzięki samemu Premierowi, który już na początku roku przewidział, co się będzie działo w sierpniu, i wykonał parę sprytnych ruchów wyprzedzających, dzięki którym i deficyt budżetowy będzie o całe 10 mld złotych niższy, niż się bali źli ludzie, i w ogóle Polska gwałtownie ruszy do przodu, zostawiając cały pogrążony w kryzysie świat daleko z tyłu. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to – a że jest już wystarczająco wesoło, widzi każdy – że kiedy któryś z dziennikarzy TVN24 zapytał jakiegoś tefauneowskiego eksperta o to, co się stało, że minister Rostowski tak nagle się znalazł w Warszawie, ów ekspert z bezczelnym uśmiechem na twarzy odpowiedział, że przez nic. Wiadomo przecież, ze to było zwykłe zagranie pijarowe. A więc, śmiechu kupa.
Zwróćmy jednak uwagę na coś jeszcze. Mamy niecałe 2 miesiące do wyborów, a kampanię prowadzą, jak dotychczas, tylko Platforma i SLD. No i się leją. Głównie w temacie takim o to, która z tych dwóch partii, ma więcej szacunku dla pederastów. Oczywiście wszystko odbywa się bardzo kulturalnie, bo to są w ogóle kulturalni państwo. Oni zatem się leją, a ludzie, którzy mogliby to ewentualnie obserwować, najwyraźniej to i całą resztę, z pedałami włącznie, mają głęboko w nosie. A ja już nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zobaczę, jak to się zrobi zabawnie, gdy wreszcie do walki o Parlament wyruszy Prawo i Sprawiedliwość. Bo, jak się można spodziewać, będzie to kampania zupełnie nieporównywalna z tym wszystkim, co było wcześniej. I wtedy sobie popatrzymy, jak to ten, tak pozornie beznadziejnie, uśpiony naród zacznie się budzić z tego swojego letargu, zacznie rozpoznawać stare i tak już bardzo zapominane kształty, zacznie słyszeć stare i tak już zapomniane słowa, a obok tego wszystkiego nagle też usłyszy, jak to Platforma Obywatelska buduje Polskę. Nie wiem. Mogę się mylić. Ale czuję mocno, że efekt może być piorunujący.
Dziś dla rozrywki poszedłem z moim synem przejść się po mieście, i on w pewnym momencie zwrócił mi uwagę na to, że nie tylko ja wyglądam tak, jakbym za chwilę miał skonać z rozpaczy, ale podobnie większość mijanych przez nas ludzi. Trąca mnie łokciem i mówi: „Popatrz, tatusiu. Wszyscy mają takie same miny, jak ty”. Spojrzałem więc na tych wszystkich, o których on mówił, a którzy przechodzili w jedną i drugą stronę obok nas, i zauważyłem, że istotnie większość z nich – większość radykalna – ma twarze zmartwione w sposób modelowy.
Czy więc to, że ludzie są w swojej większości raczej zamartwieni, niż rozbawieni, ma dla nas jakieś znaczenie? Może ma, może nie ma. Trudno to przewidzieć. Z całą pewnością jednak znaczenie dla nas ma to, że podczas gdy większość społeczeństwa jest raczej zmartwiona, niż rozbawiona, to ci, którzy – przecież nie oszukujmy się – walczą nie o zwycięstwo, ale o przetrwanie, robią wrażenie, jakby się żywili już tylko i wyłącznie liśćmi konopii. W innym, wczorajszym, niezwykle inspirującym, komentarzu na tym blogu, tym razem inny już nasz kolega, pokazał nam obrazek, przedstawiający bandę wyborców Platformy Obywatelskiej siedzących nad zimnym i zadeszczonym morzem, żłopiących 21-letniego Chivas Regal, a na wieść o tym, że ich dług, w ciągu ostatnich lat, podskoczył z miliona do dwóch milionów złotych, wpadających w coraz to bardziej radosny nastrój. To, w jaki sposób oni się zachowują, ma dla nas znaczenie w takim oto sensie, że ich zachowanie dowodzi tego, że oni nie są w stanie nie dość że już niczego planować, to już nawet też kontrolować. Oni znaleźli się już w klasycznym korkociągu, a ze względu na obyczaje, jakie sobie w tym swoim przedziwnym środowisku zaprowadzili, nawet nie mogą choćby na chwilę spoważnieć, rozejrzeć się dookoła i choćby na chwilę się zadumać.
Pojawiają się ostatnio głosy – myślę, że będące troszkę reakcją na tę kompletną społeczną senność – że jeśli tym razem znowu Platforma Obywatelska wygra wybory i obejmie władzę na kolejne lata, to Polska już nigdy się spod tego, co oni tu nam nawrzucają, nie wygrzebie. Że przy tak potężnej propagandzie, przy tak wielkim kłamstwie i przy tak strasznych możliwościach manipulowania społeczeństwem, jakie oni mają w dyspozycji, oni zaprowadzą tu swoje porządki już na zawsze. Otóż uważam, że taka perspektywa jest całkowicie nierealna. Może to by się dało przeprowadzić, gdyby za tym planem stała ekipa poważniejsza. I to nie poważniejsza trochę bardziej, ale znacznie bardziej. Znacznie, znacznie bardziej. Oni musieliby przynajmniej stwarzać pozory, że coś potrafią. Musieliby też znaleźć w sobie minimum zwykłego, podstawowego zaangażowania na rzecz dobra publicznego. Tam jednak może już być tylko gorzej. Teraz jest fatalnie, a dalej będzie już tylko gorzej. Jeśli dziś pociąg z Katowic do Krakowa jedzie ponad dwie godziny, to za rok będzie jechał trzy, a za dwa lata – cztery. Jeśli dziś benzyna kosztuje 5 zł, a za miesiąc będzie kosztowała 6, to za rok będzie kosztowała 20, a za kolejny rok nagle się okaże, że benzyny zabrakło, i najbliżej można ją kupić na Białorusi. Jeśli dziś, jak się dowiaduję, w Gdańsku jednak nie ruszy obiecywana przez prezydenta Adamowicza na wrzesień szkoła dla niewidomych dzieci, bo termin jej otwarcia został właśnie przesunięty na rok najwcześniej 2017, to we wrześniu przyszłego roku nagle się okaże, że kolejny rok szkolny został odwołany. I to nawet nie na piśmie, bo nawet nie będzie komu tego pisma sporządzić. Napiszą o tym w gazetach. Dlaczego? Właśnie o tym mówię. Dlatego, że oni są całkowicie pozbawieni woli.
Swoją drogą, to bardzo ciekawa sprawa z tą szkołą dla niewidomych dzieci. TVN24 poświęcił tej sprawie cały długi reportaż, rozmawiał na ten temat z jakimś babsztylem, który jest tam wiceprezydentem, a nawet z rzecznikiem Adamowicza, Antonim Pawlakiem (kto go jeszcze pamięta?), i nie dość że przez cały ten czas ani się nie zająknął, że w Gdańsku rządzi Platforma Obywatelska, to jeszcze tak opracował komentarz, by ani razu nie pojawiło się nazwisko Adamowicz. Ktoś powie, że to jest właśnie argument przeciwko temu, co ja tu cały czas próbuję opowiadać. Że to właśnie nam pokazuje, jak ta propaganda jest mocna. Przepraszam bardzo, ale to jest taka moc, że jak przyjdzie odpowiedni moment, to po niej nie zostanie nawet splunięcie.
A zatem, jeśli jakimś cudem Platforma Obywatelska wygra te wybory, lub przegra, ale zachowa władzę, to niech Polskę Dobry Bóg zachowa w swojej opiece, a nam da możliwość, byśmy dożyli tego momentu, kiedy będzie można sobie popatrzeć, jak ci sami ludzie, którzy ich wybrali, tę bandę idiotów zaczną po kolei wydłubywać z tych ich gabinetów. Bo to będzie widok nie do przecenienia. A oni sami? Gdyby jeszcze mieli w sobie choćby minimum instynktu, to by władzę oddali i zaczęli wiać stąd, gdzie pieprz rośnie. Ale, jak już wspomnieliśmy, oni dostali ataku tego szczególnego rozbawienia, i już tak będą mieli do końca. Aż po nich przyjdziemy. No i dobrze.
Jeśli komuś od tych słów zrobiło się chociaż trochę raźniej, bardzo mi jest miło, i z tym czystszym sumieniem proszę wszystkich, którzy są w możliwościach, o finansowe wspieranie tego bloga i tym samym mojej rodziny, czy to przez kupowanie książki, czy wpłaty na podany obok numer konta, czy też jedno i drugie. Dziękuję.