Pewnie nikogo
z nas tu nie zaskoczę, jeśli powiem, że tego co się wczoraj działo w okolicach,
gdzie się prowadzał Jerzy Owsiak ze swoją trzódką, ani nie obserwowałem, ani
nawet nie ogarniałem myślą. Ktoś tu z nas wprawdzie raz rzucił pomysł, że może
władza spróbuje powtórzyć numer z Adamowiczem i – jak zwykle, dla dobra sprawy –
tym razem sprzątną nam Jurka, ale i tak nie nastawiałem szczególnie ucha, bo
wiedziałem, że i tak się natychmiast wszyscy dowiemy. Choćby przez to, że
zniknie nam sygnał Republiki.
A zatem,
jak mówię, wydarzenia nie śledziłem, i dopiero dziś, przy okazji poniedziałku,
przypomniałem sobie czas swojej pracy w szkole, kiedy to w ów poniedziałek właśnie po raz pierwszy i ostatni w życiu na własne oczy miałem okazję ujrzeć
fizyczny wynik niedzielnej zbiórki, kiedy to podczas kolejnych lekcji moi uczniowie
nie byli w stanie i chęciach zainteresować się lekcją, bo wszyscy jak jeden mąż
byli skupieni na liczeniu pieniędzy które wykradli z owsiakowych puszek.
Siedzieli więc wszyscy oni w swoich zawalonych banknotami ławkach, liczyli je
skrupulatnie, licytując się który z nich zgarnął więcej jednorazowo, lub ogólnie.
Czemu oni
to robili przy mnie, nie mam pojęcia, choć biorę pod uwagę, że było to
spowodowamne tym, że tak się jakoś ułożyło, że przez wszystkie lata mojej pracy
nauczycielskiej szkolna dziatwa traktowała mnie jak swojego człowieka i ci
również uznali, że ich nie zdradzę. Inna sprawa, że ta akurat szkoła to była
typowa osiedlowa przechowalnia tak zwanego gimnazajalnego elementu, ja tam
pracowałem w ramach rocznego zastępstwa, więc może oni w ogóle uznali, że ja
jestem kimś niepoważnym, którym nie trzeba się przejmować. Inna sprawa, że byli
też wobec mnie dość wylewni, bo kiedy ich zapytałem, w jaki sposób oni
wygrzebują pieniądze z tych puszek i jak się z nich rozliczają, to mnie
praktycznie wyśmiali.
Od tego
czasu minęło wiele lat, może dziesięć, może więcej, a więc siłą rzeczy pomyślałem
sobie, że kto wie, czy to nie było całkiem tak, może nie wszystkie dzieci
liczyły te pieniądze, tylko kilkoro z nich, a ja przez ten upływ czasu sobie
wszystko tak poukładałem w historię, która mi dziś bardzo pasuje. No ale
wspomniałem o tym mojej córce, a ona mi opowiedziała, jak to, będąc jeszcze w podstawówce,
zwróciła się do mnie z pytaniem, czy mogłaby pójść z puszką WOŚP-u zbierać
pieniądze, a ja jej powiedziałem, że „chyba oszalała”. Ja tego akurat momentu
nie pamiętam, ale ona mi dziś mówi, że się tak w to wówczas emocjonalnie zaanagażowała,
gdy w poprzednim roku dzieci w jej klasie chwaliły się, ile im się udało
wyciągnąć tych banknotów, a jeden z kolegów nawet pokazał całe 200 zł. Ona to
widziała i też zapragnęła mieć tyle pieniędzy. No ale tatuś nie pozwolił.
Wprawdzie nie przez to, że kraść nie wolno – w końcu Owsiak zbiera na dzieci,
prawda? – ale że nie bierzemy udziału w działaniach z gruntu złych i podłych.
Myślę
zatem dziś o tych dzieciach i tych puszkach, które wczoraj widziałem, gdy
wychodziliśmy z niedzielnej mszy i zastanawiam się, jaką część całości, tych
milionów, którymi się dziś chełpi Jerzy Owsiak i ci wszyscy, którzy angażują swoje
serca, dusze i interesy w to szaleństwo, stanowią pieniądze uzyskane z
ulicznych zbiórek. I dochodzę do wniosku, że to może być akurat tylko tyle,
żeby te dzieci – całe szczęście, że z powodu ocieplenia klimatu, nie muszące
kwestować na mrozie – mogły się raz w roku poczuć prawdziwymi milionerami. I
niech im będzie na zdrowie.
Ale myślę
sobie o czyms jeszcze. Otóż znalazłem w sieci zdjęcie siędzącego na jakichś
schodach ministra Sienkiewicza, a może to był Siemoniak, diabeł jeden wie, który
by potwierdzić swoje zaangażowanie w czynienie dobra, wystawił na licytacji
ofertę możliwości dołączenia do niego na tych właśnie schodach. Tego już akurat
pewien nie jestem – bo jak mówię, to wszystko przelatuje mi przed myślą zbyt
szybko – ale jak na dziś, za możliwość posiedzenia z tym nieszczęśniekiem na
schodach, ktoś już zapłacił ponad sto tysięcy złotych...
A to mnie
prowadzi do wniosku kolejnego. Otóż, tak na mój rozum, kiedy przeglądam tę, czy
wiele innych dziwnych ofert na Allegro, czy gdzie indziej, i patrzę na te ceny,
to nie ulega dla mnie wątpliwości, że wszystko to jest niczym innym jak wielką,
potężną, sponsorowaną przez polskie państwo i podpięte pod nie interesy pralnią.
A jak ktoś mnie zapyta, skąd mi przychodzą do głowy aż tak brzydkie myśli, to
odpowiedź mam prostą: A czemu nie? Czemu nie? Ja sam, gdybym był choć odrobinę publicznie
rozpoznawalny, a miał coś do wyprania, to ja bym z tymi uświnionymi w błocie
ciuchami pędził prosto do Wilekiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. A Wy nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.