poniedziałek, 27 stycznia 2025

O wielkiej pralni świątecznej pomocy

 

     Pewnie nikogo z nas tu nie zaskoczę, jeśli powiem, że tego co się wczoraj działo w okolicach, gdzie się prowadzał Jerzy Owsiak ze swoją trzódką, ani nie obserwowałem, ani nawet nie ogarniałem myślą. Ktoś tu z nas wprawdzie raz rzucił pomysł, że może władza spróbuje powtórzyć numer z Adamowiczem i – jak zwykle, dla dobra sprawy – tym razem sprzątną nam Jurka, ale i tak nie nastawiałem szczególnie ucha, bo wiedziałem, że i tak się natychmiast wszyscy dowiemy. Choćby przez to, że zniknie nam sygnał Republiki.

     A zatem, jak mówię, wydarzenia nie śledziłem, i dopiero dziś, przy okazji poniedziałku, przypomniałem sobie czas swojej pracy w szkole, kiedy to w ów poniedziałek właśnie po raz pierwszy i ostatni w życiu na własne oczy miałem okazję ujrzeć fizyczny wynik niedzielnej zbiórki, kiedy to podczas kolejnych lekcji moi uczniowie nie byli w stanie i chęciach zainteresować się lekcją, bo wszyscy jak jeden mąż byli skupieni na liczeniu pieniędzy które wykradli z owsiakowych puszek. Siedzieli więc wszyscy oni w swoich zawalonych banknotami ławkach, liczyli je skrupulatnie, licytując się który z nich zgarnął więcej jednorazowo, lub ogólnie.

     Czemu oni to robili przy mnie, nie mam pojęcia, choć biorę pod uwagę, że było to spowodowamne tym, że tak się jakoś ułożyło, że przez wszystkie lata mojej pracy nauczycielskiej szkolna dziatwa traktowała mnie jak swojego człowieka i ci również uznali, że ich nie zdradzę. Inna sprawa, że ta akurat szkoła to była typowa osiedlowa przechowalnia tak zwanego gimnazajalnego elementu, ja tam pracowałem w ramach rocznego zastępstwa, więc może oni w ogóle uznali, że ja jestem kimś niepoważnym, którym nie trzeba się przejmować. Inna sprawa, że byli też wobec mnie dość wylewni, bo kiedy ich zapytałem, w jaki sposób oni wygrzebują pieniądze z tych puszek i jak się z nich rozliczają, to mnie praktycznie wyśmiali.

       Od tego czasu minęło wiele lat, może dziesięć, może więcej, a więc siłą rzeczy pomyślałem sobie, że kto wie, czy to nie było całkiem tak, może nie wszystkie dzieci liczyły te pieniądze, tylko kilkoro z nich, a ja przez ten upływ czasu sobie wszystko tak poukładałem w historię, która mi dziś bardzo pasuje. No ale wspomniałem o tym mojej córce, a ona mi opowiedziała, jak to, będąc jeszcze w podstawówce, zwróciła się do mnie z pytaniem, czy mogłaby pójść z puszką WOŚP-u zbierać pieniądze, a ja jej powiedziałem, że „chyba oszalała”. Ja tego akurat momentu nie pamiętam, ale ona mi dziś mówi, że się tak w to wówczas emocjonalnie zaanagażowała, gdy w poprzednim roku dzieci w jej klasie chwaliły się, ile im się udało wyciągnąć tych banknotów, a jeden z kolegów nawet pokazał całe 200 zł. Ona to widziała i też zapragnęła mieć tyle pieniędzy. No ale tatuś nie pozwolił. Wprawdzie nie przez to, że kraść nie wolno – w końcu Owsiak zbiera na dzieci, prawda? – ale że nie bierzemy udziału w działaniach z gruntu złych i podłych.

        Myślę zatem dziś o tych dzieciach i tych puszkach, które wczoraj widziałem, gdy wychodziliśmy z niedzielnej mszy i zastanawiam się, jaką część całości, tych milionów, którymi się dziś chełpi Jerzy Owsiak i ci wszyscy, którzy angażują swoje serca, dusze i interesy w to szaleństwo, stanowią pieniądze uzyskane z ulicznych zbiórek. I dochodzę do wniosku, że to może być akurat tylko tyle, żeby te dzieci – całe szczęście, że z powodu ocieplenia klimatu, nie muszące kwestować na mrozie – mogły się raz w roku poczuć prawdziwymi milionerami. I niech im będzie na zdrowie.

      Ale myślę sobie o czyms jeszcze. Otóż znalazłem w sieci zdjęcie siędzącego na jakichś schodach ministra Sienkiewicza, a może to był Siemoniak, diabeł jeden wie, który by potwierdzić swoje zaangażowanie w czynienie dobra, wystawił na licytacji ofertę możliwości dołączenia do niego na tych właśnie schodach. Tego już akurat pewien nie jestem – bo jak mówię, to wszystko przelatuje mi przed myślą zbyt szybko – ale jak na dziś, za możliwość posiedzenia z tym nieszczęśniekiem na schodach, ktoś już zapłacił ponad sto tysięcy złotych...

      A to mnie prowadzi do wniosku kolejnego. Otóż, tak na mój rozum, kiedy przeglądam tę, czy wiele innych dziwnych ofert na Allegro, czy gdzie indziej, i patrzę na te ceny, to nie ulega dla mnie wątpliwości, że wszystko to jest niczym innym jak wielką, potężną, sponsorowaną przez polskie państwo i podpięte pod nie interesy pralnią. A jak ktoś mnie zapyta, skąd mi przychodzą do głowy aż tak brzydkie myśli, to odpowiedź mam prostą: A czemu nie? Czemu nie? Ja sam, gdybym był choć odrobinę publicznie rozpoznawalny, a miał coś do wyprania, to ja bym z tymi uświnionymi w błocie ciuchami pędził prosto do Wilekiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. A Wy nie?


     


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O wielkiej pralni świątecznej pomocy

       Pewnie nikogo z nas tu nie zaskoczę, jeśli powiem, że tego co się wczoraj działo w okolicach, gdzie się prowadzał Jerzy Owsiak ze swo...