Zdarzyło
się to już wiele lat temu, jeszcze zanim na murach Krakowa pojawiły się hasła
„Zimny Lech” i „Krwawa Mary”, choć już po tym, jak „Gazeta Wyborcza”
przypomniała niegdysiejszy wiersz Wisławy Szymborskiej zatytułowany
„Nienawiść”, a nawet po tym, kiedy w roku 2007 Donald Tusk wygłosił swoje
słynne trzygodzinne expose, w którym, według starannych wyliczeń, słowa
„miłość” użył paręset razy. Gdzieś w tamtym oto właśnie czasie, podczas rozmowy
ze znajomym, zapytałem go, kto mu się w polskiej polityce tak naprawdę podoba,
a on mi odpowiedział, że jemu, od czasu gdy zeszli ze sceny Władek Frasyniuk,
Jerzy Turowicz, Jacek Kuroń, Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki, jest
doprawdy wszystko jedno, byle by mógł dożyć dnia, w którym zobaczy Jarosława
Kaczyńskiego na taborecie ze sznurem na szyi i będzie mógł osobiście kopnąć w
ten taboret.
Od tamtego
dnia przeminęło całe pokolenie, a z nim nie tylko pamięć o wyżej wymienionych
politykach, ale nawet tamto słynne przemówienie Donalda Tuska o empatii,
szacunku do drugiego człowieka i miłości, by nie mówić o ogromnym, postawionym
przez Jana Kulczyka na przeciwko Wawelu i reklamującym zimnego Lecha, bilbordzie.
Wiele innych rzeczy odeszło w przeszłość, natomiast z całą pewnością pozostała
miłość i marzenie o wspomnianym taborecie. No i oczywiście Donald Tusk, który,
gdyby nie wrócił do Polski z Brukseli, przepadłby kompletnie, podobnie jak cała
reszta, w odmętach zapomnienia.
Jest więc
zatem miłość, marzenie o taborecie i nad tym wszystkim Donald Tusk i owo
niedawne zdjęcie, na którym jego ukochana wnuczka przylepia mu do piersi
serduszko WOŚP-u, i odautorski komentarz: „Miłość zawsze będzie silniejsza od
nienawiści. Prawda, kochani?”
Gapię się
w to zdjęcie i myślę sobie o tej miłości i nienawiści. I od razu przypomina mi
się ów czas, tuż po smoleńskim zamachu, kiedy to nagle, jakby na rzucone przez
kogoś hasło, publiczne media zostały zdominowane przez całą długą serię
dotychczas głęboko ukrywanych zdjęć Lecha Kaczyńskiego z żoną, wnuczkami,
jeszcze bardzo młodą córką, bratem, na które wielu z nas patrzyło z rozdzawioną
twarzą i wołało: „No patrzcie tylko państwo, jaki to był miły człowiek, jacy
mili ludzie!” Bardzo dobrze to wciąż pamiętam, jak to ten, dotychczas tak głupi,
wiecznie pijany, z chroniczną sraczką, „mamlas” nagle stał się prawdziwie
ludzki, wręcz dobroduszny i sympatyczny. Oczywiście, wystarczyło parę dni,
kiedy to kard. Dziwisz ogłosił, że zmarły prezydent zostanie pochowany na
Wawelu, by pełna dobroci i serdeczności twarz zmieniła się ponownie w obraz nienawiści,
a słynna tuskowa empatia w skrzywione w szyderczym uśmiechu dziąsła.
Kiedy,
zakładając swój dobroczynnościowy biznes, Jerzy Owsiak wpadł na pomysł, by jego
symbolem uczynić czerwone serce, mieliśmy do czynienia z zagraniem jak
najbardziej perfidnym, niemniej nietrudnym do zaakceptowania. W końcu, czymże
jest czysta filantropia jak nie odruchem serca? Kiedy po pewnym czasie zaczął
Owsiak, przy okazji tych serc, coś bredzić o miłości i rock and rollu – nie w
sensie publicznych kopulacji podczas rock’n’rollowych koncertów - całe to
przedsięwzięcie zaczęło zwyczajnie cuchnąć, tak że dziś, tak jak oczywiste
stało się całe to zepsucie, tak samo oczywistym stała się absurdalność owego obklejania
świata czerwonymi sercami, by w ten sposób autoryzować czarną podłość i zło,
jako czystą miłość. A dziś, gdy do tego dochodzą znane nam już aż za dobrze
biało-czerwone serca Koalicji Obywatelskiej i nieznośna gadka Donalda Tuska, o miłości, która
zwycięża nienawiść, to nie sposób dojść do wniosku, że to ich zagranie było najwyższej klasy, na które nie mamy sposobu by skutecznie zareagować, nawet
jeśli prezes Kaczyński od dziś zacznie się zwracać do nas nie jak dotąd per „proszę
państwa”, ale zwyczajnie, od serca, „kochani”. Choćby i przy tej okazji pokazał
to swoje serce na palcach. Ów teren jest już odpowiednio zaznaczony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.