Tak sobie ułożyłem program tego lata, że końcówkę lipca spędzam u siebie na wsi w Sławatyczach nad Bugiem. Przez większość czasu byłem, ku swej radości, całkowicie sam, spędzając dzień za dniem na ganku przed domem i gapiąc się w zauroczeniu na przesuwający sie przede mną świat, ale wczoraj odwiedziło mnie kuzynowstwo i spotkanie uczciliśmy tradycyjnym wieczornym grillem. W tym momencie jednak muszę wspomnieć, że ten właśnie weekend, czyli wczorajsza sobota i dzisiejsza niedziela, w moich Sławatyczach upływa pod znakiem dorocznego festynu pod nazwą „Dni Sławatycz”. Choć wioska jest mała i wszędzie jest blisko, w wydarzeniach owego festiwalu z zasady nie uczestniczę, natomiast, owszem, z miejsca gdzie jest mój dom, ganek i podwórko wszystko słychać tak, jakby dźwięki dochodziły tuż z za ściany. Siedzieliśmy więc sobie wcinając zgrillowane mięso, zapijając je czym tam kto chciał, wieczór robił się coraz późniejszy, a na sławatyckiej scenie występowała gwiazda festiwalu i wśród śpiewów publiczności dostarczała i nam tu rozrywki.
Tak się w moim życiu złożyło, że ja od urodzenia cierpię na wadę polegającą na tym, że jeśli wokół jest choćby niewielki zgiełk, a ktoś do mnie nie mówi powoli i wyraźnie, jest duża szansa, że z danego przekazu ja nie zrozumiem większości zdań. Przekłada się to więc i na to, że generalnie nie dość, że tekstów słuchanych piosenek, czy to polskich, czy angielskich, za bardzo nie rozumiem, to w efekcie nawet nie próbuję je zauważać. Głos więc zasadniczo traktuję, jak dodatkowy instrument. Wynik tego jest taki, że z tekstów moich ulubionych artystów znam jedynie Beatlesów, Boba Dylana, zespołu The Smiths, a z muzyki polskiej Wojciecha Młynarskiego i Skaldów. Tak mam i nic już tego nie zmieni.
Siedzieliśmy sobie więc miło w ów sobotni wieczór, muzyka grała, gdy
nagle Tomek zapytał: „Słyszeliście, co on śpiewa? ‘Rapapara, rapapara, miała
ryja jak kopara’”.
Oczywiście
nie uwierzyłem, więc najpierw powiedziałem mu, że on chyba robi sobie tak zwane
jaja, a gdy zaprzeczył, zapytałem, czy jest tego pewien, na co Tomek
odpowiedział, że jest pewien jak najbardziej i nawet zawołał: „No słuchaj,
wujek, przecież on śpiewa dokładnie to: ‘Rapapara, rapapara, miała ryja jak kopara’”. Mimo że ów refren powracał jak zły sen, ja nic nie słyszałem, a wątpliwości wciąż miałem, skorzystałem
z Google’a, a tam jak byk link do youtuba, do piosenki pod tytułem „Raparara” w
wykonaniu zespołu o nazwie Łydka Grubasa, i liczba... 130 milionów odtworzeń. Proszę
bardzo:
Ponieważ,
jak wszyscy wiemy, youtube jest tak ustawiony, że obok wyszukiwanego przez nas tytułu,
polecane zostają tytuły zbliżone, pod piosenką „Raparara” pojawiło sie coś
takiego i trzy miliony odtworzeń bez mała:
Obejrzałem, wysłuchałem i oczywiście się zamyśliłem nad tym, jak zupełnie niepostrzeżenie znaczna część nowej polskiej piosenki ukryła się już nie w strażackich remizach i wiejskich domach weselnych, jak to było w czasach największego triumfu telewizji Polsat, ale w Internecie, przy czym, jak słyszę, i tu, popularni, znani z telewizji i radia artyści, gdy chodzi o rzeczywistą popularność i rzeczywiste dochody, nie mają do owych ludowych artystów tak zwanego startu. Co więcej, do nich startu nie mają nawet autorzy niegdysiejszej piosenki o majteczkach w kropeczki; to Internet dziś generuje zyski o jakich nie słyszano dotychczas na ziemi i w niebie. Mało tego, prawdopodobnie dla nich nie jest konkurencją nawet Dawid Podsiadło, by nie wspomnieć o Ralphie Kamińskim. Jeśli wierzyć w liczbę 130 milionów odtworzeń piosenki „Raparara”, to najprawdopodobniej członkowie zespołu Łydka Grubasa są wielokrotnymi milionerami, i to niewykluczone że dolarowymi.
Ale już chwilę później znajduję
też na youtubie coś bardziej ambitnego, czyli zespół o nazwie Letni i tam, choć kształt podobny, już nie ma nic
o ryju jak kopara, czy jebaniu wszystkiego, ale o dziewczynie, która weszła do
Biedronki, kupiła sobie ogórki i klapki i wydała na to całą swoją pensję, czy o
człowieku, który nie ma jak dojechać do domu, bo ma pusty bak, a benzyna już po
sześć złotych, inflacja dwucyfrowa, i w ogóle pozostaje już tylko kraść. Czytam o zespole Letni
i oni też wydali dobrych kilka płyt, ale sprzedają je wyłącznie w stramingach,
bez pośredników, bez użerania się z rynkiem i branżą i oto niemal 10 mln odsłon. Zupełnie jak Marcin Patrzałek:
Na koniec refleksja. Moim zdaniem, to co się tu dzieje, to coś znacznie poważniejszego niż cała ta sztuczna inteligencja, czy ów szatański wręcz deep fake. Jeśli siły prawa i sprawiedliwości tego nie ogarną, to już jest po nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.