Miniony tydzień spędziliśmy na
Półwyspie Helskim, z noclegiem w Kuźnicy, spacerami plażą do Jastarni, a
stamtąd do Juraty, wożeniem się do Helu i z powrotem pociągiem i muszę
powiedzieć że mimo iż jeździmy tam od wielu już lat i że tym razem pogoda, ze
względu na silne bardzo wiatry, była niekiedy dość męcząca, takich tłumów jak w
tym roku dawno nie widzieliśmy. Nie widzieliśmy też tylu ludzi – starych,
młodych, dzieci, rodzin z dziećmi i bez – mimo że, tak jak to ostatnio wszyscy
mamy okazję obserwować, ceny poszły bardzo mocno w górę. Nie pamiętam też by pociąg
między Gdynią a Helem był tak bardzo i stale zatłoczony. W ogóle nie pamiętam bym od
czasu PRL-u miał okazję jeździć pociągiem w takim ścisku, że część osób
zostawała na peronie, czekając na kolejny. Nie pamiętam by w pociągach było tak
starsznie dużo ludzi, że w większości przypadków konduktorzy nawet nie
próbowali sprawdzać biletów. Nie pamiętam by liczne restauracje w Helu, Juracie
czy Jastarni były tak pełne klientów, że często trudno było znaleźć stolik.
Restauracja „Przetwórnia” – być może najlepsza z nich wszystkich – w Kuźnicy
była każdego dnia od śniadania do kolacji tak pełna, że o stolik trzeba było
walczyć.
A to wszystko – powtarzam – mimo dwucyfrowej
inflacji i, jak często słyszymy, dramatycznego zubożenia polskich rodzin i wciąż powracających ostrzeżeń, że od września znaczna część dzieci w szkołąch będzie chodzić głodna.
Ktoś powie, że ci co mają pieniądze, to
sobie jeszcze jakoś tam używają, natomiast zwykli ludzie, tacy jak my, coraz
częściej zostają w domu w oczekiwaniu na lepsze czasy. W tym momencie zatem wypada
mi powiedzieć, jacy to ludzie spędzali z nami ten tydzień na Półwyspie. Zdaję
sobie sprawę z tego, że ocenianie tak zwanej pozycji społecznej po wyglądzie
może być zwodnicze, ale ponieważ nie mieliśmy okazji się z nikim zaprzyjaźnić, nie
pozostaje mi nic innego jak jednak jakąś tam analizę zaproponować.
Otóż osób demonstrujących swoją pozycję, czy to przy pomocy ekscentrycznych
zachowań, czy typowej bardzo prezencji – mam nadzieję że czytelnicy tego bloga
wiedzą, o czym mówię – było stosunkowo mało. Dość powiedzieć, że okolice niesławnego
hotelu „Bryza” w Juracie, podobnie zresztą jak sam hotel, ziały pustkami.
Mijaliśmy ową „Bryzę”, z całą jej wystawą, i tam nie było żywej duszy. Tłumy
w restauracjach, na ulicach i na plażach to byli albo ludzie, o których poziomie zamożności trudno
byłoby cokolwiek powiedzieć, albo – i to w zdecydowanej większości – typ, któremu
w latach 2016 i następnych liberalne elity oraz reprezentujące je media poświęcały
taką ilość szyderstw, że nadejdzie, w co mocno wierzę, kiedyś czas, gdy przyjdzie
im za to zło odpowiedzieć. Ludzie, którzy spędzają tegoroczne lato nad morzem
to w przeważającej części ci, którym swego czasu tygodnik „Newsweek” poświęcił
okładkowy tekst, a Agata Młynarska stwierdziła, że ona już się boi jeździć nad
polskie morze ze strachu przed szokiem estetycznym, którego ona nie zniesie. A
mnie już pozostaje tylko zgadywać, dlaczego juracki hotel „Bryza” i, jak sądzę,
parę innych swego czasu popularnych miejsc, tak słabo znoszą aktualny czas i
skąd się bierze owa nieznośna wręcz niechęć elit do polityki społecznej Prawa i
Sprawiedliwości.
Ktoś mi oczywiście pewnie zarzuci, że ja
to wszystko zmyśliłem, zwłaszcza że, jak sam przyznałem, jest drogo i coraz
drożej i trudno sobie wyobrazić, żeby ludzie, którzy są głównymi odbiorcami
programów rządu Mateusza Morawieckiego, mogli sobie pozwolić na obecne ceny.
Otóż myśmy akurat sobie pozwolili, a skoro my, awięc nauczycielka i emerytowany nauczyciel, to nie widzę powodu by uznać, że oni
wszyscy na te swoje urlopy musieli się zapożyczyć w bankach. Nawet gdybym
dotychczas uważał, że wciąż większość społeczeństwa z trudem wiąże koniec z końcem,
to po tym tygodniu nie mam najmniejszych wątpliwości, że zdecydowana większość
z nich sobie radzi znakomicie, do tego stopnia że ich stać na to, by przyjechać
na tydzień do Jastarni, wynająć pokój i bez specjalnej potrzeby oszczędzania,
spędzić miło czas. Zupełnie na marginesie może dodam, że właśnie we wspomniałej
Jastarni trafiliśmy na restaurację, gdzie oferowano pełny zestaw obiadowy (rosół,
kotlet schabowy plus kompot) w cenie 35 zł.
Po co o tym wszystkim piszę? Oczywiście
pierwszy powód to ten by pokazać, że poziom życia w Polsce w ciągu minionych
siedmiu lat podniósł się w sposób zupełnie bezprecedensowy. Bezprecedensowy do
tego stopnia, że nawet przy obecnym kryzysie, mimo że go oczywiście mniej lub
bardziej wszyscy odczuwamy, mamy wystarczająco dużo zapasów cierpliwości, by nam
starczyło na długie lata. Ale jest jeszcze coś. Otóż owa antypolska propaganda,
przy pomocy której jesteśmy każdego dnia tak strasznie atakowani, dziś skupiająca się
niemal wyłącznie na straszeniu nas nieuchronną nędzą, musi ponieść porażkę.
Niedawno przez społeczne media przeleciało zdjęcie – natychmiast zresztą
odpowiednio wyśmiane – rachunku jakie dwie panie dostały z kolację w zakopiańskiej
„Karczmie przy młynie”. Proszę popatrzeć:
Ja nie wiem, czy owe kobiety, to wszystko co tam jest wypisane zjadły, czy większość
kazały sobie spakować, czy może złożyły to zamówienie za pieniądze, które
otrzymały w ramach specjalnej misji. Wiem natomiast że jeśli ktokolwiek – a wierzę,
że są wśród nas i tacy – dziś jeszcze traktuje ten wygłup na serio, to z owego
antypisowskiego stresu do jesieni przyszłego roku dostanie takiego pomieszania zmysłów że straci podstawowe zdolności wyborcze.
A jeśli z kolei jest tu wśród nas ktoś, kto bardzo by pragnął wyjechać nad morze, ale telewzja TVN go skutecznie przestraszyła, niech spojrzy na jeszcze jedno zdjęcie. Jastarnia, restauracja „Na talerzu”. Bardzo dobre lokalne piwo Amber w sklepie obok po 3,90.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.