W związku z aktualnymi tragicznymi
zdarzeniami, jakie spadły na naszą Polskę, ogarniają nas najróżniejsze
refleksje oraz wspomnienia, sięgające niekiedy aż do roku 1997, a zatem do czasu
gdy te same tereny kraju, ze szczególnym wyróżnieniekm miasta Wrocław,
zaatakował podobny żywioł. Powiem szczerze, że nie planowałem ani poświęcać
czasu na komentowanie dzisiejszych wypadków, ani tym bardziej na przywoływanie
dawnych wspomnień, ale oto dziś, zanim jeszcze położyłem się do łóżka, dotarła
do mnie wiadomość, że już jutro, w związku z Powodzią, odbędzie się wspólna
konferencja prasowa niesławnego premiera
Tuska i niemal podobnie niesławnego Jerzego Owsiaka. A w tej sytuacji nie
pozostaje mi nic innego, jak przypomnieć świadectwo, jakie na tym blogu jeszcze
w roku 2011 pozostawił jego samozwańczy duszpasterz ksiądz Rafał Krakowiak,
dziś proboszcz w wiosce Ludomy w Wielkopolsce, a przez całe lata nasz wierny
przyjaciel. Posłuchajmy po raz kolejny.
Jerzy Owsiak kojarzy mi się nieodmiennie
z jednym wydarzeniem, które w sposób decydujący wpłynęło na sposób, w jaki go
postrzegam. Otóż w czasie wielkiej powodzi 1997 roku, w parafii w której
pracowałem, zorganizowaliśmy zbiórkę artykułów pierwszej potrzeby dla
powodzian. Z Kurii otrzymaliśmy adres jednej z parafii pod Opolem i
postanowiliśmy ciężarówką mojego znajomego zawieźć zebrane dary do
potrzebujących. I wtedy pojawił się pewien problem. Nie mogliśmy w żaden sposób
skontaktować się z tamtejszym proboszczem, a jazda w ciemno nam się nie
uśmiechała. Nasi kurialiści zapewniali jednak, że nie ma się czym przejmować –
adres został przesłany z Kurii opolskiej i nawet jeśli przyjedziemy
niezapowiedziani, zostaniemy przywitani serdecznie. Oczywiście, to czy doznamy
tam jakichś serdeczności, czy też nie, nie było moim zmartwieniem. Problemem
była tylko i wyłącznie kwestia dojazdu. Chcieliśmy wiedzieć, czy przy wciąż
wysokim poziomie wody w Odrze, zalanych bądź podmytych drogach i zagrożonych
mostach, w ogóle jest możliwe do owych powodzian dotrzeć.
Tak czy inaczej pojechaliśmy, i po
licznych przygodach i jeszcze liczniejszych objazdach, dotarliśmy na miejsce.
Owa wieś wyglądała strasznie. To niesamowite, co rozszalała woda może
nawyczyniać. Do dzisiaj śnią mi się niektóre widoki. Podjechaliśmy pod widoczny
już z daleka kościół. Stała tam grupka ludzi, od której na nasz widok odłączył
się jakiś mężczyzna, energicznie otworzył drzwi naszej ciężarówki i zaczął na
nas wrzeszczeć. Prawdę powiedziawszy, rzucał najgorszym mięsem, przy czym
najbardziej dobitnie brzmiało słowo „wypierdalać!”. Ponieważ nosił na
sobie kapłańską koszulę, domyśliłem się, że jest to ów miejscowy proboszcz,
który według poznańskich kurialistów, miał nas bardzo serdecznie przywitać. No
i przywitał…
Po chwili jednak okazało się, że zaszło
przykre nieporozumienie, a jego przyczyną okazał się być sam Jerzy Owsiak. Otóż
owa podopolska wioska w czasie powodzi została praktycznie odcięta od świata, i
bardzo szybko zaczęło ludziom brakować wody pitnej, żywności, suchych ubrań,
leków itd. W ogólnym bałaganie i przy permanentnej niemożności miejscowych
władz, proboszcz okazał się jedynym człowiekiem, który potrafił powodzian
skrzyknąć, zorganizować ich i w ogóle zacząć działać, tak by w tej trudnej
sytuacji ratować co się da i pomóc zwłaszcza tym, którzy z racji wieku, albo
choroby mieli najtrudniej. To był naprawdę dzielny ksiądz, choć, jak widzimy,
trochę choleryczny.
Kiedy woda trochę opadła, pojawiła się
możliwość wspomożenia tej wsi transportami podobnymi do naszego. Jako jedne z
pierwszych pojawiły się bodajże trzy ciężarówki od Jerzego Owsiaka. To znaczy
pojawiły się kilka kilometrów od celu, jeszcze przy wjeździe na most ma Odrze…
i się zatrzymały. Tymczasem, kiedy proboszcz dowiedział się, że wspomniane
ciężarówki jadą właśnie do niego, zwołał ludzi do wyładunku, czeka, a tu nic –
ani widu, ani słychu. Ciężarówki jak stały za Odrą, tak stoją. Zepsuły się? Nie
wiadomo. Ludzie czekali najpierw całą noc, potem cały dzień. W końcu proboszcz,
jako że samochody zalało i były nie do użytku, wsiadł na rower i pojechał na
drugi brzeg. I tam oto grzecznie mu wyjaśniono, że ponieważ pan Owsiak życzy
sobie, żeby wjazd transportu do wsi i rozdzielanie darów rejestrowała ekipa
telewizyjna, musi uzbroić się w cierpliwość, bo tak się niefortunnie złożyło,
że owa ekipa najwcześniej może przyjechać jutro, a kto wie, czy nie dopiero za
dwa dni.
Proboszcz oczywiście zasugerował, by
machnąć ręką na telewizję i jak najszybciej przyjeżdżać, bo powodzianie bardzo
potrzebują pomocy. Wtedy to jeden z członków owego transportu, w obecności
księdza, zadzwonił z komórki do Owsiaka, przedstawił sytuację i spytał co
robić. Po chwili rozłączył się i powiedział, że szefowi bardzo jednak na
telewizji zależy, a więc jednak trzeba będzie te parę dni jeszcze poczekać.
Proboszcz na takie dictum zdenerwował się
okrutnie, nawkładał tym ludziom – z Jerzym Owsiakiem na czele – od bezdusznych
chamów, i kazał im, jak już zostało wspomniane, „wypierdalać”. Przy
okazji też zapowiedział, że jeśli którakolwiek z panaowsiakowych ciężarówek
wjedzie do jego wsi, to on i jego parafianie własnoręcznie te ciężarówki, wraz
z tym co się na nich znajduje, spalą. No i to właśnie następnego dnia, tak się
złożyło, że do owej wioski wjechała nasza ciężarówka, a ksiądz proboszcz –
biorąc nas za ludzi z ekipy Jerzego Owsiaka – zareagował jak zareagował.
Wydarzenie to przypomina mi się zawsze
wtedy, gdy widzę Jerzego Owsiaka, lub gdy ktoś zastanawia się, co z nim jest
nie tak, skoro właściwie wszystko wydaje się być super. I przychodzą mi wtedy
na myśl słowa Chrystusa: „Kiedy dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak
obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę
powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę,
niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w
ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.” (Mt 6,2-4)
I na koniec zdanie prawosławnego teologa,
diakona Andrieja Kurajewa*: „Zło może podejmować nawet pożyteczne działania,
nie zmieniając swojej własnej natury. Na przykład czyniąc to w taki sposób, że
pomagając ludziom pod jednym względem, pod innym względem będzie się umacniało
ich sojusz ze złem w innych dziedzinach życia – choćby przez rozpalanie
próżności ofiarodawców”.
* Cytat z „Frondy”. Diakon Kurajew pisze tam o Apokalipsie św. Jana Apostoła.
Temat mnie zainteresował, ponieważ swego czasu prowadziłem rekolekcje, których
zagadnieniem była właśnie Apokalipsa z jej „błyskawicami, głosami, gromami,
wielkimi trzęsieniami ziemi i krwią tryskającą aż po wędzidła koni” – i było to
coś (przynajmniej dla rekolekcjonisty) wspaniałego. Kurajew, choć schizmatyk,
bardzo dorzecznie - a przy tym ortodoksyjnie - sprawę przedstawia, i jak sądzę,
jego przemyślenia mogą być całkiem niezłym komentarzem, do niektórych z naszych
notek.
Powód dla którego dziś tu się ukazało
powyższe wspomnienie wydaje się oczywisty. Wspólna konferencja prasowa Donalda
Tuska i Jerzego Owsiaka, w dzisiejszej sytuacji, to nie w kij dmuchał. Ja
jednak mam tu pewien dodatkowy powód, by po raz kolejny tę historię
opowiedzieć. Otóż ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdyby powyższe
świadectwo za tym blogiem zacytowały wszystkie ogólnopolskie media – co ja
mówię, wszystkie, wystarczyłyby nasze tzw. prawicowe, wystarczyłby choćby sam
mistrz Sakiewicz– zarówno po Owsiaku, jak i w dalszej perspektywie i Donaldzie
Tusku, nie pozostałoby nawet wspomnienie. Wystarczyłoby, żeby paru polityków
Prawa i Sprawiedliwości zwołało jutro równoległą konferencję prasową i opowiedziało,
jak się w roku 1997 zachował nie kto inny jak nasz Juras, żeby ów szkodnik
zniknął ze sceny. A wraz z nim wszyscy inni.
Niestety tak się nie stanie. Jeden powód
jest taki, że te moje komentarze nie mają absolutnie żadnego znaczenia, a
drugie, że ci, którzy o ich istnieniu, podobnie jak o tym blogu, świetnie
wiedzą i jedno i drugie od lat uważnie śledzą, staną na głowie, by nikt i nic
nie zakłóciły im dotychczasowego komfortu. Nawet kosztem dobra powszechnego. I
to jest prawdziwa rozpacz. Nie ta powódź. To.