O ile sobie dobrze przypominam, nigdy dotychczas nie zdarzyło mi się tu wspominać o mojej świętej pamięci teściowej – mamie pani Toyahowej. Jest to trochę dziwne, choćby z tego względu, że w pewnym momencie mojego i Toyahowej pożycia małżeńskiego, kiedy mówiłem do niej „mamo” miałem dokładnie to słowo na myśli. Dziwne to jest jeszcze z tego powodu, że ona była osobą tak niezwykłą, że można by o niej tu wspominać właściwie co chwilę, i przez to sprawiać, że ten blog byłby lepszy i pełniejszy. Tymczasem, jak widzimy – zero. Moja teściowa się tu nie pojawia. Dlaczego? Otóż powód tego milczenia jest równie, wbrew pozorom, zrozumiały, jak niezrozumiałe może być to, że jej tu nie ma. Otóż polityczne napięcie jest takie, że jestem pewien, że choćby tylko i ten dzisiejszy wypadek, kiedy ona się tu nagle na chwilkę pojawiła, ściągnie na mnie gromy ze strony tych, którzy ją znali i kochali tak jak ja, za to, że kalam jej dobre imię. W jaki sposób? No właśnie w taki, że ją tu wbrew jej woli – która dla nich jest jak najbardziej oczywista – sprowadziłem. W końcu, czemu nie? Ja już – ostatni raz ledwo co – dowiedziałem się od bardzo mi bliskiej osoby, że gdyby mój świętej pamięci ojciec widział, co ja tu wypisuję, przewrócił by się w grobie. Tak to jest i nie ma na to rady.
A zatem, o mojej teściowej niemal już ani słowa, natomiast chciałem tu trochę napisać o nieudanej wyprawie, jaką z okazji Dnia Wszystkich Świętych pani Toyahowa sobie zamierzyła do Przemyśla, na grób właśnie swojej mamy, Otóż, jak wiemy, żeby dojechać do Przemyśla, trzeba sobie na tę podróż wygospodarować jakieś siedem godzin. Kiedyś to było pięć godzin, dzisiaj jest siedem. Bywa. Nauczyciel mojej córki na przykład twierdzi, że to przez Kaczorów, i swoich uczniów o tym informuje. Też bywa. W związku z tym, wymyśliliśmy, że o wiele wygodniej będzie, jeśli Toyahowa najpierw pojedzie specjalnym autobusem do Krakowa, a stamtąd pociągiem ekspresem, co jej zajmie trochę zaledwie ponad 5 godzin, a w dodatku, możliwe że będzie znacznie wygodniej. Kupiłem więc mojej żonie bilet z miejscówką na ekspres Kraków-Przemyśl, a następnie udaliśmy się na autobus. Kiedy przyszliśmy na miejsce, na przystanku było tak dużo ludzi, że od razu właściwie wiadomo było, że tym akurat przewozem się Toyahowa – i parę jeszcze innych osób – nie zabierze. Ponieważ jednak jesteśmy ludźmi przewidującymi, wiedzieliśmy, że za 50 minut jest autobus kolejny, na niego akurat Toyahowa się załapie i spokojnie zdąży na swój pociąg. No ale tak się stało, że następny autobus nie przyjechał. Czemu? Nie wiadomo. Nie przyjechał, więc i nie odjechał, a więc wróciliśmy do domu. Wcześniej Toyahowa oddała w kasie dworcowej swój bilet i kupiła następny, na godzinę 4.40 dziś rano. Normalnie już – z Katowic do Przemyśla. Wstała o 3.00, udała się na dworzec, ale pociągu też nie było. Dlaczego? Nie wiadomo. Jako że jednak na peronie – mimo niestandardowej pory – kotłował się tłum, postanowiła kotłować się wraz z nim. No i sukces! Pociąg wreszcie przyjechał mocno spóźniony, tyle że był tak nabity, że pani Toyahowa około 6 rano zapłakana wróciła do domu, i tyle wszystkiego. Okazało się – może się mylę, ale chyba jednak po raz pierwszy w moim długim życiu – że, w pewien szczególny sposób, Katowice stały się miastem zamkniętym.
No i doszliśmy do miejsca, gdzie najpewniej wypadałoby coś wspomnieć o ministrze Grabarczyku. Każdy kto jednak zna te teksty bliżej, wie, że o tym mowy być nie może. My jesteśmy zbyt ważni, by się poruszać na poziomie jakichś partyjnych koterii. My jesteśmy zbyt wazni, ale i problem też jest zbyt poważny. Przejdę więc od razu do samego pana premiera. Od pewnego czasu pojawia się w mediach pytanie, gdzie on jest i co u niego słychać, kiedy akurat nie pojechał do Brukseli, by sfotografować się z Angelą Merkel, czy kto tam akurat obok będzie przechodził. I na to pytanie odpowiedź jest taka, że nie wiadomo. Ostatnio pojawiły się żarty, że opija magisterium Kasi. Tak czy inaczej, powszechnie krążąca sugestia jest taka, by tego pytania, przynajmniej do czasu bezpośrednio przed Świętami, a więc Pana Premiera zapowiadanego expose, nie stawiać, bo to nie ma sensu. Pozostaje nam zatem czytać gazety. Oczywiście najlepiej prawicowe, a skoro prawicowe, to najlepiej Roberta Mazurka. Kupiłem więc sobie „Uważam rze” i od razu zajrzałem do rubryki, w której Robert Mazurek na zmianę z Igorem Zalewskim próbują nas rozbawiać w temacie takim oto, że co to za cyrk, panie, w tej Polsce mamy! No i okazuje się, że istotnie – jaja jak berety! Mazurek – a może i Zalewski, jeden diabeł – w trzech kolejnych notkach informuje nas, że w Platformie panuje atmosfera takiego zastraszenia, że, kiedy na horyzoncie pojawia się Donald Tusk, wszyscy szarzeją, a niektórzy robią wrażenie – uwaga, dowcip! – jakby zrobiono im właśnie lewatywę. Że dlatego, na przykład, na wiadomość, że Platforma wygrała wybory, taki Grzegorz Schetyna mało się ze strachu nie posrał. Czy to dlatego, że Tusk ma w sobie coś takiego szczególnego, że ludzie się go boją? Może i tak, ale to akurat nie jest najważniejsze. Sugestia jest taka, że tam panuje nie terror psychiczny, terror bardzo konkretny. Terror, który się objawia w tym, że ktoś coś powie, albo zrobi nie tak jak trzeba, Donald Tusk go bierze do siebie, mówi mu parę słów, i to wtedy właśnie pojawia się ta szarość i ta lewatywa.
A zatem, z tego co piszą nam Mazurek i Zalewski, wynika, że to nie Prawo i Sprawiedliwość – wbrew popularnej opinii – jest sektą, o delegalizacji której należałoby pomyśleć, ale właśnie Platforma Obywatelska. Że oczywiście, nie jest dobrze, jeśli ktoś – choćby taki Ziobro – mówi parę mało ciepłych słów na temat swojej partii, i natychmiast się dowiaduje, że jeśli mu się nie podoba, to droga wolna, ale że prawdziwy problem jest tam, gdzie każda próba jakiegokolwiek uniezależnienia się od partii powoduje to coś – niestety, ja nie wiem, co, a sami Mazurek z Zalewskim też mi tego nie tłumaczą, bo wolą w tym czasie sobie żartować – co sprawia, że ludzie zaczynają szarzeć z przerażenia. I ja oczywiście bardzo bym chciał, żeby nasi prawicowi publicyści, skoro już powiedzieli „a”, powiedzieli też i „b”. Niestety, przynajmniej jak idzie o tych dwóch, po tej bardzo wesołej sugestii, że w Platformie Obywatelskiej dochodzi do przestępczych aktów szantażu, dowiadujemy się już tylko tego, że Dariusz Rosatti nie pija win poniżej 200 zł za flaszkę, a któryś z posłów Platformy to bałwan, który nie odróżnia prawej leki od lewej. No, niby odróżnia, ale to ma być taki dowcip. W końcu każdy cyrk, to śmiech i zabawa, czyż nie?
No i jesteśmy dziś tu, gdzie jesteśmy. Po tej naszej prawej stronie, i już tylko rozglądamy się zaciekawieni, a czasem wręcz zadziwieni, i trochę przy tym zawstydzeni, że po raz kolejny okazało się, żeśmy zostali tak fatalnie wystawieni do wiatru. Z tymi naszymi emocjami, z tym naszym zaangażowaniem, z tą naszą determinacją, by trwać, i by się nie poddawać. I dowiadujemy się nagle, że „Rzeczpospolita” została ostatecznie przejęta… i nagle, zamiast się martwić i zapłakiwać, że straciliśmy kolejny przyczółek, wzruszamy ramionami i dalej patrzymy dookoła jak osłupiali. Czy ktoś się może dziwi?
Wrócę do pani Toyahowej. Otóż pracuje ona jako nauczycielka w szkole i niedawno pojechała na tydzień ze swoją klasą na wycieczkę do Warszawy. Po co się jeżdzi na tygodniowe wycieczki szkolne do Warszawy – mnie proszę nie pytać. W każdym razie, każdej jesieni, mniej więcej wtedy, gdy do Katowic przyjeżdża zespół Kult, oni jadą do Warszawy i przez tydzień chodzą do teatru na przedstawienia, zwiedzają Sejm i różne inne warszawskie miejsca, w tym oczywiście – Muzeum Powstania Warszawskiego. W tym roku, podczas wizyty w Muzeum, grupa została podprowadzona pod ustawiony w jednej z sal, i, jak się okazuje, używany w Powstaniu Warszawskim, pistolet maszynowy typu „Sten”, z którego można sobie tam niby-strzelić. Pomysł to oczywiście nie byle jaki, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że młodzież zwiedzająca Muzeum, w swojej większości, na to by sobie postrzelać, zawsze znajdzie ochotę, a przy okazji będzie mogła znaleźć też chwilę na odpowiednią refleksję. No i w pewnym momencie okazało się, że kiedy dane dziecko przymierzy się do oddania owego niby-strzału, przed sobą, jako cel, nie ujrzy Niemca, lecz warszawskiego powstańca. Dokładnie tak. Uczeń zwiedzający Muzeum Powstania Warszawskiego podchodzi do tego „Stena”, przymierza się do oddania strzału… i jak już wali, to wali prosto w łeb warszawskiego powstańca.
Pani Toyahowa wróciła ze swojej wycieczki do domu i – kiedy już odespała ten tydzień – siadła do komputera, znalazła e-mailowy adres szefa Muzeum Jana Ołdakowskiego (ten jest w Sieci jak najbardziej dostępny!) i napisała co następuje:
„Szanowny Panie!
W zeszłym tygodniu, kolejny już raz, zwiedzałam Muzeum Powstania Warszawskiego, tym razem jednak z grupą maturzystów z jednego z katowickich liceów. Być może dlatego, że była to moja pierwsza wizyta w Muzeum z przewodnikiem, zwróciłam uwagę na drobną, być może, rzecz, która jednak mogła rzutować na odbiór całości przez moich uczniów.
Mianowicie: w jednej z sal eksponowany jest karabin powstańczy, w taki sposób, który po zachęcie ze strony przewodnika, umożliwia jego użycie – ‘A teraz, kto chce, może spróbować strzelić z karabinu’, mówi przewodnik, uczeń podchodzi i strzela. Drobiazg, na który chciałam zwrócić Pańską uwagę, to fakt, że lufa karabinu i celownik skierowane są na ścianę, gdzie na naturalnych rozmiarów archiwalnej fotografii widoczni są Powstańcy wychylający się zza barykady.
Otóż, w moim odczuciu, zabawa typu ‘Kto wyceluje w powstańca’, to dość makabryczny i, jak wierzę, niezamierzony efekt końcowy wizyty w Muzeum, dlatego pozwalam sobie niepokoić Pana tą korespondencją.
Z wyrazami szacunku”.
Mail został podpisany i wysłany i – ku naszemu wspólnemu zdziwieniu – krótko potem nadeszła odpowiedź, podpisana przez niejakiego Szymona Niedzielę, „Kierownika Działu Obsługi Ekspozycji”. Proszę popatrzeć:
„Dziękuję za napisany mail i zawartą w nim wątpliwość dotyczącą funkcjonowania Muzeum Powstania Warszawskiego. Zważywszy na to, że była Pani pierwszy raz w naszej placówce, widok osób strzelających ze Stena mógł wzbudzić w Pani negatywne skojarzenia. Zapewniam jednak, że absolutnie celem tej ekspozycji nie jest ,,celowanie" do Powstańców. Muzeum stara się przybliżyć widzów do eksponatu, dlatego pozwala obsługiwać karabin. Chodzi nam raczej o to, aby widz mógł dotknąć tego eksponatu, niż strzelać. Łączę wyrazy szacunku i proszę o zgłaszanie nam wszelkich uwag dotyczących Muzeum Powstania Warszawskiego.
Szymon Niedziela – Kierownik Działu Obsługi Ekspozycji”.
A więc tak. To jest sytuacja, jaka nas otacza, i to jest też sytuacja, która sprawia, że czujemy się tak, a nie inaczej. To jest w końcu sytuacja – a tak naprawdę nie mam tu na myśli ani Grabarczyka i jego pryncypała, ani Mazurka z Zalewskim, ani całej pozostałej naszej tak zwanej „prawicowej” obsługi medialnej, ani nawet tego Niedzieli z jego, tak zwykłym w tym towarzystwie przekonaniem, że otacza ich wyłącznie tępa hołota, która nawet jeśli ma coś do powiedzenia, to owo coś w żaden sposób nie może być warte ich szczególnej uwagi – która po raz kolejny każe nam się zastanowić nad naszymi szansami na najbliższą przyszłość.
I, powiem uczciwie, że ja się zastanawiać dziś już nie zamierzam. Trochę dlatego, ze generalnie czuję zmęczenie, a poza tym trochę się boję. Bo, czego jak czego, ale swojego wyssanego z mlekiem mojej matki optymizmu, stracić bym bardzo nie chciał. A moment jest bardzo niebezpieczny. Proszę bowiem spojrzeć na to co się dzieje przed naszymi oczami: jedni umarli, inni żyją, ale tak jakby dawno już umarli, a jeszcze inni żyją w najlepsze, tyle że z tego ich życia akurat dla nas dokładnie nic nie wynika. Lepiej więc jednak zamknąć oczy i spróbować jednak ten paskudny moment jakoś przeczekać.
Poniedziałek to jeszcze październik. Mam nadzieje, że listopad będzie choć odrobinę przełomowy. Póki co jednak, mamy ten październik, więc proszę o mnie pamiętać i kupować książkę. Jak ktoś nie chce, lub już ma, proszę wspierać nas wpłatami na podany obok numer konta. Dziękuję.
Witam
OdpowiedzUsuńJako, że i tak już mnie masz za lokalnego głupka,więc pozwolę się zapytać, co oznacza ten enigmatyczny tytuł?
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńNie mam Cię za lokalnego głupka. Wręcz przeciwnie. Bardziej za lokalnego mądralę. A zatem trochę mnie dziwi, że pytasz o ten tytuł. To jest współczesna wersja słynnego 'whatever'.
Przy okazji i na marginesie, jak Ci się spodobała książka?
@Toyah
OdpowiedzUsuńWybacz, z dosyć specyficznych powodów (zwanych potocznie "wypaleniem") jestem w lekkim finansowym klinczu.
Książkę zamówiłem, ale nie zapłaciłem jeszcze.
Teraz ja czekam na przekaz.
O tyle mam lepiej, że on na pewno przyjdzie.
(a tej wersji, np w odróżnieniu od bestest nie znałem)
@toyah
OdpowiedzUsuńSprawa ze strzelaniem do powstańca skandaliczna. Kuriozalna jest odpowiedź na maila - ten człowiek udaje, że nie wie, o co chodzi.. Tego nie można tak zostawić.
---
Ale z tego co rozmawiałem z synem, który był w tym roku w Muzeum Powst.Warsz., tam się za bardzo nie da celowac z tego stena. Na tej opisanej przez Ciebie wycieczce był kolega mojego syna - będę wiedział o jego wrażeniach ze "strzelania stenem".
Tak czy siak, jeśli jest tak, jak opisałeś, Muzeum musi to zmienić.
Pozdrawiam.
PS. Wiecej napisze na maila.
@kazef
OdpowiedzUsuńŻona moja twierdzi, że on jest skierowany w stronę ściany, na której są powstańcy. Nie Niemcy. Powstańcy. I tylko o to chodziło.
Bo nawet, tak naprawdę, nie chodzi o to nieszczęsne Muzeum. Problem jest znacznie szerszy.
Wstaje piękny dzień. Ta jesień jest rekompensatą za paskudne lato.
OdpowiedzUsuńJa nawet wolę, że ta piękna pogoda jest właśnie teraz, gdy światło ma inne nasycenie, a wokół tyle przepięknych barw.
Martwi natomiast to, czy ludzie wystawieni na tak okrutne kłopoty komunikacyjne i jak opisani w poprzednich felietonach, z całym tym blichtrem centrów handlowych, mają choćby moment na kontemplację wspaniałego otoczenia, tak pięknie pokazującego przemijanie i ulotność chwili.
Nasz polski świat jest piękny, a nas zmuszono byśmy oślepli.
Pójść na polanę, zapalić ognisko i upiec ziemniaki.
Umyć rodzinne groby, postawić świeże kwiaty i zapalić świeczki. I postać. I starać się nic nie myśleć.
Chłonąć świat.
@Toyah
OdpowiedzUsuńMoże to zostało pomyślane jako szczególna atrakcja dla niemieckich wycieczek.
No a sadyści to też publiczność.
@Marylka
OdpowiedzUsuńTy wiesz, że o tym nie pomyślałem? A przecież taki gest w stosunku do kanclerz Merkel - zbawczyni Europy i naszej dobrodziejki - byłby jak najbardziej zrozumiały.
@Toyah
OdpowiedzUsuńOburzyłem się do dyr. Ołdakowskiego i odpisali mi z Muzeum jak następuje.
Szanowny Panie,
otóż opisywana przez Pana sytuacja nie może mieć miejsca, przynajmniej nie w naszym Muzeum. Jest nam szalenie przykro, gdyż takie stwierdzenia nie są prawdziwe. Bulwersująca jest również sugestia, że nasze Muzeum mogłoby się dopuścić takiego niedopatrzenia.
Domyślam się, że prawdopodobnie mają Państwo na myśli replikę Stena znajdującą się na antresoli ekspozycji naszego Muzeum? Sten nie dość, że jest przymocowany na stałe w jednej, nieruchomej pozycji (właśnie to nie pozwala „mierzyć” z niego do czegokolwiek), jest pozbawiony także magazynka (jako replika nie do użytku, a jedynie do demonstracji). Ponadto z całą pewnością nie da się z niego mierzyć w kierunku żadnych postaci Powstańców, ponieważ ich tam nie ma. Postaci Powstańców znajdują się na tym samym piętrze, ale w gablocie odległej od Stena o kilka metrów, na pewno nie w linii prostej. Ponadto cała gablota z Powstańcami chowa się za szybem windy ekspozycyjnej. W związku z powyższym pozwolę sobie stwierdzić, że żadne naruszenie nie miało i nie ma miejsca na naszej ekspozycji.
Zapraszam Państwa serdecznie do odwiedzenia naszego Muzeum, aby przekonać się co do powyższych faktów osobiście.
Z poważaniem,
Anna Grzechnik
p.o. Głównego Inwentaryzatora
Kierownik Pracowni Konserwacji
i Pracowni Fotograficznej
Muzeum Powstania Warszawskiego
tel. [022] 539 79 27
kom. 0 791 809 013, 693 912 737
Chyba muszę sam się przekonać naocznie.
Pozdrawiam
@Jacek Wiktor
OdpowiedzUsuńTo bardzo ciekawe, bo w odpowiedzi, jaką otrzymała moja żona, nie ma słowa o tym, że tam nie ma żadnych powstańców i że tam nie można z czegokolwiek do czegokolwiek mierzyć. Tam jest tylko wyjaśnione, że ich celem nie jest mierzenie do powstańców, ale jedynie danie możliwości pomacania tego Stena.
Ale owszem, przekażę te uwagi Toyahowej.
@Jacek WIktor
OdpowiedzUsuńNo i jeszcze jedno. Jakie to ma znaczenie, że on nie ma magazynka - jeszcze tego brakuje, by go miał - i że jest przymocowany na stałe? Właśnie o to chodzi, że on - zdaniem mojej żony - jest ustawiony w tej własnie pozycji i skierowany w stronę powstańców. I że przewodniczka namawia, by sobie do nich pocelować.