Pokazywanie postów oznaczonych etykietą COVID. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą COVID. Pokaż wszystkie posty

piątek, 11 marca 2022

O tym jak COVID odstrzelił mózg polskiego patrioty

 

        Praktycznie od pierwszych dni wojny szukałem sposobu, by przynajmniej zacząć jakoś ten tekst i za każdym razem stawałem wobec owego tematu całkowicie bezradny. Czemu tak? Otóż powód był taki jak za każdym razem, a rzecz sprowadzała się do tego, że wszystkie myśli które chodziły mi po głowie robiły wrażenie tak oczywistych, że aż wręcz trywialnych, a to zawsze  sprawia, że którekolwiek zdanie będzie zdaniem pierwszym, z miejsca stanie się też zdaniem ostatnim, pozostawiając w środku jedynie chaos pełen głupoty i zła. Tak więc się męczyłem sam ze sobą, próbując jednocześnie znaleźć coś, co by mi pozwoliło zbudować tę jedną myśl wokół czegoś od początku do końca realnego. No i wreszcie się udało.

      Oto rosyjska ambasada w Londynie opublikowała na Twitterze takie oto coś:

 


      Gdyby ktoś nie wiedział, na pierwszym zdjęciu widzimy ciężarną kobietę, która ucierpiała na skutek zbombardowania przez Rosjan oddziału położniczego w Mariupolu, na drugim natomiast te samą kobietę – jak się okazuje – popularną na Ukrainie internetową influencerkę, pozującą z brzuchem i jakimiś kosmetykami jeszcze zanim Rosjanie weszli na Ukrainę by ją i jej dziecko zabić. Komentarza można się domyślać: zdjęcie, które ukraińscy propagandziści wysłali w świat to fejk, no bo jak to możliwe, by jakaś gwiazda internetu mogła się znaleźć nagle na oddziale porodowym w rzekomo zniszczonym przez Rosjan szpitalu? Prawda?

       A my oczywiście moglibyśmy na ten idiotyzm, w dodatku idiotyzm zrodzony z najwyższej już chyba desperacji, machnąć ręką, gdyby nie fakt że ów ruski news został w jednej chwili przechwycony przez cały legion naszych już, często bardzo dobrze znanych nam skądinąd – ale o tym później – internautów, którzy z zawziętością godną lepszej sprawy zaczęli jeden przez drugiego załączać to zdjęcie i przekrzykiwać się jeden przez drugiego na temat tego, jak to cała ta „niby wojna” została nam uszyta przez tych, którzy chcą zniszczyć cywilizowane resztki, których ten zdegenerowany świat nie zdołał pożreć. Nie wierzą Państwo? Proszą więc się trzymać foteli. Oto jeden z bardziej popularnych od wielu lat internetowych komentatorów:

Nic nie wiecie o Ukrainie, poza papugowaniem  propagandy.

Tam i   bez wojny ludzie nie mieli światła, gazu, ogrzewania, miesiącami nie płacono im wynagrodzenia, albo tylko w części.  Uciekają od przerażającej nędzy i braku perspektyw.

Ile domów zniszczyli Rosjanie, a ile ich zaminowali żołnierze formacji ukraińskich? Rosjanie nie zajmują miast, bo ich centra to jedno pole minowe. Każdy ostrzał spowodowałby kaskadowe ich odpalenie i gruzowisko całych dzielnic (wariant syryjskiego Aleppo). A tam są trzymani mieszkańcy w charakterze ‘żywych tarcz’. Dlatego zmuszeni są rozminowywać dom po domu, ulicę po ulicy. To musi potrwać, może nawet i miesiące”.

      Ktoś powie, że ja tu z którejś z kolei warstwy mułu wygrzebałem jakiegoś wariata – swoją drogą,  proszę, nie przesadzajmy zbytnio z tymi ruskimi trollami; oni naprawdę nie muszą się tu szczególnie mocno angażować – i próbuję teraz epatować nim naiwnych Czytelników. Oto zatem kolejny przykład, również z wczoraj:

 


 Sprawdziłem tego kogoś i oto co znalazłem w... Wikipedii:

Studia lekarskie ukończył na Akademii Medycznej we Wrocławiu w 1974. Po studiach wyjechał do Afryki, gdzie zajmował się zwalczaniem ciężkich i występujących masowo epidemii chorób tropikalnych, zakażeń, a także zatruć. W latach 1974-1984 pracował w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno- Epidemiologicznej we Wrocławiu, a później w Szpitalu Wojewódzkim im. J. Babińskiego. W latach 80. był konsultantem ds. epidemiologii rządu w Kenii (w Afryce Wschodniej). Po powrocie do kraju poświęcił się zapobieganiu AIDS podczas działalności w Polskim Czerwonym Krzyżu. Od 18 kwietnia 1991 do 20 listopada 1993 pełnił funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Zdrowia i głównego inspektora sanitarnego. Jest autorem felietonów pt. ‘Spróbuj pomyśleć’ w Radiu Maryja oraz publicystą Telewizji Trwam.

[...]

W 2021 został jednym z liderów ruchu Polska Jest Jedna, sprzeciwiającego się obowiązkowym szczepieniom przeciw wirusowi SARS-CoV-2 oraz tzw. ‘segregacji sanitarnej’”.

      A zatem, jak widzimy, jest o czym rozmawiać, jednak dajmy spokój tej Kenii, temu AIDS, a nawet nieszczęsnemu ojcu Rydzykowi i skupmy się na ostatniej informacji, a więc owym „liderze ruchu Polska Jest Jedna”, bo tu się znajduje główny temat tej mojej dzisiejszej notki. Otóż poświęciłem trochę czasu na  swoistą kwerendę po internecie i oto co odkryłem. Niemal wszyscy dzisiejsi głosiciele teorii o fałszywej wojnie mającej na celu czy to zalanie Polski i Europy kolejną masą niewiernej tłuszczy z Azji i Afryki, czy nawet unicestwienie ostatniej na tym świecie oazy chrześcijaństwa, czyli Rosji i Polski, to są dokładnie te same osoby, które przez dwa lata pandemii koronawirusa, przekonywały świat, że albo żadnego wirusa nie ma, albo nawet jeśli jest, to został stworzony tylko po to, by przy pomocy śmiercionośnej szczepionki zdepopulować Ziemię. Ja naprawdę przyjrzałem się zarówno temu całemu Hałatowi, jak też wszystkim tym, którzy idą dziś za nim jak za panią matką, i nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że doszło do czegoś absolutnie niepojętego. Otóż absolutna większość, jeśli wręcz nie wszyscy, najwięksi bojownicy o wyzwolenie od szczepionek, maseczek i wszelkich antycovidowych restrykcji, najzwyczajniej w świecie, z tego szaleństwa oszaleli w sensie dosłownym i Bóg jeden wie, dokąd ich ten obłęd dziś prowadzi.

       I na koniec jeszcze jedna refleksja, dotycząca już tylko sprawy nam najbliższej, czyli tego, jak w tej sytuacji poradzi sobie Polska. Tu niestety nie mam dobrych wieści. Faktem jest bowiem, że ów atak poprowadzony został jeszcze dwa lata temu, a dziś jest kontynuowany nie z jednego, lecz z dwóch kierunków, a kto wie czy nie należy jeszcze pamiętać o tak zwanej Europie. Otóż z jednej strony mieliśmy tych wszystkich co oskarżali polskie władze o wymordowanie 150 tysięcy ciężko chorych osób, które musiały ustąpić miejsca w szpitalach dla całkowicie wymyślonych „ofiar COVID-u”, a z drugiej tych, którzy pod adresem rządu kierowali to samo oskarżenie, tyle że za wymordowanie 150 tys, tych, którzy zmarli na COVID z powodu nieudolności pisowskiej władzy w walce z zarazą. A tam jedni i drudzy solidarnie zapowiadali postawienie Morawieckiego, Kaczyńskiego, Szumowskiego i Niedzielskiego przed plutonem egzekucyjnym za zbrodnię przeciwko ludzkości. I dziś mamy to samo. Jedni atakują rząd, że zostawił biednych Ukraińców na łaskę dobrych serc Polaków, a drudzy za to że przez rozpętanie owej ukraińskiej histerii szykują tu nam krwawą rzeź.

      Właśnie ktoś na Twitterze zaproponował, by przyjrzeć się prezydentowi Żeleńskiemu i zauważyć, jak on bardzo przypomina ministra Szumowskiego.

       Koło się zamknęło.

 

piątek, 4 lutego 2022

Jebać PiS, czyli solidarność ponad podziałami

 

      Gdy w szpitalu we Wrocławiu z powodu Wirusa powoli umierał mój dobry znajomy Jacek Drobny, a wiadomość o tym nieszczęściu pojawiła się na Facebooku, wśród kilku naprawdę dziwnych komentarzy pojawiły się dwa, które zrobiły na mnie wrażenie szczególne, ze względu na komunikat, na który nigdy wcześniej nie natrafiłem. W jednym z nich ktoś zaapelował o to, by Drobnego natychmiast wyciągnąć spod respiratora, bo respiratory to śmierć, a drugi, idący jeszcze dalej, by go w ogóle wyrwać ze szpitala, bo lekarze go zabiją. Tak jak wielu przed nim.

       Przeczytawszy jeden i drugi, wpadłem w prawdziwy stupor, bo, jak mówię – przyzwyczajony do wielu różnych ekstrawagancji, wygłaszanych przez osoby nie dość że drżące ze strachu przed maseczkami i szczepionkami, to jeszcze negujące istnienie samej panedemii – o tym, że respiratory nie służą do ratowania życia, ale do zabijania, a szpitale są wyłącznie umieralniami, jakoś nie słyszałem. Tak się jednak złożyło, że wszedłem kilka dni temu w kontakt z pewnym dawnym znajomym, który najpierw zabronił mi się szczepić, a kiedy go poinformowałem, że jest już za późno, to przestrzegł mnie, abym, skoro na to by uciec przed igłą jest już za późno, kiedy już w wyniku tej „szczypawki” trafię do szpitala, przede wszystkim odmówił podłączenia mnie do respiratora, a następnie spieprzał ze szpitala gdzie pieprz rośnie, bo oni mnie tam zabiją, i pędził prosto do Przemyśla po amantadynę oraz przy okazji po witaminę c.

      No i jeszcze to:

Krzysztof, nie ufam żadnym rządom, że chcą naszego dobra. Zbyt to nachalna propaganda, już samo to powinno budzić podejrzenie każdego. No i to, że wstrzykuje się wszystkim ludziom preparat modyfikujący genetycznie, zatwierdzony warunkowo, gdzie lekarze przestrzegali od samego początku, że może powodować bezpłodność i śmierć. Podobno były jakieś eksperymenty tego typu szczepionką na fretkach i zdechły, przerwali eksperyment. Ja nie wiem. Tego się trzymam, że jest to jakiś wstęp do znaku bestii w przyszłości. Są koncepcje 4 rewolucji przemysłowej, są plany, to przygotowuje ludzi do chipowania. 

Podobno skutków ubocznych tej szczepionki anty-covid jest więcej niż wszystkich szczepień razem wziętych przez wszystkie lata, ale skala też jest większa. 

A w Wielkiej Brytanii planują zacząć fluorowanie wody w kranach, a jest udowodnione, że fluor szkodzi między innymi na mózg”.

        Przepraszam wszystkich bardzo, ale co Państwo tu widzą? Bo gdy chodzi o mnie, to coś to nawet nie jest zwykły strach, ale czyste, zwierzęce przerażenie. Strach i przerażenie, co jednak nie zmienia faktu, że kiedy czyta się różnego rodzaju wypowiedzi tzw. antyszczepionkowców, to oni wszyscy, jak jeden mąż solidarnie zarzucają nam, że to my się wszystkiego boimy, i dlatego nosimy maseczki, unikamy miejsc, gdzie możemy się łatwo zarazić, ewentualnie niechcąco zarazić kogoś innego, no i że wreszcie się szczepimy. Tymczasem jest tak, że my pracujemy, bawimy się z wnukami, słuchamy muzyki, oglądamy mecze w telewizji, spotykamy znajomych, od czasu do czasu wyjdziemy gdzieś coś zjeść, a ponieważ żyjemy w nadziei – nie w pewności, ale w nadziei!  że te szczepionki jakoś nas chronią, to czując się stosunkowo bezpiecznie nie pamiętamy nawet o tej zarazie, a tymczasem ludzie, którzy od rana do wieczora nie myślą o niczym innym jak o fluorowaniu wody, chipowaniu i o przyvgotowywaniu na naszych oczach drogi dla nadejścia Bestii, zarzucają nam że to my drżymy ze strachu przed pandemią, której rzekomo nie ma. Jest tylko świat, który został zaatakowany przez Bestię, ale gdy chodzi o pandemię koronawirusa, to o żadnym zagrożeniu mowy być nie może.

      Proszę zatem popatrzeć, do czego niektórych z tych co w respiratorach ujrzeli oczy Bestii, doprowadził ów strach. Oto chyba na Facebooku ktoś zamieścił takie coś:

Ty kłamco. Oszuście Pisowski śmieciu okradasz i niszczysz Polaków. Sprzedałeś ziemię i myślisz że to jest normalne.. Zarabiając 14 milionów złotych. Kim ty jesteś pajacu Pisowski. Wstyd że Polską rządzi mafia je***a pisowska.. Okradająca wszystkich i idąca po trupach do celu.

Masz rodzinę i to oni razem z tobą zapłacą za wszystko kiedy skończą się rządy kaczora. Całe majątki oddacie i będziecie siedzieć. Polacy zrobią porządek z wami wszystkimi. Mówisz o sprzedaży a kłamiesz Pinokio strasznie. Żona taka sama jak ty nigdy nie najedzona aż się udusi z tego chamstwa. Kim ty jesteś. Takim samym oszustem jak Twój ojciec. Kłamcą o sądzonym przez Sąd. Wszyscy co umierają w Polsce to twoja wina i kaczora jak z tym żyjesz. Możesz spać. Bądź trendowaty na wieki razem z rodziną. Przeklęty kłamco”.

     Ktoś może pomyśleć, że autorem tego bluzgu jest jakiś już kompletnie oszalały przedstawiciel najbardziej sfrustrowanej części widzów TVN24, no ale jeśli się zastanowić nad tym, co owego nieszczęśnika tak zdenerwowało, to trudno uwierzyć by chodziło o majątek premiera Morawieckiego, chciwość jego żony, czy to że oni oboje bezczelnie kłamią. Jest tam jednak jeden fragment, który wyjaśnia nam, że tu nie chodzi ani o tradycyjny anty-PiS, ani nawet o Morawieckich, młodszych, starszych i tych już najstarszych, ale o to że oni są tylko tarczą, w którą się pluje z całkiem innych przyczyna, a mianowicie tej którą wyraża owo „wszyscy umierają w Polsce to twoja wina i kaczora jak z tym żyjesz”. Tu musi chodzić wyłącznie o te szczepionki, respiratory i fluor. To one sprawiły że ostatecznie tamten strach dziś już się przepoczwarzył w nienawiść jakiej świat nie widział.

       Ale tu w istocie rzeczy pojawia się polityka i owa nienawiść do PiS-u, czy może zwłaszcza do Jarosława Kaczyńskiego, którą znamy aż nazbyt dobrze od niemal już 20 lat, i która oryginalnie również wyrosła z nieporzytomnego strachu przed Bestią. To właśnie świadomość drogi jaką ona przebyła sprawia, że kiedy czytamy owe obelgi, to w pierwszej kolejności myślimy o Donaldzie Tusku i jego drużynie. Bo to oni jako pierwsi najpierw oszaleli ze strachu, by następnie z tego szaleństwa uciec w to co im pozwoli jako tako funkcjonować, czyli w nienawiść. I kiedy tu nagle pojawiają się ludzie – jeszcze niedawno całkiem przytomni i z pewnością łagodni w swoich sercach – i ze strachu zaczynają dostawać pomieszania zmysłów, to myślę sobie, że tu chyba nigdy nie chodziło o sympatie polityczne, czy w ogóle o jakiekolwiek sympatie, czy poglądy, ale o pewien szczególny typ charakteru.

       I to by nam dziś bardzo dobrze rozwiązywało pewien, tu akurat zupełnie poboczny, problem, który wielu z nas dręczy od lat, a mianowicie dlaczego tak często czy to nasi, czy nie-nasi robią wrażenie, jakby byli ulepieni z tej samej gliny.

      


 

wtorek, 25 stycznia 2022

To żyje!

 

Cały miniony tydzień nic tu nie pisałem, raz że brakowało mi poważniejszej inspiracji, ale przede wszystkim ze względu na trzydniowe rekolekcje, jakich udzielił nam nasz ksiądz Rafał Krakowiak, w które bardzo nie chciałem się wcinać. Mamy jednak nowy tydzień i choć inspiracje wciąż krążą między napaścią Rosji na Ukrainę, popisami kolejnych naszych sędziów, Omikronem i Tuskiem na hulajnodze, to myślę że już mi dłużej siedzieć jak mysz pod miotłą nie wypada i spróbuję się podzielić pewną dawną już, choć zupełnie jak nową, refleksją. Otóż najpierw stało się tak, że kupiłem sobie wydanie tygodnika Sieci", żeby przeczytać wywiad z Jarosławem Kaczyńskim, a tam, tuż obok, jak byk, felieton Jana Pospieszalskiego, w któym ten pisze, że w którejś z prowincji Indii niemal w ogóle ludzie się nie szczepią, i w związku z tym tam praktycznie nie ma COVID-u, by nie wspomnieć o umieralniach pod respiratorami. W związku z tym apeluje Pospieszalski, że oto najwyższy czas, by polski rząd wziął przykład z owej indyjskiej prowincji, machnął ręką na szczepienia i przestał zabijać niewinnych ludzi.  A teraz, parę dni temu, na ulicy na której mieszkam zaparkowało, a następnie spędziło tam cały dzień, BMW z poznańską rejstracją i przylepioną z tyłu gustowną nalepką z błyskawicą Strajku Kobiet i hasłem „Jebać PiS”. Przechodziłem obok tego auta kilka razy, wbijając wzrok w te gwiazdki i ogarniała mnie coraz bardziej świadomość, że poziom szaleństwa jaki ogarnął znaczną część Polski, przekracza wszystko z czym mieliśmy do czynienia dotychczas. Co gorsza, wygląda na to, że tu nie chodzi tylko o tych co „jebią PiS” z pozycji lewicowych, ale także tych drugich, co chyba jeszcze bardziej zdecydowanie wzywają by „jebać PiS”, a przy okazji, ministra Niedzielskiego, premiera Morawieckiego, czy w ogóle polską Służbę Zdrowia, która zamiast leczyć obywateli amantadyną, każe ludziom „nosić szmaty na ryju” i przyjmować „szczypawki”. I to oni też, jak się okazuje, postanowili zwariować od swojego jak najbardziej antykomunizmu i życia w wolności Dzieci Bożych. A pomiędzy tymi dwoma żywiołami stoi Bogu ducha winny rząd PiS-u i stara się dogodzić i jednym i drugim, z sercem na tyle gorejącym, że, jak słyszymy, ledwo co mężowi Kasi Tusk dał półtora miliona złotych, żeby ten mógł ją udobruchać torebką za 30 patyków.

A ja się zastanawiam się, jak to jest w ogóle możliwe, że po tych siedmiu latach, gdy wydawałoby się, że wszystko na tej scenie jest jasne jak słońce, wciąż tak wiele osób, a można odnieść wrażenie, że z każdym rokiem coraz więcej, nie marzy o niczym innym jak tylko o tym, by nawet jeśli świat sie ma zawalić, niech się wali, byleby tylko razem z nim zniknęło wszystko to co się kojarzy z Prawem i Sprawiedliwością. Zastanawiam się nad tym i przypomniał mi się pewien, w pewnym sensie proroczy, tekst, który napisałem na dwa jeszcze lata przed zwycięskimi wyborami roku 2015, i dziś pragnę go przypomnieć, jako być może przynajmniej częściową odpowiedź na tę zagadkę. Proszę posłuchać.

 

 

     Pamiętam, jak jeszcze za starej komuny, pojechałem z moim wujkiem na polowanie. Wujek był lekarzem – wybitnym bardzo zresztą – a przede wszystkim niezwykle dobrym, uczciwym i porządnym człowiekiem. Wspominałem tu zresztą o nim przy okazji apelu o to, by z terenów dawnej Rzeszy wysiedlić całą ludność wraz ze zwierzętami, a na tym, co po nich zostanie, posadzić kartofle.

     Otóż mój wujek, poza tym że pomagał ludziom, a przede wszystkim kobietom, był też zapalonym myśliwym, no i stąd pomysł, by któregoś dnia zabrać mnie na polowanie. Jechaliśmy na to polowanie, a ja mu opowiedziałem dowcip o tym, jak to umarł Breżniew i towarzysze mu w trumnie wywiercili otworki, żeby robaki mogły się kulturalnie wyrzygać. Tu od razu uwaga dla wszystkich tych, którzy najbardziej na świecie nienawidzą nienawiści – szczególnie nienawiści skierowanej przeciwko bolszewii – że tamto był PRL, i wśród normalnych ludzi nienawiść do bolszewii była jeszcze w modzie.

      Otóż ja opowiedziałem wujkowi ten kawał, a on mi powiedział coś takiego: „Kawał dobry, ale pamiętaj, że jak my tam już do tego lasu przyjedziemy, możemy spotkać mojego kolegę myśliwego, Jasia Szczęsnego, który bardzo źle znosi takie żarty, więc mu go nie opowiadaj”. Spytałem oczywiście, kto to taki ten Szczęsny, że go nie śmieszą dowcipy o robakach rzygających Breżniewem, a on mi powiedział, że Szczęsny to dziś już starszy pan, który we wczesnych latach 50-tych został wyrzucony z UB za „nadużycie władzy”. Ja wtedy wprawdzie byłem bardzo młody, ale już się potrafiłem domyśleć, że z kogoś, kto na początku lat 50-tych został wyrzucony z UB za „nadużycie władzy”, musiało być niezłe ziółko. Zresztą ów fakt mój wujek mi natychmiast potwierdził, opowiadając historię o tym, jak to myśliwi kiedyś sobie popili, a on, korzystając z okazji zapytał Szczęsnego: „Jasiu, a jak wyście mordowali tych żołnierzy, to jak to się odbywało? Tam był jakiś sąd, pluton egzekucyjny, jakaś ceremonia?” Na to Szczęsny odpowiedział: „Normalnie Heniu. Normalnie. Brałem giwerę i waliłem w łeb”.

       No więc, to był ów Jasiu Szczęsny, któremu, niech mnie Bóg broni, miałem nie opowiadać dowcipu o Breżniewie.

       Oczywiście potraktowałem słowa mojego wujka bardzo poważnie, ale zacząłem się przy tym zastanawiać nad tym Szczęsnym i jego towarzyszami z lat młodości. Gdzie oni są? Co oni robią? Jak żyją? Czy wszyscy polują, czy może część z nich kocha zwierzęta, i nawet muchy by nie skrzywdziła? Mijały lata, PRL przeszedł do historii, przyszedł kapitalizm, a ja w pewnym momencie usłyszałem, że koledzy Szczęsnego – a kto wie, czy nie i on sam – okupują głównie dwie korporacje: spółdzielnię „Społem” i ogródki działkowe. Dowiedziałem się, że owe dwa podmioty stanowią ostatni realny bastion komuny – tej komuny prawdziwej i nieskażonej upływem czasu –  i wedle jakiejś niepisanej umowy, nie podlegają jakimkolwiek negocjacjom i są  nie do ruszenia. O polowaniach mowy akurat tam nie było. Inna sprawa, że cóż mnie to może obchodzić?

     Dziś przeczytałem w internetowym wydaniu TVN24 wiadomość, że wczoraj późnym popołudniem w Warszawie na ulicy Żwirki i Wigury jakiś pan postrzelił z rewolweru innego pana, no a ponieważ uczynił to jak najbardziej publicznie, został zatrzymany przez policję. Jak się jednak dowiadujemy, obaj panowie byli byłymi wojskowymi, obaj działali w branży działkowej, a człowiek z rewolwerem to wręcz prezes stowarzyszenia owych działkowców. TVN24 podaje za policją, że to nie była wojna gangów, ale zwykłe nieporozumienia na tle osobistym. Dowiadujemy się również, że prezes tych ogródków miał na broń pozwolenie, więc w pewnym sensie jest czysty.

      TVN podaje jednak coś jeszcze. Otóż, jak się dowiadujemy, obaj panowie byli „właścicielami ogródków działkowych”. I sprawa się w ten sposób domyka. Otóż dwóch staruszków pokłóciło się prawdopodobnie o swoje ogródki, a że jeden był byłym wojskowym, i w dodatku miał broń, to wziął i kolegę ustrzelił. Bardzo zabawne. Z komentarzy, jakie czytam pod tą informacją wnioskuję, że faktycznie zabawne.

      A ja się zastanawiam nad czymś już innym. Otóż do zdarzenia, jak już napisałem doszło w biały dzień. Człowiek z rewolwerem, ów rewolwer prawdopodobnie ze sobą nosił zwyczajowo, w dodatku jeszcze – skoro on ani nie próbował uciekać, ani się jakoś szczególnie tłumaczyć – ów emerytowany wojskowy prawdopodobnie też uznał, że skoro go nagle wzięła jasna cholera, to strzelił „do skurwysyna”. No bo co miał robić? Dyskutować o racjach? A skoro tak, to ja też sobie myślę, że jest bardzo prawdopodobnie, że ci staruszkowie, których ja od czasu do czasu spotykam w moim parku, jak spacerują małymi grupkami w tych swoich kurtkach do pasa i czapkach z daszkiem, też są uzbrojeni. I mają naprawdę dużo do opowiedzenia na temat naszej jakże skomplikowanej historii.

      Niedawno spotkałem swojego szkolnego kolegę, który – jak się okazało nałogowy czytelnik mojego bloga – zanim zdążyłem go zapytać o zdrowie, wyskoczył do mnie z jasnym i krótkim pytaniem: „Czy ty uważasz, że ten kretyn Macierewicz mówi prawdę, kiedy gada o tych wybuchach?” Na to ja, zanim jeszcze zdążyłem się go zapytać o zdrowie, odpowiedziałem, że tak, jak najbardziej, wybuchy były. I w tym momencie on dostał takiej cholery, jakiej ja w życiu nie widziałem. I teraz, kiedy wspominam to spotkanie, myślę sobie, że to całe szczęście, że on jest za młody, by polować. A przynajmniej by polować w pewnym bardzo szczególnym towarzystwie.

      Natomiast bardzo bym był ciekawy wiedzieć, ilu ich jeszcze pozostało. Bo zbliżają się wybory, i PiS wygra. A wtedy – niech nas wszystkich Bóg broni.

 

I dziś widzę, że chyba Mu owa obrona nie najlepiej idzie, skoro do Jana Szczęsnego i jego dzieci dołączyli już i ci, co Jego Imię mają wręcz wypisane na swoich piersiach.

 



wtorek, 4 stycznia 2022

Gdy przychodzi nam wejść w czas karnawału


      Tydzień temu dotarła do nas wiadomość, że nasz przyjaciel, kolega i znajomy, Jacek Drobny, zachorował na COVID-19 i leży w szpitalu w stanie agonalnym. Po paru dniach Gabriel Maciejewski, Jacka przyjaciel, pocieszył nas informacją, że stan Drobnego się ustabilizował i choć ten utrzymywany jest w stanie śpiączki farmakologicznej, jest nadzieja, że może z tego wyjdzie. Dziś już wiemy, że Jacek Drobny zmarł i ja po tych wszystkich dniach, kiedy nie bardzo chciałem się odzywać, by nie zapeszyć, mam potrzebę się w końcu odezwać i poświęcić nie jemu, ale nam, których on tu zostawił, ten tekst. Otóż dla mnie Jacek Drobny nie był ani przyjacielem, ani nawet kolegą, natomiast znaliśmy się dobrze, a z tego co wiem, on o moich codziennych ścieżkach wiedział znacznie więcej niż ja o jego. Od zawsze był przyjacielem tego bloga, szanowaliśmy się bardzo, parę razy, kiedy jeszcze pracował tu w Katowicach, zaprosił mnie do knajpy by zjeść coś i pogadać, spotkaliśmy się też parę razy przy okazji wrocławskich targów książki, a ja nawet przez jakiś czas uczyłem angielskiego jego syna, przez którego posyłał mi flaszkę wspaniałego wina z uprawianej przez siebie z dumą winnicy.

        I to właściwie wszystko, a mimo to gdy usłyszałem, że zmarł, jest mi cholernie przykro i od tego czasu nie mogę się pozbierać. Nie wiem jak to się stało, że zachorował i to zachorował aż tak ciężko, i powiem szczerze, że choć nie mogę uwierzyć, że człowiek tak silny pod każdym względem, tak pracowity i zorganizowany, mógł tak fatalnie znieść tę zarazę, nawet nie chcę wiedzieć, czy on był zaszczepiony, czy nie, czy miał jakieś ukryte choroby, czy był idealnie zdrowy, czy dbał o nie, czy nimi gardził, bo szczerze mówiąc, dziś to już nie ma ani dla mnie, ani tym bardziej dla niego, żadnego znaczenia. To natomiast co się dla mnie akurat bardzo liczy, to fakt, że po raz nie wiem który, ten cholerny COVID zabija agresywnie, bezlitośnie i nieodwołanie. Po raz kolejny – tak jak nie wiem niemal niczego na temat tego jak to z tą zarazą naprawdę jest – to akurat wiem: to nie jest katar, to nie jest nawet grypa; to jest zimny morderca, przed którym, gdy on nas już sobie upatrzy, praktycznie nie mamy sposobu by się bronić.

       Ale wiem jeszcze coś. Otóż wśród wielu rzeczy, których się obawiałem w miarę z jednej strony trwania epidemii, a z drugiej ciągłych i coraz bardziej chaotycznych prób radzenia sobie z nią, często w sposób kompletnie absurdalny, była i ta, że wielu z nas tego nie wytrzyma i przez nią oszaleje, i albo ze strachu przed nią wpadnie w stan cieżkiej histerii, albo odwrotnie – w najbardziej absurdalny sposób zakwestionuje jej istnienie i sens tej walki, uznając ją za depopulacyjny plan George’a Sorosa, Billa Gatesa, czy diabli wiedzę kogo jeszcze. I proszę sobie wyobrazić, że znam osobiście ludzi z obu stron tego szaleństwa, czyli kogoś kto ze strachu przed COVID-em autentycznie stracił zmysły, ale i też osoby, które podobnie oszalały, tyle że ze strachu przed niezbadanym spiskiem.

       Jacek Drobny – niech go Pan przyjmie do Swego Królestwa – zmarł i, jak mówię, nie wiem i nie chcę wiedzieć, co on sobie o tej całej zarazie myślał, natomiast uważam, że to tragiczne zdarzenie jest dobrą okazją do tego bym opowiedział o tym, co się dzieje z nami, którzy tę, czy jakąkolwiek inną śmierć, obserwują. Otóż proszę sobie wyobrazić, że kiedy Gabriel Maciejewski po raz pierwszy poinformował na Facebooku, że Jacek Drobny umiera, komentarze pod ową informacją były niemal jednobrzmiące (cytuję z pamięci): „A skąd pewność, że to COVID?”; „Mam katar, rok temu miałem katar, dwa lata temu też miałem katar i nie będę z tego powodu ulegał propagandzie”; „Pod żadnym pozorem nie wolno go dawać pod respirator”; „Proponuję kontakt z dr. Bodnarem”; „Panie Gabrielu, niech pan go koniecznie wydostanie z tego szpitala”; „Odłączyć go od respiratora i podać amantadynę”; „Absolutnie nie respirator. Suchy tlen i amantadyna”; „Wyciągnąć go spod tego mordownika”...

        Uczę pewną panią, której mąż pracuje w szpitalu i ma nieustanny kontakt z chorymi na COVID, często dziś już niestety nieżyjącymi. Opowiada ów pan doktor o trzydziestoletnim pacjencie, który został przywieziony na oddział z płucami zniszczonymi w 80 procentach, który absolutnie nie zgodził się, by go podłączono do respiratora. Z tej okazji, skoro lekarze nie mieli dla niego żadnej innej propozycji, napisał specjalne oświadczenie, w którym zażądał, by go ze szpitala wypisano, no i zgodnie z procedurą wypisany został. Kobieta, również młoda, w stanie agonalnym błagała lekarza, by kiedy już umrze, broń Boże nie pisać w akcie zgonu, że ona umarła na COVID, bo jej zdaniem COVID nie istnieje. Zmarła, oczywiście na COVID. Młode małżeństwo przywiozło do szpitala rodziców chłopca, on został w samochodzie, dziewczyna zaprowadziła ich na oddział, kiedy wróciła do samochodu mogła tylko poinformować męża, że jego mama nie żyje. Opowiada też wspomniany pan doktor, że przywieziono na oddział człowieka w bardzo ciężkim stanie, który zdążył jeszcze poprosić, by przed podłączeniem go do respiratora pozwolono mu pójść do ubikacji. Niestety, jak się okazało, ta minuta czy dwie wystarczyły. Jak słyszę, tempo tego ataku jest absolutnie piorunujące. Tam liczą się nie minuty, lecz sekundy i w tej sytuacji respirator jest często jedyną ucieczką.

       Tymczasem: „Wyciągnąć go spod tego mordownika”; „Proszę zgłosić się do dr. Bodnara. Może on pomoże”. Jak niektórym wiadomo, moja żona ma rodzinę w Przemyślu, z której część jest znakomicie zorientowana w lokalnym stanie rzeczy. Słyszę, że wspomniany dr Bodnar ma w Przemyślu gabinet w którym przyjmuje do 100 pacjentów dziennie, głównie w sprawie amantadyny. Cena wizyty wynosi 250 zł za... no nie wiem... dziesięć, piętnaście minut?

       Znajomy który chwali się, że ma zawsze przy sobie odpowiednią ilość tabletek owej amantadyny, ostrzega mnie, bym pod żadnym pozorem nie pozwalał sobie badać temperatury laserowymi termometrami zamontowanymi w niektórych urzędach, bo one wysyłają do naszego mózgu truciznę, która powoduje odsuniętą w czasie śmierć. Na youtubie działa pewien „profesor”, który w cyklu wykładów udowadnia, że w szczepionkach przeciwko wirusowi znajdują się jaja kosmity, które pozostają w uśpieniu do momentu aż Rząd Światowy podejmie decyzję o powszechnej aktywacji. Wówczas z jaj wyklują się 25 metrowe organizmy, które zabiją wszystkich zaszczepionych na całym świecie.

       Parę dni temu spotkałem na ulicy bliskiego kolegę. Na twarzy miał maseczkę zakrywającą go aż po same oczy. Zatrzymaliśmy się, wyciągnąłem dłoń, by się przywitać i nagle z przerażeniem zorientowałem się, że ściskam gumową rękawiczkę. Myślę, że był zaszczepiony. Tak jak ja.

        Panie, zmiłuj się nad nami. 


 

poniedziałek, 4 października 2021

O ukrytych przed ludźmi skutkach epidemii koronawirusa

        Nie planowałem dziś nic tu nowego wrzucać, ale oto moje dziecko przyniosło mi coś, co uznałem za tak ważne, a jednocześnie nie wymagające niemal żadnego komentarza, że zdecydowałem się zaryzykować. Film trwa ponad półtorej godziny, ale zachęcam do cierpliwego obejrzenia ostatnich dwudziestu minut. Nie wiem kim jest ten człowiek, nie mam pojęcia jaką on ma pozycję w Sieci, natomiast czytam komentarze pod tym czymś i jestem porażony. Jako maleńki bardzo komentarz, mam uwagę do części z nas: gdybym ja choć przez ułamek sekundy poczuł, że mogę być kojarzony z tym kimś, udałbym się w jednej chwili na miesięczną, a najlepiej dwumiesięczną kwarantannę, aż do całkowitego otrzeźwienia.



wtorek, 28 września 2021

Czy trockista Daniel Andrews uratuje ruch antyszczepionkowy przed ostateczną kompromitacją?

 

        Każdy z nas, kto bierze udział w zabawie pod nazwą Twitter, zdążył już zapewne zauważyć, że w ostatnich tygodniach liczba osób i organizacji stających w walce z czymś co oni sami nazywają „fałszywą pandemią”, lub bardziej bezpośrednio „plandemią” radykalnie wzrosła. Oczywiście można by było na ten ruch machnąć ręką, gdyby nie fakt, że znaczna część z nich nie tylko ogranicza się do tego, by protestować przeciwko faktycznemu zmuszaniu ludzi do szczepień, czy głoszeniu rzekomych kłamstw gdy chodzi o samą pandemię, ale z coraz większą agresją, rozwijajacą się w kierunku tak naprawdę autentycznego terroru, wypowiada polskiemu państwu klasyczną wojnę.

       I wcale nie chodzi mi tu wyłącznie – choć to oczywiście samo w sobie ma swoją moc – o to, że osoby zaangażowane w ów ruch robią wrażenie jakby ich całe życie było skoncentrowane wyłącznie na owej „plandemii”, jakby oni wszyscy wpadli w stan histerii, z którego nie wyprowadziłby nawet wybuch wojny rosyjsko-polskiej, ani nawet o to, że oni w obecnej chwili nie mówią inaczej o polskim rządzie, jak o „kurwach”, „nazistach” i „mordercach”, a ministra Niedzielskiego przedstawiaja jako „nowego Mengele”. To co jest w tym szaleństwie najgorsze, to to że oni faktycznie potraktowali swoją misję jako działania wojenne, gdzie jeńców się nie bierze, i w związku z ową wojną, która ma, jak wiemy, swoje prawa, postanowili zaatakować państwo bezczelną propagandą i równie bezczelnym kłamstwem.

        Obserwuję dość uważnie to co się dzieje na Twitterze – Facebook jest tu odrobinę bardziej zrównoważony – i daje słowo, że sytuacja jest poważna. W obliczu tego, że dziś Polska naprawdę ma wiele znacznie poważniejszych zmartwień niż COVID, a sama pandemia istnieje wyłącznie statystykach i teorytycznej przynajmniej konieczności zakładania od przypadku do przypadku na twarz masek, ów ruch antyszczepionkowy – bo do tego tak naprawdę wszystko się to sprowadza – atakuje całą serią ewidentnych zmyśleń, niezmiennie zaczynających się od słów „podobno”, czy „ponoć”, ewentualnie ilustrowanych jakimś pochodzącym nie wiadomo skąd obrazkiem, z których każde próbuje nam wmówić, że już od przyszłego tygodnia polska policja będzie aresztowała każdego niezaszczepionego, a kto będzie protestował, zostanie potraktowany z pełną brutalnością. Z prawdziwą powagą – a byłem tego świadkiem – głosi się choćby, że „podobno” w polskich szpitalach każdy zaszczepiony, który umrze z powodu wirusa, jest kwalifikowany jako osoba zmarła na zwykłą grypę, a owa wiadomość natychmiast zaczyna żyć własnym życiem.

         Wspomniane szaleństwo zostało ostatnio podkręcone przez wydarzenia w Australii, a konkretnie w Melbourne – na co wspomniani komentatorzy dyskretnie nie zwracają uwagi – gdzie władze od ponad roku realizują politykę drastycznego lockdownu i wszelkie protesty uciszają w starym dobrym stylu znanym nam z czasów komuny, gdzie nie ma mowy o żadnej dyskusji, ale pozostaje wyłącznie coś co mistrz Heller określił bon motem: „kolanem w brzuch z ziemi w zęby w nocy skrycie nożem z góry w dół na magazyn okrętu przez worki z piaskiem wobec przeważającej siły w ciemnościach bez słowa ostrzeżenia, za gardło”.

        Pokazują nam więc owi bojownicy o ludzką wolność, którzy nie wierzą w szczepionki, nadzwyczaj drastyczne obrazki z walki policji z demonstrantami na ulicach Melbourne – gdzie, jak mówię, nie ma litości – i nie dość że wzywają polski rząd do wyrzucenia z Polski na zbity pysk ambasadora nazistowskiej Australii to jeszcze prorokują, że to co się dzieje w Australii już za chwilę będzie miało miejsce w Polsce, o ile natychmiast nie wyciagniemy za kudły z tych ich komuszych gabinetów Morawieckigo, Dudy i Niedzielskiego.

      Tu drobna dygresja: Swoją drogą, to bardzo ciekawe, że te same osoby, które głoszą aż takie podobieństwo między australijskim i polskim reżimem, stale informują o swoich znajomych, którym, mimo zamkniętych granic, udało się rzekomo uciec do Polski akurat. Nie do Szwecji, czy Rumunii, gdzie, jak słyszymy, panuje pełna covidowa wolność, ale tu do nas, pod mengelowski but ministra Niedzielskiego.

       Ciekawe jednak tak naprawdę jest coś innego. Otóż, jak część z nas wie, ze względu na obowiązujacy w Australi polityczny system, poszczególne stany mają swoją autonomię i własną politykę wewnętrzną, a w Melbourne, podobnie jak w całym stanie Victoria, akurat władzę od niemal 10 lat sprawuje niejaki Daniel Andrews, stary komunista o trockistowskiej proweniencji, z woli mieszkańców, co ciekawe, regularnie wybierany z ogromną przewagą na stanowisko premiera, i co jeszcze ciekawsze, z tej samej woli mieszkańców, uzyskujacy z każdymi kolejnymi wyborami coraz większe poparcie, i co nawet jeszcze ciekawsze przez niemal wszystkich obywateli stanu oceniany, jako absolutny mistrz w walce z pandemią. Czy ktoś się zatem dziwi, że on, widząc nagle na ulicach Melbourne tysiące zdesperowanych ludzi żądających czegoś co oni nazywają wolnością, bierze ich zwyczajnie za twarz i ową twarz wbija w ziemię?

        No i to jest akurat Melbourne i, jak sądzę, tylko Melbourne, bo, jak znam życie dalej na prowincji jedni drugich mają w głębokim poważaniu i każdy zajmuje się sobą. Tymczasem nasi antyszczepionkowcy – których, jak już wspomniałem, z każdą chwilą jest coraz więcej – czy to z głupoty, czy może z wyrafinowania, epatuja nas tym migawkami z ulic Melbourne i zapewniają, że jeśli Polacy się nie zreflektują, to już za chwilę ten nazista Niedzielski będzie ów australijski eksperyment realizował u nas.

       Czemu oni to robią? Ktoś powie, że to przez ich jak najbardziej szczere przekonanie, że pandemii nie ma, a szczepionki zabijają. I ja oczywiscie biorę pod uwagę, że są wśród nich i tacy, niemniej moim zdaniem znaczna większość z nich, z różnych powodów – a głównie z owego starego przekonania, że szczepionki to generalnie zło – postanowiła się nie zaszczepić, a dziś widząc, że bez owego tak zabawnie nazywanego „paszportu covidowego” będą mieli ciężko, zwyczajnie zwariowali i aby jakoś zracjonalizować swoją postawę, siedzą od rana do wieczora w internecie i zbierają kolejne dowody na to, że świat oszalał, a to oni są tymi ostatnimi Mohikanami.

      Nawet jeśli każdy z owych dowodów będzie się zaczynał od słów „ponoć”, czy „podobno”, ewentualnie będzie ilustrowany znalezionym na youtubie filmem z ulic Melbourne.



środa, 4 sierpnia 2021

Andy Gill czyli paradoks rzeczy

 

       Opisując owo wydarzenie, bardzo krótko powiem tylko, że po śmierci Mao Tse Tunga, dla kontynuowania rozpoczętej przez niego tak zwanej rewolucji kulturalnej, a jednocześnie powstrzymania ewentualnych zmian, polityczną władzę w Chinach miała zamiar przejąć jego czwarta żona oraz troje jej partyjnych kolegów, jednak ich starania zostały w jednej chwili zneutralizowane, wszyscy zostali aresztowani, a następnie skazani albo na karę śmierci, albo na długoletnie więzienie, a pamięć o nich została zapisana w popularnej nazwie „Banda Czworga”. A mnie ani owa grupka, ani tym bardziej samo wydarzenie nie zainteresowałoby ani na moment, gdyby nie muzyczna grupa, reprezentująca scenę brytyjskiego punk rocka wczesnych lat 80-tych, o nazwie Gang of Four. Ja oczywiście wiedziałem o co chodzi z tą Bandą Czworga i co mieli w głowie członkowie owego zespołu, gdy postanowili w ten akurat sposób się zatytułować, niemniej bez śladu wstydu przyznaję, że zarówno wtedy, jak i w dalszym ciągu dziś, kiedy jestem już starszym panem, uważam ich za jeden z najwybitniejszych rockowych projektów minionego wieku, a gitarzystę Andy Gilla – wieść niesie że bez niego gitarzysta Edge z popularnego zespołu U-2 mógłby najwyżej grać ballady Donovana w brytyjskich pubach – mogę słuchać bez końca.

        A zatem, jak powszechnie wiadomo, legenda brytyjskiego punk rocka Gang of Four to komuniści i to komunisci nie byle jacy. Trochę tak jak jeden z największych jazzowych kontrabasistów w historii gatunku, śp. Charlie Haden, który swego czasu zadeklarował, że każdy dżwięk jaki dotychczas zagrał i jeszcze zagra „zostanie poświęcony Wielkiej Czerwonej Rewolucji”. Ja jednak, mimo ciężaru jaki przyszło nieść tym dwóm, słucham ich regularnie i z nadzwyczajną radością, dokładnie tak samo jak oglądam obrazki Marka Raczkowskiego, słucham piosenek rappera Łona, czy zachwycam się grą aktorską Daniela Olbrychskiego. Tak to już bowiem jest, że są ludzie którzy dostali od Pana Boga ten jeden jedyny talent, ale jakimś cudem go nie zakopali i będąc kompletnymi idiotami, potrafią jakoś tam ubarwić nasze życie.

       No ale mówiliśmy o zespole Gang of Four i to o nich dziś jest ten tekst. Otóż, jak się właśnie dowiedziałem, gitrzysta zespołu Andy Gill, jedyny oryginalny jego członek, który, nie zważając na upływ czasu, zdecydował się ciągnąć ten projekt w tej samej co wówczas formule, zmarł 1 lutego zeszłego roku z powodu zapalenia płuc i związanych z nim dolegliwości, a oficjalnie przyjęta opinia jest taka, że jest on jedną z pierwszych osób, które zmarły w wyniku zakażenia COVID-19. Czemu tak? Otóż przyczyna jest, nomen omen, zabójczo prosta. Otóż jesienią roku 2019 zespól udał się na występy do swoich ukochanych Chin i to tam go właśnie ów wirus dopadł.

       Niektórzy na to mówią „karma”, ja jednak będę nadal słuchał piosenek zespołu Gang of Four, teksty które oni wyśpiewują zachowam w głębokiej dupie, no a przede wszystkim będę się modlił za duszę Andy Gilla i wszystkich tych, którzy jeszcze planują póść jego śladem.



poniedziałek, 26 października 2020

Jeżeli

 

      W związku ze stwierdzeniem przez Trybunał Konstytucyjny niekonstytucyjności aborcji, uciąłem sobie pogadankę z moim kuzynem lekarzem, który tu od czasu do czasu jest przeze mnie przywoływany jako medyczny autorytet, by w końcu zejść na temat koronowirusa i on – człowiek który, jak by się mogło zdawać, powinien mieć coś tu do powiedzenia – odmówił na temat tej zarazy wszelkiej dyskusji, twierdząc, że on nic nie wie, a co gorsza, ma głębokie przekonanie, że nie jest w tej niewiedzy jedyny. Jego zdaniem, jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że tak naprawdę nikt nie wie, jak wygląda ten wirus, jak działa, skąd się wziął, a co gorsza, jak z nim walczyć, poza tym, że się będzie przed nim zasłaniało czym bądź...

       A ja przyznam, że od czasu gdy ów Covid19 się nam objawił i zapędził nas tu, gdzie dziś się znajdujemy, czepiałem się przeróżnych teorii i wyobrażałem sobie najróżniejszy rozwój wypadków, i najczęściej przez tych kilka dni co najmniej byłem do swoich przemyśleń bardzo przywiązany. A już zwłaszcza do tego, co to wszystko moim zdaniem łączy, czyli że czymkolwiek by owa pandemia była, to za nią stoi jakieś globalne oszustwo. Ostatnio, przygnieciony dość mocno mnogością owych podejrzeń, uznałem że może tu chodzi tylko o to, by Donald Trump nie wygrał kolejnej kadencji, i że już na drugi dzień po amerykańskich wyborach wszystko zacznie się powoli zwijać i jeszcze parę miesięcy i o całym tym szaleństwie zapomnimy.

        Dziś jednak jest tak, że nie wiem, jak się mają rzeczy na świecie, ale tu w Europie praktycznie wszędzie obserwujemy gwałtowny, systematyczny bardzo radykalny wzrost zakażeń w porównaniu do tego co znaliśmy dotychczas i uważaliśmy za problem. O Polsce nie wspominam, bo wszyscy mniej więcej wiemy, jakie są dane, ale w ciągu minionej doby we Francji zachorowało grubo ponad 50 tys. osób, a więc więcej niż w Brazylii, Indiach, w Rosji i niemal tyle samo co u światowego lidera w tej konkurencji, czyli w  Stanach Zjednoczonych.  W Wielkiej Brytanii zaraziło się niemal 20 tys. osób, we Włoszech ponad 20 tys., w Niemczech blisko 10, w Hiszpanii 20, w małej Belgii, Holandii i w Czechach odpowiednio 18 i 10 i 15... nawet stawiana wszystkim za przykład Szwecja zbliża się powoli do swojego rekordowego wyniku z lipca.

        Przepraszam zatem wszystkich bardzo, ale ja na tę okoliczność biorę pod uwagę dwie możliwości. Pierwsza to ta, że to jest oczywiście jedno wielkie oszustwo, a te liczby to perfidne kłamstwo, mające nas zdyscyplinować. Jeśli jednak tak jest, to ja nie jestem sobie w stanie wyobrazić ani celu owego przedsięwzięcia, ani przyczyny tego, że za nim jak za Panią Matką, z większą lub mniejszą gorliwością, poszedł niemal cały świat.

       I tu otwiera się druga możliwość, że te wszystkie liczby są jak najbardziej prawdziwe i że – uwaga, uwaga – to iż z czysto statystycznego punktu widzenia nie ma powodu do histerii zawdzięczamy wyłącznie temu, że histeryzują jak najbardziej rządy i jeden po drugim wprowadzają coraz to nowsze i coraz bardziej rygorystyczne obostrzenia. Przyznaję, że jest to coś, co mi bardzo świeżo przyszło do głowy, ale pomyślałem sobie też, że co, jeśli cały świat pójdzie za głosem antycovidowego protestu i wszystko poluzuje, i w ciągu zaledwie paru miesięcy umrze załóżmy miliard mieszkańców Ziemi. Tak na początek. Że to jest jakiś absurd? A niby czemu to akurat miałoby być absurdem, skoro przyjmujemy, że nie jest absurdem sugerowanie, że tego wirusa w ogóle nie ma, a owa światowa pandemia to wymysł rządów? No i czemu ja mam wykluczać taką ewentualność, że  ów wirus, o którym mój kuzyn-lekarz mówi, że tak naprawdę nikt nie zna ani jego samego, ani jego możliwości i że dziś działamy wobec niego kompletnie na ślepo, został stworzony po to by liczbę mieszkańców Planety odpowiednio zredukować? Skoro dziś wielu z nas nie neguje hipotezy, że on został stworzony gdzieś w jakimś laboratorium na końcu świata, to w imię czego ja nie mam brać pod uwagę i takiej możliwości, że on został wypuszczony przez znaną nam bardzo dobrze grupę bardzo wpływowych osób i organizacji, które od lat głoszą opinię, że ludzi na świecie jest dużo za dużo, bardzo dużo za dużo? Skoro tak zwana kontrola urodzeń nie przyniosła oczekiwanych skutków, to czemu nie mam podejrzewać, że ci, którzy ową kontrolę promują, nie uznali za stosowne dołożyć do tego jeszcze małą pandemię? Oczywiście, te 60 mln. zabijanych rocznie dzieci to dużo, ale na tyle tylko dużo, by nieco przyhamować liczbę mieszkańców, ale już jej nie zredukować. I skąd ja wiem, że dzisiejsza pandemia to nie krok w kierunku uporządkowania tej właśnie kwestii?

     Oczywiście mogę się mylić, ale jeśli akurat mam rację, to przy okazji dostaję też wszystkie potrzebne odpowiedzi na dręczące mnie od początku pytania. Powiem więcej: jeśli nawet nie mam racji i okazać by się miało, że ów wirus powstał w sposób naturalny, to też zaczynam rozumieć, dlaczego cały niemal świat zwariował i wpadł na ów straszny pomysł z maseczkami, izolacją, bezpiecznym dystansem i realizuje go w tak chaotyczny sposób. A skoro już zakładam logiczność swego rozumowania, to przepraszam bardzo, ale nie zamierzam wykonać ani jednego gestu, który pozwoli mi się w oczach niektórych popisać, jaki to ze mnie bohater.

       A oczywiście wciąż przy tym głęboko wierzę, że się mylę i tu tylko chodzi o Trumpa, a protesty tych głupich dzieci pod polskimi kościołami nie są przez nikogo szczególnie inspirowane, a już zwłaszcza przez tych, co tego wirusa wymyślili i bardzo sobie nie życzą, żeby ktoś im tu wchodził w paradę.



      

wtorek, 8 września 2020

O cwanej prawicy w cwanym świecie


Mijają dni, a mnie nic szczególnego do głowy nie przychodzi, poza komentowaniem dziś już prawdziwej wojny między tak zwanym "zajobem", a tymi wszystkimi, którzy jako ci ostatni sprawiedliwi go skutecznie rozpoznali. I oto przy tej okazji jakimś cudem znów trafiłem na jakieś dziwne doniesienia na temat tego, co w Polsce jest prawicą, a co zaledwie jej jeszcze jedną zakłamaną odmianą i pomyślałem sobie, że nic nie zaszkodzi jeśli przypomnę swój stary bardzo, bo jeszcze z wiosny 2010 roku tekst o cwanej prawicy w jeszcze bardziej cwanym świecie. Polecam.



      Pierwszy raz na nich wpadłem jeszcze za komuny. Byli dzielni, zawzięci i głupi. Ciekawe to były czasy. Wówczas jeszcze głupota była cnotą. Tylko bowiem człowiek głupi mógł wierzyć, że warto w ogóle cokolwiek robić i tylko człowiek głupi miał to przekonanie, że zwyciężyć potwora to tyle co splunąć. Spotykałem ich właściwie codziennie i jeśli patrzyłem na nich z podziwem, a jednocześnie wiedziałem, że oni w życiu nie wyjdą poza te swoje marzenia, to nie dlatego że byłem jeszcze głupszy, ale wręcz przeciwnie – byłem mądrzejszy. Tyle, że – jak już wspomniałem – to głupota była cnotą. To ona właśnie miała rację.
      No i zwyciężyli. I poprowadzili dalej tę walkę, już w nowym wymiarze. Tyle że tu właśnie pojawiły się pierwsze przeszkody. Tu właśnie okazało się, że przeciwnik jest już bardzo konkretny, często znacznie bardziej wyrachowany, a przede wszystkim o wiele bardziej cwany. I w jednej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że tym razem już na pewno nic z tego nie będzie, bo oni naprzeciwko siebie już nie mają zwykłego, tępego straszydła, którego można było pokonać zwykłą wiarą i determinacją, ale Cywilizację. A z Cywilizacją, jak wiemy, nie ma żartów. Cywilizacja nie odpycha. Ona jest uprzejma, łagodna i gotowa do współpracy. A oni oczywiście byli nadal tak samo głupi, choć nie na tyle oczywiście, by nie zauważyć, że trzeba przegrupować siły. I że też trzeba się wycwanić. No i się wycwanili. Na swoją skromną miarę, ale się wycwanili.
      Na dwa sposoby. Jedni nauczyli się ładnie mówić, kupili sobie lepsze skarpetki, niektórzy z nich zapisali się nawet na jakieś studia i zostali zaakceptowani jako część najnowszej historii Polski. Kiedy ostatecznie przegrali, poszli w biznesy i tylko już od czasu do czasu, przy okazji większych rocznic, wystąpią w telewizji i opowiedzą, jak to człowiek siedział za wolność. To większość. Inni pozostali wierni, ale jednocześnie postanowili, że oni już będą naprawdę cwani. I stworzyli tak zwaną nową polską prawicę. Prawdziwą, wierną, bezkompromisową. I ich też mogłem oglądać, tak jak przed laty, w akcji każdego dnia. Tyle że już w tym nowym okresie ich walki. Od samego początku, dzień w dzień byłem świadkiem, jak ci sami bohaterowie sprzed lat, których kiedyś tak podziwiałem, i na których jednocześnie patrzyłem z góry, krzątają się po salonach i obracają w swoich wycwanionych już głowach nowe plany. Pamiętam więc ich z czasów, kiedy organizowali pierwszą kampanię Lecha Wałęsy. Pamiętam ich, jak obalali rząd Jana Olszewskiego. Pamiętam, jak w każdym momencie, gdy tylko dojrzeli nową dla siebie szanse, natychmiast zaczynali poważną „polityczną grę”. Pamiętam, jak upadali i natychmiast się podnosili i natychmiast szli tam, gdzie widzieli że się coś dzieje. Albo na ratunek Europy, albo Polski, albo autonomii swojego regionu, czy choćby wolności prostego obywatela niszczonego przez państwo. A szli tam, nie żeby uczestniczyć, nie żeby budować, tylko żeby rozrabiać. Rozrabiać tak jak za dawnych lat, tyle że dziś już w znacznie bardziej cwany sposób.
      Jak to się stało, że dopuszczono ich do gry? W końcu to nie była byle jaka gra. To nie była już zabawa w rzucanie kamieniami i uciekanie do najbliższego kościoła. To, jak już wspomniałem, była wyższa jazda. Nie mogło być przecież tak, że przychodziło dwóch niedorobionych intelektualistów z krzyżami na piersiach, informowali, że właśnie założyli partię o nazwie Ojczyzna Wolna – Ruch Patriotyczno-Konserwatywny ‘Szaniec’, a III RP otwierała szeroko swoje ramiona i zapraszała ich do środka. Chociaż, kto wie? Może faktycznie chodziło o to, by stworzyć dwie elity, jedną realną, a drugą na niby? Ale skoro tak, to po co? Tu akurat już mamy do czynienia z zagadką, choć wydaje mi się, że odpowiedź i tak da się znaleźć – chodziło najpewniej o to, by nie dopuścić do powstania w Polsce normalnej, silnej prawicy. Ci co mieli takie rzeczy wiedzieć i – jak się okazuje – wiedzieli, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że prawica to taki śmieszny twór, który w połączeniu z głupotą, której zawsze jest w nadmiarze, będzie zawsze robił to, co mu się każe. A zatem, nie ma lepszego sposobu na dezintegrację prawicy, niż stworzenie jej odpowiednich warunków do swobodnej działalności, oczywiście z dyskretnym i stałym nadzorem.
      No i dalej już poszło jak z płatka. Kiedy dziś wspominam kolejne nazwiska, kolejne twarze, kolejne polityczne ruchy na polskiej prawicy, wciąż widzę z jednej strony tę głupotę, a z drugiej święte poczucie, że nikt od nas nie jest bardziej cwany. I widzę też, jak stopniowo, pomaleńku, kiedy polski, rozproszony jak stado baranów, ruch konserwatywny ponosił kolejne porażki, jego liderzy, których praktycznie zawsze było tyle samo ile partii, a może nawet i więcej, zostawali na lodzie, ale za to z tym poczuciem, że co jak co, ale cwani to byliśmy naprawdę. No i patrzę na nich teraz, w najróżniejszych sytuacjach. Kiedy zawiązują koalicję parlamentarną i od pierwszego dnia kombinują, jaki by tu wykręcić numer, żeby wszystkim oko zbielało Albo rozwalają rząd, który współtworzą, bo sobie coś bardzo cwanego obmyślili i wierzą głęboko, że tym razem się uda. Albo wchodzą do publicznej telewizji i choć wiedzą, a może właśnie dlatego, że wiedzą, że to tylko chwila, zachowują się jak banda jajcarzy, którzy pękając ze śmiechu, są mocno przekonani, że oto własnie nabijają sobie kolejne punkty. I występują w mediach, z chytrymi uśmiechami, wyszczekani tak że świat nie widział, oczytani w klasykach myśli konserwatywnej, pokazują wszystkim, jacy to z nich mistrzowie politycznej debaty. No i wreszcie, kiedy już nikt ich nigdzie nie chce, nawet jeśli tylko po to, by się z nich pośmiać, widzą nagle całą tę niezwykłą przestrzeń, której na imię Internet i tam dopiero zaprowadzają swoje porządki. Skoro nie udało się zapanować nad realem, to czemu nie spróbować w Sieci?
       Oto polska prawica. Z jednej strony strasznie zadumana i pełna niezwykle szlachetnych refleksji na temat życia, śmierci, i świętości jednego i drugiego. Pełna najgłębszych przemyśleń w kwestii zasad i ideałów. A z drugiej, intelektualnie, a przede wszystkim emocjonalnie, na poziomie kogoś, kto właśnie ukończył szkołę i zaczyna pisać biznesplan. Bo koledzy mu powiedzieli, że dobrze jest coś rozkręcić tam gdzie jest kasa i perspektywy. Polska prawica, patrząca z dumnie wydętymi wargami na wszystkich. I na tych którym się udało, i na tych którym się nie udało; i na tych, którzy przegrali, bo byli za mało zdolni, lub zbyt leniwi, ale też na tych, którym się udało, bo mieli spryt i talent… I działają, i walczą i tworzą plany i strategie, i zawsze są z siebie strasznie zadowoleni. Bo są. Bo nie wypadli z gry. No i też dlatego, że nawet „czerwoni” muszą od czasu do czasu się z nimi liczyć. A że wciąż nie ma nagrody? Ależ im na nagrodach nie zależy! Polska prawica to ideowcy. Wszystko co robią, robią wyłącznie dla Boga i dla Ojczyzny.
       A codzienną satysfakcję, że znów udało się kogoś przechytrzyć, można zawsze potraktować jako bonus i bardzo miłą niespodziankę.




Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...