Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 29 czerwca 2023

O zdradzie w kolorze krwi - repryza

 

      Serial „Reset”, jak zapewne większość z nas, oglądam i chętnie to przyznam, że oglądam z satysfakcją i zainteresowaniem. Z satysfakcją z tego prostego względu, że zawsze jest miło znaleźć potwierdzenie, że często, mimo upływu lat i naprawdę wielkich zawirowań i komplikacji, człowiek w ostateczności potrafił zachować podstawową przytomność i mniej lub bardziej mieć rację w swoich ocenach rzeczywistości. Gdy chodzi o zainteresowanie, sprawa jest jeszcze prostsza: film Rachonia i Cenckiewicza jest naprawdę bardzo dobrze zrobiony, a jak na standardy do których nas Polska Telewizja przyzwyczaiła, to jest to wręcz dzieło wybitne. Oglądam więc ów serial, jednak szczególne znaczenie okazał się mieć dla mnie najświeższy epizod, w całości poświęcony sprawie niedoszłej umowy między Polską i Stanami Zjednoczonymi co do budowy tak zwanej „tarczy antyrakietowej”.

      Proszę sobie wyobrazić, że tak jak o wielu poruszanych w filmie kwestiach albo nie miałem bladego pojęcia, albo kiedyś, owszem coś tam na ten temat wiedziałem, ale przez minione lata skutecznie o nich zapomniałem, tak też wszystko to co w latach 2008 oraz 2009 się w sprawie tej działo pamiętam jakby to było wczoraj. Pamiętam mianowicie bardzo dobrze tamtą dwuwładzę między prezydentem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem, pamiętam ówczesną politykę prezydenta Busha i z drugiej strony wszystkie szaleństwa Moskwy ze szczególnym uwzględnieniem tego co Putin zrobił w Gruzji, no i oczywiście pamiętam jak strasznie ważne dla całego wolnego świata i oczywiście dla wielu z nas było to, by w Polsce powstała wspomniana tarcza; żeby Amerykanie tu przyszli i zostali jak najdłużej by nas tu wspierać i bronić przed ową ruską zarazą. Ale pamiętam też oczywiście tamtą nieznośną wojnę między prezydentem Kaczyńskim, któremu tak bardzo zależało na Polsce i Donaldem Tuskiem, który wówczas, z powodów, których mogłem się jedynie domyślać, wręcz stawał na głowie, żeby ta tarcza nie powstała.

      Zastanawiałem się więc niezmienie, o co w tym wszystkim może chodzić i, choć dziś powody już znam, wtedy byłem mocno przekonany, że chodzi wyłącznie o to, by upokorzyć Prezydenta, pokazać mu że zarówno on, jak i jego ambicje, są jak psu na budę, dać mu do zrozumienia, że jest skończony, no i jednocześnie też, już zupełnie na deser, przy pomocy mediów i całej wprzężonej do antypolskiej propagandy popkultury go ośmieszyć. A zatem, jeśli Tusk kwestię polskiego bezpieczeństwa traktował z taką dezynwolturą, to nie dlatego, że mu na owym bezpieczeństwie nie zależało, ale przez to, że dla niego znacznie ważniejsze było pokazać Lechowi Kaczyńskiemu gdzie jest jego miejsce.

      Obejrzałem więc ów trzeci odcienek „Resetu”, wszystko sobie na nowo odtworzyłem, zobaczyłem raz jeszcze owo wspólne oświadczenie Radosława Sikorskiego, Prezydenta, oraz Condoleezzy Rice, podczas którego ogłoszono ostateczne podpisanie porozumienia, ponownie ujrzałem radosną twarz Prezydenta i Condoleezzy, oraz ten aż nazbyt dobrze nam znany uśmiech Sikorskiego i nagle zrozumiałem, jak bardzo się wówczas myliłem. W jak wielkim byłem wtedy błędzie sądząc, że może owszem, Donald Tusk i cała ta jego ferajna to ludzie źli, głupi, zepsuci, zdemoralizowani i występni, no ale nie do tego stopnia by aż tak całościowo zaprzedać się Rosji. Jeśli wolno mi będzie wyprzedzić trochę wypadki, to powiem, że ja brałem oczywiście pod uwagę, że oni mogą Lecha Kaczyńskiego tak nienawidzeć, by mu życzyć nagłej i niespodziewańej śmierci – mało tego, by go nawet osobiście powiesić –  no ale tego, że oni mogliby się w tej sprawie zwrócić się do Rosjan, to jednak nie brałem pod uwagę. Tymczasem tu nagle, widząc te wszystkie dokumenty i słysząc, jak tamte wydarzenia się w rzeczywistości toczyły, nagle już wiem: Władimir Putin i jego agentura w Europie i tu w Polsce trzymali  Donalda Tuska w garści tak mocno, że on nie był w stanie choćby wydać pojedynczego stęknięcia.

      Wszystko więc się skończyło tak jak się skończyło, przyszedł rok 2010 i przed nami walka prezydenta Kaczyńskiego o drugą kadencję z – kompletnie niespodziewanie – Bronisławem Komorowskim. Ja oczywiście pamiętam wszystkie ówczesne przewidywania, że Kaczyński, ze względu na swoje „oczywiste deficyty”, żadnych szans w w owym starciu nie ma, sam jednak nie miałem najmniejszych wątpliwości, że może i antyprezydencka propaganda zaszła tak daleko, że lekko nie będzie, to z kim jak z kim, ale z tym kimś to Lech Kaczyński nie przegra nigdy. Mam świadomość, że nawet wielu z nas wielkich nadziei wówczas nie miało, ale z perspektywy czasu, proszę się zastanowić, kogo by trzeba było wyciągnąć z czeluści polityki, by pozwolił sobie na przegraną z kimś takim jak Bronisław Komorowski. Przecież w tamtym czasie aby nawet ledwo żywy Jarosław Kaczyński, zdradzony i opuszczony przez swój sztab, nie został prezydentem – jak dziś już wiadomo – Kreml musiał zarządzić sfałszowanie wyborów.

     No i przyszedł pamiętny dzień 10 kwietnia. Przyznam zupełnie uczciwie, że mimo bardzo poważnych podejrzeń, jeszcze parę dni temu starałem się mocno wierzyć, że Donald Tusk nie wiedział, że to Putin dokonał owej masakry, a nawet jeśli to wiedział, to dopiero po fakcie; wcześniej, wszystko co robił było nastawione wyłącznie na dokuczenie znienawidzonemu Prezydentowi. Pamiętam, że wtedy jeszcze tu na blogu napisałem tekst zatytułowany „Psikus w kolorze krwi”, gdzie zasugerowałem jednoznacznie, że cała organizacja lotu, wysłanie Prezydenta z delegacją osobnym samolotem w osobny dzień, wszystko to miało na celu doprowadzenie do tego, by ostatecznie samolot w Smoleńsku nie wylądował, by prezydent jak niepyszny musiał wrócić do Warszawy, lub wylądować gdzie indziej i spóźnić się na katyńskie uroczystości, a wtedy byśmy mieli śmiechu co niemiara. Dziś już jednak nie mam żadnych wątpliwości, że Tusk wiedział co się stanie i od początku do końca pozostawał jedynie niemym świadkiem dycyzji Moskwy.

     Dziś już wiem na pewno, że tak jak w roku 2008, kiedy sprzedawał Polskę Putinowi, miał on pełną świadomość kim jest i jakie ma obowiązki, a tym bardziej już dwa lata później, i tak już rok za rokiem do dziś, ani mu do głowy nie przyszło, by żartować.



wtorek, 6 czerwca 2023

O tym jak z braćmi Rosjanami wspólnie pomścimy Wołyń

 

Ponieważ portal i.pl praktycznie odmówił publikacji poniższego tekstu, co z kolei spowodowało moją rezygnację ze współpracy, przedstawiam te myśli tutaj i życzę dobrych refleksji. 

 

 

   Od czasu gdy ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski publicznie ogłosił, że za zdradziecką postawę prezydenta Lecha Kaczyńskiego wobec krwi przelanej w lipcu 1943 roku na Wołyniu, on już nigdy więcej na niego nie zagłosuje, minęły całe wieki. Całe też wieki minęły od dnia, w którym zaledwie kilka miesięcy przed owym okresem próby, Lech Kaczyński na owym dzielnym kapłanie wierność danemu słowu w pewnym sensie wymusił. Przez te wszystkie lata, zarówno tu o nas w Polsce, jak i za naszą wschodnią granicą, działy się rzeczy przeróżne, z najświeższą zupełnie kulminacją w postaci wręcz geopolitycznej rewolucji, w wyniku której Ukraina i Polska, obok Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, stały się liderami nie tylko wolnego, ale i całego świata, z jednym podstawowym zadaniem: sprowadzenia Rosji do pozycji, którą bardzo dobrze mogą symbolizować te dziesiątki tysięcy kilometrów państwowej, geograficznej, kulturowej i ludzkiej nędzy, rozciągającej się między Moskwą i Władywostokiem. I to jest coś, co moim zdaniem, znacznie nawet bardziej dobitnie niż zabójstwo prezydenta Lecha Kaczyńskiego, powinno przemówić do rozumu nie tylko księdza Zaleskiego, ale wszystkich tych, którym ów wołyński afekt zwyczajnie zalał świadomość.

       Niestety, wygląda na to, że im dalej od dawnych obsesji i czym bliżej kolejnej rocznicy wołyńskiej zbrodni, tym głośniej słychać owe głosy, wzywające do tego, by zanim się weźmiemy za Rosję, najpierw zrobić porządek z wrogiem pierwszym, czyli najpierw z tymi, którzy nie dość energicznie tu w Polsce czczą pamięć ofiar tamtej masakry i nie dość energicznie walczą z pamięcią o tych, którzy ich krew mają na rękach, a następnie z tą częścią ukraińskiej świadomości, dla której walka o niepodległość nie zaczęła się – jak byśmy sobie wszyscy tego życzyli – dopiero w roku 1991. A ja się obawiam, że – ponieważ mamy rok wyborczy – to co możemy zaobserwować dziś w tak zwanych prawicowych mediach, to zaledwie niewinny początek, akolejne miesiące mogą nam przynieść prawdziwe piekło, ufundowane na prezentowanych nam po raz tysięczny, z chirurgiczną więc precyzją, opisach tamtych okrucieństw. 

      I owe emocje, jak zawsze, będą miały dwie twarze. Z jednej strony więc, będziemy mieli owe opisy męki polskich ofiar okrucieństwa UPA z jednoczesnym wymuszaniem na Ukrainie uczciwego nazwania tej części swojej historii po imieniu, z drugiej natomiast zapewnienia, że przyjaźń z Ukrainą nie powinna być ani podważana, ani zagrożona, bo przecież UPA, to nie wszyscy Ukraińcy. A ja uważam, że w jednym i w drugim sposobie myślenia, obecny jest pewien bardzo ciężki błąd, i w dodatku boję się, że oprócz błędu, pewna też bardzo nieprzyjemna intencja.

      O jakim błędzie myślę? Otóż, w moim najszczerszym mniemaniu – co zresztą bardziej lub mniej otwarcie, przyznają wszyscy uczestnicy debaty – nie ma sensownej możliwości, żeby Ukraina kiedykolwiek zgodziła się odrzucić tę swoją straszliwą historię. Może, jak kiedyś powtórnie wpadnie w łapy Rosji, to Rosja każe Ukraińcom oficjalnie potępić zbrodnie UPA, a ich nowy prezydent, tak jak swego czasu Krawczuk czy Kuczma, w odpowiedzi na ruski gwizdek nie dość że potępią, to jeszcze przeproszą i na kolanach poproszą nas o wybaczenie. I zapanuje polsko-ukraińska zgoda.

      I tu tkwi błąd kolejny. Rzecz bowiem w tym, że im bardziej Ukraina będzie niepodległa, tym mniej jest prawdopdobne, że oni z grona swoich narodowych bohaterów wykreślą Banderę i jego wojsko. I nie będzie miało żadnego znaczenia, że ów ewentualny  nowy prezydent Ukrainy, czy nawet sam zwycięski Putin, wypowiedzą owe tak bardzo wyczekiwane tu w Polsce słowo „przepraszam”. Bo otóż nawet jeśli UPA to nie cała Ukraina, to Ukraińców dla których Bandera pozostaje ikoną wolności jest wystarczająco dużo i to niezależnie od wieku i pochodzenia, by ich historyczna świadomość uległa zmianie. Oczekiwanie tego typu zmiany to w moim odczuciu coś jeszcze gorszego niż naiwność.

       I tu pojawia się coś co nazywam brzydką intencją, czyli owo detaliczne rozgrzebywanie tej męki sprzed 65 lat. Bo o co chodzi? Czyżby zamiar był taki, że trzeba ludziom przedstawić prawdę? Przepraszam bardzo, ale ci, których prawda w ogóle interesuje, mieli okazję tę prawdę poznać wielokrotnie. Ja osobiście pamiętam, że już jako małe dziecko – a nie byłem wychowywany w środowisku super patriotycznym – wiedziałem, że Ukrainiec, to ktoś, kto uzbrojony jest najczęściej w widły, a gdyby te widły wydały mi się zbyt powszednie, to jeszcze mnie ze wszystkich stron informowano, że tymi widłami operowali ludzie o czarnych podniebieniach. Sami komuniści zresztą, przez wiele lat, być może ze względu na pamięć o Świerczewskim, o tym Ukraińcu z widłami i czarnym podniebieniem nie dawali zapomnieć. 

     Wciąż pamiętam dawne, właśnie sprzed 15 już chyba lat, słowa Rafała Ziemkiewicza i jego diagnozę:

"Tym, co wyróżnia rzezie na Wołyniu spośród wszystkich znanych historii zbrodni etnicznych, jest niewiarygodne bestialstwo zbrodniarzy. Ani stalinowskie NKWD, ani hitlerowskie Einsatzgtruppen nie popisywały się osobistym okrucieństwem. Rezuni OUN-UPA oraz innych nacjonalistycznych formacji wydawali się natomiast znajdować w nim szczególne upodobanie".

        A ja przepraszam bardzo, czy coś się w tej mierze przez ten cały czas zmieniło? Nikt, nigdy, w takim stopniu nie zaprzeczył temu, czym jest w powszechnym rozumieniu człowiek, tak jak to uczynili jak nasi bracia Ukraińcy. Skoro jednak wszyscy o tym wiemy, to po co wyciągać te fotografie i prosić specjalistów od spraw wołyńskich o kolejne relacje, z zastrzeżeniem, że dobrze by było, gdyby może relacje te były jak najbardziej plastycne? Żevy komu i co udowodnić. W kim i jakiego rodzaju wywołać emocje? I to właśnie ja nazywam nieładną intencją.

        Oczywiście wciąż możemy pytać dlaczego? Dlaczego? Dlaczego właśnie oni? Dlaczego? Pojawiała się wielokrotnie opinia, że UPA dokonała tych zbrodni z tak straszliwym bestialstwem (wyłupywanie oczu, palenie, krojenie piłami, obdzieranie ze skóry itd.) jak najbardziej celowo. Nie z powodu wrodzonego bestialstwa i zdziczenia ale jak najbardziej celowo i racjonalnie. Ponieważ UPA była bardzo zdyscyplinowana i zorganizowana ale nie dość silna żeby wymordować wszystkich Polaków na kresach, więc uznała że jeśli będzie dokonywać tych mordów z tak straszliwym okrucieństwem to wywoła przerażenie wśród wszystkich Polaków i nawet ci których nie będzie można wymordować sami uciekną za Bug. To bestialstwo więc było częścią historycznego wręcz planu.

      Dlaczego jednak mówię, że jest to wyjaśnienie tylko częściowe? Bo ono odpowiada tylko na moje pytanie od strony technicznej. A ja bym chciał wiedzieć, dlaczego akurat Ukraińcy. Dlaczego nie Serbowie, dlaczego nie Chorwaci, dlaczego nie Wietnamczycy. Dlaczego nasi bracia Ukraińcy? Czyżby tamci byli mniej zdyscyplinowani? Bądźmy poważni.

      Ja jednak nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to bardzo prymitywne i głupie: bo tak. Ale jeżeli „bo tak”, to tym bardziej nie ma już co dłużej na ten temat z Ukrainą rozmawiać. Nie ma też co dłużej o tym z nimi rozmawiać, nawet jeśli ktoś znajdzie na to pytanie odpowiedź bardziej intelektualnie umocowaną. Na przykład, że Ukraińcy mają to coś we krwi, albo, że szatan sobie Ukraińców bardzo upodobał. 

      Bo oni, choćby się świat walił, winy na siebie nie wezmą. A jeżeli nie wezmą, to możemy, owszem, nadal publikować zdjęcia rozprutych brzuszków i wyłupionych oczu i powyrywanych języków i mówić, że to na część naszej narodowej pamięci. Jeżeli nie wezmą, możemy też powiedzieć Ukraińcom, idźcie od nas w cholerę, bo jesteście zbyt straszni, żeby wasze imię zakłócało nasz sen. I jeśli nie wezmą, to prezydent Duda jeszcze przed jesiennymi wyborami powinien odwołać z Ukrainy naszego ambasadora, ukraińskiego ambasadora poszczuć psami, a na granicy poustawiać zasieki.

      A nie wezmą. Bo prezydent Zełeński może, owszem, dla oddania czci polskim krzywdom po raz kolejny oficjalnie potwierdzić, że Lech Kaczyński został zamordowany przez Putina i że to jest naprawdę straszne, ale na tym jego możliwości współczucia się kończą. 

       Co zatem? Otóż w obecnej sytuacji pozostaje nam już tylko pamięć i modlitwa. Modlitwa i pamięć. No a przede wszystkim nadzieja, że Rosja zostanie w tej strasznej wojnie pokonana, a nowy międzynarodowy porządek wyrzuci ów barbarzyński naród na śmietnik historii. Co do Ukraińców natomiast, bardzo liczę na to, że przyjdzie – kto wie, czy nie już niedługo – taki czas, że i oni, tak jak my Polacy, będą mieli prawdziwych bohaterów, a kto wie, czy też nie nowych świętych, i że wraz z tą falą nadejdzie odpowiedni czas, byśmy, jak równy z równym, mogli siąść z Ukraińcami do stołu i powiedzieć: „Let’s talk business”. Może być i po angielsku.

 


piątek, 23 grudnia 2022

Gdy popularna kultura wzięła Rosję za twarz

       Oglądałem wczoraj w nocy najpierw przyjazd, a następnie wystąpienie prezydenta Zełeńskiego do Waszyngtonu i, jak pewnie wielu z nas, byłem pod wrażeniem, które mnie nie opuszcza od samego początku roysjskiej napaści na Ukrainę, że, owszem, tu dzieje się historia, tyle że ta akurat historia jest bardziej wyjątkowa, niż wszystko co miałem okazję obserwować przez całe moje dorosłe życie. Oglądałem pojawienie się Zełeńskiego na Kapitolu, następnie jego wejście do tej wyjątkowej sali, słuchałem jego przemówienia, przyglądałem się wpatrującym się w niego jak w święty obrazek amerykańskim senatorom i kongresmenom, no a potem brał mnie już tylko czysty śmiech, kiedy praktycznie po każdym jego zdaniu oni wszyscy wstawali i nie przestawali klaskać, a w pewnym momencie autentycznie się wystraszyłem, że ta stara wariatka Nancy Pelosi spadnie ze swojej trybunki, kiedy się zbyt niebezpiecznie wychyli by Zełeńskiego pocałować. Patrzyłem na to wszysko i nie opuszczała mnie wciąż ta sama myśl, że choć wydaje mi się, że ja to świetnie rozumiem, to jednak jest w tym coś takiego, co sprawia, że tak naprawdę o tym co się naprawdę dzieje nie mam bladego pojęcia.

        I oto już rano, gdy opowiedziałem córce o tym co to się w nocy działo, ona mnie zapytała, czy ja sądzę, że świat by dostał takiej samej histerii, gdyby Putin zaatakował nie Ukrainę, lecz Polskę. Czy gdyby Rosjanie miasto po mieście, dzielnicę po dzielnicy, dom po domu zrównywali z ziemią nie na Ukrainę, ale w naszej Polsce, gdyby oni mordowali Bogu ducha winnych Polaków, wywozili nie ukraińskie, ale nasze dzieci w głąb Rosji, gdyby to my, a nie oni musieliśmy się tułać po świecie, by żyć. Czy wtedy również cały świat wznosiłby w niebo biało-czerwoną flagę, a Nancy Pelosi nie marzyłaby o niczym innym jak o tym, by rzucić się na prezydenta Dudę i go ucałować.

        Ktoś powie, że odpowiedź jest prosta. Sytuacja by się w żaden sposób nie powtórzyła, przede wszystkim dlatego, że Duda to kretyn, a nie wybitny mąż stanu, poza tym połowa społeczeństwa to nie bohaterowie jak Ukraińcy, ale tępa, nie płacąca podatków, zapijaczona hołota, słuchająca Zenka Martyniuka i dająca schronienie księżom pedofilom, a ja do tego dodam od siebie, że świat by na wieść o rosyjskiej agresji na Polskę ani by nie mrugnął, bo najbardziej wpływowi polscy politycy, związane z nimi wpływowe media, oraz wspierający jednych i drugich wpływowi artyści, pisarze, profesorowie uniwersytetów, oraz panoszący się wokół celebryci stanęliby na głowie, by świat od Polski się odwrócił; no i oczywiście rząd Zjednoczonej Prawicy zostałby natychmiast skutecznie odwołany, Putin by tu natychmiast powołał zarząd tymczasowy, a Donald Tusk z przyległościami natychmiast zaczęliby z Rosjanami robić interesy.

       Ktoś mi powie, żebym już może przestał żartować, bo sprawa jest jak najbardziej poważna, a ja, choć wcale nie wydaje mi się, bym żartował bardziej niż zwykle, już się robię jak najbardziej poważny. Otóż po solidnym przemyśleniu pytania mojego dziecka, muszę bardzo poważnie odpowiedzieć, że gdyby Rosja w lutym mijającego roku napadła nie na Ukrainę, lecz na Polskę, to świat by zareagował dokładnie tak samo jak zareagował w stosunku do agresji przeciwko Ukrainie, a to dlatego mianowicie, że w moim najgłębszym przekonaniu tu wcale nie chodzi o Ukrainę czy Polskę, ale o Rosję i o diabli wiedzą gdzie przygotowany plan zniszczenia owej Rosji jako państwa o jakimkolwiek międzynarodowym znaczeniu. Nie wiem oczywiście, czy rosyjska agresja na Ukrainę była częścią tego planu, ale nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Ktoś Tam Jeszcze znależli sposób by się w ową agresję wręcz znakomicie wstrzelić i teraz szansy, jaką ona postawiła przed cywilizowanym światem, już z rąk nie wypuścić. Dlaczego tak uważam? Przede wszystkim, widząc co się dzieje i jak się sprawa rozwija, nie umiem sobie wyobrazić, w jaki sposób, niezależnie od tego, czy Ukraina wygra tę wojnę, czy przegra, czy Putin zostanie zamordowany, czy może  w wyniku procesu w Hadze posadzony, czy zwyczajnie umrze, i niezależnie od tego kto zajmie jego miejsce, Rosja – a zwłaszcza może sami Rosjanie – już na zawsze będą w powszechnej świadomości funkcjonować, jako parias tego świata. Wystarczy też spojrzeć na zachowanie wobec nowej sytuacji Niemiec i Francji. Oni robią wrażenie, szczególnie dziś, już po wizycie Zełeńskiego w Waszyngtonie, jakby kompletnie oszaleli ze strachu i już tylko jak osaczone zwierzę walczą o życie. A oni lepiej ode mnie muszą wiedzieć jaki los zgotowała sobie Rosja przez te wszystkie wieki, a już zwłaszcza przez minione stulecie. Ale jest jeszcze coś, być może nawet ważniejszego, a mianowicie stary, nigdy nie zmordowany pop.  Otóż sposób w jaki kultura poppularna, w ciągu zaledwie  paru dni po wybuchu wojny, została postawiona na nogi, dowodzi, że tu musiało dojść do społecznej manipulacji nie dającej się porównać z niczym co miało miejsce wcześniej w całej naszej historii. A skoro tak, to ja nie wyobrażam sobie, by przedsięwzięcie o takiej sile zostało przygotowane z dnia na dzień.

        Popatrzmy na Polskę. Spróbujmy sobie policzyć, ile czasu potrzebowała czarna propaganda tak zwanej liberalnej demokracji, by doprowadzić do tego, by na dźwięk nazwiska Kaczyński pół Polski zrywało się na równe nogi i zaczynało wrzeszczeć: „Jebać PiS”. Przecież, jeśłi za początek tej fali przyjąć rok 2005, to w grę wchodzą lata. Dziś wszyscy ci, którzy przedstawiają się światu wznosząc w niebo unijne i tęczowe flagi, a na ramionach tatuując sobie albo czerwone błyskawice albo osiem gwiazdek, albo jedno i drugie, dosłownie z dnia na dzień zaczęli wywieszac flagi Ukrainy. Z dnia na dzień. Od pierwszego dnia wojny. Bo co? Bo tak się nagle przejęli? Tak nagle zrozumieli, że Rosja to zło? Nie żartujmy.  Wczoraj na Twitterze, w reakcji na wiadomość, że Jarosław Kaczyński jest w szpitalu, któryś z nich wrzucił czarno-białe zdjęcie Prezesa z podpisem: „Test”. Komentarze pod tym zdjęciem, niemal wszystkie ograniczające się do życzenia Kaczyńskiemu śmierci, idą w setki, a większość z nich jest autorstwa osób, które w swoim opisie jak najbardziej mają niebiesko-żółtą flagę Ukrainy. Mówię o ludziach, którzy na jednym oddechu modlą się o śmierć Putina i Kaczyńskiego, by już chwilę później wołać: „Sława Ukrainie, gierojom sława!”. Oni tak sami z siebie? Chciałbym to widzieć.

        A zatem jest dla mnie czymś oczywistym, że oni zostali w sposób absolutnie bezwzględny zmanipulowani. Oni i nie tylko oni. Politycy na całym świecie, artyści, profesorowie uniwersytetów, pisarze, piosenkarze, dziennikarze i wielu, bardzo wielu zwykłych ludzi nawet się nie zorientowali, jak nagle pokochali Ukrainę i Ukraińców i znienawidzili Rosję. Oglądałem wczoraj w nocy transmisję z wystąpienia prezydenta Ukrainy – dziś prawdopodobnie najważniejszego obok prezydenta Stanów Zjednoczonych światowego przywódcy – patrzyłem na wciąż powracającą twarz kongresmenki Rosy DeLauro, jak ona w pewnym momencie cała swoją postawą już niemal błaga o to, by mogła umrzeć na Ukrainie, i wiedziałem, że jest już po Rosji, a w naszym interesie jest już tylko to, by nie oddać władzy tym niemieckim zdrajcom, bo byłoby bardzo źle, gdyby obok Rosji, Niemiec i Francji, na śmietniku historii wylądowała też Polska.

         A ja jeszcze mam jedną uwagę, już do samego prezydenta Zełeńskiego. Jak już wspomniałęm, on dziś jest być może pierwszym przywódcą wolnego świata i wszystko wskazuje na to, że jego pozycja może już tylko rosnąć. Mam nadzieję, że on dobrze wie, że tylko część z tego  znaczna bo znaczna, ale jednak tylko część – to zasługa jego i jego narodu. Mam nadzieję, że on pamięta, że wystarczy chwila, a o każe się, że to wszystko był tylko sen. Mam nadzieję, że tego nie spieprzy, bo jest naprawdę dobry.



piątek, 25 listopada 2022

Katar 2022, czyli czy George Floyd nosił tęczowe stringi?

 

       Oglądałem wprawdzie swego czasu dokument poświęcony owemu przekrętowi sprzed lat, który doprowadził do tego, że mistrzostwa świata w piłce nożnej odbyły się najpierw w Rosji, a dziś w Katarze, tak się jednak składa, że z tego co tam zostało powiedziane, zapamiętałem tylko to, że w ramach FIFA doszło do zmowy – jak rozumiem podpartej znacznymi sumami – wedle której naturalni wówczas kandydaci do organizacji mistrzostw, czyli Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, zostali z tego dealu wymiksowani. Dziś natomiast, kiedy oglądam codzienne relacje z owych mistrzostw, a jednocześnie wsłuchuję się we wszelkiego rodzaju komentarze, dochodzę do wniosku, że gdyby lata temu ludzie trzęsący światowym futbolem wiedzieli, że Putin w roku 2022, w powszechnym rozumieniu, zostanie uznany za wroga publicznego numer 1, a jedno z największych wydarzeń sportowych na świecie stanie się propagandowym biczem na ideologię LGBT, mistrzostwa odbywałyby się dziś w Londynie i okolicach, a my nie mielibyśmy o czym rozmawiać.

      Jest jednak jak jest, i w związku z tym cały tak zwany cywilizowany świat dowiedział się, że wszystkie jego obsesje i opakowane w nie interesy, nie mają żadnego znaczenia, gdy wszystko to rozbije się o pieniądze. Ów „cywilizowany świat”, w swojej najbardziej skrajnej tępocie, z miłości do pieniędzy właśnie, zorganizował te swoje mistrzostwa w Katarze i nagle się zorientował, że w ostatecznym rozrachunku został tylko z tym co mu szejkowie do spółki z Putinem jednorazowo wpłacili, a wszystko to na co liczyli przede wszystkim, mogą dziś sobie, pardon me french, o kant dupy potłuc.

       Wysłała FIFA drużyny piłkarskie na mistrzostwa świata w Katarze, wszystkie bardzo starannie pod względem ideologicznym przygotowane do występów, i nagle nie dość że się okazało, że o żadnej liberalnej demokracji mowy być nie może, nie dość że za choćby najdrobniejszy przejaw nieposłuszeństwa każda drużyna zostanie w bezwzględny sposób ukarana, to jeszcze ta sama FIFA zakomunikowała, że skoro tak nam wszystkim zależy na tolerancji, to powinniśmy uszanować wrażliwość tych, którzy naszą cywilizację mają w głębokiej pogardzie. W efekcie, ci którzy tak naprawdę dają twarz całemu temu przedsięwzięciu – z wyjątkiem tych idiotów Niemców – położyli uszy po sobie i ograniczyli swoje ambicje do tego, za co im się przede wszystkim płaci.

       No i można by było powiedzieć, że – nawet bez tych żałosnych tęczowych opasek, i diabli wiedzą jakich jeszcze prowokacji szykowanych przez ideologów LGBT – szafa gra, zwłaszcza że, jak wszystko na to wskazuje, mistrzostwa przebiegają bez zakłóceń, mecze są bardzo ciekawe i piłkarski świat się bawi, gdyby nie coś co przede wszystkim sprawiło, że w ógóle zabieram dziś głos. Otóż, proszę sobie wyobrazić, że ledwie co wczoraj znalazłem na Facebooku ostrzeżenie, że komentarz, do którego chcę zajrzeć, zawiera „treści kontrowersyjne”, a zamieszczone zdjęcie „może przedstawiać przemoc, lub drastyczne sceny”, w związku z czym, jeśli jestem nadal zainteresowany, mam wyrazić specjalną zgodę. Zgodę wyraziłem i oto moim oczom ukazało zdjęcie... dłoni trzymającej różaniec. Tyle. Kropka.

        Zadumałem się więc trochę nad polityką uprawianą przez kierownictwo Facebooka, ale przecież też przez całą tę część świata do której Facebook należy, a która, jak rozumiem, w pewnym momencie chciała się zaprzyjaźnić z takim państwem jak Katar, ale z owej przyjaźni wyszły przysłowiowe nici. Zadumałem się i nagle sobie pomyślałem, czy przypadkiem to co tu odstawili szefowie Facebooka, to nie jest dokładnie to samo, co robią katarscy szejkowie? Ale też wyobraziłem sobie, co by to było, gdyby z jakiegoś niewyobrażalnego powodu, któregoś sierpnia, mistrzostwa świata w piłce nożnej odbyły się w Polsce i polskie władze, wspólnie z Episkopatem Polski, zdecydowały że na każdym stadionie będzie umieszczony wizerunek Ukrzyżowanego Chrystusa, piłkarze będą występować w koszulkach z wizerunkiem Jasnogórskiej Pani, a w dodatku – bo to sierpień, a więc miesiąc trzeźwości – przez cały okres trwania mistrzostw będzie obowiązywał zakaz spożywania alkoholu. Mało tego. Co by to było, gdyby w tej nowej Polsce – domyślamy się oczywiście, że mówimy o Polsce nowej – nowe polskie media zostały zorganizowane w taki sposób, że każdy tekst, każda wypowiedź, wszelkie zdjęcia kwestionujące oficjalnie zatwierdzony porządek moralny, były zaopatrzone w ostrzeżenie, o którym wspomniałem nieco wcześniej? Gdyby ktoś z dowolnego powodu wrzucił do medialną przestrzeń zdjęcie dłoni z tęczową obrączką, a każdy zainteresowany, zanim mógłby ją zobaczyć, musiałby wyrazić specjalną chęć obejrzenia „drastycznych scen przemocy”, co byśmy wtedy powiedzieli? Czy taki świat by nam pasował? Nie sądzę.

       Natomiast wiele wskazuje, że ci, o których dziś tak bardzo myślę, są bardzo zadowoleni i jedyne co ich martwi to, że – czemu do cholery nikt ich nie uprzedził!!!??? – podczas przeżywanego dziś święta sportu, jedyne co im arabscy szejkowie pozwolili zrobić, to angielskim piłkarzom uklęknąć i prosić o przebaczenie za śmierć George’a Floyda, no i oczywiście kibicom Serbii drzeć mordę: "Rosja Krym, Serbia Kosowo!".





       

wtorek, 14 czerwca 2022

O potędze literatury i wiecznej przyjaźni rosyjsko-niemieckiej

 

      Dzisiejszą notkę chciałbym ograniczyć do zacytowania kogoś o kim wcześniej nie słyszałem, a kto na Twitterze prowadzi bardzo szeroką i nadzwyczaj cenną wojnę informacyjną przeciwko Rosji i jej zaangażowaniu na Ukrainie i nie tylko. Człowiek nazywa się Sergei Sumlenny, jest, jak się zdaje, mieszkającym w Niemczech Rosjaninem i ledwie przed chwilą trafiłem na Twitterze na jego tzw. thread na temat rynku popularnej książki w Rosji. Proszę najpierw posłuchać co nam pisze ów Sumlenny.

Zacznijmy długi wątek o tym jak rosyjski rynek książki przygotował Rosjan na wojnę przeciwko Ukrainie, NATO i Zachodowi, promując stalinizm oraz nazizm i jak ów projekt został zignorowany przez Zachód. Jedną z pierwszych zapowiedzi wejścia Rosji w okres totalnej dyktatury i globalnej wojny była masowa produkcja książek traktujących o Stalinie jako „fantastycznym gościu” oraz o zbliżającej się wojnie z Zachodem. Książki te zaczęły pojawiać się na półkach po roku 2010, a to co się stało wystąpiło w tak ogromnej skali, że w przypadku rynku znajdującego się pod stałą kontrolą FSB nie było mowy o jakimkolwiek przypadku. „Będźcie dumni, nie przepraszajcie! Prawda o Epoce Stalina”, „Stalinowski podręcznik”, „Stalinowskie represje: Wielkie kłamstwo!”, czy „Beria: Najwspanialszy przywódca XX wieku”. Fala niosąca ten rodzaj literatury była tak wielka, że w roku 2011 pojawiła się nawet oddolna inicjatywa pod nazwą „Stop stalinowskiej literaturze”, która naturalnie jednak została całkowicie zignorowana.

Pomysł by przez rynek księgarski wytworzyć wśród Rosjan militarne i autorytarne emocje okazał się wręcz doskonały. Odwiedzałem Moskwę w roku 2015 i gdy wszedłem do jednej z większych moskiewskich księgarni o nazwie „Biblio-Globus” od samego wejścia z każdej strony otoczyły mnie wojskowe mundury i militarne akcesoria, oraz książki o Stalinie i wojnie.

A to był tylko początek. Wkrótce potem Kreml rozpoczął publikację czegoś co otrzymało nazwę „fantastyki bitewną”. Była to tania literatura o rosyjskiej potędze we wszystkich możliwych konfliktach i stanowiła całą długą serię zatytułowaną „Ukraina w ogniu” i temu podobne.

      Oto jak Sumlenny rozpoczyna swoją długą relację, gdzie pisze miedzy innymi o tym, że dla Rosjan II Wojna Światowa wciąż trwa, a jeśli oni wciąż zachowują jakiekolwiek żale w stosunku do Hitlera i Niemców, to tylko te, że oni Związek Sowiecki tak brutalnie i niesprawiedliwie swego czasu zdradzili. Dalej natomiast mamy rosyjskie marzenia o tym, jak to być może w przyszłości, wraz z moralnie odrodzonymi Niemcami, zawładną całym światem, a jeszcze dalej to już tylko zdjęcia okładek i odpowiednie objaśnienia. Ja tu dziś ograniczę się do samych okładek. Proszę trzymać się foteli.












           Jutro komentarz, jak już odsapniemy.

środa, 8 czerwca 2022

Dlaczego Minister Sportu Rosji jest najbliższym przyjacielem Władimira Putina

 

         Zbliża się doroczny turniej w Wimbledonie i nawet jeśli ktoś nie interesuje się tenisem, to wie że to właśnie tam w Londynie brytyjski rząd, a za nim dyrekcja turnieju, zdecydowały że w tym roku w turnieju nie wystąpią tenisiści z Rosji i Białorusi,  przez co światowe władze tenisa ogłosiły że skoro ktoś zechce wystąpić w turnieju pod nieobecność rosyjskich i białoruskich tenisistów, to droga wolna, ale niech nie liczy na jakiekolwiek punkty. Jeśli spytać o zdanie samych tenisistów, to tu jest podobnie: z wyjątkiem dosłownie kilku, głównie zawodników z Ukrainy i naszej Igi Świątek, wszyscy albo zachowali milczenie, albo poparli decyzję władz i ogłosili w ten czy inny sposób, że nie można karać sportowców za decyzje rządów, bo sport stoi poza polityką i za nią w żaden sposób nie odpowiada.

       Wśród komentarzy w mediach natomiast co jakiś czas pojawia się argument, że dotychczas nigdy w historii sportu nie zdarzyło się by sportowcy byli w ten sposób karani; nigdy działania rządów nie były podstawą do tego, by uniemożliwiać Bogu ducha winnym sportowcom rywalizowanie w zawodach sportowych, a polityka i sport zawsze stały osobno. A ja oczywiście – w sumie ciekawe, że z tego co widzę, jak dotychczas, chyba tylko ja – doskonale pamiętam jak przez wiele długich lat biali sportowcy z Republiki Południowej Afryki nie mogli występować na jakichkolwiek zawodach poza krajem w którym się urodzili, co prowwadziło wręcz do tego, że wielu z nich –  często osób nadzwyczaj zdolnych – decydowało się na zmianę obywatelstwa i emigrację. No ale wygląda na to, że tu jestem jedyny, a reszta robi wrażenie jakby nie miała o niczym pojęcia. Ale mam też świadomość różnicy, jaka była między tamtymi pływakami, a sportowcami kiedyś sowieckimi, a dziś rosyjskimi. RPA to nie było imperium, oni nie mieli ambicji by podbijać świat i zaprowadzać tam swoje porządki, nie wysyłali wojsk do obcych krajów, by tam wyrzynać kobiety i dzieci. Krótko mówiąc, byli u siebie i tak jak żyli, żyli od setek lat, a ich sportowcy reprezentowali praktycznie tylko siebie i swoje umiejętności. A mimo to, z powodu państwowych ustaw uderzających w czarną większość, światowe federacje sportowe sportowców RPA z rywalizacji wykluczyły. Nie zabroniły im występowania pod flagą RPA, ale zwyczajnie wyrzuciły ich na dobre.

     Obejrzałem wczoraj na Netflixie dokument zatytułowany „Icarus” o tym jak to przed zimowymi igrzyskami w Soczi Putin przy pomocy KGB stworzył system dzięki któremu rosyjscy sportowcy przez cały okres trwania zawodów mogli bezkarnie stosować doping, co umożliwiło Rosji osiągnięcie pamiętnego sukcesu w igrzyskach. Wielu z nas pamięta ów rok 2014, głownie przez to że, z jednej strony, od tego to czasu rosyjscy sportowcy nie mogą występować w międzynarodowych zawodach pod rosyjską flagą, a literki RUS nie są wyświetlane na koszulkach i na tablicach, a z drugiej, że niemal natychmiast po owym wielkim sportowym sukcesie Rosja po raz pierwszy napadła na Ukrainę i dokonała aneksji jej wschodnich regionów. Główny bohater filmu „Icarus”, człowiek który przez wiele lat był dyrektorem laboraorium Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) w Moskwie, który w kluczowych latach kontrolował ów proces fałszowania wyników badań, i wreszcie ten który ostatecznie ujawnił cały ten proceder, w pewnym momencie filmu przynaje, że jedną z rzeczy, których nie może sobie darować to to, że to własnie on, swoim zaangażowaniem w ów straszny przekręt, pośrednio doprowadził do napaści Rosji na Ukrainę. Jego zdaniem, co przynaje bardzo jednoznacznie, gdyby nie ów sportowy sukces rosyjskich sportowców na igrzyskach w Soczi, Putin nie miałby wystarczającego społecznego poparcia dla militarnej agresji na Ukrainie. W filmie „Icarus” bardzo jasno jest pokazane, jak bardzo owe medale zdobyte przez Rosję w Soczi umocniły popularność Putina wśród Rosjan i jednocześnie wzmocniły jego władzę. Przyznam szczerze, że choć oczywiście, podobnie jak wielu z nas, wiedziałem bardzo dobrze jak wielkie znaczenie dla imperialnej polityki Rosji ma sport i jak wiele Kreml potrafi zrobić, by wygrywać dla Rosji wszystko co jest do wygrania, to chyba nigdy wcześniej nie zobaczyłem tak wyraźnie, w jaki sposób owe zwycięstwa realizują się w praktyce.

      Niedawno odezwał się słynny rosyjski łyżwiarz figurowy, jeden z niesławnych bohaterów igrzysk w Soczi, Jewgienij Pluszczenko i oficjalnie poparł Putina i napaść na Ukrainę. Wystąpił również zdecydowanie przeciwko stosowaniu sankcji wobec rosyjskich sportowców, argumentując, że spowodują one w Rosji spadek zainteresowania sportem. W kwietniu 2022 roku zorganizował rewię łyżwiarską w Tule, która miała być promocją rosyjskiego łyżwiarstwa, a okazała się pro-wojennym wydarzeniem ku wsparciu Putina i rosyjskiej armii.

      A ja się już tylko zastanawiam, jak to jest, że taki Pluszczenko wie, a niby mądrzejsi od niego nie wiedzą. Dziś na Ukrainie toczy się straszna wojna i mimo bohaterskiej obrony, losy kraju i narodu są bardzo niepewne. By zachować władzę, a jednocześnie podtrzymać przy życiu ów gnijący system, Putin musi zanotować jakiś sukces, który zostanie zauważony i doceniony przez Rosjan. Jeszcze parę miesięcy tego co szczęśłiwie dziś mamy, i bardzo możliwe że sami Rosjanie zaczną na jego widok rzygać. Tym bardziej, gdy została im odebrana ostatnia szansa, by poczuć dawną wielkość – czyli sport. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że podobnie jak oczywiste wspieranie Rosji przez prezydenta Macrona, kanclerza Stoltza i jeszcze paru innych, owo kretyńskie powtarzanie w kółko kłamstwa, że nie należy mieszać sportu z polityką, w największym może stopniu przyczynia się do tego, by Ukraina, a za nią może i kolejne kraje, zostały przez Rosję pożarte.

       


piątek, 27 maja 2022

O tym jak Niemcy budowali przyszłość wolnego i demokratycznego świata (część ostatnia)

 Dziś już ostatni fragment artykułu z niemieckiego „Der Spiegela" na temat niesławnej Ostpolitik.

      W roku 1991 Kohl brał zupełnie serio pod uwagę możliwość, że ów straszny nacjonalizm, który wystąpił we Wschodniej Europie po I Wojnie Światowej, może pojawić się ponownie. Wierzył też zatem, że gdyby tak się stało że kraje bałtyckie uzyskają niepodległość „znów dojdzie do starcia z Polską”, tak jak to miało miejsce między Polską a Litwą w roku 1920. W tej sytuacji, jedyną konkluzją jaką z owego przekonania mógł Kanclerz wysnuć była ta, że „rozpad Związku Sowieckiego absolutnie nie może być w interesie Niemiec”.

      Ostatecznie jednak, kraje bałtyckie niepodległość uzyskały i dziś najprawdopodobniej nie da się już ustalić z całą pewnością, czy to owo rozumowanie Kohla było błędne, czy też po prostu Łotysze i Litwini mieli to szczęście, że ich droga do niepodległości przeszła tak spokojnie.

      Tak czy inaczej, wiele państw Zachodu, analizując sytuację na własną rękę, raczej wspierało w tej kwestii Niemcy. Francuski prezydent Mitterrand osobiście narzekał na Bałtów, tłumacząc im, że „nie mogą ryzykować wszystkiego co udało im się osiągnąć dzięki Moskwie, tylko po to by pomagać krajom, które tak naprawdę nie cieszyły się samodzielnym bytem od 400 lat”. Nawet prezydent George Bush, skądinąd chłodny realista, nie omieszkał wygłosić parę cierpkich słów pod adresem polityków z krajów bałtyckich i ich dążeniu do niezależności.  

        Gdy chodzi natomiast o Kohla, jego przyjazne realacje z Moskwą pozwoliły mu posunąć się do tego, by przy pewnej okazji udawać że nie zauważył swoieckich działań ściśle przestępczych. 13 stycznia 1991 roku stacjonujące w Wilnie sowieckie siły specjalne zaatakowały obywatelski ruch niepodległościowy, szturmując miejską stację telewizyjną i inne budynki. Śmierć poniosło 14 nieuzbrojonych cywilów, a setki innych odniosło rany. Reakcja Bonn była, i to w najlepszym wypadku, letnia. Kilka dni po owej agresji Kohl odbył telefoniczną rozmowę z Gorbaczowem. Będący jej świadkiem niemiecki dyplomata zapisał w swojej notatce, że obaj panowie „wymienili między sobą serdeczności”. Gorbaczow narzekał, że nie ma możliwości, by posuwać się do przodu „nie podejmując niekiedy bardziej surowych kroków”, co zostało odczytane jako aluzja do tego co się stało w Wilnie. Reakcja Kohla była szokująca: „W polityce, wszyscy musimy być otwarci na to, że są momenty, gdy trzeba wybrać drogę okrężną. Liczy się natomiast przede wszystkim to, by nie stracić z oczu celu podstawowego”.

       Gorbaczow zakończył wymianę uprzejmości zapewnieniem, że „bardzo sobie ceni” przyjętą przez Kanclerza pozycję. Wedle tego co znalazło się w notatce, słowo „Litwa” podczas owej rozmowy nie padło ani razu.

      Rola, jaką w owej zbrodni odegrał osobiście Gorbaczow, do dziś nie została wyjaśniona. 


 

 

 

czwartek, 26 maja 2022

O tym jak Niemcy budowali przyszłość wolnego i demokratycznego świata (część 3)

 

Dziś kontynuujemy relację niemieckiego Der Spiegla”  na temat polityki prowadzonej przez Niemcy w stosunku do Związku Sowieckiego i tego co po nim zostało.      


      I w tej oto sytuacji Genscher postanowił niejako „przekierować” marzenia krajów Europy Wschodniej i Środkowej o przystąpieniu do NATO i poszukać rozwiązań alternatywnych, które mogły by być „akceptowalne” dla Związku Sowieckiego. Wtedy też wpadł na pomysł utworzenia Rady Partnerstwa Euro-Atlantyckiego, a więc ciała w ramach którego kraje Europy Wschodniej i Środkowej uzyskałyby prawo do zabrania głosu. 

      Choć początkowo, dawne kraje Paktu Warszawskiego liczyły na możliwość uzyskania członkowstwa w NATO”,mówił Genscher, „to w trakcie poufnych dyskusji zostały one skutecznie do tego zniechęcone”.

       Przez pewien czas, Niemcy dążyły do tego, by NATO wyszło z oficjalną deklaracją, że nie rozszerzy się na wschód. Jednak po tym jak Genscher w maju 1991 roku złożył wizytę w Waszyngtonie i usłyszał od Amerykanów, że „w przyszłości rozszerzenia wykluczyć nie można”, szybko zmienił front i ogłosił, że nigdy nie był za tym by składać „ostateczne deklaracje”. Faktycznie jednak, wydaje się że w dalszym ciągu bardzo chciał uniknąć rozszerzenia.

      Tymczasem w Bonn, pierwszej stolicy świeżo powstałego nowego państwa niemieckiego, trwał nastrój bardzo pewnego siebie optymizmu. Zimna wojna się skończyła, Niemcy były zjednoczone, a Kohl wraz z Genscherem naciskali na konsolidację w stronę Unii Europejskiej. Sam kanclerz jednocześnie również nie potrafił przestać szukać historycznych okazji do rozwiązań na rzecz wzmocnienia relacji ze Związkiem Sowieckim. „Być może teraz uda nam się naprawić to co w bieżącym stuleciu poszło źle”, mówił. Po II Wojnie Światowej, z milionami jej ofiar i tragicznym podziałem Niemiec, który nastąił w jej wyniku, miał Kohl nadzieję na otwarcie nowego rozdziału w relacjach z Moskwą.

       W owym czasie przywódcą Związku Sowieckiego był Michaił Gorbaczow, ideowy, choć mówiący o reformach, komunista. Gorbaczowa, z wdzięczoności za to, że zgodził się na likwidację NRD, Niemcy uwielbiali. „Jeśli Niemcy są dziś gotowe wspierać Związek Sowiecki,  to głównie z wdzięczności za rolę jaką odegrał Gorbaczow w kwestii zjednoczenia Niemiec”, tak opisywał sytuację Kohl. To natomiast że Gorbaczow całym sercem był przeciwko rozszerzaniu NATO, gdy chodziło o szacunek jakim się cieszył w Niemczech, nie miało najmniejszego znaczenia.   

      Później zresztą sam kanclerz mówił publicznie, że z radością wziął na siebie rolę „pierwszego adwokata” Gorbaczowa. Obaj liderzy pozostawali cały czas w kontaktach ściśle osobistych, przesyłali swoim małżonkom okolicznościowe pozdrowienia i bardzo często gawędzili przez telefon.

      Kohl używał wszystkich swoich wpływów, jakimi się cieszył na świecie, by organizować poparcie dla „Miszy” i jego polityki. Osobiście sprawił, że sowiecki przywódca otrzymał zaproszenie na szczyt G-7, a Moskwa nigdy od nikogo nie uzyskała zagranicznej pomocy takiej jak ta od Niemiec pod przywództwem Kohla.

      Wielką troską Kohla było przy tym to, że przeciwnicy Gorbaczowa w sowieckiej armii, tajnych służbach, oraz w aparacie państwowym  mogą spiskować na rzecz odsunięcia go od władzy. Zaledwie chwilę wcześniej, w sierpniu 1991 roku udało się odeprzeć tzw. pucz Janajewa, ówczesnego wiceprezydenta. Janajew wraz z grupą swoich zwolenników umieścił Gorbaczowa w areszcie domowym, jednak masowe demonstracje oraz powszechna odmowa wykonywania rozkazów przez  wojsko, ale również bardzo aktywna postawa óczesnego prezydenta Republiki Rosyjskiej, Jelcyna sprawiły że Gorbaczow władzę zachował.  

       Dziś możemy sobie oczywiście wyobrażać, co by się mogło stać, gdyby pucz odniósł sukces, a armia sowiecka trafiła pod rozkazy Janajewa, w czasie gdy setki tysięcy wojsk sowieckich wciąż jeszcze stacjonowało na wschodnich terenach Niemiec, a dodatkowe jednostki czekały w gotowości w Polsce i w Czechosłowacji. Dokumenty niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych wskazują jednoznacznie, że wycofanie wojsk stanowiło priorytet niemieckiej polityki, a jednocześnie nie można było choć przez chwilę zapomnieć o około 30 tysiącach głowic nuklearnych, stanowiących oczywiste i bardzo znaczące zagrożenie. „Nuklearne bezpieczeństwo terytorium Związku Sowieckiego powinno stanowić absolutny priorytet dla reszty świata”, głosił komunikat płynący z Bonn

      Z tej perspektywy, dopuszczenie do jakiegokolwiek osłabienia Gorbaczowa było poza dyskusją, i to samo dotyczyło Związku Sowieckiego jako całości, który Gorbaczow próbował utrzymać za wszelką cenę.

      Kohl z Genscherem wyznawali tu swoistą teorię domina, która kazała im wierzyć że jeśli państwa bałtyckie uniezależnią się od Związku Sowieckiego, Ukraina zrobi to samo, po czym Związek Sowiecki upadnie, a wraz z nim upadnie też Gorbaczow. I tak to mniej więcej się debatowało przez cały rok 1991. Kohl jednak przy tym miał swoje wątpliwości, czy przede wszystkim tego typu rozpad będzie miał szanse na pokojowy koniec. Wierzył głeboko, że w efekcie tego co się stanie, może dojść do „wojny domowej”, podobnej do tej, która już niedługo miała wybuchnąć w Jugosławi. Wieloletni minster spraw zagranicznych Gorbaczowa, Edward Szewardnadze, pozwolił sobie nawet na to, by skierować pod adresem Niemiec swoiste ostrzeżenie. W trakcie wizyty Genschera w Moskwie w październiku 1991 roku, który w tym czasie swoją drogą już był zaledwie byłym ministrem, ostrzegał, że jeśli Związek Sowiecki się rozpadnie, przywództwo w Moskwie przejmie „faszysta”, który pierwsze co zrobi to zażąda zwrotu Krymu. Jak wiemy, dwadzieścia lat później aneksji Krymu dokonał Putin.



sobota, 21 maja 2022

O neofitach spod znaku sztucznej szczęki i niedźwiedzia Miszy

 

        Jestem pewien że mało kto z nas nie zauważył –  zwłaszcza mam tu na myśli tych co mniej więcej orientują się w rozkładzie sił na takich internetowych profilach jak Facebook czy Twitter – że pojawiło się ostatnio całe mnóstwo komentatorów, którzy przez długie lata głosili trudną przyjaźń polsko-rosyjską, o Putinie pisali z niewzruszonym podziwem, jako o despocie wprawdzie, ale jednocześnie człowieku inteligentnym, o niezwykłych politycznych talentach, i co nie najmniej istotne, wysportowanym i przystojnym, Rosję i Rosjan traktowali jako zarówno gospodarczą i wojskową, ale też na swój szczególny sposób kulturową i cywilizacyjną potęgę, a dziś się zachowują jakby sami osobiście nie marzyli o niczym innym jak o tym, by z najwyższą radością ową Rosję i wszystko co się z nią kojarzy zetrzeć z powierzchni ziemi.  I nie mam tu oczywiście na myśli polityków, czy dziennikarzy – ci w swojej gromadzie nigdy nie mieli jakichkolwiek własnych poglądów i po świecie poruszali się wyłącznie psim swędem patrząc przede wszystkim na to, gdzie i ile płacą. Chodzi mi o zwykłych komentatorów, często ludzi nam znajomych, a nawet bliskich. Ludzi, którzy na każde nasze wspomnienie o tym, że Rosja i wszystko co się do niej przez wieki przylepiało, to antyludzka dzicz, pogardliwie odwracali się do nas plecami, a dziś o Putinie mówią że to okrutny morderca, a swoje okna, samochody i marynarki dekorują ukraińskimi flagami.

         No właśnie – Ukraina. Mam tu też na myśli ludzi, którzy jeszcze niedawno o Ukrainie myśleli jako o sklepie z tanimi dziwkami, kobietami do sprzątania i tępymi żylastymi wieśniakami, którzy co najwyżej mogą nam położyć kafelki w łazience. Mało tego – mówię o ludziach, dla których Ukraina to był niezmiennie kraj, do którego wielka Rosja ma jak najbardziej słuszne pretensje, które to pretensje szczęśliwie dla nas gwarantują nam względne bezpieczeństwo wobec owej nacjonalistycznej dziczy spod znaku wideł i siekier. O ludziach, którzy dziś, przeklinając Rosję i wszystko co się z nia kojarzy, gotowi są Ukrainie oddać swoje serca, dusze i nadzieję na szcześliwą przyszłość Europy.

         Oto zatem rozciąga się przed nami ów neoficki antyrosyjski i proukraiński front i mimo że wewnętrznie często bardzo podzielony, to w jednym niezmiennie solidarny i zjednoczony, a mianowicie w nienawiści do Polski i wszystkiego co mu się z Polską kojarzy, a więc przede wszystkim do rządu Prawa i Sprawiedliwości oraz Kościoła. Jak tu powszechnie wiadomo, na Twitterze czy Facebooku spędzam zdecydowanie więcej czasu niż by wypadało, niemniej przy tej okazji za każdym razem gdy zdarza mi się tam zajrzeć trafiam na ludzi owładniętych nieniawiścią do PiS-u na takim poziomie agresji, że nie jestem jej w stanie tu opisać. I niezmiennie też wówczas widzę, jak każdy z nich, w opisie swojego profilu eksponuje flagę Ukrainy. O dziwo, nigdy Rosji.

      I wtedy też przypomina mi się ktoś kto w czasach gdy to swoje blogowanie dopiero zaczynałem, utrzymywał pozyc z którą się nawet nie miałem co porównywać, a mianowicie niejaka Renata Rudecka-Kalinowska, ówczesna gwiazda Salonu24. Otóż owa pani K. w reakcji na wystąpienie prezydenta Kaczyńskiego na wiecu w Tbilisi opublikowała w owym Salonie24, zamieszczony przez administratorów portalu na czołowym miejscu, tekst pod wielce zabawnym tytułem „Gryzienie sztuczną szczęką w dupę rosyjskiego niedźwiedzia”. Do dziś pamiętam, że tekstu pani K. nawet nie przyczytałem, a to z tego względu że przede wszystkim moje wcześniejsze doświadczenia pozwalały mi przewidzieć, co mnie czeka, no a poza tym – sam tytuł mi wystarczył za sto kolejnych refleksji owej dziwnej pani. Pamiętam tamten dzień, pamiętam tamten tytuł, ale też pamiętam panującą wówczas na naszej publicznej scenie atmosferę, która tego typu bon moty z jednej strony w pełni tolerowała, a z drugiej jak najbardziej sama tworzyła. To był bowiem czas – i obawiam się, że gdyby nie dzisiejsza ukraińska tragedia, do dziś niewiele by się w tej mierze zmieniło – gdzie ów „rosyjski niedźwiedź” pozostawał pewnym bardzo szczególnym symbolem, a jednocześnie powszechnie akceptowanym faktem, że Polska to przekleństwo i wieczna nędza. Podobnie jak symbolem i powszechnie uznanym faktem była owa „sztuczna szczęka” prezydenta Kaczyńskiego.

       Ja dziś nie mam bladego pojęcia, co słychać u pani Renaty Rudeckiej-Kalinowskiej – przypominam, że przed 10 laty autentycznej gwiazdy polskiego Internetu, a przy okazji wyraziciela emocji znacznej części naszego społeczeństwa – nie wiem, czy ona nadal pisze swoje teksty dla Salonu24, czy jest może działaczką Komitetu Obrony Demokracji, Obywateli RP, czy może aż krakowską radną Platformy Obywatelskiej, i czy w ogóle jeszcze żyje, ale nie ulega dla mnie najmniejszych wątpliwości, że jeśli tak, to ona jest jednocześnie najbardziej zagorzałym wrogiem Rosji oraz Putina, a z tamtego niedźwiedzia szydzi dokładnie tak samo jak ze sztucznej szczęki, dziś już tylko Jarosława Kaczyńskiego. A wszystko pod sino-żołtym sztandarem.



wtorek, 26 kwietnia 2022

Czy Niemcy kiedykolwiek spłacą dług wdzięczności wobec Rosji?

      Jakby na przekór kolejnym doniesieniom o niezmiennie potężnym – i coraz potężniejszym – oporze Ukraińców wobec czerwonej bolszewickiej barbarii, nie jestem w stanie przestać tracić nadziei i wiary w to, że to zło zostanie w końcu pokonane, ukarane i zniszczone. Co ciekawe jednak, ów kryzys nie jest spowodowany ani tym, że na wierzch wychodzą coraz straszniejsze zbrodnie Rosjan, ani nawet to że, jak wiele na to wskazuje, oni wciąż stoją mocno na nogach i niewiele wskazuje na to, że uda się im te nogi skutecznie odstrzelić, ale to, w jaki sposób do tego horroru ustawia się znaczna część europejskich elit, z Niemcami na czele. Docierają do mnie kolejne informacje na temat takich czy innych wystąpień Niemców przede wszystkim, i ogarniają mnie bardzo niedobre, bo pozbawione cienia również i miłości, myśli.

      Rzecz bowiem w tym, że od momentu gdy Putin najwyraźniej uznał, że co będzie to będzie, ale najważniejsze jest to by ukraińskie miasta zetrzeć z powierzchni ziemi a ich mieszkańców wybić co do nogi, a rosyjska agresja na Ukrainę przybrała charakter wręcz osobistej zemsty, wciąż nie mogę zrozumieć jaki jest sens tego wszystkiego. Jaki jest sens doprowadzenie państwa i narodu, wraz z całym, że tak to ujmę, inwentarzem, do anihilacji? Co Rosja, gdy to już wszystko się skończy, zrobi z tym całym terytorium? Zaorze i posadzi tam ziemniaki? I co dalej? Będzie żarła te ziemniaki, znienawidzona przez niemal cały tak zwany cywilizowany świat?

       I wtedy właśnie wrócił temat ziemniaków i przy tym jak najbardziej Niemców. Ale może od początku. Otóż wraz z wcześniej postawioną kwestią, pojawia się pytanie kolejne: A co z Niemcami, kiedy jednak Ukraina z tej wojny wyjdzie zwycięsko? Co z tą czarną chołotą po tych wszystkich latach uciekania przed podstawową ludzką sprawiedliwością? Gdzie się znajdą wówczas Niemcy jako państwo i naród, gdy się nagle okaże, że oni w tej kluczowej dla siebie rozgrywce najgłupiej jak tylko było można przelicytowali i już nigdy nikt normalny nie będzie ich traktował poważnie?

      Wszyscy przyglądamy się zachowaniu Niemiec, nie tylko zresztą w kwestii owej wojny, ale w ogóle we wszelkich sprawach dotyczących dzisiejszego porządku rzeczy i z tym całym bagażem doświadczeń ja przynajmniej myślę sobie, że w swej ogromnej większości Niemcy, widząc tych starców, te wszystkie kobiety, dzieci, a nawet niemowlęta, że już nie wspomnę o zwykłych ludziach takich jak my, w odróżnieniu od nas, nie czują nic innego jak zwykłe obrzydzenie i pogardę w stosunku do tych co przegrali i dziś z wyglądają dla nich tak marnie choćby z estetycznego punktu widzenia.

        Wspomniałem o ziemniakach nie bez przyczyny. Otóż wspominałem tu o nich parokrotnie i uważni czytelnicy wiedzą, w czym rzecz, dziś natomiast próbuję skończyć zaczętą miesiące temu książkę niejakiej Moniki Black zatytułowanej „Niemcy opętane”. Książka, krótko mówiąc, traktuje o psychicznym stanie w jakim znaleźli się Niemcy, gdy po przegranej wojnie zorientowali się, co uczynili światu i co świat o nich może sobie myśleć. Obok jednak tych wszystkich relacji na temat umysłowego szaleństwa w jakim znalazł się przeciętny Niemiec, zrozumiawszy nagle że jest niczym więcej jak kupą krowiego placka, dowiadujemy się z książki Moniki Black, jakie tuż po wojnie były wobec Niemiec plany. A w pierwszej chwili były to plany praktycznie likwidujące to państwo, a z narodu niemieckiego czyniące jakieś plemię, które to zamiary później tak fatalnie dla nas i całego świata pokrzyżowała ni mniej ni więcej jak zwycięska Bolszewia. A uczyniła to w momencie gdy świat uznał, że go nie stać na utrzymywanie w środku Europy owej niemieckiej nędzy, bez przemysłu, waluty i przede wszystkim narodowej świadomości, z ludźmi nadającymi się wyłącznie do leczenia psychiatrycznego, w sytuacji gdy Stalin uznał, że wojna wcale się nie skończyła, a najlepsze wciąż przed nami. To wtedy bowiem właśnie zapadła decyzja by całe to niemiectwo reanimować. A resztę już załatwili, jak to oni, sami Niemcy.

       I dziś mamy to co mamy. Niemców, z tą ich nieśmiertelną wdzięcznością wobec Wielkiej Rosji, w którejkolwiek z jej postaci, za to  ze gdyby nie ona, dziś już świat by nawet nie pamiętał, że kiedykolwiek pełzało po świecie coś takiego jak Niemcy.

       


piątek, 8 kwietnia 2022

O wariatach, oszustach i zwykłych agentach

         Dużo się ostatnio mówi na temat propagandowego ataku prowadzonego na wszystkich możliwych kierunkach i pod wszelkimi możliwymi hasłami przeciwko prawdzie, a ja, jak zawsze staram się mieć oczy i uszy otwarte. Mam zatem z każdym dniem coraz silniejsze przekonanie, że choć podstawowa inspiracja płynie z Moskwy i z Niemiec to tu u nas znana nam grupa próbująca, często bardzo skutecznie, sterować umysłami wielu, składa się zaledwie z kilku osób i organizacji, a więc – pomijając naturalnie tak zwaną „totalną opozycję” – przede wszystkim Konfederacji z Grzegorzem Braunem i Korwinem na czele, Piotra „Kurki” Wielguckiego, ośrodka Polonia Christiana i wreszcie samotnego strzelca, Łukasza Warzechy. To tu mianowicie prowadzona jest dystrybucja owego rusko-niemieckiego towaru, czy to w postaci histerii antyszczepionkowej, czy to antyukraińskiej propagandy, czy wreszcie nieustannego szczucia na Kościół w osobie papieża Franciszka.

      I teraz, w momencie gdy zarówno Braun jak i Korwin stają się powoli passe, i wokół nich gromadzi się już coraz mniejszy tłum, Łukasz Warzecha nie ma na tyle siły by się przebić przez mur anonimowości, a za Franciszka się już zabrała państwowa telewizja i wygląda na to, że jesteśmy bez szans, pozostaje wymieniony wcześniej Matka Kurka, który, jak się zdaje wciąż i to od wielu już lat niezmiennie, przyciąga do siebie znaczną liczbę durniów, których tu nigdy nie było zbyt mało.

          Poświęciłem tu owemu dziwnemu człowiekowi dotychczas bardzo dużo miejsca i choć zawsze męczyły mnie z tego powodu wyrzuty sumienia, to i dziś uważam za stosowne zająć się owym fenomenem. Dlaczego? Bo twierdzę w szczerym przekonaniu, że to on tu dziś, przynajmniej w internecie, jest projektem absolutnie najbardziej niebezpiecznym dla psychicznego zdrowia Polaków i chcę przypomnieć kilka rzeczy z przeszłości, które mogły wielu z nas umknąć.

         Jak niektórzy wiedzą, ów Matka Kurka – przypominam że owa nazwa od początku stanowiła oczywiste szyderstwo z Ojca Rydzyka – od wielu lat prezentuje się na swoim blogu zatytułowanym Kontrowersje. Co jednak powszechnie pozostaje nieznane, znaczna część jego przemyśleń została stamtąd przez niego samego wystrzelona w kosmos, tak by nikt nigdy nie pomyślał, że ma do czynienia z ewidentnym psychopatą i oszustem. Dziś, jak mówię, po tamtych notkach nie pozostał nawet ślad, ja natomiast jeszcze przed laty zdążyłem część z nich zapisać i dziś chciałbym je przypomnieć. Bardzo proszę. Czytajmy i ruszmy łaskawie głową. Oto mamy początek roku 2010, tuż przed zamordowaniem Lecha Kaczyńskiego, a przed nami Matka Kurka, znany dotychczas z najbardziej obrzydliwych ataków, prowadzonych w przeróżnych miejscach i pod różnymi imionami, pod adresem Polski, Kościoła i wreszcie Prawa i Sprawiedliwości oraz braci Kaczyńskich, z być może najbardziej szokującym apelem, by gdy oni już wreszcie zdechną, pogrzebać ich najdalej od miejsca gdzie on, Matka Kurka, urzęduje, melduje co następuje:

Wyobraźcie sobie faceta, który mógł mieć każdą kobietę w swoim otoczeniu, bez najmniejszego wysiłku, mógł korzystać i przebierać do woli, ale taki miał twardy charakter, że zapanował nad tym, nad czym żadnemu facetowi panować niepodobna. Za ten jeden wyczyn bije Chrystusowi pokłony i nie czuję się godnym sznurować sandałów u jego wstrzemięźliwych sandałów. Brzmi jak żart, jednak wcale żartem nie jest, poświęcić się tak swojej misji, aby uwolnić się od kaprysów penisa, od podświadomości, od skonsumowanych erekcji, to jest wielkość, to jest geniusz i męskość o jakiej każdy pantoflarz może tylko pomarzyć. Chrystus ujarzmił pożądanie, coś co pochłania 96% nędznej egzystencji męskiej, prosty męski organizm jest tak właśnie skonstruowany, 96% myślenia o dupie, 4% o III zasadzie termodynamiki i II prędkości kosmicznej. 96% czasu spędzonego na podniecaniu się kawałkiem cycka, 96% czasu zmarnowanego na obracaniu głowy wokół każdego falującego tyłeczka i 4% na myśli, czyny i pożyteczny wysiłek, 4% na ‘Makbeta’.

Dlaczego Chrystus zaszedł tak wysoko, tak daleko i trwać będzie wiecznie? Dlaczego jego dzieło jest nieśmiertelne, a on sam nazywany Bogiem? Dlatego, że to pierwszy i jak na razie ostatni facet, który potrafił co najmniej odwrócić proporcje, 96% czasu, myślenia i wysiłku poświęcał na to, aby ścigać się z Bogiem nie własnym penisem. Chrystus jest moim mistrzem, jest moim Bogiem, wierzę w Chrystusa i nigdy nie przestanę, postać Chrystusa powinna być archetypem każdego macho, tak właśnie należy pojmować męskość.

Mężczyzna jako dostarczyciel wielokrotnego orgazmu jest ziemskim, żałosnym niebytem, ściąganie się na wielkości i sprawności organu służącego do odcedzania toksyn z organizmu, jest sportem dla gówniarzy. Chrystus zapanował na męskością i uczynił to w stylu, który zawstydza Boga. Tylko za ten wyczyn Chrystus jest nieśmiertelny, a przecież dokonał wielu rzeczy, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż Bogiem. Przeprowadzenie bezkrwawej rewolucji społecznej, przewartościowanie skostniałego starotestamentowego zamordyzmu, braku tolerancji i zacofania. Chrystus był pierwszym Żydem, który dotykał kobiety pozbawioną seksualności czułością i nie pytał, czy białogłowa miesiączkuje, co dla ciemnego, konserwatywnego Żyda było grzechem. Zacofany starotestamentowy Żyd wierzył, że dotykając kobiety, która ma okres nie pójdzie do nieba, a jeśli już dotknął musiał uczynić wiele pogańskich obrzędów, by zmyć z siebie nieczystość. Z takim zacofaniem zmierzył się Chrystus i poszły za nim miliony. Chrystus skupił wokół siebie wszelkie pogardzane mniejszości, ladacznica była dla niego materiałem na świętą, złodziej i przestępca na kapłana, biedak na przyjaciela Boga, celnik na uczciwego, bezinteresownego filantropa. Chrystus wyprzedzał swoją epokę o więcej niż 2000 lat, zburzył stare i zbudował nowe, trwałe i nieśmiertelne. Sprzeciwił się własnemu narodowi, własnej kulturze, własnej tradycji, został znienawidzonym banitą, ale wygrał. Jego rodacy, jego bracia i siostry sprzedali go rzymskiemu okupantowi, wydali na tortury i na okrutną śmierć, bo nie rozumieli w swojej głupocie, że mają do czynienia z Bogiem”.

     Mijają niespełna cztery miesiące, nadchodzi owa upiorna sobota 10 kwietnia, gdy Wielgucki – już z samego powyższego fragmentu widać, że ewidentny wariat – robi kolejny krok:

Na Lecha Kaczyńskiego miałem głosować, nie była to żadna prowokacja, nie był to zabieg pod klikalność, to była moja głęboko przemyślana decyzja. Nie zagłosuję i wiem za co ta kara. Ta kara jest za wieloletnie patrzenie tylko i wyłącznie na ludzkie wady. Mam taką cechę, Lechowi Kaczyńskiemu zebrało się najbardziej, może tylko jego brat dostał więcej. Nie jestem wierzący, nie jestem przesądny, ale do czasu do czasu do mojej cynicznej, racjonalnej głowy docierają znaki, które nie mówią, ale krzyczą.

Dzisiejsza tragedia wykrzyczała mi, że człowiek nie brzmi prosto, że życie ludzkie zostało opisane na milion sposobów, ale samo życie ciągle dodaje nowe wersy, na które nie wpadłby żaden śmiertelnik. Marnie wygląda wszystko, tysiące tekstów, setki interpretacji, tony emocji, spory żałosne, noty nędzne i wybitne.

Zapala się prawy silnik, albo przejeżdża TiR, rośnie guz na nerce, za rogiem nóż w plecy, albo spektakularnie na grobami 20 tysięcy ginie 88. Za kilka dni góra tygodni będą padać takie zdania: ‘No i co z tego, trzeba żyć dalej, a Kaczyński był taki jaki był, nie obchodzi mnie, że zginął, żadnego PiS, żadnych Kaczyńskich’. Nie wiemy jaki był, pisałem o Kaczyńskim wiele lat i nie wiem jaki był, trzeba żyć dalej, ale dla mnie życie ma znów inny smak, znów mi się przestawiły tory, choć jeszcze wczoraj byłem pewien dokąd jadę i jakie kolejne odwiedzę stacje. Jest mi nie tak, jest mi bardzo nie tak, nie muszę robić niczego na siłę, samo mi się z całego mnie wyrywa: ‘Moje kondolencje, moje współczucie, moje przygnębienie, moja bezsilność’".

       I tu, gdy może się ju z wydać, że on wkracza na wciąż mocno pokrzywioną, ale jednak nową drogę, mija zaledwie kilka dni i pojawia się kolejny wpis:

„„W jednym radzieckim samolocie nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz poleciało 88 oficjeli, chociaż nie na miejscu lądowania, ale na miejscu startu komunikaty meteorologiczne pukały się w czoło. Polski prezydent według protokołu dyplomatycznego wrócił w trumnie, towarowym wojskowym samolotem, takim samym jaki się rozbił niedawna z 30 polskimi dowódcami. Następnie zapakowano trumnę do karawanu, trzeba wyjaśnić kwestię przetargu i przewieziono zwłoki w takim tempie i po tych samych dziurach, jakimi każdego dnia jeżdżą niemieckie samochody pozbawione TUV. Płaczemy 4 dzień, wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że to Kaczyński kazał zabić wszystkich i nawet się nie zająknął, bo takie miał chore ambicje. Jeden ksiądz z Przemyśla powiedział, że Tusk też się mógł zabić i skład na tym samym radzieckim pokładzie miał wcale nie gorszy. Kto inny mówi o bandycie Kaczyńskim, kto inny chce zabić księdza z Przemyśla, to się u nas nazywa debata miedzy opcjami. I teraz jest najważniejsze, abyśmy zapomnieli o tych wszystkich drobnostkach, co tu dużo mówić, o tej demagogii, kto ile zarabia i na co jak długo czeka. Teraz najważniejsze są wnioski, a wnioski są takie. Jak nie pogonimy tego Niemca Tuska i nie wykończymy tego gnoma Kaczyńskiego, jak nie zajebiemy Niesiołowskiego z Bartoszewskim, jak nie dopierdolimy Kurskiemu z Bielanem, jak nie obesramy Wałęsy, jak nie zglanujemy bufetowej Gronkiewicz, jak nie wyrwiemy jaj agentowi Sikorskiemu, jak nie obetniemy cycków agentce Gilowskiej, jak nie zakopiemy żywcem Balcerowicza i nie pozwolimy na katolickim cmentarzu pochować Skrzypka, jak nie damy całej władzy rudym, jak w końcu nie pozwolimy rządzić Polakom, to się w tej jebanej Polsce z tymi skurwysynami Polakami nic i za chuja nie zmieni. Najpierw musimy się zajebać na śmierć kurwa nasza mać i dopiero, żeby Polska będzie Wolska 3 razy po 15 w IV popisowej rewolucji wypalanej żelazem miłości do polityki korupcji. Amen kurwa”.

         Jak mówię, tamte notki Piotr Wielgucki już starannie bardzo usunął z Sieci, natomiast mamy go na miejscu i dziś. Wciąż w wybornej formie, sugerującego że wszystkie te doniesienia o rosyjskiej rzezi realizowanej każdego dnia na Ukrainie to fejk i zwykłe zawracanie głowy, bo to co się naprawdę liczy to rzekone 200 tys. ludzi zamordowanych podczas epidemii przez premiera Morawieckiego. A publiczność słucha i podziwia ową przenikliwość.

         Powiem szczerze, że choć jestem już starszym panem, w dodatku nigdy nie mającym ambicji na polach bitwy, zapewniam że gdybym miał okazję spotkać się z Piotrem Wielguckim, potłukłbym go do nieprzytomności zakupioną wcześniej ruską flagą na odpowiednio twardym drzewcu. Tak się oczywiście nigdy nie stanie, natomiast do końca życia będę miał tę satysfakcję, że jestem prawdopodobnie jedyną osobą na świecie, która tego zakłąmanego sukinsyna potrafiła doprowadzić do autentycznego szału. Kto ciekawy, niech zajrzy tu. Tego akurat uznał on za stosowne nie usuwać:

http://kontrowersje.net/tresc/genialny_matka_kurka_palcem_wytyka_przecietnego_osiejuka



Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...