Pokazywanie postów oznaczonych etykietą paragon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą paragon. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 3 października 2019

Chleba dosyć, a zatem igrzyska!


       Już po opublikowaniu notki o tym, jak to prawda może popsuć dobrą zabawę, postanowiłem poświęcić kolejny dzień na to aż temat odpowiednio wybrzmi, a tu okazało się, że stało się coś, co sprawiło, że zanim on faktycznie zdążył wybrzmieć, sprawę trzeba będzie kontynuować. W tej sytuacji, zamiast zmienić temat i jednocześnie nastrój, wypada mi pozostać przy kwestii owej dobrej zabawy.
      Jak wiemy, podczas zorganizowanej przez TVP przedwyborczej debaty, poseł Budka zaprezentował odpowiednio duże powiększenie aptecznego paragonu, na którym jak byk widniała informacja, że któremuś z nas pisowskie państwo kazało zapłacić ponad 2 tys. zł. za lek ratujący życie dziecka, które zawiniło światu tym jedynie, że trzeba mu było przeszczepić nerkę, czy wątrobę – relacje są różne. Już po chwili okazało się jednak, że paragon, choć jak najbardziej autentyczny, został wystawiony na coś, co w ramach państwowej refundacji kosztuje głupie trzy złote, a tu nie dość że został zakupiony bez wskazań lekarza, to w dodatku w podwójnej ilości, prawdopodobnie z tego prostego względu, że dwa tysiące robią znacznie lepsze wrażenie niż tysiąc. Przyznam, że kiedy się o tym dowiedziałem, moja pierwsza myśl była taka, że w przeddzień debaty sztab wyborczy Koalicji Obywatelskiej wyasygnował z partyjnej kasy te głupie dwa patyki, kupił to lekarstwo i szybko przekazał paragon Budce, by ten go odpowiednio wykorzystał, jednak już po chwili okazało się, że cała ta historia to zwykły fejk. Chore dziecko wprawdzie faktycznie istnieje, jego troskliwi rodzice również, lekarz wystawiający receptę podobnie, tyle że w rzeczy samej apteka sprzedała ów lek nie za trzy złote, ale znacznie więcej. Co więcej, głos w sprawie zabrali kolejno dyrektor szpitala, w którym leczony jest chłopiec, który wyraził oburzenie, że politycy wykorzystują ciężką pracę lekarzy do swojej kampanii, matka dziecka, która zaprotestowała przeciwko wciąganiu jej i jego dziecka w politykę, a na końcu dziennikarze, którzy wnikliwie zbadali sprawę i stwierdzili, że Budka owego paragonu ani nie wymyślił, ani też nie dostał od mamy dziecka, ale ściągnął z sieci, gdzie on dzień wcześniej ukazał się na portalu o wesołej nazwie wiocha.pl. I to tyle co wiemy na dziś.
       Śmieją się więc dziś wszyscy z Budki i jego prowadzących, że się tak fatalnie skompromitowali, sami zainteresowani bronią się jak mogą, wymyślając coraz to nowe argumenty, już oczywiście nie na rzecz tego, że te 2 tys. były warte każdej złotówki, ale że PiS i tak zniszczył służbę zdrowia, a ludzie na SOR-ach umierają jak nigdy wcześniej, a ja się zastanawiam, czemu nikt, dosłownie nikt, nie zadał sobie trudu, by porozmawiać z mamą tego dziecka i  zapytać, czemu ona, nie czekając na zaplanowane za miesiąc badania, które mogłyby jej dać odpowiedź na pytanie, czy jemu w ogóle to lekarstwo jest potrzebne, a w związku z tym, czy ona będzie mogła jednak te dwa tysiące zaoszczędzić na bardziej potrzebne luksusy. Czemu nikt do niej nie poszedł i nie zapytał, czemu ona kupiła od razu dwa opakowania tego leku, powtórzmy, w sytuacji, gdy wedle wszelkich dostępnych danych, jej dziecko było wciąż jeszcze przed badaniami. No i wreszcie, czemu ona chwilę po tym jak zakupiła ten lek, pierwsze co zrobiła to ów paragon odpowiednio zeskanowała i wrzuciła go na ten idiotyczny portal. A przy okazji, skoro sama zrobiła z tych dwóch tysięcy aferę, czemu teraz krzyczy, że została okrutnie wykorzystana przez, nie polityka, ale polityków. No i ewentualnie pytanie najważniejsze, kto jej dał te dwa patyki?
       No dobra, poniosło mnie. Nie bardzo przede wszystkim wypada, no a poza tym nie bardzo istnieje możliwość, by ona dziś była tak chętna jak jeszcze trzy dni temu, by się popisywać swoją ciężką sytuacją, więc gadać z nią nie ma jak. No ale co stoi na przeszkodzie, by którykolwiek z tych dziennikarzy, czy polityków, zamiast coś ględzić o Budce, któremu się coś we łbie poprzewracało, czy właśnie o tej pani, której prywatność została tak brutalnie obnażona, zadał owo pytanie publicznie: jak to się w ogóle od początku odbyło? Czemu owa mama, mimo oczywistego braku potrzeby – gdyby była potrzeba, ona dostałaby receptę z refundacją, lub w ogóle, otrzymałaby to lekarstwo za friko w szpitalu – w pierwszej kolejności zakupiła za ciężkie pieniądze dwa opakowania owego leku, czemu pierwsze co zrobiła to opublikowała skan tej recepty w Internecie, no i jak to się stało, że już po paru godzinach Borys Budka otrzymał piękną dużą fotografię tego paragonu z równie pięknym podpisem „Paragon hańby”? Czy to naprawdę jest takie trudne, by wydobyć z siebie tego typu refleksje?
        Dziś słyszę, że dziecko, dla którego rzekomo został zakupiony ów lek, swój miało cztery lata temu, w dodatku pojawia się też informacja – wspomniana zresztą już nieco wyżej – że dzięki wsparciu polskiego państwa, w szpitalach, gdzie jest leczony dany pacjent, to lekarstwo jest refundowane w całości, a więc jest przekazywane całkowicie za darmo, a dziś, jak już wspomnieliśmy, są już tylko prowadzone okresowe badania, mające dać lekarzom informację, jak się nasz przeszczep miewa. A tu ta mama, powtórzę to raz jeszcze, w przeddzień wyborów parlamentarnych, pędzi do apteki i za 2 tys. zł. kupuje to coś nie wiadomo po co i dla kogo.
       A ja się pytam raz jeszcze, czemu nikt z tych, którzy dostają za to pieniądze, nie zajrzy choć troszkę głębiej i nie zada pytania o wiele, wiele ciekawszego niż te wszystkie oczywistości, a mianowicie, co tu się do kurwy nędzy wyprawia?
      No i na koniec jeszcze coś naprawdę smakowitego. Rządowe media z pełną afirmacją powtarzają wypowiedź dyrektora szpitala, w którym leczone jest to dziecko, dr Marka Migdała, który o opisanej wyżej przez mnie interwencji Państwa mówi tak: „To akurat jest pozytywny przykład, gdzie poprawia się opieka nad naszymi pacjentami”. A ja sobie myślę, że to też jest bardzo ciekawe, jaki ów dzielny pan doktor jest staranny w swojej wypowiedzi. Szczególne wrażenie na mnie robi owo słowo „akurat”.



Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...