Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wezwani do tablicy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wezwani do tablicy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 listopada 2020

Kilka krótkich kawałków na pożegnanie roku

 

Ponieważ coś mnie powstrzymało przed kolejną notką na tematy amerykańskie, a z kolei nie umiałem się zainteresować niczym innym, na tyle mocno, by z tego powstały jakieś szczególnie ciekawe refleksje, pomyślałem sobie, że może przedstawię najnowszą serię moich krótkich kawałków, jakie publikuję od pewnego czasu dla miesięcznika „Polska Niepodległa”. Bardzo proszę.

 

 

 

Gdy dziś cały świat świat żyje dwoma wydarzeniami, a więc COVID-em oraz Ameryką szykująca się do wojny domowej, to i my chyba nie mamy wyjścia, jak machnąć ręką na cały ten tak zwany Ogólnopolski Strajk Kobiet i zająć się sprawami poważnymi. Chyba jednak byśmy tego nie przeżyli, gdybyśmy nie odstąpili choć odrobinę miejsca głównej bohaterce owego wspomnianego strajku i tym, którzy najpierw zamontowali jej pod pachami te sznurki, a dziś za nie z coraz większym zaangażowaniem pociągają. Otóż osobiście nie mam pojęcia, co to za czarny umysł wpadł na pomysł, by głównym hasłem owego ruchu uczynić hasło „Wypierdalać”, a następnie kazać wszelkie inne obelżywości publicznie wykrzykiwać na co dzień zupełnie porządnym i grzecznym dzieciom, przyznać jednak muszę, że to autentycznie działa. Działa do tego stopnia, że nawet sama Marta Lempart nakręciła się aż tak bardzo, że na urządzanych każdego dnia przez siebie konferencjach prasowych wykrzykuje do dziennikarzy, których nie lubi, owo niezwykłe zupełnie hasło. Co ciekawe, ona nie dość że czyni to zupełnie bezkarnie, to jeszcze jest do tego zachęcana przez uniwersytety oraz Polską Akademię Nauk, z których nadeszły poważne, podpisane przez najwybitniejszych profesorów ekspertyzy, że używanie zamiast przecinków słowa „kurwa”, może być traktowane jako zarówno dowód cywilizacyjnego upadku, jak i intelektualnej wzniosłości... zależnie od miejsca i okoliczności. I to jest, moim zdaniem, moment, w którym możemy przejść do sytuacji w Stanach Zjednoczonych.

 

***

 

Do dnia, w którym realnie dowiemy się, kto przez najbliższe cztery lata będzie prezydentem Stanów Zjednoczonych, zostały jeszcze ponad dwa miesiące, ale już dziś widać, że światowe media, oraz pozostałe lewactwo, zaczynają czuć pismo nosem i szykują się do wojny jakiej współczesny świat nie widział. Oto dziś, gdy piszę te słowa, po wpisaniu do wyszukiwarki hasła „Donald Trump” Google proponuje trzy artykuły, wszystkie z CNN. Pierwszy z nich zadaje pytanie, czy Donald Trump przygotowuje zamach stanu, drugi czy on nadal planuje chodzić obrażony, podczas gdy Ameryka umiera na COVID, no i trzecie, już z bezpośrednim pyatniem kierowanym do czytelnika, czy on jest za Trumpem, czy za demokracją. A ja w tym akurat przypadku zauważam pewną istotną zamianę. Otóż po kilku tygodniach nieustannego bombardowania opinii publicznej informacją, że wybory są już rozstrzygnięte i Donald Trump powinien pakować manatki, kolejne doniesienia na temat kolejnych wyborczych oszustw, najwyraźniej sprawiają, że zarówno CNN i cała reszta zdecydowali się zwrócić już bezpośrednio do Trumpa z pytaniem, czy on faktycznie chce utopić Amerykę w morzu krwi.  Proszę zwrócić uwagę na to, co się dzieje: otóż oni najpierw doprowadzili ludzi do czystej, histerycznej wręcz euforii, wmawiając im, że dzięki ich wspólnemu wysiłkowi Donald Trump został pokonany, a dziś zaczynają im walić kijem po kratach, powtarzając w kółko, że jednak dziś kolacji nie będzie. Czy to nam przypadkiem czegoś nie przypomina?

 

***

 

Oczywiście że tak. Ową metodę utrzymywania ludzi w stanie nieustannego podenerwowania znamy bardzo dobrze, obserwując w jaki sposób ona jest realizowana tu u nas w Polsce. Od niemal sześciu już lat najbardziej agresywne lewactwo jest na zmianę atakowane albo radosną informacją, że zwycięstwo jest tuż-tuż, albo kolejną, że niestety to jeszcze nie teraz. Emocjonalny poziom owych doniesień jest tak wielki, że ci, do których one są kierowane, żyją w stanie ciągłej histerii, z której jedynym wyjściem w pewnym momencie jest wyjście na ulicę z wrzaskiem „wypierdalać” na ustach. A ja myślę sobie, że to wciąż nie jest jeszcze nic złego. Gorzej, gdy oni zaczną biegać z nożami i wbijać je we wszystko co spotkają na swojej drodze. Aby zrozumieć,  że tak może się jak najbardziej stać, wystarczy spojrzeć na zachowanie nie tyle tych dzieci z czerwonymi, nazistowskimi błyskawicami wymalowanymi na czołach, bo one, jak tylko każe im się wrócić do szkoły, to o wszystkim zapomną, czy nawet na tę całą Martę Lempart, która, co by nie mówić o psychicznym stanie w jakim się znalazła, głównie jednak dba o swoje finansowe interesy, ale na to co mówią i jak się zachowują tak zwane gwiazdy, a więc aktorzy, pisarze, czy piosenkarze. Oto przed nami piosenkarka pełną gębą, czyli niejaka Natalia Przybysz. Z pewnym smutkiem muszę tu powiedzieć, że z korzyścią dla przekazu o wiele lepiej byłoby, gdybyśmy mogli wysłuchać pani Przybysz na żywo, wraz z głosem, obrazem i gestem, no ale może nam się uda przynajmniej częściowo skorzystać z własnej wyobraźni. Proszę zatem o uwagę:

To co mi przeszkadza w Polakach to to, że oni średniowieczem się tak fascynują. I w ogóle wydaje mi się, że Polacy w masie takiej, takiej mięsożernej masie, po prostu utknęli mentalnie w czasach średniowiecza.  Pojechałam na spływ kajakowy, płynęliśmy przez piękne okolice, ale co jakiś czas rzeka okazywała się plażą. I na tej plaży po prostu lud się kąpał. I te dźwięki, które wydają zmasowani ludzie, Polacy, z grillem, z kiełbasą, z brzuchem, z czerwoną, opaloną głową, to jest coś średniowiecznego. To jest coś co mnie przeraża w Polakach. Średniowiecze”.

A ja powiem szczerze, że się pani Przybysz nie dziwię, bo to jest właśnie efekt tego nieustannego atakowania jej biednej głowy raz informacją wywołującą u niej szaloną radość, a raz wisielczą rozpacz, i tak na zmianę, godzina po godzinie, dzień po dniu. W końcu, kto by to wytrzymał i nie zwariował?

 

***

 

A co powiedzieć, gdy do tego nagle dojdzie jeszcze cały ten COVID, te maseczki, tak zwany „dystans społeczny”, a na to jeszcze zostaną nałożone owe godziny dla seniorów? Oto, proszę sobie wyobrazić, że w ostatnich dniach gwiazdą medialnych doniesień na temat pandemii została piosenkarka Edyta Górniak, która, jak się okazuje, związała się ze środowiskami narodowymi i prawdopodobnie pod wpływem ich liderów, ogłosiła że wirus nie istnieje, w szpitalach nie leżą ludzie autentycznie chorzy, lecz „statyści”, a całą tę zarazę wymyślił Bill Gates w celu zdepopulowania ludzkości przy pomocy stworzonej przez siebie szczepionki. Ja oczywiście owej fascynacji opiniami kogoś takiego jak Edyta Górniak nie rozumiem, ale jej słowa wywołały prawdziwą burzę, podczas której wypowiedzieli się zarówno politycy, dziennikarze, artyści, lekarze, prawnicy, a nawet sami chorzy, z których kilku odpowiedziało piosenkarce nawet napisanymi przez siebie wierszami. Doszło wręcz do tego, że pojawiły się propozycje, by Górniak za negowanie pandemii wsadzić za kraty. Przypominam, mówimy o piosenkarce Edycie Górniak. Ona sama zresztą się tym atakiem nie przejęła i wygłosiła potężny manifest, którego pełnej treści tu przytoczyć nie jestem w stanie, ale uważam, że drobny fragment nie zaszkodzi:

Ten nieskończenie piękny, stary Świat rozpada się na Naszych oczach. Co myśmy wszyscy sobie wzajemnie zrobili... (?) Czy możemy jeszcze samych siebie ocalić ?

Mieliśmy 2.000 lat na zrozumienie, czym jest istota życia. Czym jest Dusza Ziemi, która pozwala nam tu żyć i czym w człowieku jest Miłość.

Mieliśmy tyle czasu na zrozumienie, że tylko język Miłości i łagodności może cokolwiek uleczyć, cokolwiek zbudować i ochronić.

Jeśli historia się powtórzy znaczy to, że niczego się nie nauczyliśmy i rozpoczniemy ten sam proces samozniszczenia i samozagłady, jaki znamy z historii Naszych Przodków.

Nie chodzi o to, aby być biernym i uległym lecz o to, aby zrozumieć, że Cud dokonać może się wyłącznie wtedy, kiedy staniemy w obronie Źródła dobra i Miłości. W innym wypadku, to Nie Bóg stanie przy Naszym ramieniu, lecz ktoś inny... A wtedy nastanie koniec człowieka w człowieku

Wciąż powtarzamy te same błędy. My, ludzie inteligentni, mądrzy, pracowici, kreatywni i wrażliwi, którzy dostaliśmy Wolną Wolę nadal nie pojmujemy czym Ona jest. Nadal nie potrafimy właściwie z niej korzystać. Żaden z Nas”.

I co? Zatkao kakao? Na takie dictum nawet Joe Biden ze swoim sztabem szulerów nie pomoże.



 

 

czwartek, 16 kwietnia 2020

Sześć wesołych kawałków na czas pandemii


Ze względu na Święta no i przeciągający się czas zarazy, redakcja "Polski Niepodległej" zażyczyła sobie, by kolejną tablicę wysłać z dużo większym niż zwykle wyprzedzeniem, co spowodowało, że to czym będziemy się dziś bawić, w kioskach pojawi się dopiero za dwa tygodnie. To z kolei powoduje, że to wszystko będzie wówczas zaledwie szarym wspomnieniem. Na szczęście my mamy ten blog, a więc bardzo proszę.


Dzięki zarazie, jaka nami ostatnio zawładnęła, stało się rzeczą znacznie trudniejszą niż kiedykolwiek wcześniej przewidywać, w jakim stopniu to co nam się dziś wydaje i o czym próbujemy rozmawiać, będzie miało jakiekolwiek znaczenie już w paru kolejnych dniach, a zatem tym bardziej Tablica, jaką od pewnego czasu przedstawiam tu czytelnikom „Polski Niepodległej”, skażona jest chorobą ciężkiej doraźności.  Tekst ten piszę w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego, a zatem do jego publikacji zostało nam dobrych parę tygodni, myślę sobie jednak, że nawet jeśli nic z tego co już za chwilę nastąpi nie wytrzyma próby czasu, zawsze będzie można się smutno uśmiechnąć i powiedzieć sobie, że było warto. Weźmy choćby takiego Bartosza Jóźwiaka, a więc kogoś kto dla większości z nas pozostaje kimś kompletnie anonimowym, a tu tymczasem okazuje się, że mamy do czynienia z aktualnym prezesem Unii Polityki Realnej, a więc człowiekiem, który święty ogień realności przejął po takich jej bohaterach jak Janusz Korwin Mike, Stanisław Michalkiewicz, by nie zapominać o znanym nam aż nazbyt dobrze Rafale Ziemkiewiczu. Otóż proszę sobie wyobrazić, że ów dzielny człowiek zabrał głos na Twitterze i oświadczył co następuje:
Minister Szumowski odważył się na największe świństwo. Ukradł nam Święta Zmartwychwstania Pańskiego. Nawet stalinowcy nie podnieśli ręki na takie świętości. Mam skrajny wstręt do takich osób. Im szybciej pozbędziemy się tego człowieka z rządu tym lepiej”.
Ups!

***

Komentarz Jóźwiaka spotkał się z dość jednoznacznymi recenzjami ze strony internautów, mnie jednak najbardziej spodobała się ta, gdzie ktoś zwrócił uwagę na fakt, że skoro przeciwnicy tego rządu uważają, że wystarczy zaledwie jeden z jego ministrów, by postawić na nogi cały Kościół Rzymsko-Katolicki na świecie, na Watykanie zaczynając, a Krasiczynie pod Przemyślem kończąc, to znaczy, że oni się znaleźli w stanie, z którego jedynym wyjściem jest się albo zwyczajnie powiesić, albo przy odrobinie wiary w przyszłość, poszukać dla siebie szansy w uprawie pietruszki z nadzieją, że koronawirus spowoduje ciężki kryzys i jej cena skoczy do 20 zł za kilogram.

***

Mało tego jednak. Otóż wydaje się, że prezes Unii Polityki Realnej uważa – i to uważa publicznie – że w momencie gdy Mateusz Morawiecki wyrzuci z rządu ministra Szumowskiego, będziemy wszyscy mogli już od najbliższej niedzieli pójść normalnie do kościoła i się pobożnie tam udzielać, jak gdyby nigdy nic. A skoro tak, to znaczy, że z nimi – a mówiąc „z nimi” mam na myśli całą znaną nam gromadkę reprezentowaną dziś w wielkiej polityce przez Konfederację i jej kandydata na urząd Prezydenta III RP – jest naprawdę już bardzo słabo. Niemal tak słabo jak z może z aż nazbyt intensywnie eksploatowaną ostatnio kandydatką Małgorzatą Kidawą-Błońską.

Powiem szczerze, że nie mam wiedzy na temat powodów dla których ta nieszczęsna kobieta postanowiła ostatnio włączyć do swoich kampanijnych narracji Bitwę pod Grunwaldem, stało się jednak tak, że ona to uczyniła i przy okazji wywiadu udzielonego „Gazecie Wyborczej” podzieliła się z nami następująca refleksją:
Przecież to też było piękne, że moi pradziadkowie, socjalista Wojciechowski i endek Grabski, przyjaźnili się, a ich dzieci się pobrały. Moja babcia, Zofia Wojciechowska nauczyła mnie, że jeśli ma się spokój i stanowczość, to można wiele zrobić, a przy okazji przejść przez życie tak, żeby nikogo nie zranić. Mojego ojca zawsze śmieszyło, że nasi krewni walczyli po jednej i po drugiej stronie bitwy pod Grunwaldem. Tata to odkrył. A do mnie mówił: ‘Ty jesteś bardziej Wojciechowska niż Grabska’. Czyli bardziej prospołeczna. Odpowiadałam: ‘Dobrze, bo po babci’”.

***

Niedawno trafiłem na czyjś komentarz, którego autor wyznał, że jest mu już nadzwyczaj niezręcznie wyszydzać kolejne postępki Kidawy-Błońskiej, bo to się staje zwyczajnie nieludzkie. I ja to oczywiście rozumiem, natomiast autentycznie nie jestem w stanie pojąć, z jakiej to przyczyny przeprowadzający rozmowę redaktor było nie było, gdzieniegdzie przynajmniej, szanowanego dziennika, w momencie gdy ich kandydatka się aż tak odsłoniła, nie krzyknął: „Pani Małgosiu, to wycinamy”. Czy jest możliwe, że stan o jakim wspomniałem chwilę wcześniej, przy okazji komentowania wystąpienia prezesa Jóźwiaka, rozpanoszył się wśród tego towarzystwa jak sam koronawirus?

***

A przecież są jeszcze artyści. Otóż znani nam aż nazbyt dobrze aktorzy Jerzy oraz syn jego Maciej Stuhrowie, udzielili wypowiedzi dla telewizji TVN24 i pochwalili się następującymi przemyśleniami. Najpierw Stuhr senior:
W związku z rozprzestrzenianiem się pandemii nie potrafię myśleć o wyborach prezydenckich ani zainteresować jakimkolwiek programem jakiegokolwiek kandydata. To jest ode mnie strasznie daleko. Uważam, że większość obywateli tak myśli. Tylko dlaczego przedstawiciele władzy nas w tym mamią, okłamują, mówią, że to ważne i potrzebne dla stabilizacji politycznej kraju? Przecież jak nic się nie zmieni, to dalej będzie jakaś stabilizacja. Te same władze będą u władzy. W stanie wojennym to przynajmniej wiedziałem, że wzięli nas wszystkich za gardło. A tutaj jeszcze się udaje, że to dla naszego dobra. A to nie jest dla naszego dobra”.
Po seniorze zabrał głos junior i było wprawdzie krócej, ale za to jeszcze zabawniej:
Naszła mnie taka groteskowa, humorystyczna myśl, to taki śmiech rezygnacji. Pomyślałem sobie: a niechże oni sobie zrobią te wybory, niech sobie wybiorą tego swojego Andrzeja. Niech nam dadzą święty spokój. Nie pójdę na wybory, jeżeli odbędą się w maju, bo życie mi miłe. Nie pozwolę mojej rodzinie iść. A oni niech sobie go wybiorą”.
I ja oczywiście szalenie kibicuję panu Maćkowi i jego bliskim, by pod żadnym pozorem nie ulegli temu kłamstwu i nie daj Boże do wyborów poszli, natomiast zastanawiam się mocno, dlaczego jeszcze prezydent Duda razem z premierem Morawieckim nie przyczepili sobie do nosa czerwonych kulek, na głowy nie założyli czapek Świętego Mikołaja i nie wystąpili w telewizji, ostrzegając wszystkich wyborców przed pójściem do wyborów ze względu na groźbę utraty życia. Tak zwany antypis uznałby to za kolejny argument za bojkotem, zwolennicy obecnego prezydenta natomiast wiedzieliby że to jest bardzo śmieszny żart i tym bardziej zrobiliby to co do nich należy. W efekcie, Andrzej Duda wygrałby kolejną kadencję z wynikiem 90 procent, a my moglibyśmy wreszcie przestać się zajmować tym ciągnącym się już aż nazbyt długo nieszczęściem.

***

A trzeba przyznać, że to się już naprawdę robi męczące. Oto jeden z nich, jedna z głównych twarzy kiedyś stacji Polsat, a dziś Wirtualnej Polski, Marek Kacprzak i jego refleksja zamieszczona na Twitterze, który ostatnio robi wrażenie szafotu, na którym kończą swój publiczny żywot kolejne gwiazdy zarówno mediów jak i polityki:
181 zgonów na dziś. To prawie tyle co 96”.
My oczywiście moglibyśmy natychmiast poinformować o aktualnej liczbie zmarłych w wyniku koronawirusa Amerykanów i zestawić ją z wynikiem wciąż rok w rok przeżywanego przez cały świat ataku na World Trade Center, nas jednak bardziej interesuje to, co Kacprzak miał do powiedzenia, gdy za swoje zidiocenie został zbesztany przez innych użytkowników Twittera. Oto wyjaśnienie, jakiego nam udzielił:
Tak. Zestawiłem liczbę ofiar Cividu i tragedii. Nie miałem złych intencji. Widzę, że zbyt dużo osób źle go odebrało. Jako prowokację, czy kpiny z tragedii. Absolutnie nigdy z tragedii nie kupiłem, ani tym bardziej z jej ofiar. Przepraszam jeśli ktoś się poczuł urażony”.
Oczywiście to jest wciąż ten sam rodzaj upadku, ja jednak widzę w tym tunelu pewne światełko. Otóż pamiętam jak wiele lat temu prezydent Lech Kaczyński ogłosił ogólnonarodową żałobę po śmierci 26 pielgrzymów, którzy wracali do Polski z Sanktuarium Matki Boskiej w La Salette, i ich autokar runął z mostu w 15-metrową przepaść doliny rzeki Romanche, a następnie stanął w płomieniach. Wtedy to, niewykluczone że i sam redaktor Kacprzak szydził z Prezydenta, że robi cyrk ze śmierci 26 osób, podczas gdy znacznie więcej ginie w wypadkach na polskich drogach w zwykłych wypadkach samochodowych. Wtedy akurat nikt za nic nie przepraszał. Dziś owszem. A to wskazuje na pewien postęp.
I to jest wiadomość bardzo optymistyczna.





wtorek, 24 września 2019

Pięć krótkich kawałków na pożegnanie lata


No i minął nam kolejny miesiąc, a wraz z tym nadeszła kolej na nowy odcinek „Wezwanych do tablicy”, a więc krótkich kawałków, które publikuję w miesięczniku „Polska Niepodległa”. Życzę miłej zabawy.


Sytuacja na publicznej scenie tak się nam w tych dniach ułożyła, że nie pozostaje mi nic innego jak dzisiejszy odcinek „Wezwanych do tablicy” poświęcić tak zwanym „świrom”.  Żeby temat wprowadzić z odpowiednim przytupem, zacznę może od świra nr 1, a więc popularnego aktora Wojciecha Pszoniaka. Otóż, jak już większość z nas wie, w Sieci ukazała się seria spotów, w których mniej lub bardziej znane gwiazdy salonów III RP zachęcają Polaków do udziału w zbliżających się wyborach hasłem „Nie świruj, idź na wybory”. Co jednak tu najbardziej interesujące, owa zachęta jest skonstruowana w taki sposób, że zanim zostanie wypowiedziane kluczowe wezwanie, każdy kolejny aktor zachowuje się, jak osoba z poważnym psychicznym oraz fizycznym defektem, czyli jak choćby ów chłopak zawleczony przez swoją mamę na inwalidzkim wózku  w ramach niedawnego protestu w Sejmie, czyli jak ów – w rozumieniu autora pomysłu –  kampanijny „świr”.
Kiedy w reakcji na ten idiotyzm w mediach rozpętało się piekło, głos zabrał rzeczony Pszoniak, tłumacząc, że on w ogóle nie rozumie o co te do niego pretensje, bo przecież wszyscy znamy słynne zdjęcie Alberta Einsteina, gdzie ten wystawia język i nikt mu nigdy nie zarzucał, że szydzi z osób kalekich.
Otóż panie Pszoniaku! Niech Pan wreszcie zrozumie, że nikt nigdy nie będzie kierował jakichkolwiek pretensji do Pana, i nikt też nigdy nie będzie od Pana wymagał niczego innego ponad to, by Pan z talentem odgrywał scenki przed kamerą, najlepiej tak, byśmy się wszyscy mieli okazję pośmiać. Pretensje są do tych, którzy napisali Panu tę rolę i za jej wykonanie Panu zapłacili. Niech się Pan zastanowi, jakie można mieć żale do zwykłego pajaca?

***

Świrem nr 2 zostaje w tym miesiącu słynna trójmiejska tramwajarka Henryka Krzywonos. Otóż owa kobiecina wystąpiła na briefingu prasowym z jednym z młodych Wałęsów i poskarżyła się na program 500+. Otóż chodzi o to, że ona ostatnio dużo jeździ po polskich wioskach, gdzie, jak wszyscy wiemy, ludzie się mnożą jak króliki, i ze smutkiem zauważa, że tam nikt nie pracuje, bo wszyscy żrą za otrzymywane od Państwa pięćsetzłotowe banknoty. Proszę posłuchać:
Jakieś pieniądze ludzie dostali i zapomnieli o całym świecie, wpadły im pieniążki do kieszeni. Z drugiej strony wielu Polaków nie pracuje z tego względu. Na wsiach, na których jestem bardzo często obecna, ludzie porzucili pracę, nikt nie zbiera truskawek, nikt nie wychodzi do robienia prac polowych, bo uważają, że to starczy. To się odbija na dzieciach.
A ja sobie myślę, że to właściwie ciekawe, że do udziału we wspomnianej kampanii ze świrami nie zatrudniono pani Heni. Czyż to by nie było piękne, gdyby ona stanęła przed kamerą, wygłosiła powyższy tekst o truskawkach i pracach polowych, a potem z poważną miną wycedziła: „Nie świruj, idź na wybory”? Może wtedy przynajmniej w Gdańsku wreszcie by ludzie ruszyli siedzenia i zagłosowali przeciwko tym, którzy ich od lat tak strasznie robią w trąbę.

***

A propos robienia w trąbę, przedstawiam Państwu świra nr 3, czyli Romana Giertycha, który oto właśnie skierował list do polskich przedsiębiorców o następującej treści:
Apeluję do wszystkich przedsiębiorców, a szczególnie do właścicieli małych i średnich firm o ustanowienie w swoich firmach specjalnej premii wyborczej wypłacanej już tydzień po wyborach, o ile oczywiście obecna partia rządząca nie będzie miała większości pozwalającej na sformowanie rządu”.
To co ten człowiek wymyślił świadczy moim zdaniem o dwóch rzeczach. Pierwsza to ta, że on z tej rozpaczy, w jaką wpędziły go przedwyborcze sondaże, ześwirował w sensie dosłownym, i to jest konstatacja w sumie smutna. Ale jest coś w tym jednak wesołego. Otóż mam na myśli widok Giertycha, jak tydzień po wyborach – oczywiście, dzięki sprowokowanej przez siebie obywatelskiej aktywności pracowników, przegranych przez Prawo i Sprawiedliwość – rusza w Polskę i w każdej kolejnej firmie sprawdza, czy ową premię otrzymali tylko ci, co głosowali na Koalicję Obywatelską, czy może tam się też zaplątali jacyś ukryci naziści.

***

Skoro o nazistach mowa, przed nami świr numer 4, czyli artysta filmowy i teatralny Jerzy Stuhr. I niech nikt nie myśli, że ja mam jakieś podejrzenia w stosunku do tego zacnego człowieka. Wręcz przeciwnie. Otóż, jak się dowiadujemy, on postanowił stanąć na czele walki z narodowo-socjalistycznym rządem PiS-u podejmując próbę doprowadzenia go do bankructwa, a więc w konsekwencji do zejścia z politycznej sceny. Jak on tego dokona? Otóż procesując się z Państwem Polskim w sądzie w związku z cierpieniami, jakich on doznaje każdego wręcz dnia, wdychając emitowane przez owo Państwo zanieczyszczenia. I znów oddajmy głos samemu świrowi, tym razem jednak w formie możliwie wiernej parafrazy jego wystąpienia w sądzie:
Z powodu zanieczyszczenia powietrza cierpię na problemy górnych dróg oddechowych, a przez fakt, że przeszedłem chorobę nowotworową znajduję się w grupie podwyższonego ryzyka. Odczuwam coraz bardziej trud wykonywania zawodu. Gdy wychodzę na scenę, boję się, że z powodu wywołanego przez smog kaszlu będę musiał przerwać przedstawienie. A nie mogę odmówić udziału w spektaklu nawet gdy w mieście obowiązuje alert smogowy. Nie ma rady, trzeba iść i grać, bo ludzie zapłacili za bilety. Nawet zwolnienia lekarskie wkładamy do kieszeni, żeby nie robić kłopotów telewizji”.
A ja sobie tak myślę, że kiedy weźmiemy pod uwagę poziom zawodowy Jerzego Stuhra i jego duszących się polskim smogiem kolegów, może nie byłoby złym pomysłem, gdyby Polskie Państwo poszło z nimi wszystkimi na taką ugodę, że oni wszyscy od dziś wycofują się z działalności publicznej, a premier powoła do istnienia specjalny fundusz, z którego oni będą do śmierci otrzymywać emerytury. Niechby nawet w wysokości przysługującej do niedawna byłym pracownikom SB. Że to by była zbyt duża rozrzutność? Wcale nie koniecznie. Przede wszystkim, dzięki pracy rządu, możliwości mamy całkiem spore, no a poza tym, czyż korzyści płynące z tego, że oni by się wreszcie zamknęli, nie byłyby dla środowiska naturalnego wręcz zbawienne?

***

Na koniec chciałbym do miana świra miesiąca nominować jeszcze jedną osobę, jednak mam tu pewien kłopot. Otóż mój kandydat jest już bardzo zaawansowanym staruszkiem i nie bardzo wiem, czy mi wypada. Jednak po dłuższym zastanowieniu postanowiłem trzymać się oryginalnego planu, a to z tego względu, że gdybym owego człowieka tu potraktował wyjątkowo, to mógłbym przez środowiska walczące o przestrzeganie zasad politycznej poprawności, zostać oskarżony o tak zwany „ageism”, czyli o dyskryminację ze względu na wiek. A ponieważ chcę tego uniknąć, przedstawiam Państwu prof. Adama Strzębosza, świra nr 5, który w tych dniach skierował do premiera Morawieckiego list otwarty, w którym zaapelował do niego o wyrzucenie z rządu ministra Ziobry. A było tak:
W sposób stanowczy i zdecydowany zwracam się do pana o odwołanie pana ministra Zbigniewa Ziobry ze stanowiska ministra sprawiedliwości i to nie tylko dlatego, że pod jego bokiem działała grupa właściwie przestępcza, bo ujawniająca tajne materiały personalne i dokonująca hejtu o znamionach zniesławienia, na której czele stał wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak, którego pan powołał. Pan minister Ziobro odpowiada za nominacje na wysokie stanowiska sędziowskie często ludzi sfrustrowanych, gotowych na wszelkie kompromisy moralne dla uzyskania wysokich stanowisk. Proszę pana premiera o możliwe niezwłoczne odwołanie pana ministra Zbigniewa Ziobry ze stanowiska ministra sprawiedliwości. Przecież jest pan historykiem, a historia tego panu nie zapomni”.
Właściwie treść tego listu komentuje się sama, ja jednak mam tu pewne wątpliwości co do oryginalnego autorstwa. Otóż styl tej przemowy robi wrażenie parodii tego co dawniej kursowało w publicznej przestrzeni jako „przemówienia towarzyszy”. Proszę zwrócić uwagę na zakończenie. Ileż tam jest możliwości! „Przecież jest pan inżynierem i wie pan, jak się buduje, a nie burzy”; „Przecież jest pan lekarzem i zna pan zasadę ‘po pierwsze nie szkodzić’”; „Przecież jest pan nauczycielem i wie pan, czym jest odpowiedzialność wobec tych, których pańskiej opiece powierzono”; „Przecież jest pan aktorem i wie pan, że trzeba grać rolę, którą panu przeznaczono”... Ups! Coś nie wyszło, a więc kończmy z tym wstydem.




środa, 12 grudnia 2018

Siedem krótkich kawałków w paskudnym mokrym śniegu


Dziś może przedstawię kolejną część swoich krótkich kawałków z cyklu „Wezwani do tablicy”, które publikuję raz na dwa tygodnie w piśmie Piotra bachurskiego „Polska Niepodległa”. Bardzo polecam.



Kto chce wierzyć, niech wierzy, kto nie, niech spędza dzień w spokoju, faktem jest jednak to, że do jakże licznej już grupy komentujących politykę celebrytów dołączyła siostra Irena, skądinąd znana jako Krzysztof Materna, konferansjer i komik. Pojawił się zatem na scenie Krzysztof Materna i natychmiast ogłosił co następuje:
Wie pan, wszedłem już w tryb asertywności w stosunku do tego, co się dzieje, bo denerwowanie się i antagonizowanie nic mi nie daje. W związku z tym ani się swoich poglądów nie wstydzę i wyrażam je tam, gdzie mogę, ani nie robię tego w sposób nienawistny. Bardziej z pewnego dystansu. Nie jestem bojownikiem, nie uważam się za eksperta gospodarczego ani za kogoś, kto ma we wszystkim rację. Oczywiście mam wiele pretensji do tych, którzy rządzą naszym krajem.
O kłamstwo, obłudę, cynizm, arogancję, chęć zemsty. O wszystko to, co jest takie straszliwie prymitywne, mimo że wiem, iż polityka polega także na oszustwie. Najbardziej się jednak dziwię, że tylu ludzi w Polsce jest tak naiwnych, iż dają sobą manipulować”.
Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że kogoś, kto zaczyna swoją wypowiedź od zapewnienia, że w nim nie ma za grosz nienawiści, należy traktować ze zdwojoną ostrożnością, niemniej ta eksplozja wściekłości robi nawet na mnie wrażenie. Pomyślmy bowiem, jaki to jest niezwykły zestaw: z jednej strony nie znający nienawiści Materna, z drugiej ludzie kłamliwi, obłudni, cyniczni, aroganccy i kipiący pragnieniem zemsty, a z boku my - banda naiwnych durniów, pozwalających sobą manipulować.

***

Jak się jednak okazuje, Krzysztof Materna ma wszelkie powody, by się denerwować. Jak nam wyjaśnia w tym samym wywiadzie, jego ból wynika z tego, że mu autentycznie pęka serce ze zmartwienia, jak jego dzieci, które „wchodzą obecnie w dorosłe życie będą się miały w tej Polsce która jest taka, jaka jest”.
No, doprawdy chciałbym bardzo, lecz nie wiem, jak mogę pocieszyć naszą gwiazdę. Znalazłem jednak ostatnio zupełnie niezależnie dwie informacje, które być może przyniosą jakąś pociechę. Oto okazuje się, że w 2016 roku do Krzysztofa Materny zgłosił się dziennikarz, 49-letni Jacek Bazan i oświadczył, że jest nieślubnym synem Materny. Materna senior zrobił odpowiednie badania i okazało się, że Bazan faktycznie jest jego dzieckiem, co tatuś przyjął z radością, bo zawsze jest dobrze dowiedzieć się, że ma się syna. Mało tego, jak podają media, również córka Materny wystąpiła publicznie i to w sukni, która odsłaniała jej pępek i - pardon me french - cycki, i to jej przyniosło ogólnopolską sławę, co również powinno cieszyć dumnego tatę, bo cóż jest piękniejszego niż to, że dzieciom się powodzi?
W tej sytuacji jednak mam radę dla konferansjera Materny. Niech on się aż tak bardzo nie martwi. Dzieci z pewnością sobie dadzą radę. Nawet wśród ludzi kłamliwych, obłudnych, cynicznych i aroganckich.

***

Ja wiem, że to wygląda trochę głupio, kiedy inspiracją dla dzisiejszego odcinka „Wezwanych do tablicy” staje się nagle ktoś na miarę Krzysztofa Materny, zapewniam jednak, że już kończę. Rzecz w tym jednak, że we wspomnianym wywiadzie, Materna, próbując nam pokazać, jaki jest młody, otwarty, pełen pozytywnych wibracji, mówi tak:
Wie pan, czasem czuję się, jakbym miał lat 40, a kiedy indziej nawet 30. Mam absolutnie młody stosunek do świata. Jestem tego świata ciekawy i staram się go rozumieć. Lubię młodą twórczość. Słucham Dawida Podsiadły, Organka, Taco Hemingwaya. Współpracuję z Jimkiem, utalentowanym kompozytorem i dyrygentem młodego pokolenia, świetnie się z nim rozumiem, lubię posłuchać kunsztu śpiewającego Mariana Opanii. Chodzę i do teatru Krystyny Jandy, i jestem zafascynowany teatrem Warlikowskiego”.
Przepraszam bardzo, ale w momencie gdy na tej liście pojawił się teatr Krystyny Jandy, to mi już zabrakło argumentów. W sumie jednak ciekawe, że Krzysztof Materna nie wspomniał przy okazji o sztuce aktorskiej Anny Nehrebeckiej.

***

A propos aktorów, jak wiele wskazuje, „Gazeta Wyborcza” już wkrótce ogłosi kolejną żałobą narodową - a z pewnością nie ostatnią w tych latach - bo, jak się dowiadujemy, w bardzo cięzkim stanie przebywa w szpitalu dziś już niemal 90-letni Kazimierz Kutz, mistrz hejtu, który tak zgrabnie ukształtował naszą dzisiejszą rzeczywistość,  i różnego rodzaju fan cluby wbitnego reżysera i polityka wzywają do wsparcia wybitnego syna Ziemi Śląskiej w trudnych chwilach. W jaki sposób to mamy robić pozostaje zagadką, natomiast ja tu dziś się zastanawiam, jak sobie poradzi w tej nowej sytuacji redakcja regionalnego wydania „Gazety Wyborczej”. Z tego co miałem okazję zaobserwać, dotychczasową sprzedaż na Śląsku nakręcał im cotygodniowy felieton mistrza Kutza, no a kiedy jego zabraknie, to kto tam się pojawi? Krzysztof Materna, czy Anna Nehrebecka?

***
A może nie trzeba nam mierzyć tak nisko i wypadałoby postawić na samego Romana Giertycha. Może to on, kiedy już opadnie kurz, zostanie felietonistą katowickiego wydania „Gazety Wyborczej”? Skąd taka myśl? Otóż powrócił ów dzielny mąż na czołówki medialnych doniesień w związku z próbą dealu między bankierem Czarneckim, a państwowym urzędnikiem Chrzanowskim i w ramach zwykłej propagandowej napieprzanki między stronami, ni stąd ni z owąd okazało się, że zawodowy sukces Giertycha opiera się wyłącznie na tym, że on jak nikt inny potrafi każdą przegraną sprawę wpędzić w taki bałagan, że ci biedni sędziowie nie są w stanie nawet wydać z siebie jęku. Cóż za tem ów biedaczek będzie miał do powiedzenia, kiedy już polskie sądy zaczną działać? To już tu naprawdę pozostaje felieton dla lokalnego dodatku do „Wyborczej”.

***

Proszę sobie wyobrazić, że gdy myśmy się tu zastanawiali, kogo obsadzić w roli pierwszego felietonisty „Gazety Wyborczej”, gdy natura zgłosiła się po swoje i nie wiadomo było, czy trafi na Annę Nehrebecką, czy Romana Giertycha, dotarła do nas wiadomość, że prezes Kurski uznał wreszcie, że Wojciech Cejrowski jako pierwsza twarz TVP to obciach i wstyd i Cerjrowskiego wystawił za drzwi. Media donoszą, że poszło o dwie wypowiedzi Cejrowskiego na temat prezesa Kaczyńskiego. W przypadku pierwszej pan Wojtek stanął w obronie dzieci poczętych, a Jarosława Kaczyńskiego ustawił na pozycji współczesnego Heroda, natomiast w drugim wypadku zaprotestował przeciwko sposobowi, w jaki wspomniany Jarosław traktuje kobiety i zaproponował by ktoś w związku z tym nakładł mu po pysku.
Otóż myśmy tu mieli na Cerjrowskiego oko już od pewnego czasu, więc te dwa ostatnie wybryki nie powinny nas jakoś szczególnie zaskakiwać, jednak przyznaję, że to co widzimy to jest naprawdę coś, a w tej sytuacji wypada nam tylko prezesowi Kurskiemu pogratulować szybkosci reakcji. Co do samego Cejrowskiego, życząc oczywiście bardzo długiego życia Kazimierzowi Kutzowi, proponuję, jak już się pewnie większość czytelników domyśla, by ten jak najszybciej aplikował do Agory w sprawie tej roboty. Dopóki żyje Soros.

***

No i proszę, kiedy wydawało się, że już powiedziane został wszystko, pojawił się ów Soros. A z nim tekst z „Gazety Wyborczej”, która, jak wiemy została ostatnio postawiona przez niego na nogi. Oto w nadzwyczaj prześmiewnym tekście zatytułowamnym „Ujawniamy! Kim naprawdę jest George Soros”, redaktor podpisujący się nazwiskiem Michał Gostkiewicz wyjaśnia, że akcje Agory Soros odkupił od przejmowanego akurat przez Prawo i Sprawiedliwość PZU. Co z tego wynika, wyjaśnienie jak na mój rozum jest zbyt skomplikowane, to co natomiast zrozumiałem do końca, to ten fragment:
Mesjasz? Geniusz? Hochsztapler? Szczodry społecznik? Prawdziwy demokrata? Cyniczny cwaniak? Problem z Sorosem polega na tym, że jest w nim wszystkiego po trochu. Z konglomeratu twarzy i wcieleń węgierskiego finansisty wyłania się twardy gracz, który ma tyle pieniędzy, że inwestuje je w to, na co ma ochotę. A on akurat ma ochotę inwestować w media i organizacje pozarządowe. W demokrację. I robi to - jak wskazuje jego życiorys - najwyraźniej nie tylko dlatego, że mu się to po prostu opłaca”.
Swoją drogą, za tego hochsztaplera, ktoś tam będzie musiał polecieć.


Gdyby ktokolwiek miał do mnie jakąś sprawę, również w sprawie książek, podaję swój adres mailowy: k.osiejuk@gmail.com.

poniedziałek, 26 listopada 2018

Parę krótkich kawałków na koniec jesieni


Wiem, że jest trochę jeszcze wcześnie, ale wydarzenia przyspieszają tak, że moje komentarze z „Polski Niepodległej” są już często zdezaktualizowane w momencie, gdy ów fantastyczny twutygodnik trafia do kiosków, a co dopiero przy dodatkowym tygodniowym przesunięciu.W tej sytuacji zacznę ten tydzień od kolejnego odcinka „Wezwanych do tablicy” i mam nadzieję, że będzie dobrze.



Zwykle jest tak, że te nasze wesołe refleksje na tematy różne staram się rozpoczynać zgodnie z zaleceniem mistrza Hitchcocka, by każda akcja zaczynała się od wielkiego wybuchu, po czym atmosfera ma się stopniowo zagęszczać i w związku z tym na pierwszy plan niezmiennie wysuwa się ktoś co najmniej tak zanczący jak Donald Tusk, Krystyna Janda, Daniel Olbrychski, czy sam przewodniczący Wałęsa. Tym razem jednak nie mogę się powstrzymać, by już na samym początku przedstawić Czytelnikom osobę praktycznie anonimową, która w poświątecznym zamieszaniu wrzuciła na Facebooka rysunek wykonany rzekomo przez siedmioletnią córeczkę polskich faszystów, o imieniu Zosia, na którym widać mamę, tatę, Zosię, oraz jej braciszka w wózeczku, z białoczerwonymi flagami, jak wśród petard demonstrują umiłowanie Ojczyzny pod takimi hasłami, jak: „Śmierć wrogom Ojczyzny”, czy „Jebać Żyda”. Ponieważ mimo starań autorki, by obrazek wyglądał jak najbardziej naturalnie, internauci nie dosyć, że natychmiast zorientowali się, że to jest prowokacja, to jeszcze pojawiły się głosy, że tego typu fejk być może podpada pod kodeks karny. W tym momencie nasza wesoła artystka wpadła w popłoch i najpierw błyskawicznie uruchomiła na Facebooku stronę pod tytułem „Rysunki Zosi”, gdzie szybciutko zamieściła całą serię podobnych obrazków, tym razem już podpisanych swoim nazwiskiem, a potem, czując że to nic nie da, wszystko skasowała i dzis pewnie siedzi przerażona wśród swoich przyjaciół z Komitetu Obrony Demokracji i wszyscy się zastanawiają, co to teraz będzie.
A ja sobie myślę, że cokolwiek byśmy powiedzieli o naszej prawicy, to nie wyobrażam sobie, by ktoś z nas okazał się aż tak głupi, by zrobić coś podobnego, tyle że z hasłami w rodzaju: „Śmierć Kaczyńskiemu”, „Przyłączyć Polskę do Niemiec”, „Wystrzelać księży-pedofilów” i udawać, że to jest świat widziany oczami dziecka nowoczesnych Europejczyków.
Czy to możliwe, że w skrajnej desperacji zanikają czynności mózgu?

***

A nie ulega wątpliwości, że wielu z nich, po pierwszej fali radości z powodu rzekomej klęski Prawa i Sprawiedliwości w wyborach samorządowych, desperacja zdecydowanie złapała za gardło i nie chce puścić. Weźmy choćby wspomnianego już wcześniej Donalda Tuska, który zamiast ze swoimi brukselskimi mentorami świętować w Paryżu zakończenie I Wojny Światowej, przyjechał do Łodzi, gdzie podczas tak zwanych Igrzysk Wolności popisał się swoją wiedzą hiistoryczną i poinformował świat, że kiedy marszałek Piłsudski w roku 1920 ruszył na Moskala, robił to „de facto bronił wspólnoty Zachodu, wspólnoty wolności”. Nie wolnej Polski, ale europejskiej wspólnoty. Ja wiem, że o Piłsudskim można różnie mówić i często bardzo słusznie, ale to, że on był europejskim kosmopolitą mogło się wyrodzić tylko pod tą rudą, wyłysiałą kępką i to właśnie w stanie już najwyższej desperacji. Przepraszam bardzo, ale odnoszę wrażenie, że już nawet Lech Wałęsa bardziej się kontroluje.

***

A jemu też przecież łatwo nie jest. Otóż korzystając z tego, że Polacy uroczyście świętowali odzyskanie niepodległości, wystąpił pan Bolesław na swoim facebookowym profilu i wyjaśnił zainteresowanym powody swojej nieobecności podczas Marszu: „Nie mogłem brać udziału w większym zgromadzeniu z okazji 100 letniej rocznicy. Widząc co się dzieje w Ojczyźnie musiałbym zachęcić do natychmiastowych działań przeciw. Propozycja ta na pewno byłby zwycięska ale kosztowałaby za dużo”. No, no! Jakiż to dobry człowiek z pana Bolka. Wyobrźmy sobie, czegośmy dzieki jego opanowaniu uniknęli. Idzie ten trzystutysięczny tłum, nagle przed nimi staje On i wzywa do „natychmiastowych działań” przeciwko faszystowskiej władzy. Przecież to byłaby istna rzeź podczas której ariegarda marszu splynęłaby krwią. On nie mógł do tego dopuścić. A przecież powodów do działań jest wystarczająco dużo. Weźmy chocby świeżo postawiony na Placu Piłsudskiego pomnik prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Znów mówi On: „Nie można się zgodzić na to by bezcześcić plac stawiając takiej miernocie pomnik. Człowiekowi skazanemu prawomocnym wyrokiem sądu za pomówienia i kłamstwa”.
Teraz już naprawdę nie wiem, czy słusznie oceniłem Donalda Tuska, stawiając go niżej Lecha Wałęsy, noa le sami Państwo widzą, że iskrzy nadzwyczaj mocno.

***

Wiem natomiast doskonale, jakie to pomówienia i kłamstwa miał na myśli nasz bohater, a objasnił nam to znakomicie jak zwykle na swoim Facebooku:
Wyznaczam 250 000zł nagrody ( które zamierzam wypłacić przy pomocy moich sympatyków) dla świadka który brał udział w perfidnej prowokacji wrabiającej mnie w agenturalną działalność i dostarczy niepodważalnych dowodów wykazujących kto za tym stoi. Moim zdaniem to bracia Kaczyńscy wykorzystując panią Kiszczak i podrobione przez SB dokumenty, przy pomocy takich ludzi jak Gwiazda, Cenckiewicz i Wyszkowski próbują na siłę zrobić ze mnie agenta i wmówić Polakom kłamstwa na mój temat. Prawdę o moich działaniach w latach 70 tych znajdziecie w książce ‘Wałęsa"’ wydanej bez mojej wiedzy i zgody przez Wydawnictwo Morskie w 1981r. zanim bracia Kaczyńscy, Wyszkowski, Gwiazda i Cenckiewicz dla swoich egoistycznych korzyści politycznych zaczęli zakłamywać fakty i niszczyć fenomen zwycięskiej walki jaką wtedy stoczyliśmy”.
Kiedy przeczytałem te słowa, w pierwszej chwili pomyślałem, że pójdę śladem jednego z organizatorów Marszu Niepodległości, który w reakcji na wyznaczoną przez policję pieniężną nagrodę za wskazanie osoby puszczające podczas Marszu race, zgłosił swojego kumpla z ONR-u i natychmiast poprosił o pieniądze, zgloszę się do Lecha Wałęsy z przyznaniem, że to ja brałem udział w owej „perfidnej prowokacji” i dostarczę niepodważalnych dowodów na to, że za tym stoi Sławomir Cenckiewicz, a 250 tys. przydadzą mi się zdecydowanie. Wciąż się jednak waham, bo nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tym „wypłacaniem przy pomocy sympatyków”. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, by Donald Tusk dał mi choćby jedno euro.

***

Widzę nagle, że obiecałem, ze atmosfera się będzie zagęszczać, a tu tymczasem wciąż, jeśli nie Tusk, to Bolek. Już się poprawiam. Otóż proszę sobie wyobrazić, że polscy europejscy parlamentarzyści zwrócili się do władz w Brukseli z projektem rezolucji, wzywającej „Komisję Europejską do zapewnienia dokładnych kontroli procedur i praktyk stosowanych przez Niemiecki Urząd ds. Dzieci i Młodzieży (Jugendamt) pod kątem ich niedyskryminacyjnego charakteru w zakresie sporów dotyczących rodzin międzynarodowych”. I oto w momencie, gdy wszystko rozwijało się w miarę pomyślnie, do akcji wkroczyła poslanka Platformy Obywatelskiej Julia Pitera i jak najbardziej skutecznie zgłosiła poprawkę, z jednej strony wykreślającą ów apel, a z drugiej stwierdzającą, że „w 2011 roku, gdy Komisja Petycji przeprowadziła wizytę rozpoznawczą w Niemczech, nie znaleziono wówczas przesłanek do stwierdzenia, że niebędący Niemcami rodzice w małżeństwach międzynarodowych są przedmiotem jakiejkolwiek dyskryminacji ze strony niemieckiego Urzędu ds. Dzieci i Młodzieży (Jugendamt)”.
Jako że wielokrotnie mieliśmy okazję odbierać informacje na temat tego, w jaki sposób działają owe Jugendamty i były to zawsze informacje autentycznie porażające, powstaje pytanie, czy za gestem Pitery stoi szaleństwo czy metoda. Otóż przy moim wyjątkowym braku zaufania do intelektualnej sprawności pani posłanki, tym razem mam silne podejrzenie, że tu ona wiedziała dokładnie, co robi. I tylko mam nadzieję, ze przyjdzie czas, gdy uda się znaleźć sposób, by z niej pewne informacje wydusić.

***

No i masz. Miało być jedynie gęściej, a zrobiło się zwyczajnie straszno. W tej sytuacji dla odzyskania oddechu i być może nawet lekkiego uśmiechu, informacja naprawdę zabawna. Otóż, jak doniosły media, dziennikarze tefauenowskiego Superwizjera, Bertold Kittel, Anna Sobolewska i Piotr Wacowski, autorzy niesławnego reportażu "Polscy neonaziści", w którym zaprezentowali całemu światu, jak polscy naziści świętują gdzieś w lesie urodziny Adolfa Hitlera, zostali laureatami nagrody Radia ZET. Rzecz w tym, że jak się ostatnio wysypało, ów reportaż od początku do końca był zamówioną przez wspomniany Superwizjer ustawką. Sprawa jest aktualnie sprawdzana przez prokuraturę, pętla wokół tych cwanych karków się zaciska, a Radio ZET przyznaję im nagrodę za reportaż roku. No, no! To dopiero będzie zabawa, jak w tej sprawie zapadną wyroki i trzeba będzie wszystko odszczekiwać. Szkoda tylko, że wtedy już prawdopodobnie tego strasznego TVN-u już dawno nie będzie.

Jak zawsze namawiam wszystkich do kupowania moich książek. Adresy każdy kto będzie chciał z pewnością znajdzie. Dziękuję za uwagę.


  

wtorek, 30 października 2018

Nowa tablica na pożegnanie października


Czas biegnie tak szybko, że ani się obejrzałem, a tu wypada wrzucić kolejny odcinek „Wezwanych do tablicy”. Powinno być wesoło. Zapraszam.      


Wybory już za nami, my pisowska szarańcza, jak się domyślam, pisząc ten tekst jeszcze przed głosowaniem, wyszliśmy z nich z tarczą, a ja się już tylko zastanawiam, jak wpływ na ten wynik miało uaktywnienie się pod koniec kampanii najwybitniejscych przedstawicieli polskiego teatru i filmu. No bo proszę sobie wyobrazić sytuację, gdzie Polacy drapią się po swoich biednych głowach zastanawiając się, na kogo tu głosować, a na to wychodzi do nich aktor Jerzy Łukaszewicz i informuje ich, że ponieważ są „niedouczeni, wystaje im słoma z butów, są megalomanami, mają problem z porozumiewaniem się z innymi”, dają się uwodzić takim ludziom, jak Jarosław Kaczyński. Ja oczywiście rozumiem, że Łukaszewicz, podobnie jak większość jego znajomych, Polską i Polakami gardzi, i to jest u nich stan zupełnie naturalny. Chciałbym jednak temu dziwakowi przypomnieć, że czas kiedyśmy się tu wszyscy zachłysnęli Europą, kapitalizmem i paszportem w każdym domu, już dawno minął i dziś jest moda na Polskę właśnie, nawet za cenę wspomnianej słomy. Dziś ludzie, choćby i najmniej zainteresowani polityką, dobrze wiedzą, że największy wstyd to nie jest już wychodząca z butów słoma, lecz choćby gołe kostki Kuby Wojewódzkiego. Choćby one.

***

Tu jednak być może ciekawsze od tej słomy było to, co Olgierd Łukaszewicz miał do powiedzenia na temat rzekomego braku niedouczenia wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nauki, jakie pobierał w swojej młodości Olegierd Łukaszewicz i ludzie, których on szanuje, to nauki nie byle jakie, natomiast bardzo byłbym ciekawy dowiedzieć się co się z tą ich mądrością stało na przestrzeni lat, że taka choćby Krystyna Janda nieustannie demonstruje tak dramtatyczny brak inteligencji, że to zaczyna rodzić podejrzenia wobec całej, że tak to ujmę, korporacji. Osoby, które spędzają część swojego czasu w Internecie wiedzą zapewne, że jakieś dwa lata temu pojawiło się w Sieci zmanipulowane zdjęcie słynnego caritasowskiego „okna życia” w Radomiu, gdzie zamiast oryginalnego apelu „Mamo, pozwól mi żyć”, pojawiła się informacja, że „dzieci z wadami genetycznymi” nie będą przyjmowane ze względu na „brak chętnych do adopcji”. Lata minęły, żart się odpowiednio zestarzał, kurz opadł, a tu nagle owo zdjęcie znów zawładnęło wyobraźnią części internautów, w tym, owszem, wspomnianej Krystyny Jandy, która uznała, że ma do czynienia z najprawdziwszą prawdą, w dodatku prawdą potwierdzającą tylko jej najbardziej mroczne przeczucia. Przepraszam bardzo, ale przy tym stanie zidiocenia, jakie ma znaczenie to, co komu wystaje z butów?

***

Tak, tak. Krystyna Janda to ktoś o kim można by było pisać wiersze. Oto niedawno we wspomnianej Sieci pojawiła się tabela z robiącym bardzo poważne wrażenie zestawieniem, porównującym ceny w Polsce z roku 2015 i roku 2018. Otóż jak się okazuje, wówczas kiełbasa kosztowała 7 zł., podczas gdy dziś 27; mięso w roku 2015 można było kupić za złotych 12, a dziś trzeba za nie płacić złotych 30; prąd kosztował 200, a dziś 400;  masło 1,90, a teraz 9,50… i tak dalej w tym stylu. I to oczywiście aktorka Janda również uznała za informację wartą uwagi i puściła ją daleko w świat, jako dowód na to, że faszyzm puka do drzwi. Przepraszam bardzo, ale co to zdaniem Olgierda Łukaszewicza się tu z tymi Polakami wyprawia? Czyżby było jeszcze gorzej, niż mu się wydawało? A może, kiedy on mówi o Polakach, to nie ma na myśli siebie i Krystyny Jandy?

***

A może też tu nie chodzi wcale o to, że ktoś jest głupi, a kto inny mądry, ale o to, że w przedwyborczej gorączce niektórzy stracili zimną krew i na pewien czas przy okazji też rozum? W końcu, wbrew wiejskim przesądom, histeria to nie jest typowo kobieca przypadłość, a już zwłaszcza w czasach, gdy różnice między płciami zaczynają się niejako naturalnie zaciemniać. Myślę sobie o tej histerii, bo jak inaczej jak nie wynikiem ciężkiej histerii można nazwać zachowanie posła Platformy Obywatelskiej, Grzegorza Furgo, który znalazł gdzieś w Internecie dawny nazistowski plakat, sparodiowany w taki sposób, że jego propagandowe ostrze, zamiast w koalicję antyhitlerowską, zostało skierowane przeciwko Prawu i Sprawiedliwości, i strasznie z siebie zadowolony opublikował go na swoim profilu. Dziś wszyscy się zastanawiają, czy poseł Furgo wiedział, że korzysta z propagandowych metod Heinricha Goebelsa, czy może, biedaczek, postąpił zupełnie bezmyślnie. Otóż rzecz w  tym, że to czy on wiedział, czy nie, to jest kwestia kompletnie bez znaczenia. To co się liczy to fakt, że w tym swoim antypisowskim zaślepieniu Furgo uznał, że owa estetyka to jest coś, co warte jest swojej ceny. A to z kolei oznacza, że oni już łapią się brzytwy. I to jest wiadomość dobra.

***

W ogóle dobrych wiadomości jest co niemiara. Jak już wspomniałem, kiedy piszę ten tekst, jesteśmy jeszcze kilka dni przed wyborami, więc wszystko co piszę otoczone jest pewnym ryzykiem. No ale, nawet jeśli założymy wariant najbardziej pesymistyczny, perspektywy naprawdę wygladają nienajgorzej. Jak wiemy, portal onet.pl zdecydował się utopić premiera Morawieckiego i po wielu miesiącach ciężkich poszukiwań w mrokach słynnych taśm z restauracji Sowa & Przyjaciele, znalazł parę zdań wypowiedzianych przez ówczesnego prezesa banku BZWBK, gdzie ten, owszem, zachowuje się jak prezes banku w rozmowie ze znajomymi podczas biznesowej kolacji. W odpowiedzi na te rewelacje zareagowała telewizja TVP Info i wywaliła Onetowi na głowę godziny dotychczas niepublikowanych wypowiedzi ludzi Platformy, z których każda jedna skutecznie przykrywa wszystko to co Morawiecki zdążył, czy nie zdążył powiedzieć. Na mnie największe wrażenie zrobiła rozmowa jednego z czołowych polityków Platformy Obywatelskiej z jednym z lokalnych biznesmanów na temat rządu Donalda Tuska, z której po drobnej edycji otrzymujemy coś takiego:
Znaczy, problem polega na jednej rzeczy. Mianowicie na tym, że to są ludzie, którym się coś chce, a natrafiają na taką rzecz, z którą ja bym sobie nie dał rady intelektualnie. Ja bym pierdolnął drzwiami. Znaczy ja bym popracował 3 tygodnie w tym rządzie i bym pierdolnął drzwiami. Bo tam pracuje taka banda debili, w innych resortach... Połowa gości to są idioci…To są goście, którzy nic nie rozumieją ani z ekonomii, ani z prawa. Oni z niczego nie... Jak ich, kurwa, nie potrząśniesz za jakieś... Kupa debili, kurwa. Olgierd, ma, kurwa, świętą rację”.
I to są ludzie, których Jarosław Kaczyński ma traktować jak konkurencję? Nie żartujmy, proszę.

*** 

Żartowałem z tym nie żartowaniem. Pożartować jest bowiem zawsze dobrze, zwłaszcza gdy atmosfera sprzyja. Oto, proszę sobie wyobrazić, że Jerzy Stepień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, a dziś jeden z czołowych bohaterów walki z pisowską szarańczą, w wywiadzie dla Onetu w następujący sposób skomentował fakt, że w roku 2005 Trybunał Konstytucyjny pod jego przewodnictwem zadecydował o wyższości Konstytucji nad prawem unijnym:
Jeśli zachodzi kolizja między prawem unijnym a polską konstytucją, ustawodawca w naszym kraju ma dwa wyjścia: albo dostosuje konstytucję do przepisów unijnych, albo wyjdzie z Unii. Trzeciego wyjścia nie ma”.
Skoro już wpadlismy w nastrój prawdziwie szampański,  ja w tej sytuacji chciałbym powiedzieć, że przy próbie oceny stanu w jakim się znalazł sędzia Stępień mamy dwie możliwości: on jest albo idiotą, albo agentem obcych służb.
Żartowałem. Możliwości jest cała masa. Jak to w życiu. Zwłaszczy gdy, jak wiemy, wciąż nie udało się zwalczyć problemu tak zwanych dopalaczy.


Książki jak zawsze są tam gdzie zawsze. Taki mi wyszedł żart. Zapraszam wszystkich. To się naprawdę da czytać.

środa, 9 maja 2018

Siedem krótkich kawałków na podtrzymanie nastroju


      Zapewne spodziewają się Państwo, że ja dziś zareaguję przede wszystkim na notkę wybitnego polskiego reżysera filmowego, Tomasza Gwińcińskiego, poswięconą niespodziewanie mojej osobie, no i proszę sobie wyobrazić, że owe oczekiwania są jak najbardziej słuszne. Reakcja będzie, jak najbardziej. Otóż gdybym napisał tekst, w którym zarzuciłbym grupie muzycznej Led Zeppelin, że ich ostatnia płyta „In Through The Out Door” jest do dupy, a Jimmy Page z Robertem Plantem wydali oświadczenie, że uważają mnie za idiotę, byłbym w siódmym niebie. Przy całym szacunku choćby dla jego artystycznego emlopi, z przykrością muszę poinformować reżysera Gwincińskiego, że jakoś się nie przejąłem.     
      Rozumiem również, że część Czytelników czeka na informacje związane z publikacją wczorajszego tekstu o A-Temie i jego wesołej internetowej działalności. Otóż proszę sobie wyobrazić, że zaregowała Roxana oraz – po wielu miesiącach dziwnego milczenia – Chris Horse, informując mnie, że oni z A-Temem nie mają nic wspólnego. Sam biedny A-Tem, mimo że ma mój numer telefonu, adres mailowy, no i w ogóle jest sprytny jak jasna cholera, milczy. Czekajmy więc na dalszy rozwój wypadków.
      A tymczasem, ponieważ wiosna się nam tak rozhulała, że i nawet spadł nam porządny deszczyk, proponuję najnowszy zestaw kawałków z „Polski Niepodległej”. W końcu nam też się coś od życia należy.


Był taki czas, kiedy wszyscy staraciliśmy już wiarę w to, że po zejściu z politycznej sceny tak wybitnych polskich aktorów, jak Daniel Olbrychski, Maja Komorowska, Marek Kondrat, czy wreszcie Krystyna Janda, jeszcze kiedyś odzyskamy tę radość, której niemal każdego dnia te pajacyji nam dostarczali.  I oto okazało się, że również w tym wymiarze życie nie znosi pustki i na miejsce tych co upadli weszli nowi, wcale nie gorsi i mniej zabawni. W poprzednim numerze „Polski Niepodległej” mieliśmy okazję zadumać się nad wstrząsającymi wręcz refleksjami Janusza Gajosa, a tu nagle pojawia się nie kto inny jak prima balerina świata kultury i sztuki, Agnieszka Holland i wygłasza coś takiego:
Kaczyński powiedział, że ma się odbyć 96 miesiączek. Miesięcznica to brzmi, jak z jakiejś powieści futurystycznej, to dziwna nowomowa. Mnie się to również skojarzyło z miesiączką, bo miesiączka to jest comiesięczne krwawienie płodnej kobiety. A mnie się wydaje, że te obchody urodziły groźne jajowęże! Coś powstało, co zatruwa nasz organizm społeczny i narodowy!
I z tymi krwawiącymi jajowężami to jest wiadomosć absolutnie najlepsza. Czy mogliśmy bowiem liczyć na to, że oni ani nie zapiją się na śmierć, ani nie wyjadą do ciepłych krajów, ale zwyczajnie zwariują?  Będą się tu dalej kręcić, tragicznie trzeźwi, ponurzy jak czarna noc i bredzić od rzeczy.
***
Swoją drogą, to naprawdę ciekawe, czemu oni, nawet jeśli stąd pojadą gdzieś w cholerę, to zaraz wracają jak ćmy do ognia. Wciąż ta sama Agnieszka Holland, niemal na tym samym oddechu skarży się na to, co przeżywają jej zmysły za kazdym razem, jak przekracza polską granicę:
Kiedy przyjeżdżam, uderza mnie fala niedobrego powietrza, coś takiego, jakby w zamkniętym pomieszczeniu ktoś bez przerwy puszczał bąki. Jest coś takiego, że jest w Polsce duszno! (…) To jest coś takiego, jak się jest w toksycznej rodzinie. Człowiek kocha tę rodzinę, ale czuje, że nie może się rozwinąć, nie może żyć, nie może odetchnąć pełną piersią.
Pomijając ów oczywisty obłęd, w tym akurat wypadku uderza co innego. Ja żyję wprawdzie na tym świecie nieco krócej od Holland, ale nie sądzę, żeby to akurat usprawiedliwiało  fakt, że nigdy, choćby jeden marny raz, nie zdarzyło mi się znaleźć w zamkniętym pomieszczeniu, gdzie ktoś bez przerwy puszcza bąki, a więc nie mam bladego pojęcia, jak to jest. A może jednak to ma sens? Może w przypadku Agnieszki Holland dzieje się tak, że kiedy ona spędza czas z Danielem Olbrychskim, Krystyną Jandą, czy Wojciechem Pszoniakiem, to oni bez przerwy bździają i stąd to szczególne doświadczenie?
***
Mam oczywiście świadomość, że zgodnie z naszym zwyczajem, w kolejnej refleksji wypadałoby w jakiś sposób kontynuować temat i pozostać przy wspomnianych bąkach, ale chyba się jednak nie zdecyduję. Wręcz odwrotnie, aby skutecznie odciąć się od przygód Agnieszki Holland, proponuję, byśmy przeszli do towarzystwa, gdzie nie dość, że takie słowa jak „bąk” wręcz nie śmią padać, to wręcz przeciwnie, tam się przemawia na najwyższym poziomie elegancji. Oto w telewizji Polsat News wystąpiła grupa wybitnych polskich polityków, w tym posłanka Joanna Scheuring-Wielgus, która, wspinając się na szczyty, nomen omen nadzwyczaj nowoczesnej, elokwencji zwróciła się do również obecnego w studio posła Prawa i Sprawiedliwości, Ryszarda Czarneckiego, z krótkim, ale jakże dobitnym apelem:
Proszę mi nie wciskać dziecka z kąpielą w brzuch”.
Każdy, choćby pobieżny obserwator sceny poliltycznej zamieszkiwanej przez polityków Nowoczesnej, ma naturalnie świadomość, że tam konkurencja jest tak silna, że naprawdę nie jest łatwo zrobić na kimkolwiek szczególnie mocne wrażenie. A trzeba pamiętać, że ambicje intelektualne polityków wspomnianej partii są tak wielkie, że tam nie ma praktycznie wypowiedzi, z których nie dowiedzilibyśmy się czegoś naprawdę interesującego. A tu proszę, taka Joanna Scheuring-Wielgus jednym krótkim zdaniem pokonała wszystkich swoich kolegów. I jak tu nie wierzyć w coś takiego, jak naturalny talent?
***
Proszę sobie wyobrazić, że przy okazji kolejnych ekshumacji ofiar Smoleńskiej Katastrofy, ukazujących bezmiar podłości, jaką źli ludzie wykazali w stosunku do osób, które tam poległy, głos zabrał mąż śp. posłanki Jolanty Szymanek-Deresz, niejaki Paweł Deresz i zaapelował do prokuratora Marka Pasionka, by uszanowawszy jego żałobę, wyłączył z działań ekshumacyjnych jego zmarłą przed ośmiu laty żonę. Pewnie bym z tym tu nie wyskakiwał, bo to w końcu nie nasz problem, jednak bezczelność tego człowieka jest tak powalająca, że nie mogę się powstrzymać. Otóż faktem potwierdzonym jest to, że kiedy dowiedział się o śmierci swojej żony, pierwsze co ów Deresz zrobił, to przeprowadził gruntowny remont ich wypasionej willi. Może się nie znam, ale uważam, że nie ma lepszego sposobu na celebrowanie żałoby, jak uczczenie śmierci osoby, z którą się wspólnie mieszkało przez całe lata, jak zniszczenie wszystkiego, co by tę osobę mogło przypominać. Tego typu gest również, jak sądzę, wymaga talentu baaardzo specjalnego.
***
Inna sprawa, że ostatnio owe naturalne talenty rosną nam jak grzyby po deszczu. W sztandarowym programie stacji TVP Info „Minęła dwudziesta” doszło do nadzwyczaj ciekawej wymiany między posłem Prawa i Sprawiedliwości Łukaszem Schreiberem, a prowadzącym program Adrianem Klarenbachem. W pewnym momencie poseł Schreiber postanowił poruszyć temat miezwykle brutalnych prześladowań, jakich z rąk czarnych mieszkańców Republiki Południowej Afryki cierpią żyjący tam od wielu pokoleń biali farmerzy i w jednej chwili został przez Klarenbacha wyszydzony za użycie słowa „wielu”. „No z tymi ‘wieloma’ to pan, panie pośle, chyba mocno przesadził”, zawołał ów wybitny redaktor. „W końcu zna pan chyba nazwę „Czarny Ląd” i chyba nie chce pan nam sugerować, że ci farmerzy to tacy biali czarni?” A ja już się tylko zastanawiam, czy redaktora Klarenbacha nie należałoby przy pierwszej nadarzającej się okazji zapisać do Nowoczesnej? On by tam z pewnością znalazł partnerów do poważnych rozważań na jeszcze poważniejsze tematy.
***
Skoro wciąż pozostajemy przy sprawach bardzo poważnych, to nie można nie zauważyć pojawienia się na publicznej scenie, jak się zdaje po wielu długich miesiącach – choć tu, nie mając bezpośredniego kontaktu ze stacją TVN24, pewności mieć nie możemy –  wybitnego politycznego eksperta Marka Migalskiego. Odnosząc się do dominującej aktualnie medialny przekaz sprawy usiłowania morderstwa małego Alfiego Evansa przez służby Brytyjskiej Korony, ów mędrzec na Twitterze podzilił się z internautami następującą refleksją:
Wiecie, że A. Evans nie widzi, nie słyszy, nie wie, dlaczego i co kłuje go, wprowadza wenflony, cewniki, igły? Nie rozróżnia matki od lampy. […] Spróbuję wam mniej więcej opisać, jak dziś wygląda świat tego prawie dwuletniego dziecka. Alfie ma martwe duże obszary mózgu. Martwe, rozumiecie? To znaczy, że nic do nich nie wpływa, i nic z nich nie wypływa. Oznacza to, że nie widzi i nie słyszy. To znaczy – jego oczy funkcjonują, a uszy rejestrują dźwięki, ale nic z tego nie jest dostarczane do mózgu. A jeśli tak, to tylko jako nieskoordynowane i nic nie znaczące sygnały. Jeśli widzi, to przesuwające się plamy; jeśli słyszy, to kakofonię, która jest dla niego szumem.
Przychodzą mi do głowy dwa sposoby, by adekwatnie skomentować tę kuriozalną wypowiedź. Jeden poważny bardzo, a drugi poważny nieco mniej. Otóż, nie ulega dla mnie wątpliwości, że są na świecie środowiska, nie tylko naukowe, które równie zgrabnie jak Migalski, mogłyby udowodnić, że to u Migalskiego właśnie oczy wprawdzie funkcjonują, a uszy rejestrują dźwięki, jednak jeśli cokolwiek z tego jest dostarczane do mózgu, to wyłącznie w formie nieskoordynowanych i nic nie znaczących sygnałów i jeśli on cokolwiek widzi, to jedynie przesuwające się plamy, a jeśli słyszy, to jedynie kakofonię, która jest dla niego szumem. Drugi sposób zabrzmi być może nieco jak żart, ale również jest jak najbardziej poważny. Otóż nawet gdyby się miało okazać, że Migalski do swojej mamy zwraca się per „mamo” a nie „lampo”, to jego sytuacja i tak pozostałaby na pozimie skalistego dna.
***
Tak sobie myślę o tym Migalskim i dochodzę do wniosku, że tą swoją wypowiedzią on pozostawił daleko w tyle pewnego ministra indyjskiego rządu z północnowschodniej prowincji Tripura nazwiskiem Biplab Deb, który jeszcze zanim objawił się nam Migalski, oświadczył, że Internet został wymyślony przez starożytnych mieszkańców Indii. Jednak Polak potrafi.

Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie są wyłącznie książki najlepsze. Dalej już szukać nie trzeba. 

środa, 25 kwietnia 2018

Sześć krótkich kawałków na nadchodzący długi weekend

Przepraszam bardzo, ale dziś nie będzie o tym, jak to amerykański Kongres sprzedał nas Żydom, bo choć sprawę znam i wcale mi się ona nie podoba, to nie jestem w stanie traktować jej poważnie. A zatem, jako że już w przyszłym tygodniu ukazuje się kolejny numer dwutygodnika „Polska Niepodległa”, a wraz z nim mój kolejny zestaw odcinków do śmiechu, przedstawiam tu serię aktualną i życzę dobrej zabawy. A jak kto chce, to bardzo polecam potraktować nazwę "Polska Niepodległa", jak symbol na dziś i na nadchodzące dni.


Kiedy wydawało się, ze naszych ulubionych komentatorów życia publicznego, czyli aktorów, ostatecznie i nieodwołalnie wcięło gdzieś w jakimś barze, ukazał się nam dotychczas nieobecny aktor Janusz Gajos i wystąpił w jednym ze sztadarowych programów telewizji TVN24, Fakty po Faktach, gdzie w rozmowie z jedną z prominentnych pracownic owego szczególnego medium, Katarzyną Kolendą Zaleską i oświadczył, co następuje:
 „Wielu, wielu ludzi daje się prowadzić za rękę, no, w stronę jakiegoś piekła”.
Ów kawałek poezji, umieszczony przez redaktorów portalu tvn24.pl w tytule notki, tak mnie zaintrygował, że postanowiłem zapoznać się z całością wypowiedzi tego mędrca i już po chwili okazało się, że on mówi między innymi o mnie. A było tak, że red. Zaleska zapytała Gajosa, czy jego zdaniem Jarosław Kaczyński ma charyzmę, a ten od razu przeszedł do kwesti czarów i odparł, że:
Określenie charyzma kojarzy mi się z czymś szlachetnym, z czymś, czemu się człowiek poddaje mimo woli, ponieważ daje się zaczarować człowiekowi, który ma taki walor. W tej chwili już chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że to nie jest charyzma”.
Ja nie wiem, jakie walory ma Janusz Gajos, ale muszę przyznać, że, owszem, kiedy byłem małym dzieckiem, dałem mu się nieco zaczarować, kiedy grał Janka Kosa w serialu „Czterej pancerni i pies”. Jednak, gdy chodzi o charyzmę, to z mojego punktu widzenia raczej miała ją Lidka. No i oczywiście pies Szarik. Przepraszam Pana Aktora, jeśli sprawiam mu zawód, ale ani on, ani nawet jego pies nie zaprowadzili mnie do piekła. Czegoś musiało zabraknąć.

***

Niestety, a może i stety, musimy jeszcze przez chwilę zatrzymać się na tej Myszce Miki. Otóż w innym miejscu tej rozmowy, mówi on tak:
Obejrzałem fragment tego wywiadu [Torańskiej z Kaczyńskim]. Wtedy się zastanowiłem, jak to jest możliwe, że dorosły człowiek wybiera sobie taką drogę, na końcu której on zostanie ‘zbawcą narodu’. A gdzie cała ta droga, co będzie się działo po tej drodze, w ciągu podążania do tego sukcesu? I to mi się wydało strasznie w tym sensie, że ten człowiek troszeczkę myśli jak dziecko, które chce być królewiczem”.
Ponieważ nie jestem psychologiem dziecięcym, trudno mi powiedzieć, kiedy przeciętne dziecko zaczyna łapać ironię. Moje dzieci zadebiutowały mniej więcej w wieku czterech lat, syn chyba rok wcześniej, a mój pies zdecydowanie zaczyna coś „kumać” w wieku lat siedmiu. Wygląda na to, że dla niektórych jest to coś absolutnie obcego nawet na starość. Ciekawe, jak tam Szarik. W końcu to był pies milicyjny więc jakiś talent, poza aktorskim, musiał mieć.

***

Dobra. Kończmy z tym pustakiem i przejdźmy do spraw poważniejszych, czyli do Jerzego Urbana, jego żony i Wielkiej Orkierstry Świątecznej Pomocy. Otóż okazało się, że wspomniana już telewizja TVN na owsiakową licytację wystawiła udział na żywo w kultowym już dziś programie „Szkło Kontaktowe”. I proszę sobie wyobrazić, że korzystając prawdopodobnie z pieniądze swojego męża Małgorzata Daniszewska – bo tak ona się wabi – wylicytowała ten występ za całe 30 800 zł. W tym momencie, kierownictwo stacji, wyliczywszy ewentualne straty wizerunkowe, no a przede wszystkim może nieprzewidywalność owego występu, wpadło w ciężką panikę i ogłosiło, że Daniszewska jednak nie wystąpi i wydało następujące oświadczenie: „Wszystkie pieniądze, które wpłacili, zostały im zwrócone. Nie każdy potrafi się bawić, a my nie możemy oddawać naszych łamów po to, żeby ktoś reklamował swoje pismo”.
Ja oczywiście rozumiem rozterki owych tefaenowskich dusz, jednak jedna rzecz wciąż mnie intryguje. Co jest do cholery z tą zabawą? Niedawno minęło 20 lat, jak oni z Urbanem i całą tą okołourbanową menażerią bawią się znakomicie, a tu nagle się okazuje, że jednak Urban bawić się nie potrafi. Na jego miejscu ja bym ich podał do sądu o zniesławienie. Kto jak kto, ale Urban akurat bawić się potrafi znakomicie, co udowadnia niemal na co dzień choćby w Internecie. No i naturalnie też,  kto jak kto, ale minister Zionro mógłby przymknąć oko na decyzję któregoś z sędziów i pozwolić, by ten jednak wziął stronę Urbana. To by dopiero była jazda, gdyby TVN musiał zapłacić jakieś grube miliony za to, że oskarżył Urbana o to, że ten jest tępym ponurakiem.

***

Cokolwiek by nie mówić o Urbanie, to co wiemy z całą pewnością, ponurakiem nie jest kandydat Platformy Obywatelskiej na prezydenta Szczecina, Sławomir Nitras. Ów Nitras obilbordował całe miasto swoim wizerunkiem – podkreślić należy, że pozbawionym jakiegokolwiek retuszu – i hasłem „Wspólnie Szczecin Nitras Pomoc”. I to jest, powiem szczerze, tekst, jakby zrzucony z Kosmosu. Myślę, co to może oznaczać, myślę, myślę, myślę i nagle przypominam sobie słynny przebój Beatlesów „With A Little Help From My Friends”. Gdyby ktoś nie wiedział o co chodzi, to informuję, że myśl jest taka, że jeśli komuś jest smutno i potrzebuje się skutecznie zaćpać, to zawsze może liczyć na „drobną pomoc ze strony znajomych”. A zatem, rozumiem, że te wszystkie plotki na temat Szczecina, Nitrasa i tak zwanych możliwości, nie były bezpodstawne. A zatem powtórzmy to sobie głośno: Z niewielką pomoca Sławomira Nitrasa, Szczecin uzyska miano Nowego Wspaniałego Świata.

***

Swoją drogą, kiedy człowiek patrzy na to co to towarzystwo wyprawia, musi dojść do wniosku, że cokolwiek bysmy mysleli na temat tej nędzy, którą nam oferuje Dobra Zmiana, gorzej już było i przynajmniej nie ma niebezpieczeństwa, że skończymy jak Rosjanie, i to nie ci z miasta Moskwa, ale z dalszych okolic tego kraju. Oto, jak donoszą media, paru mieszkanców wioski Primorje pod Władywostokiem włamali się do miejscowego magazynu, rozjerzeli się dookoła, co by tu można było ukraść i trafili na 37 kilogramów parówek. Zabrali więc te parówki, udali się do mieszkania jednego z nich, pod drodze zorganizowali coś co zastępowało im alkohol, zapuścili telewizor i zasiedli do kolacji. Po chwili jednak wszyscy się ciężko pochorowali i kiedy zastanawiąc się, czy to od płynu hamulcowego, czy parówek, a skoro od płynu, to czemu pies też jest ledwo żywy, z telewizora dobiegła ich wiadomość, że z miejscowego magazynu ktoś ukradł 37 kilogramów dynamitu. Gdyby ktoś się szczególnie troszczył o los psa, wiadomość jest dobra: wszyscy przeżyli, milicja wiekszość skradzionego dynamitu odzyskała a braciom Rosjanom grozi po siedem lat zsyłki. Na szczęście, ponieważ jesteśmy i tak na Syberii, niedaleko od domu.

***

Swoją drogą, to jest naprawdę bardzo ciekawe, że propaganda budowana przez totalną opozycję zarzuca rządowi Prawa i Sprawiedliwości, że chce nas wepchnąć w łapy Putina. Przecież wystarczy choćby przyjrzeć się wspomnianej akcji kandydata Nitrasa, by wiedzieć, że im akurat do Władyswostoku jest znacznie bliżej, niż, nie przymierzając, samemu Markowi Suskiemu. Ten dziwny człowiek z kolei wprawdzie się ani nie upalił, ani, jak sądzę nawet nie upił, a mimo to po zawetowaniu przez Prezydenta ustawy degradacyjnej publicznie oświadczył, że osobiście już nigdy na niego nie zagłosuje. Dziś więc nawet, nomen omen, parówkowe portale śmieją z niego, że skoro nie Duda, to PiS-owi już tylko pozostaje on sam – Marek Suski. No a my zachowujemy oczywiście pełny spokój i czekamy, co prezes Kaczyński nam nowego wymyśli, by za dwa lata Prawo i Sprawiedliwość powtórzyło ostatni sukces premiera Orbana i zdobyło konstytucyjną większość.


Gdyby ktoś nie wiedział, moje książki są do kupienia w księgarni na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl. Zapraszam.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...