Pokazywanie postów oznaczonych etykietą antysemityzm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą antysemityzm. Pokaż wszystkie posty

środa, 17 listopada 2021

Ile można dostać w Kaliszu za bycie głupim?

      Przyznać muszę, że gdy wczoraj dotarła do mnie informacja o tym że Wojciech Olszański vel Jabłonowski poszedł siedzieć, ucieszyło mnie to niemal tak samo jak wiadomość wcześniejsza, a więc ta, że ów komediant został zatrzymany, doprowadzony i ładnie sfotografowany na tym krzesełku. Czemu tak? Otóż mam tę swoją wstydliwą słabość, że niektóre funkcjonujące publicznie osoby do tego stopnia działają mi na nerwy, że w swojej bezradności nie jestem w stanie pozbyć się tego marzenia, by zobaczyć ich jednoznacznie i do końca pokonanych, a wspomniane krzesło i te kraty znakomicie owo marzenie wypełniają. Tak na marginesie, to jest też powód dla którego kolejna z wczorajszych wiadomości, ta mianowicie że zmarł Kamil Durczok, wcale mnie nie ucieszyła, a wręcz przeciwnie zmartwiła jak jasna cholera.

       A zatem, powtórzę raz jeszcze, bardzo mnie cieszy myśl o tym, że ten bezczelny idiota siedzi za kratami i z pewnością nie jest tam traktowany z jakąś szczególną atencją. Ktoś zapyta, skąd ta pewność. Stąd mianowicie, że nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że jeśli najpierw prokuratura, a następnie sąd w Kaliszu uznały za stosowne Olszańskiego posadzić, to nie w wyniku fachowej oraz do końca sprawiedliwej oceny jego winy, ale ze względu na polityczne zapotrzebowanie. A skoro tak, to nie wyobrażam też sobie, by przy tego rodzaju zmowie, oni się zatrzymali w pół drogi i mu darowali choćby jedną chwilę z tych trzech miesięcy. A zatem, jeszcze raz – miło mi bardzo widzieć jak Olszański dostał po uszach, tak samo jak byłoby mi miło widzieć, jak po uszach dostaje nawet nie Nowak, Tusk, Komorowski, czy Sikorski, którzy prawdopodobnie zasługują nie tylko na trzymiesięczny areszt, ale ciężki pobyt w ruskich kazamatach, ale choćby cała banda znanych nam tak zwanych aktywistów, którzy od 10 już z górą lat, kiedy to najpierw ruszyli z bon motem „Krwawa Mary i Zimny Lech”, a dziś szarpią się z policją 10 każdego miesiąca i przebierają nogami nie mogąc się doczekać aż do tych dwojga dołączy ten trzeci, wywołują w dobrych ludziach najgorsze instynkty.

       Poszedł więc Olszański siedzieć, ja mam z tego powodu satysfakcję, natomiast świadomość tego, że on nie tylko padł ofiarą swojego skretynienia, ale przede wszystkim zmowy między skorumpowanymi sądami a rządzącą elitą, ową radość skutecznie mi psuje. O co konkretnie poszło? Otóż trafiłem dziś na portalu wpolityce.pl na informację o owych trzech miesiącach aresztu, a w niej na takie kwiatki: „antysemiccy prowokatorzy”, „nawoływanie do nienawiści”, „sąd w całości podzielił argumentację prokuratury”, „żaden inny środek zapobiegawczy nie jest w stanie zagwarantować prawidłowego toku postępowania karnego w tej sprawie”,  „obawa matactwa procesowego ze strony podejrzanych oraz ukrycia się, a nawet ucieczki w celu uniknięcia odpowiedzialności karnej”, „grupa dopuściła się działań, które skutkować mogły wykreowaniem negatywnego wizerunku Polski na arenie międzynarodowej”, etc. Przepraszam bardzo, ale co to ma być? Ja bym zdecydowanie bardziej wolał, by na to co się stało, prokuratora, sąd, oraz prawicowe media zareagowały jednym, prostym, niemal jak z Marqueza, zdaniem: „Siedzisz baranie, nie przez to żeś złodziej, ale przez to, żeś głupi” i tyle. Każde dodatkowe słowo w tym wypadku to zwyczajny skandal, a te zacytowane wyżej, to skandal nad skandale. Ja mam uznać, że Olszański siedzi, bo „dopuścił się działań, które skutkować mogły wykreowaniem negatywnego wizerunku Polski na arenie międzynarodowej”? Tacy Franek Starczewski, Babcia Kasia, czy Klaudia Jachira, że już nie wspomnę o tych wszystkich europosłach, którzy kompromitują Polskę, gdziekolwiek wypluta przez nich ślina wyląduje, kreują ów negatywny wizerunek od rana do wieczora i co? Czy kaliska prokuratura się na to oburza?

        Również wczoraj odezwał się publicznie człowiek, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem, a który jest podobno nawet pisarzem, o nazwisku Bartek Sabela, i wygłosił następujące oświadczenie: „Polsko zniknij proszę, przestań istnieć, spierdalaj jak najdalej razem ze swoimi flagami, godłami, hymnami, granicami i dumną historią”.

         Proszę więc bardzo o wyjaśnienie mi, jaki inny środek zapobiegawczy poza aresztowaniem na trzy miesiące jest w stanie zagwarantować „prawidłowy tok postępowania karnego w sprawie”, oraz uniknięcie „matactwa procesowego ze strony podejrzanego oraz ukrycia się, a nawet ucieczki w celu uniknięcia odpowiedzialności karnej”, gdy chodzi o Bartka Sabelę? Zachęcam też przy okazji do zastanowienia się, jak by potraktowali owego Bartka kaliscy prokuratorzy i sędziowie, gdyby on ten swój ciekawy komunikat nieco przeedytował i wyszłoby mu coś takiego:

Izraelu zniknij proszę, przestań istnieć, spierdalaj jak najdalej razem ze swoimi flagami, godłami, hymnami, granicami i dumną historią

      I teraz właśnie bardzo bym chciał się też dowiedzieć, w jaki to sposób ów Bartek Sabela jest lepszy od Wojciecha Olszańskiego, który aktualnie siedzi za kratami i czeka na wyrok, który już z całą pewnością został ustalony i który z całą pewnością wybije mu z jego durnego łba te wszystkie popisy, a jego kolegom też da coś do myślenia. Pewnie się tego nie dowiem, i to mnie smuci, ale najbardziej mi szkoda tego że nie ma żadnego sposobu, byśmy się mogli zająć również tym co się zagnieździło w głowach tych co wspomnianego Bartka Sabelę stworzyli.



sobota, 21 marca 2015

O tym jak Tomasz Lis z Niemcami zaprowadzili w Polsce zgodę i porozumienie

Mam nadzieję, że wciąż jeszcze na tyle aktualny, by się przynajmniej pośmiać, mój najświeższy felieton z „Warszawskiej Gazety”. Zapraszam:

Jak już pewnie wszyscy wiemy, w najnowszym „Newsweeku” ukazał się tekst, w którym dwoje tamtejszych dziennikarzy śledczych, Krzymowski i Szulc, ujawniło „sensacyjne” fakty z życia Andrzeja Dudy, a wśród nich i ten, że w roku 2000 i 2001 Duda należał do Unii Wolności, a jego żona to córka Żyda. Co ciekawe, do żydowskich korzeni Dudów redaktorzy doszli niczym Sherlock Holmes, próbując dociec, jak to się stało, że ktoś taki jak Duda znalazł się w Unii Wolności, a nie na przykład w Młodzieży Wszechpolskiej, czy Klubie Kibica Legii Warszawa, gdzie z całą pewnością byłoby mu wygodniej, i wyszło im, że wszystko przez to, iż jego teściem jest Żyd Kornhauser, któremu Duda, starając się o rękę córki, pragnął się przypodobać.
W odpowiedzi na zarzuty, jakie się niemal w jednej chwili pojawiły, że „Newsweek” zaangażował się w kampanię Bronisława Komorowskiego w najgorszy możliwie sposób, grając tak zwaną „kartą antysemicką”, zareagował sam redaktor naczelny tygodnika Tomasz Lis i wyjaśnił, że poruszenie przez „Newsweeka” kwestii żydowskiego teścia Dudy wcale nie miało na celu poniżenia go, lecz wręcz przeciwnie – wskazanie na to, jak nawet ktoś tak podły, jak Duda, może mieć w życiorysie prawdziwie złote plamy. Wyjaśnił też, że całe zamieszanie wokół tekstu w „Newsweeku” bierze się z antysemickich kompleksów prawicowej części Polaków, a jeśli ktokolwiek pomyślał, że użycie przez „Newsweek” słowa „Żyd” wynikało ze złych intencji, świadczy to tylko o tym, jak on sam owo słowo traktuje.
Ponieważ z jednej strony jestem człowiekiem łagodnym i usposobionym do świata życzliwie, a z drugiej sam prezydent Komorowski apeluje o zgodę i porozumienie, chciałem zadeklarować, że ja Tomaszowi Lisowi wierzę i z prawdziwą radością przyjmuje jego wyjaśnienia. Powiem wręcz, że już w tej chwili dokładnie potrafię sobie wyobrazić, jak wyglądał cały proces przygotowywania tekstu o Dudzie, Unii Wolności i jego teściu-Żydzie. A zaczęło się od tego, że sam najważniejszy człowiek w wydawcy polskiego „Newsweeka”, Axelu Springerze zadzwonił do Lisa i powiedział:
- Herr Lis, czy wy w tej Polsce już kompletnie oszaleliście? Sam wasz prezydent apeluje o zgodę, a wy ciągle na tego Dudę. Czy to naprawdę tak trudno napisać o nim coś dobrego?
- Jak to się dobrze składa, Herr Dopfner, że pan dzwoni. Trzeba panu wiedzieć, że myśmy właśnie też o tym pomyśleli i postanowiliśmy w najnowszym numerze napisać, że Duda był kiedyś członkiem Unii Wolności, a jego teść to Żyd.
- Naprawdę? To bardzo mądre z waszej strony, Herr Lis. Jestem bardzo zadowolony. Może jeszcze tylko sprawdźcie teściową. I jak coś znajdziecie, publikujcie natychmiast. I pamiętajcie na przyszłość: tylko zgoda i współpraca. Kto jak nie my ma dawać przykład?
- Ja wohl, Herr Dopfner.
Czyż to nie piękne? Szkoda tylko, że trzeba było na ten moment czekać tyle lat.

Przypominam, że w księgarni u pani Lucyny Maciejewskiej pod adresem www.coryllus.pl są do nabycia wszystkie moje książki, w tym ostatnie już egzemplarze dwóch pierwszych, sygnowanych imieniem Toyaha. Bardzo polecam.

środa, 5 listopada 2014

Czy Jerzy Stuhr zna jakieś dowcipy o Żydach?

Od zawsze miałem wrażenie, że prawdy najprostsze są najtrudniejsze do uchwycenia, czy to wtedy, gdy chcemy je sformułować, czy już tylko usłyszeć. I oto wczoraj Coryllus napisał tekst poświęcony myśli aktora Stuhra – tekst, podobnie jak inne teksty Coryllusa, poruszający i inspirujący, tyle że może nieco bardziej – i wśród wielu różnych wątków pojawiła się kwestia tanich antysemickich broszur, które w nieograniczonej liczbie możemy spotkać w niemal każdym kiosku z gazetami niemal w każdym miejscu w Polsce. Poszło o to, że szedł sobie aktor Stuhr skądś dokądś i, kiedy przechodził obok jednego z punktów prasowych, w oczy mu wpadła jedna z tych książeczek, a on, ponieważ w ostatnich dniach dużo myślał o Jarosławie Kaczyńskim, nie zastanawiając się długo, zakupił ją, przeczytał, a następnie swoimi przemyśleniami podzielił się z narodem.
Przemyślenia, jak przemyślenia – nic mniej i nic więcej ponad to, czego od kogoś takiego jak Stuhr moglibyśmy się i bez tego spodziewać. To jednak, co dla mnie akurat w tym wszystkim jest najbardziej interesujące, to refleksja Coryllusa na temat całego systemu dystrybucji słowa pisanego w Polsce i, jak się można domyślać, również poza granicami kraju, która kontrolując ów rynek w sposób jak najbardziej ścisły i w najwyższym stopniu celowy, dopuszcza do tego, by wszystkie te gówniane broszurki, na których albo widzimy świnię z pejsami, albo Żyda z rogami, a w środku już tylko dziesiątki dowcipów o tym, jak to Icek trafił do Auschwitz i co się działo następnie, były zawsze i wszędzie dostępne.
Tekst Coryllusa spotkał się z życzliwym zainteresowaniem czytelników i z całą serią przeróżnych komentarzy, to jednak co mnie w nich uderzyło, to fakt, że tam, o ile się nie mylę, trafiły się zaledwie dwa w jakikolwiek sposób odniosły się do kwestii owej szczególnej dystrybucji wspomnianych treści. Cała reszta, albo koncentrowała się na dyskutowaniu twarzy Stuhra, jego nazwiska, jego intelektu, no i w ogóle rozważaniu kwestii, jak daleko może się posunąć człowiek w swoim zidioceniu, jeśli tylko pozbawi się odpowiedniej autokontroli. O tych kioskach i tych książeczkach praktycznie ani słowa. Tak jakby większość czytelników albo uznała, że to jest temat nieistotny, albo, co gorsza, że w tych akurat broszurkach nie ma nic szczególnie oburzającego.
A problem jest moim zdaniem zupełnie wyjątkowy. No bo popatrzmy na takiego Coryllusa, czy na mnie i te nasze książki. Zastanówmy się, jaka jest szansa, żeby którakolwiek z nich, choćby moje refleksje na temat uczenia języka angielskiego, czy zwykła-niezwykła, ale jakże sympatyczna opowieść o budowaniu domu Coryllusa zostały wystawione w którymkolwiek kiosku „Ruchu”? Co my byśmy musieli zrobić, żeby te dwie książki stały sobie za szybą wystawową obok „Wprostu”, „Newsweeka”, „W Sieci” i najnowszego zestawu tak zwanego „humoru żydowskiego”? No chyba musielibyśmy sterroryzować tę panią przy pomocy pistoletu zabawki i kazać jej te książki tam położyć.
Niedawno pisałem o tym, jak na katowickim dworcu, w jednym z kiosków znalazłem książkę jakiegoś niemieckiego dziennikarza zatytułowaną „Jak Lech Wałęsa przechytrzył komunistów”. Akurat nie zauważyłem tam ani twarzy Jerzego Stuhra, ani nawet charakterystycznej czarnej postaci z brodą i w kapeluszu, ale Wałęsa jak najbardziej był. Następnym razem jak tam zajdę, postaram się rozejrzeć uważniej i nie mam wątpliwości, że coś ciekawego odkryję. W końcu co jak co, ale rynek propagandy nigdy w historii nie uległ załamaniu. Kryzys mógł ogarnąć każdą dziedzinę życia – propaganda zawsze miała się bardzo dobrze. I jestem pewien, ze umrze Jerzy Stuhr, jego syn Maciej, umrzemy i my, a te Żydy tam będą i będą się miały znakomicie. W końcu bez igrzysk nawet chleb z piekarni „Kłos” nie smakuje.

Książka o Diable wciąż się drukuje, ale to już naprawdę kwestia dni. Póki co zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie dostępne są wszystkie wcześniejsze moje książki.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Z pamiętnika najmłodszego syna Bencjona Segala

Myślę, że już o tym tu wspominałem, ale na wszelki wypadek powtórzę. Otóż ja nie mam bladego pojęcia, jak to się zaczęło, a tym bardziej z czego owa fascynacja wynika, ale moja żona od kilku już dobrych lat wykazuje coś, co mógłbym nazwać filosemityzmem w wersji turbo… gdyby nie fakt, że każdy, kto ją zna, wie, że z niej dokładnie taki sam antysemita, jak z każdego z nas. Na czym więc miałby polegać ten jej turbo-filosemityzm? Na tym mianowicie, że jeśli spojrzymy na jej podstawowy kanon lektur, to zobaczymy, że jest to głównie literatura żydowska, i to nie żydowska w tym sensie, że tworzona przez redaktorów „Warszawskiej Gazety” i zaprzyjaźnionych z „Warszawską Gazetą” badaczy, a traktująca o Żydach i ich wyssanej z mlekiem matki podłości, ale oryginalna literatura, pisana przez Żydów, przez Żydów firmowana, autoryzowana i często wręcz wydawana. Moja żona doszła już do tego stanu, że jeśli ktoś chce jej zrobić dobry prezent na urodziny, czy imieniny, to najlepiej będzie, jeśli to będą jakieś żydowskie pamiętniki i wspomnienia, historie żydowskich rodzin, czy wydawane gdzieś w Nowym Yorku czy Tel Awiwie przez jak najbardziej koszerne instytuty opracowania na temat historii Żydów. Oto prezent dla mojej żony.
Co ona z tego ma? Dokładnie oczywiście nie wiem, bo mnie ani za bardzo nie interesuje czytanie książek, a tym bardziej książek o żydowskich dziejach i żydowskiej kulturze, natomiast z tego, co ona niekiedy mi opowiada, a pewnie najbardziej ze sposobu, w jaki ona komentuje wszelkie związane z tematem dyskusje, jakie mamy w Polsce, wiem, że ona wie. Pojawia się temat, a ona wtedy wykrzywia z pogardą usta i nawet nie podnosząc wzroku, rzuca te dwa czy trzy zdania, które nie dość, że wszystko, co zostało właśnie powiedziane, unieważnia, to w dodatku otwiera nowe przestrzenie. Do dziś na przykład pamiętam, jak ona po przeczytaniu którejś z tych książek, przy jakiejś okazji rzuciła w moją stronę: „Michnik? Nie żartuj. To ma być Żyd? Dam głowę, że jego dziadek przed wojną chodził w chałacie i cuchnął! Ja rozumiem – Beylin. To jest przynajmniej nazwisko. A Michnik? Kupa śmiechu”.
Przyznam, że obraz, jaki przedstawiła mi moja żona, komentując żydostwo Adama Michnika, obraz owego, niemal jakby żywcem wyjętego z przedwojennych felietonów Wiecha, śmierdzącego czosnkiem plus jeszcze czymś nieokreślonym warszawskiego kupca, wciąż tkwi we mnie, ile razy w naszej przestrzeni społeczno-politycznej pojawia się temat Żydów. I myślę sobie wtedy, że chciałbym bardzo zobaczyć, jak wyglądali i jak żyli nawet nie ci wszyscy Beylinowie, ale Michnikowie właśnie, czy, że znów tu wrócę do poetyki Stefana Wiecheckiego, ów „Bencjon Segał, szef firmy Segon & Son”. Tak chciałbym ich zobaczyć, dotknąć, a być może przy tym nawet poczuć ich duszę.
I oto, proszę sobie wyobrazić, żona moja przyniosła z biblioteki kolejną książkę, tym razem zatytułowaną „Ostatnie pokolenie: Autobiografie polskiej młodzieży żydowskiej okresu międzywojennego. Ze zbiorów YIVO Institute for Jewish Research w Nowym Jorku”. A zatem coś być może nawet bardziej fascynującego, niż Bencjon Segał i jego wierzyciele, ale ich dzieci. A więc kto wie, czy nie ci, którzy dziś jeszcze, jeśli tylko udało im się wyrwać z łap śmierci, zadają przed nami szyku.
Oto pamiętnik, czy raczej zaledwie drobne jego fragmenty, jednego z nich, niejakiego Heńka G.:
Urodziłem się w nocy, w ostatnich dniach grudnia 1912 r. Według słów matki noc ta była okropna, zawierucha śnieżna tak szalała na dworzu, że nikt nie zdecydował się nawet pójść po akuszerkę i wszyscy zdali mnie na łaskę i niełaskę losu. Matka przyznała, że nikomu nie zależało wówczas tak bardzo na utrzymaniu mnie przy życiu. Miała już przede mną pięcioro dzieci, a w domu nie było czem zapchać usta. […]
Matka była krawcową, pracowała dniem i nocą, i z jej zarobku utrzymywała się właściwie cała rodzina. Ojciec bowiem nigdy nie miał stałego zarobku. W okresie gdy ja się urodziłem, ojciec był małamedem, uczył starszych chłopców Tory i Gemary i zarabiał przy tem akurat tyle, co nic. […]
Lubiłem czytać książki. Czytałem wtedy bardzo dużo rozmaitych książek o różnorodnej treści. Przeczytałem prawie wszystkie książki Karola Maya, Wallace’a, Wellsa i innych. Przeczytałem tez Jana Krzysztofa, co wywarło na mnie bardzo silne wrażenie oraz „Altnajland” Hercla i bardzo dużo broszur rewolucyjnych. Nigdy nie przebierałem książek i wszystko, co mi wpadło do ręki, musiałem przeczytać. […]
3 maja 1929. Pierwszy raz w życiu, wczoraj wychędożyłem dziewczynę. To było tak. Umówiliśmy się we trójkę, ja, Szmulek i Frania pójść na spacer. Nie mielismy żadnego planu co do Frani, ale Szmulek powiedział, że będzie dobrze (Frania to znajoma Szmulka). Poszliśmy do lasu za drewnianym mostem. Kręciliśmy się tam aż się ściemniało, a potem zaprowadziliśmy Franię w ciemny kąt lasku. Ona sama usiadła, bo powiedziała, że jest zmęczona. Złapaliśmy ją za głowę i nogi i wyciągnęliśmy ją na trawie. Ja usiadłem jej na nogi, a Szmulek zadarł spódnicę, zerwał majtki i zajechał jej na całego! Ona się nie dała i ścisnęła nogi, ale to jej nie pomogło. Jak Szmulek zlazł, to ja na nią wlazłem. Ona się rzucała, ale ja na to nie zważałem i też zajechałem jej. Przyjemnie było.[…]
24 maja. Dziś cała krew we mnie zawrzała, kiedy egzekutorzy rozłożyli się u nas w mieszkaniu. Przyszło dwóch nażartych chamów i kazali sobie od razu zapłacić 57 zł i 54 grosze. Nie było ani grosza w domu. To oni nie czekali długo i zaczęli wyrzucać wszystko z szafy na podłogę i zabrali zegar. Matka zeszła z łóżka i zaczęła ich prosić, i płakać, żeby nie zrobili śmieci, i wszystkiego, żeby poczekali, to się przyniesie pieniądze, ale oni odepchnęli matkę i powiedzieli, że jeszcze protokół spiszą, że przeszkadza.. Pożyczono 30 złotych i dano mu, ale on krzyknął „nie wezmę” i odrzucił pieniądze. […]
25 maja. Zwróciłem się do J.K., który jest sekretarzem w Związku Młodzieży Komunistycznej i powiedziałem, że chce przystąpić do „pracy”. […] Chcę walczyć z kapitalizmem, który wydał takich darmozjadów, jak tamci egzekutorzy!
5 czerwca. Ciągle chodzę na zebrania. Te zebrania są bardzo ciekawe i odbywają się coraz to w innem miejscu, żeby „glina” nas nie złapała. Nie są takie rewolucyjne, jak myślałem. Zapoznałem się z wieloma chłopcami i dziewczętami.
7 czerwca. Mam kupę książek i broszur do przeczytania, które dostałem w organizacji. […]
27 lipca. Dziś zapoznałem się z bardzo ładną dziewczyną. Ona jest „a Chawerte” i nazywa się Dorka. Ona mi się bardzo spodobała. Taką ja szukałem. […]
16 sierpnia. Zakochałem się w Dorce. Wczoraj byłem u niej w mieszkaniu. Przyniosłem wiśnie i gruszki. Dorka zrobiła kolację. Jak siedzieliśmy i jedliśmy, to nagle objąłem ja i pocałowałem. Ona się nie broniła… Oddała mi się bez słowa. Przespałem noc u niej (pierwszy raz nie byłem w domu na noc).
17 sierpnia. Praca w organizacji jest bardzo ciekawa.[…]
23 lutego 1931. Znowu wyciągnąłem pamiętnik, żeby zapisać ważny fakt. Wczoraj byłem w Łazienkach z Lonią i ona sama mi zaproponowała, że jeśli chcę, mogę z nią spółkować. Położyliśmy się na trawie, tam ją wychędożyłem. Ale wśród tego, złapał mnie policjant za kark i podniósł mnie […]. Policjant powiedział, że płacę złotówkę „za obrazę moralności”. Lonia nie przestraszyła się, dała mi 50 groszy i powiedziała, żebym ja też dał 50 gr. I tak zrobiłem. Lonia była potem zadowolona i powiedziała mi, że postąpiliśmy, jak prawdziwi komuniści.[…]
2 kwietnia 1931. Ładna historja z tą Dorką! Przychodze do niej i proszę, żeby mi dała małą pożyczkę, a ona daje mi chętnie 15 złotych i prosi, żebym z nią poszedł na spacer, bo ma mi powiedzieć coś bardzo ważnego. Schodzimy i ona mi mówi, że spodziewa się wkrótce mieć dziecko! W pierwszej chwili patrzałem na nią jak na obłąkaną, a ona powiada mi, że już była w tej sprawie u doktora i on jej powiedział, że jest w drugim miesiącu. Potem Dorka powiedziała: „Przecież nie zaprzeczysz, że to dziecko jest z ciebie?”. Powiedziałem, że nie jestem wcale pewny, to ona się rozpłakała i powiedziała, że tylko mnie się oddała. […]
7 maja 1931. Dorka popełniła samobójstwo! Ja wiedziałem, że ona nie przetrzyma. Czytam w gazecie o tem i czytam nekrolog – i wcale nie przejmuje się, jakbym ja jej nie znał.[…] Czytam tę wzmiankę i nie czuję żadnego wyrzutu sumienia, ani politowania – jakby była zupełnie obca! Ostatni raz widziałem się z Dorką w ogrodzie.
12 maja 1931. Wszystkie dziewczyny są lekkomyślne i łatwowierne! Byłem z Bronią w kinie. Gdy zgaszono światło, wziąłem jej rękę i wsadziłem ja sobie do kieszeni. Miałem dziurę w kieszeni i Bronia złapała od razu […]. Potem uwiesiła się na mojej szyi i zaczęła mnie całować. Już ja ją wychędożę!
20 czerwca 1931. Poszedłem razem z bojówką komunistyczną do fabryki pudeł na Dzikiej i pobiliśmy łamistrajków. Przyszła policja i urządziła na nas obławę. Aresztowano 7 osób. Ja się wykręciłem, ale bałem się przez kilka dni wrócić do domu. Nocowałem u Szulema raz i dwa razy u Loni, a potem znowu u Szulema.
30 czerwca 1931. Lonia wyjechała do Paryża. Przyszła mnie pożegnać i powiedziała, że będzie pisać listy. Ona jedzie do brata, który jest fabrykantem trykotaży i ma dom w Paryżu. […]
25 lipca 1931. Bronia oddała mi się łatwo u siebie w mieszkaniu.
2 sierpnia. Z Bronią prowadzę miłość.[…]
31 sierpnia 1931. Od Loni otrzymałem list. Pisze, że nie może zapomnieć o mnie. Nawet nie odpowiem jej. […]
2 marca 1932. Napisałem do Loni list, żeby mi przysłała papiery i pieniądze, to do niej pojadę i pobierzemy się.
14 marca 1932. Byłem dziś na cmentarzu („szłojszem” po ojcu) i spotkałem matkę Dorki i rozmawiałem z nią. Powiedziała, że nie może zapomnieć o jej śmierci; i ze znaleziono list Dorki zaadresowany do mnie, gdzie pisze, że ona mnie jeszcze kocha i żebym o niej nie zapomniał nawet po jej śmierci. Byłem szczęśliwy, jak się już ta stara odczepiła ode mnie! […]
24 marca. Otrzymałem od Loni 500 złotych (1500 franków) i myślę wyjechać do Paryża…
Te pieniądze, które otrzymałem od Loni, wydałem na co innego i nie pojechałem do Paryża. Lonia przysłała mi ostry list, gdzie nazywa mnie „oszust i aferzysta”. Hebrajskiego uczyłem się przez cały rok i spodobał mi się. Bronia to naprawdę dobra dziewczyna. Prowadzę z nią dotychczas wolną miłość. Pracuję przy trykotarzu.

Uffff! No i wreszcie! I teraz dwie jeszcze refleksje. Pierwsza to taka, że warto by było zadać sobie pytanie, po co nam to wszystko. W jaki sposób tego typu teksty mają nas wzbogacić? Otóż moim zdaniem one nas wzbogacają znacznie bardziej, niż 10 tysięcy antysemickich broszurek wydawanych, tu, tam i wszędzie. Oto mamy bezpośrednią relację z czasów, gdy owo pokolenie, które tak bardzo nam zalazło za skórę, się, że się tak wyrażę, dopiero hartowało. Mogę się oczywiście mylić, natomiast wydaje mi się, że tu właśnie możemy znaleźć nie jedną, nie dwie, ale wiele naprawdę odpowiedzi na dręczące nas pytania.
No i refleksja druga. Po ciężką cholerę organizacja tak z całą pewnością cwana, jak nowojorski Institute for Jewish Reasearch publikuje tekst tak w gruncie rzeczy antysemicki? Otóż mamy i na to pytanie odpowiedź, w dodatku udzieloną przez samych zainteresowanych we wstępie do wspomnień owego Heńka G. Otóż wedle relacji autorów tego opracowania, Heniek to absolutny wyjątek. Heniek to „człowiek pozbawiony idealistycznych złudzeń, który staczał się w stronę społecznego marginesu. [Heniek, choć trudno mu odmówić inteligencji] był zarazem prymitywny, niedojrzały emocjonalnie, brutalny, ogarnięty obsesją seksualną. […] Być może, że działalność w grupie komunistów (do której trafił w sposób raczej przypadkowy) uchroniła go przed całkowitym stoczeniem się do świata przestępczego, ale z drugiej strony nadała jego brutalnym zachowaniom ideologiczne uzasadnienie”.
A zatem (niesamowite, prawda?) i tu dostajemy odpowiedź na każde nasze pytanie, na każdą naszą wątpliwość. Heniek to wyjątek. Można by wręcz powiedzieć, że klasyczny. Autentyczny klasyk. I to wszystko. Dziękuję.

Wszystkich tych, którzy lubią czytać te teksty zachęcam do odwiedzania strony www.coryllus.pl, na której do nabycia są wszystkie nasze, moje i Coryllusa, książki. Naprawdę polecam. Proszę jednocześnie o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Dziękuję

poniedziałek, 2 czerwca 2014

O 10 Żydach i dwóch plasterkach kiełbasy

W odpowiedzi na pojawiający się tu i ówdzie w reżimowych mediach propagandowe grillowanie licealistki z Gorzowa Wielkopolskiego Marysi Sokołowskiej, gdzie to zarzuca się jej typowo polski antysemityzm, głos wreszcie zabrali sami zainteresowani, czyli Żydzi, akurat skupieni w znanym nam z Salonu24 projekcie pod nazwą Forum Żydów Polskich. Ja sam, wiedząc doskonale, że zarówno w Polsce, jak i na świecie, organizacji przedstawiających się, jako reprezentujące interesy Żydów, jest mniej więcej tyle samo, co samych Żydów, a każda z nich jest skłócona z kolejną w takim stopniu, że można podejrzewać, że świat nie zna antysemityzmu o takim natężeniu, jakie panuje wśród samych Żydów, miałem ochotę na ten tekst machnąć ręką, ale zwyciężyła we mnie naturalna ciekawość świata, choćby tak fikcyjnego, jak się to dzieje w przypadku owego Forum, no i sprawą się zainteresowałem.
To czego się dowiedziałem z lektury samego oświadczenia Żydów skupionych w Forum, oraz z komentarzy Żydów wprawdzie nigdzie niezrzeszonych, ale za to równie poruszonych opinią wyrażoną przez jedno polskie dziecko, niestety nie wykracza poza standard, do którego zdążyłem się przyzwyczaić przez całe moje długie życie. Dowiadujemy się bowiem po raz już tysięczny, że Żydzi, podobnie jak wszystkie inne narody na świecie, tworzą piękną różnorodność i jeśli ich obejmuje jakikolwiek stereotyp, to tylko ten, że ich, w odróżnieniu od całej reszty świata, nie wolno nie lubić. No bo popatrzmy na mnie. Poza – jak się można domyślić – Żydami, ja mam dziesiątki różnych powodów, żeby mieć jakieś tam pretensje do (wymieniam ich, aby nikt się nie poczuł ani pokrzywdzony, ani wyforowany, w kolejności alfabetycznej) Amerykanów (tu zresztą chyba należę do ogromnej większości wykształconej części międzynarodowej społeczności), Arabów, Austriaków, Cyganów, Francuzów, Kaszubów, Niemców, Rosjan, mieszkańców Sopotu, Ślązaków, i Ukraińców. I teraz, jeśli ktoś mnie spyta, czy uważam, że Arabów trzeba tępić, odpowiem mniej więcej tak, jak na podobne pytanie odpowiedziała Marysia Sokołowska:
Arabów nie wolno 'tępić', przecież to ludzie, jak wszyscy inni. Nie wolno być germanofobem. Większość ludzi starszych, ma w sobie niechęć do Arabów, ale to nic złego. To naturalna rzecz w człowieku, że kogoś darzy sympatią, a kogoś innego wręcz odwrotnie. Ale to nie jest żadne ich obrażanie, czy nasza arabofobia. Prawdą przecież jest, że Arabowie u Polaków zapracowali sobie porządnie na taką opinię, ale trzeba im wybaczyć, jak na chrześcijan przystało. W żadnym wypadku, jak już wspomniałem wcześniej, nie można Arabów szykanować, obrażać”.
No dobra, niech będzie, że ja od Marysi Sokołowskiej byłbym bardziej jednoznaczny i gruboskórny, zwłaszcza gdyby tam zamiast tych Arabów wstawić Niemców, czy Rosjan, ale gdybym miał się pod tym co wyżej podpisać, to bym to zrobił z czystym sumieniem.
Ktoś mnie pewnie teraz zapyta, co ja bym powiedział, gdyby na te moją wypowiedź odezwało się Polskie Forum Muzułmańskie plus jakaś grupa Arabów niezrzeszonych, a na doczepkę jeszcze pokaźna gromadka oburzonych polskich arabofilów, z blogerem Xipon Jan Itor jako jednoosobową instytucją, i by mi powiedzieli, że moja opinia jest skandaliczna, że mam Arabów natychmiast przeprosić i się zamknąć. Otóż ja bym na to powiedział, żeby oni się ode mnie odpieprzyli, bo jeszcze chwila, a powiem im coś takiego, że dopiero wtedy zobaczą, czym jest prawdziwa arabofobia.
No ale złóżmy, że nikt by się na nikogo nie obrażał, natomiast członkowie Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Arabskiej chcieliby ze mną podyskutować na temat arabskiej wrażliwości, gościnności, serdeczności i w ogóle szacunku dla człowieka. Załóżmy, że któryś z nich zapytałby mnie, jak ja bym się poczuł, gdyby ktoś wygłosił powyższą tyradę, tyle że dotycząca już nie Arabów, tylko wieśniaków z Podlasia i ich potomków? Czy mi by nie było przykro, gdyby ktoś o mnie i moich rodzicach powiedział, że my ludzie z nas Buga jesteśmy źli, gnuśni i głupi, a w dodatku dla nas zabić kogoś wyrwaną z płota sztachetą to tyle co splunąć? Otóż nie. Ja bym nawet na taką informację nie mrugnął okiem. Nawet bym brwi nie uniósł. Powiem więcej: ja bym nawet nie miał ochoty, by się tu angażować w jakikolwiek spór. Dlaczego? Bo ja wiem, że każdy odpowiada za siebie i nikt nie ma obowiązku reprezentować kogokolwiek poza samym sobą, a jeśli obowiązuje go patriotyzm, to też taki, który się sprowadza do odpowiedzialności osobistej, a nie do bicia się w cudze piersi.
Z Żydami, z którymi z powodów, które sam oczywiście znam bardzo dobrze, których nie szanuję i które uważam za wyjątkowo fałszywe, jest zupełnie inaczej, i to stąd właśnie wziął się medialny atak na Marysię Sokołowską. Z Żydami jest, powiedziałbym, trochę, jak ze znanymi mi aż nazbyt dobrze Ślązakami. Jestem pewien, że gdyby Marysię Sokołowską ktoś spytał, czy należy tępić Francuzów, albo Irlandczyków, a ona z jakiegoś powodu powiedziałaby, że, choć oni sobie na złą opinię jak najbardziej zasłużyli, to trzeba ich kochać, nikt by na nią nawet palcem nie kiwnął. Natomiast nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że gdyby na miejscu Francuzów pojawili się Ślązacy, to mielibyśmy dziś – przynajmniej tu na blogach – prawdziwe trzęsienie ziemi. I ja oczywiście zdaję sobie sprawę z proporcji. Ja wiem, że kwestia żydowska, w odróżnieniu od kwestii śląskiej jest rozgrywana głównie politycznie, a sami Żydzi – w odróżnieniu od Ślązaków – to, co mówi o nich jakieś dziecko z Gorzowa, mają najczęściej głęboko w nosie, tu jednak akurat mam na myśli prawdziwych patriotów – z jednej i z drugiej strony. Jeśli chodzi o Żydów, to dajmy na to, naszą koleżankę Kaśkę, czyli Pyzola z Kanady. Ona akurat robi wrażenie, jakby refleksje owego dziecka z Gorzowa stanowiły dla niej szok porównywalny z wyborczym fałszerstwem sprzed tygodnia.
Ja wiem, że Pyzol to Żydówka, w dodatku Żydówka bardzo ze swoim żydostwem duchowo zasymilowana, i ona pewnych historii słuchać nie lubi, ale chciałbym jej opowiedzieć coś, co, jak na ironię przeczytałem przed laty jeszcze w „Gazecie Wyborczej”, a konkretnie w rozmowie, jaką oni – Żydzi jak najbardziej – przeprowadzili z Gustawem Herlingiem Grudzińskim, również z Żydem z krwi, kości i chyba też talentu. Otóż opowiedział nam gojom Herling, jak to podczas II Wojny Światowej grupa bardzo wysoko postawionych amerykańskich, czy może szwajcarskich Żydów, przez ambasadę niemiecką w Szwajcarii właśnie, zwróciła się do władz niemieckich z prośbą, podpartą oczywiście odpowiednim argumentem finansowym, o zwolnienie z Auschwitz 10 Żydów, na których komuś tam bardzo zależało. Argument był na tyle dźwięczny, że Niemcy nie dość, że natychmiast tych 10 Żydów zwolnili, to jeszcze – w ramach polityki dobrych usług – jak to sam określił Herling, „jak dobry rzeźnik dodający lepszemu klientowi dwa dodatkowe plasterki kiełbasy”, dorzucili do tej dziesiątki dwie jeszcze, tym razem już zupełnie przypadkowe, żydowskie dusze. I proszę sobie wyobrazić, że owo amerykańscy (czy szwajcarscy) Żydzi, którzy zgłosili się ze sprawą do niemieckiego ambasadora, bez mrugnięcia okiem powiedzieli, żeby Niemcy sobie tych dwóch zabrali z powrotem i zrobili z nimi, co uważają za stosowne, bo oni nie są przedmiotem geszeftu.
Pamiętam rozmowę z Herlingiem bardzo dobrze do dziś, a z niej równie dobrze moment, kiedy on mówi nam, że on nie ma nic przeciwko temu, byśmy tę historię traktowali nie jak lekką anegdotę, ale jak informację.
Nie wiem, czemu Herling-Grudziński uznał za stosowne to coś opowiedzieć, i dlaczego tak mu zależało, żebyśmy jego słowa uznali za ważne przy formułowaniu ocen na przyszłość. Domyślam się, że, choć sam pewnie jakimś wściekłym antysemita nie był, to niewykluczone, że antysemityzm rozumiał inaczej, niż inni Żydzi, skupieni akurat w innym niż on Forum. Inna sprawa, że mnie to nawet za bardzo nie interesuje, bo ja – nawet nie ze swojego doświadczenia, bo ono jest żadne, ale z pewnych naturalnych przemyśleń – mam wrażenie, że ja to co opowiedział Grudziński wiedziałem i bez niego. Skąd? Nie umiem powiedzieć. Jakoś to wiedziałem. Pewnie trochę tak, jak wiedziała to Marysia Sokołowska, licealistka z Gorzowa Wielkopolskiego, mimo że znacznie od nas wszystkich młodsza, wyposażona w coś absolutnie bezcennego. W umiejętność patrzenia mianowicie i wyciągania wniosków. Jeśli to komuś się nie podoba, to, przepraszam bardzo, ale to już naprawdę nie mój problem. A jeśli moja koleżanka Pyzol powie mi teraz, że ja niczego nie rozumiem, to ja już jej tylko mogę odpowiedzieć: „I get by. Like you”. A ona to z pewnością zrozumie. W końcu Żydzi, jak mi mówili u mnie na Podlasiu, są językowo wyjątkowo uzdolnieni.

Wszystkich zainteresowanych moim pisaniem, zapraszam na stronę www.coryllus.pl, gdzie po wyjątkowo atrakcyjnej cenie można nabyć pierwszy zbiór felietonów Toyaha, pod fantastycznym tytułem: „O siedmiokilogramowym liściu i inne historie”. O Żydach tam wprawdzie nic nie ma, o Arabach też nie, ale za to o Niemcach, Ruskich i nas Polakach jak najbardziej. Polecam – to już resztka nakładu. Tych z kolei, którzy lubią te teksty, spędzają tu swój czas i czują z tego powodu dobrą satysfakcję, a książki juz mają, proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.

niedziela, 6 maja 2012

Żydokomuna, czyli jak zrobić geszeft na Polakach

Otrzymałem ostatnio prezent od pewnego kolegi. Książkę. Książka jest gruba i przez to, że ma wyraźną czerwoną okładkę i duży czarny tytuł, rzuca się w oczy. Tak się składa, że u nas w domu książek jest bardzo dużo. Tak się składa, że właściwie w każdym pokoju, choćby i w kuchni, są półki, a na tych półkach leży pełno książek. Książki się przez te półki przelewają, i nie ma już dla nich miejsca, a więc one leżą na stole, na biurku, na pianinie, na szafie, na komodzie, czasem na podłodze – wszędzie. Czasem się zastanawiam, po ciężką cholerę myśmy tyle tego nazbierali i odpowiedzi nie znajduję. Fakt pozostaje faktem. Te książki nas zalewają.
No i teraz, na domiar złego, dostałem właśnie ten prezent. Ową grubą, czerwoną książkę, z wielkim czarnym tytułem i teraz, wśród wszystkich innych książek, leży i ona, i czeka aż znajdziemy też dla niej miejsce. Leży sobie albo na stole, albo na stoliku, albo na komodzie, i ile razy ktoś przychodzi na wizytę, ona mu natychmiast wpada w oko – bo, jak mówię, jest gruba, no i ma tę wielką, czerwono-czarną okładkę – i reakcja jest zawsze jedna: uniesione brwi, ironiczny uśmiech, i dyskretna zmiana tematu. O co chodzi? Oczywiście nie o te kolory, lecz o ów wielki czarny tytuł: „Żydokomuna”.
Moja reakcja jest również zawsze taka sama, a więc wzruszenie ramion i krótka informacja: „Śpiewak. Paweł Śpiewak”. I wtedy – niemal zawsze – każdy z naszych inteligentnych znajomych bierze książkę w ręce ponownie, zagląda raz jeszcze – tym razem uważniej – na okładkę, i z mądrą miną zaczyna przerzucać kartki. Bo tym razem już sprawa jest czysta. To nie jest jakieś toruńskie gówno. To sam Paweł Śpiewak. Człowiek z samego Krakowa. I to nie z tamtego Krakowa, ale z Krakowa tego.
Przeczytałem tę książkę, i już wiem, dlaczego Paweł Śpiewak ją napisał. Otóż on ją napisał prawdopodobnie w podwójnym celu. Pierwszy, bardzo ważny, żeby poinformować wszystkich zainteresowanych, że z jego naukowych badań wynika, że czegoś takiego, jak żydokomuna w ogóle nigdy w Polsce nie było. I to wcale nie najbardziej dlatego, że u nas nie było Żydów, lub że Żydzi nie wstępowali zbyt chętnie w szeregi partii komunistycznej, ani też nawet nie dlatego, że to nie Żydzi właśnie tworzyli trzon kierownictwa komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. Ależ nie. To akurat jakoś się tam potwierdziło, natomiast zdaniem Śpiewaka nie mamy prawa mówić o żydokomunie, bo każdy Żyd, który zostawał się komunistą, natychmiast wyrzekał się swojego żydostwa. A więc, jeśli działo się coś złego, to nie przez Żydów, lecz przez zwykłych tępych komunistów, którzy Żydami być nie chcieli.
To powód pierwszy, dla którego Śpiewak wydał tę książkę. Ważny, jednak, jak sądzę, nie najważniejszy. A zatem nim się nie będę w ogóle tu zajmował. Zwłaszcza że się na tym kompletnie nie znam, a myślę również, że z pewnością lepiej będzie, jak na ten temat Śpiewak porozmawia sobie z Michnikiem. Mogą nawet tę debatę przeprowadzić w wielkim basenie z kisielem. Znacznie ważniejsza wydaje się w tym wypadku bowiem chęć, by tę „Żydokomunę” sprzedać i coś tam na niej zarobić. A zatem, powody są, jak zwykle, bardzo podstawowe i naturalne, natomiast jak idzie o egzotykę, ona jest już drugorzędna. Czy ja mam do Śpiewaka pretensje, że on myśli o pieniądzach? Ależ w życiu! Ja sam, na przykład, ostatnio zwłaszcza, o pieniądzach myślę nieustannie, a więc wszystko świetnie rozumiem. A więc pretensji nie mam. Dlaczego jednak myślę, że Śpiewak ostatnio bardzo potrzebuje podreperować swoją sytuację finansową? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę wrócić do okładki.
Oto przed mną duża czerwona okładka, wielki gruby napis „Żydokomuna” i gdzieś w kącie, maleńkimi literkami napisane nazwisko autora. Moim zdaniem, ten rodzaj wystawy jest wręcz rewolucyjny. Podejrzewam, że zgadzając się na to, by jego książka – przypominam, poświęcona udowadnianiu, że coś takiego jak żydokomuna to głupi mit – miała taki tytuł i taką okładkę, Paweł Śpiewak otworzył bardzo szeroko drzwi do czegoś całkowicie nowego. Mam bowiem bardzo silne podejrzenie, że już niedługo, taki Dawid Warszawski na przykład wyda książkę pod tytułem „Pod żydowskim butem”, Seweryn Blumsztajn coś, co zatytułuje „Pejsy unurzane w polskiej krwi”, a Lejb Fogelman wspomnienia zatytułowane sprytnie i po prostu „Żydowskie zbrodnie”. Wydadzą ci państwo te swoje ksiązki, wystawią je w księgarniach w całej Polsce, a jak ktoś będzie na tyle nieprzytomny, by za nie zapłacić żywą gotówką, przeczyta sobie, że to tylko taka ironia, bo tak naprawdę najgorsi byli Polacy.
Za Żydami pójdą oczywiście komuniści z przejściowymi kłopotami finansowymi, i taki Leszek Miller dajmy na to napisze coś pod tytułem „PRL - czas zbrodni i pogardy”, a Czesław Kiszczak wyda wywiad rzekę i nada jej tytuł „Zabijałem w imię czerwonej gwiazdy”.
I kiedy oni wszyscy się wreszcie odkują, otrzepią swoje spracowane dłonie i otworzą flaszkę za zdrowie tego głupiego Polactwa, na które, jak się okazuje, zawsze można było liczyć.

Jak wiemy, moja poprzednia książka nie była zatytułowana „Lizanie cipki”. Przygotowuję kolejną, i ona też będzie zatytułowana w sposób bardziej adekwatny. Czy to mi da jakieś pieniądze? Mam nadzieję, że tak. Bo jeśli nie – to po mnie. Póki co, proszę o wsparcie. Każde, a ja obiecuję, że pozostanę uczciwy do końca. Dziękuję.


piątek, 25 marca 2011

Kłamiem z powodu zarabiam - suplement

Parę dni temu, na tym blogu, zająłem się osobą i środowiskową sytuacją niejakiego Jana Tomasz Grossa, nowojorskiego Żyda, który całą swoją zawodową karierę oparł na przekonywaniu świata, że Polacy to taki naród, dla którego stanem naturalnym – bo kulturowo i cywilizacyjnie, a przez to już też i genetycznie autoryzowanym – jest okrutne mordowanie, a następnie rabowanie Żydów. Zajmując się tym przypadkiem, chciałem przede wszystkim zwrócić uwagę na niezwykły dysonans między intelektualno-poznawczą zawartością oferty Grossa, a wręcz histerycznym przyjęciem, z jakim ta oferta spotkała się w naszym kraju. No bo jak może człowiek o pewnych jednak ambicjach, w dodatku mówiący o sobie, że jest badaczem, głosić opinie tak straszliwie irracjonalne? Jak może ktokolwiek – o ile nie jest to jakaś głupia baba z targu – głosić na poważnie myśl taką, że jest oto sobie naród – z pozoru zwykły i taki jak inne - który we krwi ma tak silną nienawiść do innego narodu, że kiedy dochodzi do konfrontacji, puszczają wszelkie hamulce? Ja biorę pod uwagę, że istnieje coś podobnego w relacjach między jakimiś dwoma afrykańskimi plemionami, no ale to po pierwsze nie są normalne narody, a poza tym, kiedy tam już dochodziło do kataklizmu, to nie na zasadzie takiej, że dobry dr Jekyll przeobraził się nagle w pana Hyde’a. Wiem też, do czego swego czasu potrafili się posunąć Ukraińscy wobec Polaków, ale też nigdy by mi nie przyszło do głowy, żeby to okrucieństwo objaśniać jakimiś genetycznymi zaburzeniami, w dodatku tak jednoznacznie zorientowanymi na jeden cel.
Tymczasem przychodzi taki Gross, i podpierając się opinią naukowca i badacza, człowieka inteligentnego i bardzo oczytanego, głosi kompletną – nawet nie historycznie, ale czysto intelektualnie – bzdurę, a wokół niego zbiera się banda zaczadzonych idiotów i mu bije brawo, że on jest taki odważny, bezkompromisowy i przy tym przenikliwy.
Napisałem te swoje refleksje na temat Grossa, ponieważ uznałem, że za tym szaleństwem może stać, jedyne w swoim irracjonalizmie logiczne, wyjaśnienie. Gross – oczywiście nie sam, ale jako przedstawiciel pewnej żydowskiej agendy – niszczy dobre imię Polski i Polaków z tego jednego powodu, że Polacy nieodmiennie kojarzą mu się z Kościołem Rzymskim, a dokładnie z traktowanym przez ów Kościół bardzo poważnie faktem, że to Żydzi ukrzyżowali Jezusa, a w dodatku, krzyżując Go, w swojej zawziętości, zgodzili się całkowicie publicznie ponieść wszelkie tego czynu konsekwencje. Gross, idąc za opinią swoich sponsorów, jest tak okropnie zraniony owym starym poczuciem winy, do której oczywiście się nie poczuwa, że jest gotów życie poświęcić, żeby wykazać przed całym światem, że „to nie my – to oni”. A więc tworzy pewien ciąg logiczny, na początku którego stoi jakieś absurdalne oczywiście wyobrażenie katolików, że Żydzi ukrzyżowali Jezusa, a na końcu już tylko zimna, absurdalna, zakorzeniona w polskiej krwi niechęć do wszystkiego co żydowskie.
Zdaniem Grossa owa niechęć przejawia się w sposób bardzo obrazowy. Otóż jest sobie zwykła, pobożna polska rodzina, gdzie ojciec ciężko pracuje na roli, matka dba o dom i zajmuje się dziećmi, są wreszcie owe dzieci – miłe, grzeczne, spokojne dzieci – mają ci ludzie swoich sąsiadów, prawdopodobnie równie zwyczajnych i porządnych jak oni, wszyscy się spotykają w drodze do pracy, czy do kościoła, w tym kościele się modlą, prosząc o bożą opiekę, nikt z nich nikomu nie uczynił w zyciu pojedynczej krzywdy… tyle że oni wszyscy mają na sumieniu życie jednego Żyda. Którego zatłukli w absolutnie okrutny sposób, następnie ograbili z majątku, następnie wydali innym mordercom całą jego rodzinę, a wszystko to dlatego, że gdzieś głęboko w ich sercach tkwi jak kolec ta jedna, podstawowa myśl, którą od pokoleń wszczepia im Kościół – że Jego krew na nas i na dzieci nasze. I oni muszą tę prawdę wcielać w życie. Oto Polska. Oto Polacy.
Nie zajmowałbym się jednak dziś po raz kolejny tym Grossem, gdyby nie fakt, że oto wczoraj w telewizji wystąpiła – ja wiem, że to jest bardzo nieładnie tak mówić, ale co ja mogę na to poradzić, że ona jest Żydówką – Agnieszka Holland, i to wystąpiła przede wszystkim jako przedstawiciel swojego narodu i jego interesów. Praktycznie cała rozmowa z Holland, pomijając jej końcowy fragment, dotyczący już tylko Jarosława Kaczyńskiego i jego podłości, był poświęcony właśnie Polakom i ich naturalnej skłonności do bezprzykładnego okrucieństwa wobec Żydów. Ja nie jestem wybitnym znawcą myśli Jana Tomasza Grossa, więc niewykluczone, że coś mi tu umknęło, ale wydaje mi się, że w swoim wczorajszym wystąpieniu, Agnieszka Holland twórczo uzupełniła przekaz, z jakim mieliśmy przez ostatnie tygodnie do czynienia. Kiedy Gross był pytany o to, jak ocenia postawę tych Polaków, którzy oddali życie za swoich żydowskich sąsiadów, którzy Żydów ukrywali przed Niemcami, którzy ich karmili, i którzy wielokrotnie do końca życia nie mogli się z ich strony, czy już może ze strony ich dzieci, doczekać choćby prostego słowa ‘dziękuję’, nieodmiennie demonstrował brak zainteresowania i natychmiast zmieniał temat. Holland sprawą, owszem, jak najbardziej się zainteresowała i tematu nie zmieniła.
A więc to prawda, były przypadki ratowania Żydów przez Polaków. To jest fakt potwierdzony historycznie. Natomiast faktem też niekwestionowanym jest to, że jeśli o tych przypadkach się nie mówi, to wyłącznie z winy Polaków. Otóż każdy człowiek, każda polska rodzina, której zdarzyło się zrobić coś dobrego dla Żydów, była natychmiast poddana takiemu środowiskowemu terrorowi, że ten epizod skutecznie ze swojej historii ci niby dobrzy ludzie – ale w gruncie rzeczy tchórze i koniunkturaliści – wymazywali. Natomiast jeśli nawet zdarzali się tacy, którzy to swoje bohaterstwo, czy może raczej zwykłą ludzką życzliwość, trzymali w pamięci i się tego nie wstydzili, najczęściej byli zmuszani do opuszczenia swojej wsi, miasta, czy domu. Bo kiedy inni Polacy dowiadywali się, że jeden z nich kiedykolwiek, zamiast zabić i ograbić Żyda, Żydowi pomógł, w jednej chwili traktowali go jak wyrzutka i w efekcie zmuszali do emigracji. Bywało że faktycznej. Ktoś mi powie, że ja tak ładnie umiem pisać, to i z całą pewnością trochę wypowiedź Agnieszki Holland koloryzuję. Otóż nie. Ona dokładnie w ten sposób diagnozowała fakt, że o polskim bohaterstwie tak mało wiadomo. Gdyby nie wdzięczność rozproszonych po całym świecie uratowanych przez Polaków Żydów, ich dzieci i wnuków, gdyby wreszcie nie bezkompromisowa odwaga Jana Tomasz Grossa, o tych nielicznych przypadkach polskiego poświęcenia pies z kulawą nogą by nie wiedział. Inni Polacy by to skutecznie ukryli. Tak opowiadała wczoraj w telewizji Agnieszka Holland.
Ale podczas owej rozmowy stało się coś jeszcze ciekawego. Coś, czego, przyznam, nie do końca rozumiem. Otóż, wsłuchując się z nabożeństwem w słowa Agnieszki Holland, Monika Olejnik – bo to była jej rozmowa – w pewnym momencie zapytała, dlaczego, skoro Żydzi czuli do swoich polskich wybawicieli taką wdzięczność, a jednocześnie oni sami przez swoich sąsiadów byli poddawani takiej presji, nie zechcieli spopularyzować tego bohaterstwa? Dlaczego na przykład o Irenie Sendlerowej, kiedy ona jeszcze żyła, nie nakręcili choćby jednego dokumentalnego filmu, żeby świat usłyszał? Nawet prezydent Kwaśniewski dziesięć lat temu odznaczył Sendlerową, fakt ten był w Polsce dobrze znany, Sendlerowa stała się w Polsce bohaterem, więc czemu Żydzi nie mogli nakręcić o niej filmu? W tym momencie właściwie Holland ani drgnęła. Nawet, jak się zdaje, nie przesunęła się na krześle. Jej głos nie stracił ani trochę z tej tak bardzo charakterystycznej pewności siebie. Natomiast to co powiedziała było uderzająco dziwne. Otóż ona, ni mniej ni więcej, tylko powiedziała, że owszem, Kwaśniewski odznaczył Sendlerową, ale zrobił to dopiero wiele lat po wojnie. Przez całe dziesięciolecia jej nie odznaczał i przez te wszystkie lata pamiętali o niej tylko Żydzi. A z tego wynika, że musiała się jednak zdenerwować.
Na to Olejnik – z jakiegoś dziwnego powodu – już tylko uczepiła się tej jednej kwestii: dlaczego Żydzi nie zrobili o Sendlerowej filmu? I wtedy Holland, wciąż bezczelnie nieruchoma i bez widocznych śladów emocji, zaczęła z siebie wyrzucać kompletnie niezborne zdania, z których każde jednak zawierało tę jedną myśl. Że filmu nie było, bo Polacy takim filmem nie byli zainteresowani. Właśnie dlatego, że dla nich postać Sendlerowej była w najlepszym wypadku nieciekawa. Olejnik więc wciąż pytała, że no dobrze, ale można było film nakręcić. Na co Holland niezmiennie powtarzała, że się nakręcić nie dało, bo Polacy nie chcieli. I w pewnym momencie – może mi się tylko zdawało, ale nie sądzę – można było zauważyć w głosie Holland taką szczególną desperację, jaką odczuwa ktoś, kto wie, że się znalazł pod ścianą, ale wie też, że do końca musi zachować spokój i robić swoje. A więc robiła Holland swoje, i wreszcie Olejnik dała jej święty spokój. I na tym pobojowisku zostali już tylko Polacy – skopani, zbezczeszczeni, wypluci. Nawet biedna Irena Sendlerowa znalazła się po tej stronie. Ale nie mogło być inaczej. Niepotrzebnie została wyciągnięta w tak dramatycznym momencie. Trzeba było siedzieć cicho, kiedy Żydzi mówią.
Jak mówię, nie bardzo rozumiem, dlaczego Olejnik postanowiła wyskoczyć z tym filmem. Inna sprawa, że nie bardzo mnie to interesuje. Już bowiem od dawna mam wrażenie, że ona akurat, jak to mówią Anglicy, „has crossed over”. Natomiast dziś myślę już bardziej o samej Holland. I o tym jej bezczelnym zaplątaniu, kiedy wszyscy czekaliśmy na to, żeby powiedziała nam, czemu nie nakręciła filmu o Irenie Sendlerowej. I, choć wiem, że to brzmi niezwykle brutalnie, a poza tym jest takie strasznie nie-polskie – w końcu my Polacy słyniemy ze swojej gościnności, serdeczności i dobroduszności – to ja bym ją stąd zwyczajnie wypieprzył. Niech zjeżdża do Nowego Jorku, Paryża, czy gdzie tam sobie zażyczy. Nie wiem, jak się coś takiego w dzisiejszych, nowoczesnych czasach, organizuje, ale niech spieprza. Może nawet, z wdzięczności za ten order, który niedawno od niego dostała, wziąć ze sobą Bronisława Komorowskiego. Będziemy mieli ulgę podwójną. A kto wie, czy przez ten ruch nie staniemy się wszyscy, również jako naród, ludźmi choć odrobinę lepszymi.

wtorek, 15 marca 2011

USOPAL, czyli bulba (do czytania pod prysznicem)

Tak się jakoś stało, diabli wiedzą jak, że od dłuższego już czasu, ze znaczną regularnością otrzymuję na moją skrzynkę mailową informacje od czegoś, co się nazywa USOPAL. Ponieważ, nigdy tego czegoś nie zamawiałem – albo może zamówiłem tak jak podobno zamówiłem coś od niejakiego Brody, tylko tego faktu nie zauważyłem – nie bardzo chciało mi się dowiadywać, co to takiego. Ale że tych maili było denerwująco dużo, oznaczyłem ów adres jako spam i od tego czasu wiadomości sygnowane jako USUPAL zaczęły wpadać bezpośrednio do kosza. Oczywiście, one przychodzą dalej, ale przynajmniej widzę ich ślad jedynie jako echo.
Dziś, dzięki mojemu synowi, a bezpośrednio już Onetowi, dowiedziałem się wreszcie, co to jest ów USOPAL. Otóż USOPAL to tzw. Unia Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej, a szefem tej organizacji jest znany mi z wcześniejszych doniesień medialnych Jan Kobylański. Onet poinformował o istnieniu tej organizacji przy takiej to okazji, że do Urugwaju, gdzie, jak się okazuje, mieszka Kobylański, pojechała grupa parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości w następującym składzie: poseł Bogusław Kowalski, oraz czterech senatorów: Ryszard Bender, Czesław Ryszka, Waldemar Kraska i Zbigniew Cichoń. O Janie Kobylańskim, jak mówię, słyszałem i go kojarzę, natomiast jeśli idzie o tych pięciu, to znam Kowalskiego i Bendera. Trzej pozostali, jak dla mnie, mogliby się równie dobrze nazywać Nowak, Nowok i Nowacki – bez znaczenia.
Chciałbym teraz powiedzieć, co sobie myślę na temat tych, których znam. Otóż Bendera i Kowalskiego fizycznie nie znoszę. Nie toleruję ich, nie mogę na nich patrzeć i ich słuchać. Dlaczego? Nie chce mi się za bardzo wyjaśniać, ale co mi tam. Opowiem. Jak idzie o Bendera, nie lubię go za sposób w jaki on mówi, no i w związku z tym, za to, co on mówi. Bender ma tę dziwną manierę takiego półprzytomnego, kompletnie zepsutego atmosferą uniwersytetu profesora, który, zanim cos powie, to musi dziesięć razy powtórzyć coś w rodzaju takiego grymaśnego „taa, taa, taa, taa, taaaa”, a później i tak już nic nie powie, bo w sumie zapomniał już, co miał powiedzieć, kiedy, i po co. Z nim jest tak że ja bym nie chciał być z nim w jednym miejscu nawet przez chwilę, bo by mi ze złości serce pękło. Jak idzie natomiast o Kowalskiego, to ja mu pamiętam kilka gestów jeszcze z lat 90., które ustawiają go w pozycji kogoś na poziomie Artura Zawiszy, tyle że o niebo cwańszego, który – w odróżnieniu od Zawiszy szybko się zorientował, że w jego sytuacji pozostaje się tylko uwiesić na czymś w miarę solidnym, i tak już wisieć. Więc wisi. A ja go nie znoszę. A kiedy jeszcze widzę tę jego dziobatą twarz, to już w ogóle koniec. I kropka.
Kobylańskiego natomiast znam tylko z nazwiska i z informacji, że on nie lubi Żydów. Poza tym, nie wiem nawet, jak on wygląda. Ponieważ jednak identyfikuje go jako w ten czy inny sposób kumpla Bendera i Kowalskiego, myślę, że jego też nie lubię. I oczywiście, nie lubię tego USOPAL-u, bo mi zaśmieca skrzynkę, nie wiadomo po jaką cholerę. I tyle na ten temat.
A teraz o Onecie. Onet, prawdopodobnie dlatego, że – podobnie jak ja – nie lubi Kobylańskiego, Bendera i Kowalskiego, daje na swoją główną stronę wielką informację pod tytułem: „Politycy PiS z wizytą u kontrowersyjnego milionera posądzanego o antysemityzm”. I muszę przyznać, że mnie ta informacja bardzo zainteresowała. Jednak nie tyle dlatego, że oni tam pojechali – bo akurat czego ja się mogę spodziewać po Benderze i Kowalskim? – ale że, jak pisze Onet, Kobylański jest zaledwie „kontrowersyjny” i „podejrzany” o antysemityzm. Dotychczas byłem przekonany, że przynajmniej z punktu widzenia Onetu i całej tej paczki, którą Onet reprezentuje, Kobylański nie jest kontrowersyjny i podejrzany, ale z niego jest prawdziwy żydożerca i wojenny przestępca. Wszystko co dotychczas słyszałem o Kobylańskim, to to, że on jest postacią tak złą i paskudną, że spotykanie się z nim jest właściwie równoznaczne z jakąś kolaboracją. Tymczasem nagle okazuje się, że on przede wszystkim jedynie budzi kontrowersje – a więc podobnie jak, że sięgnę po przykład pierwszy z brzegu, Bronisław Komorowski. No i że niektórzy twierdzą, że jest antysemitą – a więc kimś takim, jak w opinii również niektórych, na przykład ja, albo 90% Polaków. Wczoraj w telewizji, historyk Gross, na przykład, stwierdził, że dla Polaków mordowanie, rabowanie i denuncjowanie Żydów było częścią ich natury, kultury i narodowej tożsamości. Oczywiście Polacy Żydów też ratowali, ale to był zaledwie eksces. Mordowanie Żydów leżało w naszej naturze. A więc, co w tym takiego szczególnego? Pikuś. Zwykła polska norma. A oni mi mówią, że Kobylański to jakiś szatan.
Szukam więc w samym tekście jakiś dodatkowych informacji na temat Kobylańskiego i szczegółów tej wizyty, i czytam, że on ma na sumieniu następujące opinie: „Warszawa to tajna stolica żydostwa w Europie”, niektórzy politycy i księża to „komusze pociotki”, że „w Polsce panoszą się Żydzi” i że oni (czyli Żydzi) „wleźli do rządu, Sejmu, biznesu, a nawet do Episkopatu”. Należy tu dodać, że o ile te dwie pierwsze newsy Onet podaje jako fakt, to co dwóch kolejnych zastrzega się, że to tylko za Gazetą Wyborczą. A zatem – trochę głupio, prawda? No bo jeśli za Gazetą Wyborczą, to właściwie równie dobrze mogliby nic nie pisać. Jak idzie o inne dane – nic już konkretnego nie znajduję. Szukam więc czegoś na temat tych dwóch, albo chociaż trzech pozostałych. Poza tym, że oni są z PiS-u – zero.
Ja rozumiem, że ponieważ – co zresztą potwierdza sam Onet – Kobylański ma otwartych parę spraw przeciwko tym, którzy go rzekomo zniesławiali, może też być tak, że Onet używa tego „podobno” z czystej ostrożności. No i dobrze. Niech się boją, tylko skoro już się Onet bierze za szczucie, to niech normalnie powie, o co chodzi, a nie miesza spokojnym ludziom w głowach. Albo niech pokaże odwagę i napisze, co to za ziółko ten Kobylański. Bo na razie, z tego co tam stoi, wynika, że z niego normalny Polak – antysemita. Taki sam, jak ci chłopi na tych starych zdjęciach od Grossa i chłopaków z Wyborczej. Podobno.
I powiem szczerze, że czuję się zawiedziony. Bo sądziłem trochę, że jednak czegoś się na jego temat od takiego Onetu dowiem. Że będę mógł powiedzieć, choćby sam sobie, za co ja go tak nie cierpię. A tymczasem okazuje się, że Kobylański nie jest ani jakimś bandytą, ani nawet porządnym antysemitą, lecz zaledwie kimś kto powiedział kiedyś, że w rządzie, Sejmie, biznesie, a nawet w Episkopacie są Żydzi. No a jak są , to co z tego? Ja akurat znam paru Żydów i oni nie są ani posłami, ani biskupami. No ale jeżeli jacyś są, to co z tego? Nie wolno, czy jak? No i że Warszawa to stolica żydostwa. A ktoś mówił, że nie jest? Ja tam nie wiem. A co jest? Praga, Moskwa, a może Sztokholm? A może Rzym? Paryż? A może żydostwo w ogóle nie ma stolicy, bo posiadanie stolicy to jakiś mało koszerny obciach. Ja nie mam pojęcia, ale przydałoby się to wiedzieć. Nawet nie mnie, bo w końcu, co mnie obchodzą Żydzi? Ale taki Onet pewnie by chciał wiedzieć. Gdzie żydostwo ma swoją stolicę? W końcu to jest chyba ich ‘konik’?
Natomiast jak idzie o te „komusze pociotki”, to już w ogóle nie wiadomo o co chodzi. Równie dobrze ktoś mógłby powiedzieć, że część polityków i księży to „faszystowskie balony”. Albo wiatraczki. Lub na przykład „bulba”. I co ja z tego wiem?
A może to w ogóle nie chodzi o żadną informację, tylko o zwykłe codzienne plucie? A więc zwykły onetowy poziom. Oni to napisali, wrzucili tam to Prawo i Sprawiedliwość, tak to zostawili i schowali się za winkiel, żeby spokojnie patrzeć co będzie. Na to przyszli tzw. onetowcy, przeczytali i już wiedzą, że to bardzo jednak dobrze, że ten Kaczor leży na tym Wawelu taki porozbijany, że nie wiadomo nawet gdzie noga, a gdzie ręka. Łopatą, stary, go tam wrzucali. Normalnie, stary, zimny lech. Polej. Bulba!

wtorek, 17 listopada 2009

O budowniczych kłamstwa raz jeszcze

Zupełnie nie wiem, jak to się stało. Zdawało mi się, że całą sprawę zawłaszczania języka przez nieszczere i podłe interesy mam dobrze rozpoznaną, a tymczasem okazuje się, że popełniłem błąd, który – choć mały – w znacznym stopniu osłabia wymowę i mojego poprzedniego wpisu, ale również wpisów poprzednich, a związanych z tematem. O co chodzi? Rzecz jest prosta. Ponieważ się trochę poleniłem, uznałem, że jeśli ludzie, będący naturalnymi spadkobiercami wszystkiego co złe, właśnie przez swoje życiowe, czy choćby intelektualne związki z czymś co dobrzy ludzie nazywają ‘czerwoną zarazą’, w stosunku do tych, którzy całe swoje życie i wszystkie swoje emocje poświęcili na sprzeciw wobec tego zła, kierują takie obelgi jak ‘bolszewik’, ‘komunista’, ‘czerwony’, ‘socjalista’, ‘lewak’, to za tym kryje się wyłącznie chaos, lub – w najlepszym wypadku – zwykła dziecięca złośliwość. Uznałem, że jeśli ktoś, w złych zamiarach nazywa mnie ‘socjalistą’ lub ‘lewakiem’, to nie dlatego, że uważa mnie szczerze za lewaka i socjalistę, ale wyłącznie dlatego, że uznał, że tego typu obelgi mnie zranią. Ewentualnie – myślałem sobie – może chodzić o takie zjawisko (zapewne dobrze zbadane przez psychologów), z jakim mamy do czynienia wtedy, gdy niedobrzy ludzie na kogoś, o kim uważają, że czuje niechęć do Żydów, wołają „Żyd!”, albo na kogoś kto nie lubi bardzo homoseksualistów, krzyczą „Pedał!”. Pamiętam, na przykład, jak kiedyś przed laty w Warszawie, ujrzałem wywieszony na murze plakat zapowiadający spotkanie z Antonim Macierewiczem, na którym jakiś głupek nabazgrał właśnie słowo „Żyd”. Tak jakby sobie pomyślał, że Macierewiczowi to sprawi ból. A więc – i chaos i szczeniactwo.
Skoro już jestem przy temacie, proszę zwrócić uwagę jak chętnie w niektórych środowiskach wymyśla się Polakom od urodzonych antysemitów. Polakom, którzy umierali za swoich żydowskich sąsiadów, którzy przez całe wieki tworzyli najbezpieczniejszą w świecie przystań dla tych, których już nigdzie nikt nie chciał. I właśnie to Polacy są najchętniej opisywani, jako antysemici. Jest to przy tym jednak przynajmniej dowód na to, że akurat my tu jesteśmy czyści jak złoto. Jestem przekonany, że gdybyśmy rzeczywiście byli nastawieni tak okropnie antysemicko, międzynarodowa propaganda nie mówiłaby na nas inaczej jak „Żydzi!” Zwyczajnie. Żeby nam dokuczyć.
A więc napisałem sobie swoją polemikę z FYM-em i właśnie wtedy, gdy wydawało mi się, że wszystko jest jasne, w swoim króciutkim komentarzu, bloger yarc zwrócił uwagę na bardzo interesującą rzecz. Otóż przypomniał mi on, że ‘bolszewikami’ swoich przeciwników politycznych, jeszcze w kontraktowym sejmie, nazwała Izabella Sierakowska – jak wszyscy pamiętamy – komunistka. Przypomniał mi również yarc,że to nikt inny jak – wiele na to wskazuje – komunistyczny zbrodniarz Czesław Kiszczak, w podobny sposób pisał o polskich bohaterach, jako o „hunwejbinach”. I pomyślałem sobie, że jeśli dziś i tu w Salonie i w różnorakich publicznych debatach i komentarzach, ludzie z pozoru bardzo odlegli od całego tego czerwonego dziedzictwa, wymyślają na tych, których nie lubią, a którzy na te obelgi niczym sobie nie zasłużyli, od ‘czerwonych’ i ‘bolszewików’, to – owszem – może i mają wyłącznie czyste, bo dziecięce, intencje, ale w ten czy inny sposób są w taki sposób umodelowani przez innych. Przez tych, którzy byli przed nimi i którzy od nich wiedzą znacznie więcej na temat kłamstwa i tego, jak kłamstwo można skutecznie wykorzystać.
Pomyślałem sobie, że jeśli Stefan Niesiołowski mówi, że kiedy on patrzy na Jarosława Kaczyńskiego, to widzi Gomułkę, albo gdy któryś z bardzo prawicowych komentatorów określa robotników z Solidarności, jako „socjalistyczny motłoch”, to i jeden i drugi kierują się przede wszystkim swoją złością, a – w najlepszym dla nich przypadku – jakąś pokręconą logiką, której jednak sami nie wymyślili, lecz która im została dyskretnie przekazana przez kogoś stojącego znacznie wyżej i dużo przed nimi.
Skąd mi się wzięły takie refleksje? Otóż właśnie stąd, że ja faktycznie zacząłem sobie przypominać, że już na początku tej naszej tzw. transformacji to właśnie komuniści jako pierwsi, i to właśnie ze szczególną zaciekłością, zaczęli wymyślać Solidarności– a przynajmniej tej jej części, która nie chciała skonać już na samym początku – od bolszewików. Możliwe, że oprócz nich, był tam jeszcze i Adam Michnik i Bronisław Geremek i inni bohaterowie naszej najnowszej historii, którzy, walcząc najpierw przeciwko Wałęsie, później przeciwko Kaczyńskim, jeszcze później przeciwko Olszewskiemu, jeszcze później przeciwko Buzkowi i Krzaklewskiemu, by na samym końcu wziąć się za Prawo i Sprawiedliwość, realizowali tę taktykę. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że nie oni byli jej głównymi autorami.
Przypomniałem więc sobie najpierw, że to faktycznie komuna jako pierwsza zaczęła mi wymyślać od komunistów, ale zaraz potem, uprzytomniłem sobie, że to przecież nie było nic aż tak oryginalnego. Przecież to zaraz po wojnie, kiedy władza ludowa wzięła się za mordowanie wszystkich tych, którzy mogliby jej w jakikolwiek zagrozić, choćby tylko psując im nowe poczucie komfortu, wszystkie kolejne egzekucje, każdą pojedynczą torturę, każde najbardziej wymyślne prześladowanie, realizowała w imię walki nie tyle z kontrrewolucją, Kościołem, czy z polskim agresywnym patriotyzmem, lecz po prostu z faszyzmem. Kiedy polskie ulicy zapełniły się konfidentami, polskie urzędy zimnymi bandytami, a polskie więzienia zaczęły spływać krwią polskich patriotów, to wedle ówcześnie głoszonego schematu, walka nie toczyła się między Czerwoną Rewolucją, a Czarną Reakcją, lecz między antyfaszystami i faszystami. Kiedy ginął generał Nil, to ginął nie jako kontrrewolucjonista i wróg władzy ludowej, lecz jako faszysta. Kiedy pękało jej osiemnastoletnie serce, to ci którzy stali naprzeciwko Danusi Siedzikówny nienawidzili jej nie za to, że ona sprzyjała Polsce, ale za to, że – jak wyraźnie stało w papierach – wysługiwała się faszystom.
Tak to się robiło od samego początku. Piotr Wierzbicki, w swojej Strukturze kłamstwa,znakomicie pokazał na przykładzie całego półwiecza, w jaki sposób sowiecka, a za nią polsko-komunistyczna propaganda, zmanipulowała logikę, rzeczywistość, a także i język, wyłącznie po to, żeby z jednej strony zniszczyć przeciwnika, a z drugiej stworzyć dla tych swoich strasznych działań odpowiednio przyjazną społeczną atmosferę. Ale po co sięgać do Wierzbickiego? Przecież, nawet jeśli wielu z nas nie jest w stanie pamiętać tamtych czasów, to wystarczy, że nastawimy odpowiednio uważnie uszy, czy wystarczająco szeroko otworzymy oczy, by jeszcze nawet dziś wokół siebie dojrzeć całe tabuny młodych, szczerze zaangażowanych w walce ze złem młodych ludzi – ostatnich ofiar tamtego, opisanego skutecznie przez choćby właśnie Wierzbickiego projektu – którzy na wszelkiego rodzaju spotkaniach, demonstracjach, czy dyskusyjnych forach plują tym „faszyzmem”. Wystarczy że ujrzą gdzieś nawet niekoniecznie Polskę, ale zwykłe przywiązanie do gasnącej już cywilizacji.
Ale i to już mija. Faszyzm został już ostatecznie wykorzeniony. Obecnie i ci najbardziej wysoko umocowani inżynierowie naszych dusz, bezpośredni, mentalni spadkobiercy tych, którzy zamęczyli na śmierć i Inkę i całe szeregi polskich bojowników, w imię walki z faszyzmem, a także wszyscy ci, którzy zgodzili się tak chętnie stać się ofiarami tego kłamstwa, już przestają ględzić o faszyzmie. Teraz oni wszyscy wzięli się za ‘czerwonych’ i za ‘bolszewików’. No ewentualnie jeszcze się do końca nie potrafią zdecydować, jak pewien troll, który pod wczorajszym wpisem Consolamentum, FYM-a i mnie wyzywa raz od czerwonych, a innym razem od brunatnych.
Jestem jednak pewien, że i on się niedługo zorientuje, że czas faszyzmu już minął. Będzie musiał tylko bardziej uważnie poobserwować stan publicznej debaty i w mediach i w polityce i w polskich szkołach i na uczelniach. Wtedy będzie też już wiedział, że wróg jest już gdzie indziej. Że taki ojciec Rydzyk nie jest faszystą, ale komunistą. Że polski Kościół nie jest brunatny, ale czerwony. A kiedy już założy rodzinę, a jego dzieci podrosną, to w odpowiednich ankietach, czy w innych towarzyskich sytuacjach, na pytanie, co lubisz, a czego nie lubisz, będą – jak System przykazał – odpowiadać, że najbardziej cenią tolerancję i przyjaźń, natomiast najbardziej nie lubią głupoty i komunizmu. I, w sumie, nic takiego się nie zmieni. I głupota i przyjaźń i tolerancja pozostaną niewzruszone, jak zawsze. Tyle że ten komunizm. Tylko on.

sobota, 17 stycznia 2009

O Żydach, Arabach i zwykłych idiotach

Ten tekst wkleiłem dla Was wczoraj, ale – niestety – skutkiem awarii, nie dało się go czytać, więc dziś jeszcze raz. Z nadzieją, ze pan Admin będzie na tyle uprzejmy, żeby go Wam udostępnić ponownie.
Więc do rzeczy.
Kiedy kilka miesięcy temu cały swój wpis poświęciłem czemuś co się u nas w Polsce nazywa Komitet Helsiński, albo Fundacja Helsińska (zależnie od aktualnego stanu interesów), zauważyłem, że - sądząc choćby tylko po zestawie nazwisk tworzących jedno i drugie - można dojść do przekonania, że nabór do tych dwóch ciał – a w rzeczywistości jednego ciała – odbywa się na zasadzie selekcji wybitnie negatywnej. Ja sobie tę procedurę wyobrażam w następujący sposób. Przychodzi ktoś do tych Helsinek i pokazuje papiery, że jest mądry. Won! Przychodzi z papierami, że jest doświadczony. Won! Przychodzi kto inny i pokazuje dokument na to, że jest elegancki. Precz! I efekt jest taki, że tam siedzi Bortnowska i młody Maziarski. We wczorajszej Rzeczpospolitej dał o sobie przypomnieć jeszcze jeden z tych eksponatów – Zbigniew Hołda, profesor karnista z Uniwersytetu Jagiellońskiego. http://www.rp.pl/artykul/248552.html?print=tak
Rzepa, z kompletnie nieznanych mi powodów, postanowiła przepytać tego Hołdę w kwestii polskiego antysemityzmu. Mamy jakiegoś profesora prawa z Krakowa, kogoś kto z pewnych, sobie tylko znanych powodów, postanowił zostać ekspertem od praw człowieka, i Rzeczpospolita zupełnie serio postanawia się do niego zwrócić w sprawie polskiego antysemityzmu. Jakiż to nieprawdopodobny absurd! No ale Rzeczpospolita, szczególnie ostatnio, nie daje nam popaść w samozadowolenie. Rozmowa jest króciuteńka, ale starczy na kilka lat. A może na zawsze. Pytanie Rzepy brzmi: „Przez Europę przetacza się fala wystąpień antysemickich. We Włoszech nawołuje się do bojkotu żydowskich sklepów, norwescy aktorzy wzywają do kulturalnego bojkotu Izraela, wielotysięczny tłum demonstrantów wznosił antyżydowskie hasła w Hiszpanii. W Polsce, która ma opinie kraju antysemickiego, nic takiego się nie dzieje. Zaskakujące?”
Hołda nie informuje nas, czy to jest zaskakujące czy nie, tylko od razu objaśnia sprawę od podszewki i informuje, że Polacy to rasiści i antysemici, a jeżeli wydaje się, że u innych jest gorzej, to tylko dlatego, że u innych tych Żydów jest więcej. Żydów i kolorowych. Więc siłą rzeczy my Polacy nie możemy się należycie wykazać. Ale, oczywiście, Żydów nienawidzimy. Jest jednak coś, co - mimo tych braków na rynku - wysuwa nas na czołowe miejsce. My, w odróżnieniu od innych, przez to że Żydów u nas nie ma, nienawidzimy ich „tradycyjnie, rytualnie i bezmyślnie”. A nie naukowo i inteligentnie.
Ponieważ rozmowa Rzepy z Hołdą, choć niezbyt długa, jest na tyle długa, żeby mu nie pozwolić uciec przed kompromitacją po najkrótszej linii, karnista z UJ gada więcej. A więcej oznacza choćby to mianowicie, że polska sytuacja – zdaniem Hołdy – jest kompletnie nielogiczna. Z jednej strony, Żydów i czarnych nienawidzimy, na dodatek nienawidzimy ich bardzo żywiołowo, a z drugiej Żydzi uważają Polskę za kraj dla niech bezpieczny. Okazuje się bowiem, że „mitycznego Żyda nie lubimy i wyrażamy się o nim z niechęcią, ale Izraelitów i ich państwo cenimy i szanujemy”. To jednak ma też swoje uzasadnienie. My szanujemy i cenimy Żydów – których swoją drogą nienawidzimy i którymi wręcz odruchowo gardzimy – przez to, że nie znosimy Arabów. Dlaczego nie znosimy Arabów? Tego Hołda nie wyjaśnia, ale można się domyślić, że pewnie z tego powodu, ze jest ich u nas bardzo dużo. Tak jak Żydów w Hiszpanii.
To by się właściwie zgadzało, ponieważ, jak nas uświadamia Hołda w ostatniej części swojego intelektualnego popisu, w Europie Zachodniej bardzo się nienawidzi Żydów, bo „mieszkają tam miliony muzułmanów” i to oni tych Żydów – antysemici jedni! – tępią. I wreszcie zamknięcie. Polacy to antysemici, ale nie mordują Żydów i nie palą ich sklepów, bo po prostu ciężko na nie trafić. Na samych Żydów zresztą też, bo – mając tę świadomość, że z powodu żydowskiej posuchy, w Polsce Żydzi się mają dobrze – tych „wielu obywateli Izraela, którzy wystąpili o polskie paszporty”, ten „żydowski biznes, który inwestuje w naszym kraju”, ta „kwitnąca wymiana turystyczna”, to wszystko garnie się do Polski i … właściwie nie wiem co dalej. Zgubiłem się.
Przeczytałem Zbigniewa Hołdę, intelektualistę z Uniwersytetu Jagiellońskiego, i pomyślałem sobie, że on mógłby właściwie zapisać się do Salonu24. Wprawdzie nie wiem, jak on pisze, ale myślę, że mógłby chociaż komentować. Ze swojego, niemal już rocznego doświadczenia wiem, że jest tu wystarczająco dużo osób wykształconych, a przy tym wystarczająco mało inteligentnych, żeby prof. Hołda nie czuł się bardzo opuszczony. Ja czytam ich komentarze na moim blogu niemal codziennie i nie mogę wyjść z podziwu dla tego, co przy odpowiednim stanie emocji, może się stać z wykształconym umysłem.
Ale zakładam, że Hołda jednak nie zechce tu z nami spędzać czasu. W tej sytuacji, chciałem mu zaproponować jedno. Z tym antysemityzmem, niech się Pan nie przejmuje. To już jest nieaktualne. Społeczeństwo jest okay. Od 2005 roku, zmieniło się naprawdę wiele. Teraz nienawiść została skierowana w dobrą stronę. Nawet Arabowie są już w porządku. Teraz lejemy wyłącznie tych, którzy na rękawach mają niebieskie opaski z napisem PiS. Jest dobrze. Jak Pan to zrozumie, być może nawet odzyska Pan zwykłą sprawność myślenia.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...