środa, 27 grudnia 2023

Gdy zło popadło w obłęd

 

          Proszę mi pozwolić dzisiejszy felieton zacząć od dowcipu; w końcu raz na 15 lat chyba mogę sobie na ów wybryk pozwolić. Otóż przychodzi rabin do księdza i pyta: „Panie ksiądz, czy to prawda, że ten wasz Święty Józef był Żydem? „Prawda” – odpowiada ksiądz. „A czy prawdą jest, że i Matka Boska była Żydówką?” – chce wiedzieć rabin. „No tak, to prawda” – mówi ksiądz. „No to z tego wynika” – mówi na to rabin – „że i Jezus był Żydem. Patrz pan cholera, jakiśmy to interes z rąk wypuścili”.

          Przypomniał mi się ten stary już jak świat żart, kiedy poszedłem sobie dziś do EMPiK-u muzycznie zrealizować swoją świąteczną kartę podarunkową i przechodząc przez dworzec zobaczyłem w kiosku okładkę specjalnego wydania „Tygodnika Powszechnego”. Okładka, jak to ona, kolorowa, błyszcząca, na okładce, jak przystało na specjalne świąteczne wydanie czasopisma przedstawiającego się jako katolickie,  postać Jezusa, przez środek wielki napis „KIM JEST JEZUS”, a na samej górze wyjaśnienie „ŻYD UZDROWICIEL SYN BOGA MESJASZ”. Jeśli ktoś nie wierzy, bardzo proszę:

 


         Pierwsze co mnie tu uderzyło to oczywiście ów Żyd, nie dość że w ogóle, to jeszcze na pierwszym miejscu. Zupełnie jakbyśmy mieli do czynienia z instrukcją dla osób faktycznie potrzebujących się dowiedzieć, co to za jeden ten Jezus. No Żyd. Przede wszystkim Żyd, no ale też uzdrowiciel, nauczyciel, Syn Boży, no i ten no... Mesjasz. Też Żyd. Nie Polak, nie Włoch, nie Hiszpan, nie Grek, ale Żyd. Bóg zszedł na Ziemię i stał się Żydem.

         Niesamowite. Popatrzcie państwo tylko, jaki to interes oni z rąk wypuścili.

         Zwróciłem więc uwagę przede wszystkim na ów zestaw przymiotów Jezusa, ale też oczywiście na samo pytanie: „Kim jest Jezus”. Rzecz w tym, że fakt iż za wyjaśnianie nam tej kwestii zabiera się akurat „Tygodnik Powszechny” stanowi ciekawy paradoks. Akurat ja po księdzu Bonieckim i jego owieczkach spodziewałbym się, skoro już się mamy trzymać kwestii teologicznych, odpowiedzi na pytanie, kim jest Szatan, a najlepiej już czegoś spoza tej sceny, czyli na przykład coś na temat życia i twórczości Michała Bajora, czy Jerzego Stuhra, czy nawet niejakiego  Adama Darskiego. Tymczasem, jak widzimy, on nas potrzebuje uświadamiać religijnie i to na poziomie najgłębszym: „Jezus jest Żydem”.

          Z „Tygodnikiem Powszechnym” miałem do czynienia w tym roku dwukrotnie. Pierwszy raz, czytając artykuł nieznanego mi redaktora o tym, że w polskich kościołach rozpanoszyła się ostatnio moda na modlitwę do Michała Archanioła, w której głupi polaczkowie proszą go o to, by „Szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą mocą Bożą strącił do piekła amen”. Sam autor tekstu, ale również naczelny Boniecki w swoim wstępniaku, wyjaśniają, że włączanie owej modlitwy do Mszy Świętej jest pozbawione sensu, niepotrzebne, a co gorsza nielegalne, bo liturgia to liturgia i jeśli ktoś tam chce przy niej grzebać, to ewentualnie Szymon Hołownia a nie księża bez odpowiednich koncesji. Drugi raz gdy wziąłem do ręki to coś, to aby przeczytać rozmowę, jaką Redakcja przeprowadziła z, kiedyś jeszcze księdzem, Tomaszem Węcławskim, który któregoś dnia poszedł w tak zwaną „długą”, zmienił nazwisko na Tomasz Polak, ożenił się i obecnie, jako stuprocentowy ateista prowadzi na UAM-ie w Poznaniu coś co się nazywa Pracownią Pytań Granicznych. W swojej, anonsowanej już na tytułowej stronie „Tygodnika” jego zdjęciem – dokładnie tak jak dziś twarzą Jezusa  obszernej wypowiedzi, prof. Polak informuje, że problemem Kościoła nie jest powszechne zepsucie kleru i watykańskiej hierarchii, ale to, że zarówno Jezus jak i całe chrześcijaństwo z samego założenia jest oszustwem. Zdaniem Profesora, chrześcijaństwo – nie jakie znamy, ale w ogóle chrześcijaństwo – skazane jest na ostateczną anihilację, po której nastąpi nowy okres w dziejach świata, okres rozumu, prawdy i powszechnej szczęśliwości. Taka to oto wypowiedź została nam przekazana przez księdza Adama Bonieckiego i jego wierną gromadkę zaledwie parę miesięcy temu.

        Ktoś mnie spyta, po jasną cholerę ja w ogóle aż dwa razy zdecydowałem się wziąć do ręki to dziwne pismo. Otóż w przypadku tekstu o egzorcyzmie Michała Archanioła ograniczyłem się tylko do omówienia tygodnikowych refleksji w Internecie, natomiast gdy chodzi o opętanego księdza, trzeba nam wiedzieć, że mam znajomego, radykalnego wroga Prawa i Sprawiedliwości i wszystkiego co jest z partią tą związane, który wszelką wiedzę na tematy bieżące czerpie z „Gazety Wyborczej”, „Polityki” i z „Tygodnika Powszechnego” właśnie. Podczas ostatniej tam wizyty znajomy mój wspomniał mi o tekście Polaka, tekście niezwykle interesującym, w którym ów rozprawia się ze współczesnym Kościołem i jego kapłanami. Na moją uwagę, że były ksiądz Węcławski jest dziś ateistą i jego krytyka hierarchii jest słabo wiarygodna, znajomy mój zapewnił mnie, że w polecanym wywiadzie nie ma śladu ateizmu, ale wyłącznie bardzo spokojna krytyka pogubionego kleru. Przeczytałem więc podsunięty mi tekst, a tam, jak już wspomniałem, nic poza tym, że Jezus to kłamstwo, a Jego religia musi zdechnąć i to już niedługo. Powiedziałem o tym znajomemu, ale on się tylko nieznacznie zafrasował i powiedział, że nic sobie takiego nie przypomina, więc będzie musiał ów wywiad przeczytać jeszcze raz.

        I to mnie prowadzi do refleksji, do której się przygotowuję już od dłuższego czasu i myślę, że nic nie zaszkodzi, jeśli ją przypnę do dzisiejszego tekstu. Otóż wielu z nas, jak sądzę, obserwując naszą sytuację społeczna i polityczną, stawia sobie dwa podstawowe pytania. Pierwsze z nich to: „Czemu oni to robią?”, a drugie: „Co oni mają w głowach?” W którejś z rozmów z moją córką wyraziłem przekonanie, że dopóki Tusk nie zostanie przyłapany na tym, że gwałci małe dzieci, dla pewnych środowisk pozostanie wiecznym bohaterem. Na to jednak moje dziecko powiedziało, żebym się nie łudził, bo nawet jeśli dojdzie to czegoś aż tak drastycznego, ludzie którzy nienawidzą PiS-u, i tak uznają, że owa informacja nie dotyczyła Tuska, tylko Jarosława Kaczyńskiego, ewentualnie – tu cytat – „tej wiejskiej kurwy” Szydło.

        I z bólem serca muszę swojej córce przyznać rację. Gdy chodzi o tych ludzi, tam już nie ma nic poza czystym obłędem. Obłędem, który przy niesławnym lapsusie Prezesa o tym, że białe jest czarne, a czarne jest białe, brzmi jak najprawdziwsza prawda.  

piątek, 22 grudnia 2023

O Wojnie Ośmiu Serc

 

        Jak część z nas wie, zmarł nam niedawno pies. I choć wszyscy jako tako sobie z jego odejściem poradziliśmy, to wczoraj stało się coś niezwykłego. Siedziałem tu sobie w fotelu, gdy nagle w przedpokoju pojawiła się moja żona, zatrzymała się i zaczęła jakoś tak dziwnie wpatrywać się w punkt za rogiem, a ja sobie od razu pomyślałem, że ona patrzy na psa, zatroskana czy on się aby nie czuje żle. Oto siła przyzwyczajenia. 13 lat nie w kij dmuchał, prawda?

     Z kolei ja od paru dni, gdy siedzę niekiedy bawiąc się telefonem, całkiem odruchowo stukam w ikonkę telewizji TVP Info, tylko po to, by zobaczyć informację, że strona się nie wyświetla. Niekiedy też, podobnie w jakimś zamyśleniu, wybieram na pilocie kanał 15 w telewizorze, i w lekkim zdziwieniu stwierdzam, że przede sobą widzę nie swoją tradycyjną stację, ale coś o nazwie TVP Polonia i wtedy sobie przypominam, że wszystko jest jednak na swoim miejscu, przynajmniej przez kilka ostatnich dni i zapewne przez wiele następnych, diabeł jeden wie, jak długich. I znów czuję ową siłę przyzwyczajenia.

    Sytuacja ta jest oczywiście dość ponura, a skoro tak to stąd do paniki jest już bardzo blisko. Moje dzieci na przykład zastanawiają się ostatnio jak to zrobić, by od tego nieszczęścia nie oszaleć i nie skończyć jak ci wszyscy wariaci, którzy przez ostatnie osiem lat biegali po mieście drąc mordy wrzaskiem „Wypierdalać!”, a jeśli spotykaliśmy ich w sytuacjach codziennych, to od razu mogliśmy się zorientować z kim mamy do czynienia, doświadczając ich nieustannej agresji, wściekłości i chamstwa. I ja oczywiście również staram się znaleźć jakiś bezpieczny azyl od tego co nam zgotował Donald Tusk i jego drużyna i nagle przypominam sobie Polskę sprzed niemal już dwóch lat, kiedy to Rosja zaatakowała Ukrainę, rozpoczął się ów niezwykły exodus, katowicki dworzec zaroił się od tych biednych kobiet i dzieci, a my wszyscy i tu i tam i w całej Polsce i na świecie, ruszyliśmy solidarnie z pomocą. Przypominam sobie tamte miesiące, jak z jednej strony wszyscy gotowi byliśmy przytulić każdą tę kobietę i każde to dziecko do serca, a z drugiej coraz bardziej oczywiste stawało się, że nie ma dziś w świecie większego zła niż putinowska Rosja. Z jednej strony patrzyliśmy z podziwem na ukraińskiego prezydenta, a z drugiej wiedzieliśmy, że cokolwiek się stanie to zarówno sam Putin, jak i cała reszta tej bolszewickiej szajki już do końca swoich dni będą powszechnie traktowani jak przestępcy; że jakkolwiek to nieszczęście się rozwinie, to wszystkie możliwe trybunały już ich ze swoich rąk nie wypuszczą. Że już zawsze cały świat, choćby i zachowując jakieś tam pozory akceptacji, będzie wiedział, że Rosja to zło.

      Dziś, jak wiemy, po naszych marzeniach o wolnej i cywilizowanej Ukrainie niewiele zostało, nawet nasza Iga Świątek zdecydowała się odpiąć od swojej czapeczki niebiesko-żółtą tasiemkę, militarna pomoc ze strony wspierającego Ukrainę świata staje się stopniowo coraz słabsza, a ja sobie myślę, że cokolwiek z tego zostatnie, to najpewniej owa świadomość, że Rosja to zło, Rosjanie to banda zaczadzonych durniów i przestępców, a cała ich historia, cywilizacja i kultura to wyłącznie przemoc i kłamstwo.

        Odruchowo próbuję sobie włączyć w telewizorze moją ulubioną stację TVP Info, w telefonie klikam w ikonkę tvp.info, a tam nic. Zaglądam więc do Polsatu, czy telewizji Republica, dotychczas w moim życiu kompletnie nieobecnych, w internecie wchodzę na stronę i.pl i widzę coś co w podobnej skali mogłem przeżywać chyba tylko w grudniu 1981, te policyjne radiowozy, te barierki, te obstawiające siedziby państwowych mediów kordony, no i wystąpienia triumfującej nowej władzy w Sejmie i w nowych mediach. No i oczywiście nie mogę nie pomyśleć, że mamy drugi stan wojenny, wprawdzie bez czołgów na ulicach, bez godziny policyjnej, bez internowania kolejnych polityków, bez powszechnego strachu że na ulicy podejdzie do nas policjant i da nam po pysku, ale oczywiście jak najbardziej stan wojenny z tym co było w nim być może najgorsze, czyli terrorem emocjonalnym i psychicznym, z ową świadomością, że, jak to pięknie określił jeszcze w roku 1992 niegdysiejszy Jan Maria Rokita, państwo jest w mocy użyć całej swojej siły by wyplenić z politycznego i społecznego życia wszelkie zło i doprowadzić do tego, że w Polsce zapanuje prawdziwy ład i demokracja.

       Mamy więc, i w to nie wątpią ci wszyscy nawet, którzy dziś triumfują i tak bardzo się radują, faktyczną, realną dyktaturę, bezczelne bezprawie i brutalną przemoc. I tego już nic nie zmieni. Już zawsze, jeśli będziemy rozmawiać o rządach Donalda Tuska i jego koalicjantach, o czasach rządów tzw. Koalicji Obywatelskiej z lewackimi przyległościami, owa świadomość pozostanie na zawsze z nami. Tu już nie będzie żadnej dyskusji, żadnej debaty, żadnych odcieni. A jeśli przed naszymi oczami pojawi się sam Donald Tusk, to będziemy w nim widzieć wyłącznie nowego Wojciecha Jaruzelskiego z całym bagażem, który zabrał ze sobą do grobu. I taka będzie powszechna świadomość. I jeszcze jedno, być może najważniejsze, w odróżnieniu od tego co nas tak dręczyło przez wiele wiele lat, nie będziemy mieli najmniejszego powodu, by nie dzielić się tym swoim przekonaniem publicznie.

       I w tym, moim zdaniem, jest moc nie do pogardzenia.



    

czwartek, 21 grudnia 2023

Koalicja Ośmiu Serc na zjeżdżalni

 

      Włączyłem sobie wczoraj na ułamek chwili telewizję TVN24 i tak się złożyło, że zaczynał się właśnie skrót wiadomości. Któryś z pracowników stacji zaczął przekaz w następujący sposób: „Dziś, 20 grudnia 2023 roku skończył się w Polsce hejt. Przed siedzibą TVP pojawili się politycy PiS-u, by bronić tuby propagandowej swojej partii”. Słyszałem to na własne uszy. Tak było. W taki właśnie sposób stacja poinformowała o wydarzeniu dnia. A ja sobie pomyślałem, że tym oto sposobem wspomniane niedawno przez posłankę Leszczynę, z charakterystycznym dla niej wdziękiem, „imparszjaliti” osiągnęło ostateczny triumf.

      Wróciłem do oglądania Polsatu i tam z kolei pokazano mi to co się wydarzyło dokładnie o godzinie 11. TVP Info nadawała swój codzienny program, ludzie w swoich domach siedzieli sobie przed telewizorami i pochłaniali jak co dzień informacje dnia, gdy nagle obraz się najpierw wykrzywił, zamrugał i sygnał zniknął, by w następnym momencie zostać zastąpiony przez program TVP1, i tu znów mogłem podziwiać owo „imparszjaliti” w pełnej krasie.

       Kiedy piszę ten tekst, kończy się ten nieprawdopodobny kompletnie dzień i zachodzę w głowę, co się wydarzy jutro, pojutrze, i w kolejnych dniach, może tygodniach, czy miesiącach. I choć nie przychodzi mi do głowy nic ani szczególnie mądrego, ani choćby oryginalnego, to jedno wiem na pewno. To mianowicie, że coś bardzo podobnego, choć może nie aż o takiej intensywności, miało miejsce już parokrotnie wcześniej. I wbrew pozorom nie chodzi mi o pamiętną noc i poranek 13 grudnia 1981, do czego dziś wszyscy, swoją drogą bardzo słusznie, wracamy, ale o lata znacznie późniejsze. Mam na myśli czerwiec roku 1992 i kolejne miesiące, a później jesień roku 2007, kiedy to po dwóch ciężkich latach koalicyjnych rządów Prawa i Sprawiedliwości, LPR-u i Samoobrony, swoją upiorną twarz pokazała tak zwana „miłość”, by nie dać nam spokoju przez kolejne osiem lat. Od roku 2007, a tym bardziej od niesławnego „Lewego Czerwcowego”, upłynęło wystarczająco dużo czasu, by wielu z nas, zwłaszcza tych, którzy dziś mają 30 czy 40 lat, a niekiedy nawet i więcej, patrząc na to co się właśnie wydarzyło, uznało że oto właśnie skończył się świat jaki znali. A ja piszę ten tekst po tak okropnie długiej przerwie głównie po to, by im powiedzieć – a mam tu również na myśli moje dzieci, które są dziś w autentycznej rozpaczy i takim samym przerażeniu – że nie dzieje się nic aż tak szczególnego, jak im się może wydawać. Oczywiście, tego że w ciągu jednego dnia, bez słowa ostrzeżenia, z minuty na minutę, władza złamała wszelkie możliwe przepisy prawa, włącznie z zapisami Konstytucji, wyłączając ludziom w milionach domów sygnał telewizyjny, wyrokiem reżimowego sądu skazując na wieloletnie więzienie opozycyjnych polityków i wyrzucając z pracy legalnie zatrudnionych ludzi, nie widzieliśmy od czasu Stanu Wojennego, niemniej, jak mówię, ten rodzaj zimnej agresji, przemocy i nienawiści, udekorowanej bezczelnymi frazesami o demokracji, sprawiedliwości, przywracaniu normalności i nowych czasach niepokonanej miłości, mieliśmy okazję obserwować już wcześniej. I choć, jak mówię, intensywność z jaką owa miłość jest egzekwowana robi wrażenie, to jest parę rzeczy, na które warto zwrócić uwagę i spróbować je docenić.

       Przede wszystkim, póki co nie mamy do czynienia z serią politycznych zabójstw, czego przykłady możemy bez większego wysiłku przywołać z lat 1990. Siła i polityczna pozycja jaką się cieszy dziś Jarosław Kaczyński i jego ugrupowanie wielokrotnie przewyższa to, na co mogliśmy liczyć w latach poprzednich. A samo już to sprawia, że psychiczny i towarzyski terror, jakiemu tylu z nas było poddawanych przez lata, niemal każdego dnia, w domu, w pracy, w szkole i na ulicy, już się nie ma szansy powtórzyć. Mimo ogromnego ciosu, jaki został zadany Polskiej Telewizji, ludzie wciąż mają dostęp do informacji, czy to dzięki mediom społecznym, czy to prasie regionalnej, czy to nawet jakiejś, szczątkowej, bo szczątkowej, ale jednak niezależności Polsatu. No i jeszcze coś. O ile informacyjna siła Telewizji Polskiej w roku 2006 i w latach kolejnych była tak fatalnie słaba, że jej faktyczna utrata po ostatecznej zmianie władzy, nie wywarła na nas większego wrażenia, to dziś miliony Polaków nie pozwolą sobie na to by tak łatwo zapomnieć o tym, czym owa telewizja była dla nich przez osiem minionych lat. I niech źli ludzie się nie łudzą i głupio nie cieszą: to że w protestach, jakie są organizowane w całej Polsce przed lokalnymi siedzibami TVP bierze udział tak mało osób, w żaden sposób nie świadczy o tym, że owe miliony za swoją telewizją nie będą tęsknić tak długo, aż ona do nich prędzej czy później wróci. No i znów, pamiętajmy też, że jest nas osiem, dziesięć, może więcej, a w niedługiej przyszłości kto wie, czy nie jeszcze więcej milionów; ludzi którzy nie zapomną tych lat prawdziwej wolności i dobrego życia i już nigdy nie dadzą się przestraszyć, jak to bywało tyle razy wcześniej.

      I niech się nam też nie wydaje, że na upadek tego zła będziemy musieli czekać choćby ułamek tego czasu, któryśmy już zdążyli parokrotnie przecierpieć. Koalicja ośmiu serduszek zdechnie szybciej niż nam się zdaje.

 


niedziela, 29 października 2023

O memach i diabłach na ostrzu noża

 

      Dzień przed wyborami zamieściłem tu króciutką notkę, w której napisałem, że być może najbardziej bolesnym efektem objęcia władzy przez Donalda Tuska będzie to, że nienawiść, która nas truje od tylu już lat nie zniknie, a być może nawet urośnie. A komentarz Tomasza Lisa o konieczności wyciągnięcia konsekwencji wobec wyborców prawicy, czy tekst w „Gazecie Wyborczej”, w którym owi wyborcy nazywani są „małpoludami”, to zaledwie ułamek całości. Dziś wprawdzie pojawiają się znaki dające nadzieję, że po owym „zwycięstwie” już za chwilę nie pozostanie choćby kupka popiołu, póki co jednak liczę na to, że wielu z nas dobrze widzi, co konkretnie miałem na myśli. Jak zatem sytuacja się rozwinie, tego oczywiście nie wiemy, natomiast ja wciąż zachodzę w głowę, co takiego się stało, że niemal rzutem na taśmę Koalicja Obywatelska z przyległościami znalazła się w miejscu, gdzie zaczyna się robić naprawdę groźnie.

       Wyjaśnień jest wiele, zaczynając, jak zawsze, od zarzutów kierowanych pod adresem samej kampanii, przez utratę niemal bez walki mediów społecznościowych, po oczywiście telewizję publiczną, która to, zdaniem wielu, była pierwszym grabarzem kampanii Prawa i Sprawiedliwości. A ja, choć, owszem, wszystkie te błędy widzę, to przypominam sobie kampanię z roku 2007, kiedy to upadł rząd i władzę na długie osiem lat przejęła tak ładnie opisana przez Jarosława Kaczyńskiego „partia zewnętrzna” i odtwarzam sobie niemal jak film całą serię kolejnych memów, których jedynym celem było wypełnienie sceny pop niczym innym jak nienawiścią zagłuszaną powszechnym rechotem.

       Próbuję sobie przypomnieć, co było na początku i wydaje mi się, wszystko zaczęło się od „kaczora”. Aż trudno uwierzyć, że coś w sposób ewidentny tak głupiego, a jednocześnie niewinnego, jak przekręcenie czyjegoś nazwiska (Kaczyński – kaczor, Baranowski – baran, Kurowski – kura, Gruszkowski – gruszka... można wymyślać w nieskończoność) może na całe dziesięciolecia wykształcić w ludziach czystą nienawiść do jednego człowieka w postaci różnego rodzaju „kaczymów”, „kaczafich”, „kaczych fuhrerów”, „polowań na kaczki”, „kaczek po smoleńsku” i tak dalej i tym podobnie, przeplatanych „kurduplami”, „kotami”, czy „mlaskaczami”. Później, i to też na długie lata, pojawił się niesławny „borubar”, a po nim lawina wręcz kolejnych memów, czasem tylko na parę dni, czy tygodni, ale też niekiedy na długie lata, i zawsze, dzięki wykorzystaniu kultury popularnej, sięgających po najbardziej egzotyczne zakątki społeczeństwa. Wszyscy pamiętamy przecież niegdysiejsze „wieśmaki”, „małpki” prezydenta Kaczyńskiego, czy oczywiście przezabawny rysunek Andrzeja Mleczki na którym widzimy prezydencką limuzynę ciągnącą toi-toia, ale też pamiętamy jak już nie tylko artysta Mleczko, ale cała Polska ryczała ze śmiechu na myśl o Prezydencie ze sraczką. No a skoro juz wspomniałem wybory roku 2007, to też słynną skołowaną babcię w moherowym berecie, która nie umie znaleźć dowodu osobistego. I o ile sobie przypominam, od roku 2005, nie został nam tu oszczędzony choćby jeden dzień. W ten muł nie można było włożyć szpilki.

        No właśnie: wybory. Popatrzmy na bilans obu kampanii roku 2023 i tego wszystkiego co do niej przez minione lata prowadziło. W jaki sposób przez ten czas Prawo i Sprawiedliwość dotarło nie do rozumu, nie serc, nie resentymentów, ale do samej duszy społeczeństwa? Z tego co pamiętam, to na dłuższą metę zapisał się Donald Tusk jako „rudy niemiec” i to naprawdę wszystko. A biorąc pod uwagę fakt, że ów mem miał zasięg ograniczony właściwie tylko do najbardziej żywo zainteresowanych, to było jedno wielkie nic, gdyż i tak cała przestrzeń była już zajęta przez osiem gwiazdek.

      Oto minione wybory. Proszę popatrzeć, co mieliśmy po tamtej stronie: „PiS = drożyzna”, „po ile wizy”, „piekło kobiet”, „konstytucja”, „wolne sądy”, „wolne media”, „jebać PiS”, "dziura Morawieckiego"... no i wieczny „kaczyzm” oraz „pisowskie państwo”. A co tu u nas? Niemiec, Niemcy, emigranci, Tusk, Tusk, Tusk...

       A zatem, tu polegliśmy na całej linii, jednak to co w tym najgorsze, to fakt, że dzięki kulturowym i cywilizacyjnym różnicom między wszelkiej maści lewactwem i społeczeństwem konserwatywnym, kultura popularna i jej niezwykły talent w przejmowaniu najbardziej wulgarnych, a jednocześnie nadzwyczaj nośnych memów, innego wyniku trudno sie było spodziewać. I wcale nie jest tak, że zapominam o roku 2005, 2015, czy choćby jeszcze 2019, kiedy to przecież tamci nie dali rady. Oczywiście że nie dali, podobnie jak w pewnym sensie nie dali też rady i przed dwoma tygodniami, jednak nie oszukujmy się: bez owego popululturowego wsparcia, Prawo i Sprawiedliwość od roku 2005 rządziłoby większością konstytuacyjną, a po Donaldzie Tusku i jego szajce nie pozostałoby już nawet wspomnienie.

      Co mam na myśli, wspominając o kulturze i cywilizacji? Otóż trzeba nam wiedzieć, że wspomniane osiem gwiazdek, to nie był jakiś szczególny wykwit inteligencji i wyobraźni zatrudnianych przez Platformę Obywatelską specjalistów od reklamy. Hasło „Fuck Trump”, tańczyło po całej Ameryce lata wcześniej, i to nie tylko w postaci gwiazdek, ale w najróżniejszych i najprzedziwniejszych konfiguracjach. Któryś z nich to zobaczył, wymyślił, że to się sprawdzi i u nas, no i lawina ruszyła. I to z sukcesem, który czujemy do dziś na plecach. Czy problem w tym, że tamci nas wyprzedzili? Że okazali się szybsi? Sprytniejsi? Że podkradli nam wspaniałe hasło, typu „Jebać Tuska”, czy „Jebać TVN”? Możliwe że byli szybsi, ale przede wszystkim nie widzę osobiście możliwości, by którykolwiek z polityków, czy wyborców prawicy choćby pomyślał o tego typu upadku. Czy można sobie wyobrazić, by w powszechnym użyciu po prawej stronie sceny pojawił się mem z nazwiskiem Kierwiński przekręconym dajmy na to na Kurwiński, lub by prawicowa scena internetu powszechnie wrzucała zdjęcia Tuska z dorobionym hitlerowskim ząbkiem i wąsikiem. Oczywiście, z patologią mamy do czynienia wszędzie, ale ja tu mówię o trendzie powszechnym, sięgającym po uniwersytety.

        Czy zatem jest już po nas? Możliwe. Możliwe bardzo, niemniej jest pewne światło nadziei, i wbrew temu co można by sądzić, możemy je dostrzec nawet i dziś, nawet jeśli nie w szansie zebrania sejmowej większości, to w tym, że tamto zło, tamto zdziczenie i tamto kłamstwo, jest jednak bardzo rozdrobnione i oni, zanim zbudują jakąś realną siłę, to się zagubią w liczeniu, ile to diabłów może się zmieścić na ostrzu noża.

    


 

piątek, 13 października 2023

O co naprawdę są te wybory

     Był może rok 2007, kiedy to rozmawiałem sobie z pewnym znajomym, gorącym przeciwnikiem Prawa i Sprawiedliwości, gdy ten, zapytany przeze mnie jaki on ma plan dla Polski bez PiS-u, odpowiedział mi mniej więcej tak: "Zrozum to wreszcie. Mnie jest obojętne, kto rządzi i jak rządzi. Moim jedynym marzeniem jest ujrzeć Kaczyńskiego na taborecie ze sznurem na szyi i być tym, który kopnie ten taboret". 

      Od tego czasu minęły lata, a emocje, które objawiły się w wypowiedzi znajomego nie dość że nie wygasły, to jeszcze się nasiliły i to nasiliły do tego stopnia, że dziś tamta uwaga na temat taboretu nie robi na nas żadnego wrażenia. Pojutrze wybory i wszyscy zastanawiamy się, w jaki sposób zarówno tamten mój znajomy, jak i wielu, wielu innych jemu podobnych, zareagują na ich wynik, a ja osobiście się obawiam, że niezależnie od tego, czy władzę zachowa Prawo i Sprawiedliwość, czy przejmie ją tzw. Opozycja Demokratyczna, efekt będzie podobny, czyli rozlegnie się wielkie wołanie o sznury i taborety. Dlaczego? Bo poziom szaleństwa jaki dziś już  osiągnęła najbardziej zaangażowana cześć elektoratu Donalda Tuska jest tak duży, że go powstrzymać może tylko nadzwyczajna interwencja sił porządkowych.

      Przed chwilą wysłuchałem wywiadu, jakiego publicznej telewizji udzielił Jarosław Kaczyński, i w jego trakcie prowadząca wywiad dziennikarka poprosiła by ten w najkrótszy sposób zachęcił widzów do głosowania na PiS. Prezes wypowiedział kilka argumentów, jednak mnie zabrakło jednego, i kto wie, czy nie najważniejszego. Otóż, moim zdaniem, jeśli wygra Tusk, owa nienawiść - przypomnijmy, że mówimy o nienawiści nie mającej granic - będzie trwała. Niech się ewentualni zwycięzcy nie łudzą. Nawet jeśli PiS utraci władzę, nie zniknie ani Partia ani tym bardziej jej wyborcy. A oni nie znikną, bo za nimi stoi nie moda, nie obce ideologie, nie wielkie pieniądze, ale pierwotna wiara, której nic nie zniszczy. I oni na polskiej scenie politycznej będą obecni zawsze i ta obecność będzie na tyle żywa i niezłomna, że świat, choćby się cały zjednoczył, jej się nie pozbędzie. Oni każdą porażkę przetrzymają, tak jak zrobili to wiele razy i ów świat się ich nie pozbędzie, nie uciszy i jedyne co mu pozostanie to owa wściekłość i to straszne Życzenie Śmierci.

      Dlatego dla naszego wspólnego dobra, dobra tych z nas, którzy tak naprawdę pragną tego tak dawno niedoświadczanego pokoju, a mam tu na myśli również tych co naiwnie wierzą, że gdy tylko PiS utraci władzę, to oni poczują w sobie to dawne dobro i zaznają upragnionego spokoju duszy, mam prośbę: Głosujmy na Prawo i Sprawiedliwość. Tylko pokonanie Zła, które miesza nam w głowach już ponad 30 lat, sprawi, że ono zamilknie, rozpadnie się na drobny mak i już nigdy się nie odrodzi. Dla dobra nas wszystkich, nawet tych, którzy dziś tego nie wiedzą.




        

środa, 6 września 2023

Plazma napada - część druga i ostatnia

 

Jak nam powszechnie wiadomo, wybory – jak to potwierdzają obie strony politycznej sceny – najważniejsze od roku 1989, już za niespełna dwa miesiące, i przy tej okazji każdy z nas szuka sposobu by znaleźć to coś, co będzie można przekuć w zwycięstwo, albo przynajmniej dodać to jedno słowo, które to zwycięstwo przybliży. A ja, krążąc w ten czy inny sposób wokół dzisiejszego tematu, przypomniałem sobie parokrotnie tu wspominany fragment wypowiedzi dziś już zmarłego prof. Pawła Śpiewaka, w którym ten przedstawił porażającą wręcz prognozę rządów Platformy Obywatelskiej po ewentualnie wygranych wyborach jesienią 2011 roku. A owe słowa brzmiały tak:

„[Jeśli PO wygra jesienne wybory], ma wszystko: parlament, rząd, prezydenta, swój Trybunał Konstytucyjny, rzecznika praw obywatelskich, wkrótce IPN. Ma telewizje, radia, swoje media. Będą mieli pod kontrolą wszystko, łącznie ze sportem. A pokusa wszechwładzy jest pokusą bardzo dużą. Ja się [tego] nie boję, bo nie bardzo wierzę w despotyczne skłonności PO, ale z pewnością nie będzie to sytuacja dobra i zdrowa. Pocieszam się, że to byłby raczej miękki reżim.

[...]

Dziennikarze będą się bali mocniej zaatakować Platformę, niezależni eksperci nie będą się tak wyrywać do krytykowania rządu, sędziowie będą brali pod uwagę to, co powie prezydent Komorowski. Wszyscy będą wiedzieć, że trzeba się z nimi liczyć. Ale będzie to wszystko jakieś miękkie, da się to przeżyć, bo oni chcą być lubiani, więc powstrzymają się przed ryzykownymi społecznie decyzjami”.

       Przypominałem ową wypowiedź człowieka przez całe nasze współczesne czasy związanego zarówno emocjonalnie jak i politycznie z obozem dziś podpisującym się ośmioma gwiazdkami, natomiast przyznaję, że całości owej wypowiedzi – z dzisiejszego punktu widzenia nie do przecenienia – nie pamiętałem i przypominac sobie szczególnej ochoty nie miałem. Dziś jednak, zupełnym przypadkiem temat tamtej diagnozy wrócił, a ja odnalazłem w Sieci treść całej wypowiedzi ś.p. Profesora i uznałem, że ona jest warta przypomnienia i ze względu na jej niebywały wręcz cynizm, ale też na diagnozę właśnie. Diagnozę, która dziś, w ocenie aktualnej sytuacji politycznej Kraju, może być dla nas wręcz kluczowa.

       Oto przed nami cała rozmowa, jaką 8 stycznia 2011, w obliczu zbliżających się wyborów parlamentarnych, dla dziennika „Rzeczpospolita” przeprowadził z prof. Śpiewakiem red. Robert Mazurek. Gorąco zapraszam do uważnej lektury i zachęcam serdecznie wszystkich, którzy mają swój rozum, by go użyli, bo on się nam dziś przyda jak rzadko kiedy.

       Przy okazji, obiecuję, że o ile nie nastąpią jakieś szczególne i nieoczekiwane zdarzenia, dzisiejszy tekst zostanie tu już aż do po wyborach.

 

 

Rz: W co, po dziesięciu latach istnienia Platformy Obywatelskiej, wierzy Donald Tusk?

Paweł Śpiewak: Tusk jest konsekwentny, głosząc, że Platforma nie może trzymać się żadnej stałej idei, programu. I ta zasada jest realizowana. Platforma Obywatelska to wielki wehikuł władzy i do tego jest Tuskowi potrzebna.

Niewiele jak na wyznanie wiary. Myślałem, że powie pan o liberalizmie, modernizacji… Tusk nie wierzy w nic z tego, co mówi?

Myśli, że PiS to zagrożenie dla Polski, ta jej gorsza część, której się boi. Ta nienawiść wobec Prawa i Sprawiedliwości, skądinąd wzajemna, jest autentyczna, głęboka i co ważniejsze, uzasadniona. Nie ufa im i już nigdy nie zaufa.

W Platformie nie ma żadnej autentycznej idei?

Platforma Obywatelska jest zawsze po tej części Polski, która jest względnie optymistyczna, zadowolona i widzi zmiany na lepsze. Tyle tylko, że to nie zakłada istnienia żadnej stałej ideologii, to raczej nadążanie za dominującymi stylami myślenia. Jeśli istotnie są dwie Polski, to PO jest właśnie jedną z nich.

Jaka to Polska, poza tym, że zwycięska, bo jej się udało?

To Polska indywidualistyczna, czyli zgodna z mentalnością większości Polaków. To Polska, która wierzy w rynek, a jej podstawowym kryterium etycznym jest sukces rodziny. Każdy z nas nauczył się, że w sytuacjach trudnych nie ufamy instytucjom państwa, bo te nie działają, ale szukamy dojść, załatwiamy to na własną rękę.

Rządy PO nie przeorają więc świadomości Polaków, jak rządy Thatcher przeorały mentalność Brytyjczyków?

Zdecydowanie nie. One wręcz są skonstruowane na tej zasadzie, by wzmocnić w Polakach to, co w nich już jest, czyli tę skłonność do indywidualizmu, rodzinności, obchodzenia świata i instytucji, popierają etos dawania sobie rady, pewnej specyficznej przedsiębiorczości gdzieś między kompetencją a cwaniactwem. Polityka Donalda Tuska sankcjonuje i afirmuje taką postawę.

Nie wymagamy od Polaków, tylko ich chwalimy?

Dowartościowuje ich, mówiąc, że przy wszystkich naszych wadach w gruncie rzeczy jesteśmy OK, jesteśmy fajni. I na tym polega sukces Tuska. To polityka nie tyle wymagań, ile akceptacji.

I sekret jego popularności? Bo kto nie lubi słuchać miłych rzeczy…

Nawet jego unikanie niepopularnych reform w tym się mieści. Tusk wybrał taki model uprawiania polityki i odnosi w nim sukcesy. Doceniam podwyżki dla lekarzy i nauczycieli, ale czy stworzył coś innego? Nic mi o tym nie wiadomo…

Niczego nie dokonał?

Z pewnością nie zbudował nowych instytucji państwa. Bo jeśli sukcesy odnosi Urząd Komunikacji Elektronicznej, to dzięki sile jego szefowej Anny Streżyńskiej, która jest silna siłą poprzedniej epoki. W końcu była mianowana za PiS. To dobry przykład, bo widać, że potęga tej instytucji nie płynie z decyzji Tuska, z jego chęci autonomizacji poszczególnych sfer życia, ale jest spadkiem po Kaczyńskim.

Skąd ta programowa mimikra PO?

Tusk doskonale odczytuje stan napięć społecznych i doskonale pamięta, że na hasłach ideologicznych zawsze przegrywał: tak było w 1993 roku i tak było później. I dlatego sądzi, że ten typ myślenia jest nikomu niepotrzebny i niczemu nie służy.

W USA regularnie wygrywa prezydent z silnym przekazem: tacy byli Reagan, Clinton, nawet młody Bush czy Obama. A my jesteśmy inni niż reszta świata, nie chcemy żadnej idei?

W Polsce jest partia bardzo silnego przekazu – to Prawo i Sprawiedliwość. Nawet jeśli teraz trudno ten przekaz zdefiniować, to w takiej aurze psychologicznej jest coś takiego, co każe patrzeć na PiS jak na ugrupowanie ideowe.

Przecież ten brak programu nie jest od zawsze.

Pamiętam, jak w 2005 roku Rokita obraził się na Tuska, że nie ma żadnych dokumentów programowych, że są puste szuflady. Ja uważałem, że to katastrofa, a Tusk w ogóle się tym nie przejął, bo uznał, że to w ogóle nie jest ważne.

A co było ważne?

Zdobycie władzy. Formułował zasadę, że partia nie może być ideologiczna, nie może wykluczać ludzi.

Do tego stopnia, że dziś w PO mieszczą się i Marian Krzaklewski, i Danuta Huebner.

Tam może się znaleźć każdy. Ikoną PO jest dziś Ewa Kopacz, która z równym powodzeniem mogłaby być w Samoobronie. Pani Gronkiewicz-Waltz raz była z Wałęsą, potem przeciw niemu i właściwie mogłaby być w każdej partii, ale wszyscy ci ludzie spotkali się właśnie w PO.

Więc liczy się tylko władza? Tak oskarżać można wszystkich.

Nie oskarżam, wszak celem polityka jest zdobycie władzy. Sam premier nie jest przejęty hasłami programowymi i od lat mówił: „Po co programy, skoro wyborcy i tak tego nie czytają”. Przekonywał, że ludziom wystarczają hasła, obrazy, przywódcy, a posiadanie programu to ozdobnik życia politycznego. I w 2007 roku Platforma, dochodząc do władzy, nie miała, realnie rzecz biorąc, żadnego programu.

Tusk miał rację. Ludzie nie czytają programów wyborczych.

I z nich nie rozliczają. Minister wojny ogłasza, że będzie dowodził połową Afganistanu, a po dwóch latach okazuje się, że nie dowodzi nawet własnym obozem wojskowym. I nic. PO mówiła, że należy ułatwić życie przedsiębiorcom. Po trzech latach okazuje się, że nic w tej dziedzinie nie zrobiono i nikt nie ma pretensji.

To akurat wynik słabości mediów, środowisk opiniotwórczych i opozycji, które nie potrafią rozliczyć rządzących.

Po części tak, nikt tego nie robi. Po trzech miesiącach rządzenia Ministerstwo Zdrowia ogłosiło, że jesteśmy gotowi na reformę służby zdrowia. Mijają trzy lata, a w ministerstwie wciąż trwają prace nad tą reformą. Tak samo jest z koncepcją budowy dróg i tak naprawdę z każdą inną sprawą. Ta partia nie ma pomysłów.

Mało to optymistyczne.

Sądzę, że ta bezprogramowość jest założona. To część koncepcji oportunizmu wyborczego głoszącej, że najważniejsze jest, byśmy wygrali wybory, a dokonamy tego, pokazując się jako ludzie przyjaźni, życzliwi. I do oczekiwań wyborczych dobieramy przywódców, hasła i pomysły, a robimy tylko to, czego ludzie chcą.

Skąd wiemy, czego chcą?

Tu kłania się nadmierna wiara w socjologię zakładająca, że jeśli zbadamy oczekiwania społeczne, to będziemy wiedzieć, co wyborcom mówić. I jeśli z badań wynika, że ludzie lubią sytuacje konfliktu, to konstruujemy im świat z konfliktem. Boją się PiS? To w roli głównego oponenta obsadzamy PiS, czyniąc go alibi dla nas. W tej koncepcji kandydaci do parlamentu mają się podobać i nie mogą być trudni, konfliktowi.

Co obiecywała Polakom Platforma, kiedy powstawała?

Przede wszystkim zmianę jakości polityki – miało nie być partyjniactwa, dominacji partyjnego języka. Kandydaci mieli pochodzić z terenu, a nie z nominacji szefów w Warszawie, stąd pomysł na prawybory. Pojawiały się też hasła wrogie politykom, słynne słowa Tuska o „walce z klasą próżniaczą”… Chcieli nie być klasyczną partią, a bardziej ruchem społecznym spoza Warszawy, i to się jakoś udało. Ale, paradoksalnie, przy tak często głoszonej niechęci do partii, PO stała się jedną z najlepiej zorganizowanych i najbardziej scentralizowanych maszyn do rządzenia państwem. Jej statut jest tak skonstruowany, że trzy, cztery osoby mają pełnię władzy, a główne skrzypce gra jeden. Jest on nie tylko liderem partii, ale jej twarzą i zwierciadłem. To w nim mamy się przejrzeć, by wiedzieć, jaki jest choćby Waldy Dzikowski czy ktokolwiek inny.

Tak jest wszędzie. PiS też ma twarz Kaczyńskiego.

Owszem, ale jeżeli można powiedzieć, że coś jest wszędzie, to w Platformie jest to bardziej. Kiedy PO startowała w wyborach 2001 roku, i tak wszyscy wiedzieli, że wygra SLD.

A jednak politycy PO mieli poczucie silnej przegranej. Sondaże były lepsze i liczono na dużo więcej niż to 12 procent.

Może, ale wtedy od PO nie wymagano fajerwerków programowych. W 2005 roku PO program już miała i był to program jawnie liberalny z podatkiem liniowym. Szczerze mówiąc, ja tego liberalizmu tam nie dostrzegałem. Trzy razy piętnaście, czyli cały podatek liniowy, to była koncepcja Zyty Gilowskiej i ona przetrwała w partii siłą bezwładu. Już nikt podatku liniowego nie traktował w PO serio, ale jakoś nikt nie potrafił powiedzieć, że to już nieaktualne.

Może jak na pana oczekiwania to za mało, ale w 2005 roku PO określała się jako partia liberalna, tyle że niektórzy do słowa liberalizm dodawali konserwatyzm.

Byłem wtedy wewnątrz Platformy Obywatelskiej i naprawdę nie przypominam sobie żadnego konsekwentnego myślenia liberalnego. Mało tego, Tusk, a zwłaszcza Rokita, powtarzali, że my nie jesteśmy partią liberalną. Za wszelką cenę starali się odkleić od tradycji KL-D, które im ciążyło.

Panu, zadeklarowanemu liberałowi, nie żal, że PO od tego odeszło?

To naturalne, że czuję się politycznie osierocony, ale też w Polsce nie ma miejsca na poważną, silną partię, która byłaby jednocześnie liberalna światopoglądowo i gospodarczo. Doszło do rozszczepienia i jeden liberalizm, ten światopoglądowy, poszedł w stronę lewicy, a drugi – gospodarczy – do konserwatystów. I tego już się nie da zszyć. Może sobie istnieć taka partia ostentacyjnie liberalna, ostatnio próbował tworzyć ją Palikot, ale nie ma na nią zapotrzebowania społecznego.

Liberalizmu nie ma i nie będzie. A co z modernizacją, o której PO ciągle mówiła?

Platforma od początku była usytuowana w nurcie modernizacyjnym, ale też trochę na kontrze wobec elit, z nutą antyestablishmentową. Bo w 2005 roku była antykorporacyjna, a establishment zżymał się na hasła w rodzaju „Nicea albo śmierć”. Dodajmy do tego bardzo silny język antykomunistyczny i będziemy mieli oblicze tej partii sprzed kilku lat. A dziś? Nawet program modernizacyjny dałoby się przedstawić jako ideę. Tusk mógłby powiedzieć: „Chcę być Kazimierzem Wielkim, który zastał Polskę drewnianą, a zostawił z szerokopasmowym Internetem pod każdą strzechą”. Ale nawet tego nie ma. Jednocześnie udało mu się ten program, a raczej język, zawłaszczyć. Każda następna partia, która przyjdzie i powie: „modernizacja”, nie zostanie wysłuchana. Przecież jeśli ktoś ogłosi, że chce budować żłobki, to ludzie odpowiedzą, że przecież Tusk też chce żłobków, mówił o tym. „Wy chcecie modernizacji nauki, a my to robimy” – zawsze może w podobny sposób odpowiadać.

Porozmawiajmy o samym Tusku. Ma szansę dwukrotnie wygrać wybory, przejść do historii. Jak chciałby się w niej zapisać?

To bardzo dobre pytanie, które też mnie nurtuje. Być może on to sobie tłumaczy w ten sposób, że pierwsza dekada naszej niepodległości to był czas rewolucji, wyzwalania i odbudowania państwa, dekada druga to okres tworzenia instytucji, umocowania Polski w Unii Europejskiej, w NATO, a teraz przyszedł czas na wyzwania modernizacyjne.

Ale nie zostawia pan na nim suchej nitki.

Tusk dziś jest człowiekiem potwornie zmęczonym i wypalonym rządzeniem, stąd jego nieustanne poirytowanie. Niech pan sobie wyobrazi takie życie: przez dwa tygodnie przed wyjazdem do Kopenhagi na szczyt w sprawie redukcji CO2 człowiek uczy się o ochronie środowiska, wraca zmęczony, a tu jakiś pożar, bo mu policja staje, bo trzeba łatać deficyt budżetowy. Może i on osobiście ma jakieś pomysły, ale zarazem czuje czy wie, że obecne państwo jest bezsilne wobec wyzwań najbliższego dziesięciolecia.

To po co mu to wszystko? Gdybym nie miał poczucia żadnej misji, to rzuciłbym to wszystko w cholerę.

Sam zadaję dziś pytanie: jaki był sens tego platformerskiego udziału we władzy przez ostatnie cztery lata, poza osiągnięciem sytuacji, że Donald Tusk, jako szef tego ogromnego aparatu partii, jest jego niewolnikiem i musi spełniać jego postulaty? Nie może zrezygnować, bo ten aparat go potrzebuje, bez niego wszystko by stracił.

Ale jakie on osobiście cele sobie stawia?

Może i za tymi ustawami o szkolnictwie wyższym czy systemie zdrowotnym ma jakąś wizję, ale chyba nauczył się, że państwo jest bardzo trudno zmienić. Rząd ma w gruncie rzeczy niewielki wpływ na zachowania ludzkie, ich decyzje.

I stąd ten minimalizm Tuska? Nie robię, bo i tak niewiele mogę?

Pragmatyzm jest silniejszy niż wszystko inne. Każdy rząd po Buzku w gruncie rzeczy niewiele robił.

Nie, żeby wszystko robił dobrze, ale rząd Kaczyńskiego…

Ale co on takiego zrobił poza ustanowieniem nowej instytucji kontrolnej czy porządkami w służbach specjalnych? Owszem, zmienił naszą wrażliwość na przykład na korupcję, ale instytucje pozostały niezmienione. I w tym sensie wciąż aktualne pozostaje to wezwanie z lat 2004 – 2005, że to państwo potrzebuje radykalnej zmiany. Potrzebujemy IV Rzeczypospolitej tak samo jak wtedy.

Dawno nikt nie wzywał do budowy IV Rzeczypospolitej.

Nie skupiajmy się na haśle, ale na projekcie zmiany państwa, który ono firmowało. Dziś widać jeszcze wyraźniej, jak bardzo jest potrzebne to potrząśnięcie i zbudowanie nowej struktury życia społecznego. I to w każdym wymiarze. Ta wizja sześć lat temu była prosta i nawet miała prawo do pewnej nieodpowiedzialności politycznej, dlatego że wtedy była potrzeba idei. Dziś trzeba by to dokładniej dopracować.

Nie ma potrzeby, bo nikt już nie chce budować IV RP. Co dziś buduje Platforma?

Chciałbym tylko zwrócić uwagę, że Polską nie wszędzie rządzą ludzie Platformy Obywatelskiej.

A kto?

Sporo mają do powiedzenia ekonomiści i eksperci skupieni wokół Jana Krzysztofa Bieleckiego, a tam platformersów nie ma. Tak samo nie ma ich wielu w otoczeniu Tuska w Kancelarii Premiera. Trzecią grupą, która, realnie rzecz biorąc, rządzi Polską, są wiceministrowie, i dopiero tam znajdzie się kilku polityków PO, jak i ludzi PSL, ale jest też wielu pozapartyjnych fachowców.

Trudno sobie wyobrazić PO bez Tuska. Co jeśli rzeczywiście spełni swoje zapowiedzi i odejdzie w 2015 roku?

Dziś jedyną osobą, która mogłaby przejąć po nim Platformę Obywatelską, jest Grzegorz Schetyna, ale czy człowiek, który w polityce jest od 20 lat, może wnieść jakąś nową jakość? Nie wiem.

To może ktoś inny, młodszy?

W całej Platformie nie widzę ani jednej osoby, która reprezentowałaby jakiegoś nowego ducha, dyskusję, która się tam toczy. Ta partia nie ma dziś żadnej takiej potencji. To już nawet PZPR wytwarzał jakieś antyciała, kontrelity, budował skrzydła, a Platforma jest monolitem bez wyrazu.

W 2007 roku żaden program nie był PO potrzebny, bo wyzwalała kraj spod pisowskiej okupacji.

Teraz też się użyje PiS, do czegoś się przyda.

A co będzie, jak wygrają?

Gdyby Tuskowi zadać pytanie: co dalej, to pewnie mówiłby o trudach rządzenia, a nie o tym, co trzeba zrobić. W ciągu trzech lat rządów nie wygłosił żadnego samodzielnego przemówienia. Oczywiście miał długie exposé, które było nudnym referatem, zlepkiem pobożnych życzeń.

Jeśli PO wygra jesienne wybory…

To ma wszystko: parlament, rząd, prezydenta, swój Trybunał Konstytucyjny, rzecznika praw obywatelskich, wkrótce IPN. Ma telewizje, radia, swoje media. Będą mieli pod kontrolą wszystko, łącznie ze sportem. A pokusa wszechwładzy jest pokusą bardzo dużą.

Obawia się pan tego?

Ja się nie boję, bo nie bardzo wierzę w despotyczne skłonności PO, ale z pewnością nie będzie to sytuacja dobra i zdrowa. Pocieszam się, że to byłby raczej miękki reżim.

Jak miałby funkcjonować?

Dziennikarze będą się bali mocniej zaatakować Platformę, niezależni eksperci nie będą się tak wyrywać do krytykowania rządu, sędziowie będą brali pod uwagę to, co powie prezydent Komorowski. Wszyscy będą wiedzieć, że trzeba się z nimi liczyć. Ale będzie to wszystko jakieś miękkie, da się to przeżyć, bo oni chcą być lubiani, więc powstrzymają się przed ryzykownymi społecznie decyzjami.

 


 

czwartek, 31 sierpnia 2023

Wybory w czasach narcyzmu

 

   Wyborysposobnością do urzeczywistniania jawnych oraz nieświadomych aspektów psychiki. Umysł w procesie psychicznego różnicowania dokonuje selekcji obiektów i rodzajów relacji. Wolna wola może być użyta przez życiotwórcze lub działające przeciwko życiu psychobiologiczne siły, które istnieją prawdopodobnie w każdym żywym organizmie. Siły te organizują się w dynamiczne psychiczne struktury, które wchodzą w złożone relacje między sobą i ze światem zewnętrznym. Realizują własne, kłócące się cele. Istnieją świadome wybory tego, co jest dobre i rozwojowe, jak i tego co szkodzi i prowadzi do śmierci, np. narkotyków wszelkiej maści. Dym papierosa zawiera cztery tysiące trujących związków chemicznych ale palącym daje gratyfikacje, które rządzą i wybierają papierosa. Pojawia się wiele uzasadnień, by siebie i innych truć. Można przypuszczać, że poza tym, co się mówi i rozumie, działa coś jeszcze. Może się to odczuwa lecz nie potrafi zwerbalizować. Działają głębsze nieświadome aspekty psychobiologiczne, które wpływają na szkodliwe wybory.

   Dotyczy to także elekcji władców. Ładnie się prezentują. Na różne sposoby pragną zdobyć ludzkie serca. Aztekowie i inni, robili to poprzez wyrywanie bijących serc żywych osób i wytaczanie ich krwi. Miało to zapewnić pożywienie Słońcu, by mogło poruszać się po niebie. Magowie propagandy sprawiają, że ludzie dobrowolnie oddają swe serca przeróżnym Słońcom. Dokładają do tego swoje i swoich bliskich umysły, ręce, nogi i jak pokazuje powtarzająca się historia, życie.

   W cywilizacjach narcystycznych - opartych o dążenie do poczucia wszechmocy, kontroli i tracenie kontaktu z rzeczywistością - głoszone idee i obiecywane przemiany zaczynają się i kończą na słowach. Przekształcenia dotyczą jedynie wizerunku. To, że zdarzają się pozytywne działania cieszy ale nie neguje istoty zjawiska. Świadoma kłamliwa narracja oraz nieświadoma projekcja i identyfikacja projekcyjna przyjmowane są za prawdę także przez jej autorów. Uroczyście unieważniana jest rzeczywistość - czyli prawda. Coś czego nie ma, jest traktowane jakby było realne (np. „fakty prasowe”). Manipulacyjna inteligencja ukierunkowana przeciw życiu jest gloryfikowana. Dewaluowana jest inteligencja opiekuńcza.

   Powtarzają się traumy i katastrofy co jest celem komitetu obrony destrukcji – psychicznej struktury ulokowanej w głębi JA Wewnętrznegonieświadomym aspekcie osobowości. Jest on ukryty przed Ja Zewnętrznym – świadomą częścią osobowości. Treści nieodpowiednie dla Ja Zewnętrznego są wypierane do psychicznych gett. Trudno jest się z nimi ponownie zintegrować. Kotłują się tam niszczycielskie skłonności, fantazje, emocje, myśli, zamiary. To co się wydobywa szokuje. Przykładem może być wybór „niewłaściwej” politycznej opcji, który błyskawicznie potrafi skłócić bliskich sobie ludzi. Dochodzi do śmiertelnych obrażeń. Można przypuszczać, że wybory polityczne legitymizują podskórną, mającą również inne źródła, niszczycielską urazę, wściekłość, nienawiść. Zamaskowane psychiczne komitety obrony destrukcji czują się uprawnione do zrzucania masek. W ochronnej asyście tub propagandowych, instytucji i autorytetów (także tych prawdziwych w wybiórczych dziedzinach), w poczuciu jedności i siły - „świętą powinnością” staje się brutalne piorunowanie.

Destrukcyjne promowanie zasady przyjemności i niszczenie zasady rzeczywistości prowadzi do uszkodzeń i upadku pierwiastka kobiecego i pierwiastka męskiego: czułości, dobroci, twórczej ciekawości, prawdziwości, duchowości.

...."Dawniej bardzo bardzo dawno bywało solidne dno na które mógł się stoczyć człowiek....Człowiek współczesny spada we wszystkich kierunkach równocześnie w dół w górę na boki...". [Tadeusz Różewicz: "Spadanie"1963r.].

   Agresja i zajadłe patrzenie „jednym” i na dodatek złym okiem, może stać się obsesyjnym przymusem i rytuałem. Umysł zapieczony w ogniu emocji, regresujący się - potrafi oęd w podejściu do swoich konkurentów, przewrotnie traktować jako atrakcyjny wojujący magnetyzm. Można przypuszczać, że każdemu może się to przydarzyć.

   Pielęgnowanie uważności i refleksyjnego nadawania znaczeń swoim doświadczeniom, przekształcanie siły urazy w energię twórczą - to zaczyny obrony życiodajności - opiekuna wolnej woli.

Gerard Warcok, Bogusława Penc


poniedziałek, 28 sierpnia 2023

O grzechu wołającym o pomstę do nieba

      Gdy nasza starsza córka zdała maturę, był rok 2006, a ponieważ ona od dziecka interesowała się wszystkim co jest w jakikolwiek sposób związane z Życiem w najszerszym tego słowa rozumieniu, i przy okazji tak się złożyło, że w tym akurat roku na Uniwersytecie Śląskim otwarto kierunek o nazwie biotechnologia, ona w sposób całkowicie naturalny zdecydowała się ową biotechnologię studiować. Ponieważ to zawsze było bardzo poważne, solidne i pracowite dziecko, studia córka nasza ukończyła w terminie, z wynikiem bardzo dobrym, i oto, kiedy wszyscy byliśmy przekonani, że przed nią – a w przyszłości, kiedy już będziemy niedołężnymi starcami, również i przed nami – przyszłość jasna i piękna, okazało się, że dla niej nie ma absolutnie żadnej pracy. A kiedy mówię, że żadnej, to nie mam na myśli tego, że przez nią wymarzonej, czy choćby tak zwanej „dobrej”, ale w ogóle żadnej. Zero. Pomijając rozdawanie ulotek na ulicy 3 Maja – żadnej.

      Szukała więc moja córka jakiejkolwiek pracy, w międzyczasie zatrudniając się tu i ówdzie jako opiekunka do dzieci, i któregoś dnia, a był to rok 2012, trafiła na informację że w Krakowie działa prywatna firma biotechnologiczna, o jak najbardziej odpowiedniej nazwie BioTe21, zajmująca się na zlecenie różnego rodzaju państwowych jednostek, od sądów przez prokuraturę po policję, badaniem wszystkiego tego, o badaniu czego ona zawsze marzyła. No i się zgłosiła. Została przyjęta na miesięczną darmową praktykę, z obietnicą, że po przejściu okresu próbnego, zostanie odpowiednio oceniona i ewentualnie zatrudniona w owej firmie na pełen etat.

      Mieszkamy w Katowicach i dziś do Krakowa pociągiem jedzie się nieco ponad godzinę. Wówczas były to niemal dwie godziny, i przez kolejny miesiąc moja córka wstawała dzień w dzień wcześnie rano, wsiadała w pociąg, jechała do Krakowa, cały dzień badała te wszystkie próbki, sporządzała raporty a następnie wracała do domu, by następnego dnia, licząc, że to tylko miesiąc, znów wstać rano i iść na pociąg. To co ją jednak niemal od pierwszego dnia uderzyło, to to, że wśród osób, z którymi pracowała – głównie to były, tak jak ona, młode dziewczyny po biotechnologii – wszyscy pracowali za darmo, a jedyną osobą zatrudnioną na zwykły etat była księgowa. No ale czas mijał, córka moja jeździła do Krakowa i z powrotem, i mimo że jej entuzjazm powoli się wypalał, doznała szoku, kiedy minął miesiąc, pies z kulawą nogą się do niej nie zwrócił o rozmowę i ona, nie otrzymawszy nawet zaświadczenia o tym, że tam pracowała, jedyne co mogła zrobić to wstać od biurka i wrocić do domu. Później jeszcze wysyłała tam jakieś maile, ale ponieważ nikt nigdy jej nie odpowiedział, dała wreszcie spokój.

      Mijały kolejne lata, w końcu – niezbadanym wyrokiem Bożym – córka moja znalazła pracę, najpierw jako asystentka pewnego profesora, a potem jako tzw Pani Dziekan na Uniwersytecie Medycznym w Katowicach, a kiedy człowiek który ją promował odszedł, to i ona odeszła i dziś, zapomniawszy o swoich tak dużych niegdyś zawodowych umiejętnościach, jako szczęśliwa żona i mama dwóch wspaniałych córeczek, zajmuje się domem i rodziną. I pewnie nie miałaby powodu, żeby tamte czasy wspominać, gdyby wciąż w głowie nie miała tamtej upiornej nazwy BioTe21. I ja również nie miałbym najmniejszego powodu, żeby pisać ten tekst, gdyby nie ów temat bezrobocia, który ni stąd ni zowąd wypełnił naszą przestrzeń publiczną.

      Szukam dziś w Sieci tamtej nazwy BioTech21 i faktycznie coś tam wyskakuje, i owszem w Krakowie, nawet pokazuje się nazwisko właściciela, niejakiego Adama Mastera, ale o ile się orientuję, to są jakieś dawne adresy, dziś już zupełnie nieaktualne, jak ruiny po rządach koalicji Platformy Obywatelskiej i PSL-u.

       Kiedy wspominam dziś czas, kiedy to córka moja przez miesiąc pracowała dla któregoś z nich, nie otrzymując ani zapłaty, ani podziękowania, ani choćby standardowego „skontaktujemy się z panią”, myślę oczywiście przede wszystkim o moim znajomym Józku, który, zanim odszedł z tego świata, pracował za darmo na budowie nie przez miesiąc, ale pełne trzy, i jego los jest bez porównania straszniejszy i nie do opisania niż tylko ta w gruncie rzeczy chwila, która i tak skończyła się bardzo szczęśliwie. Ale myślę też o tych wszystkich ludziach, którzy dali jakoś radę i dziś są tu z nami, zastanawiając się jak to będzie z naszą Polską. Ale też nie mogę przestać myśleć o tych, którzy swego czasu zgotowali Polsce tamten los, a dziś jak gdyby nigdy nic przychodzą do nas i z bezczelną miną oferują swoje usługi.

       Niech ich piekło pochłonie.  

   


 


sobota, 26 sierpnia 2023

Prawda o bezrobociu, czyli i on zostanie spawaczem

 

Wczoraj, jak rozumiem, w reakcji na wyrok warszawskiego sądu, który przyznał, że za rządów Donalda Tuska wskaźnik bezrobocia w Polsce wyniósł 14,4%, na swoim oficjalnym twitterowym profilu Platforma Obywatelska opublikowała następujące coś:


Ktoś mi powie, że fakt iż dałem się zanspirować tego typu chucpą, świadczy o mnie nie najlepiej i byłbym pewnie skłonny się z tym zgodzić, gdyby nie fakt, że kiedy piszę ten tekst, ów obrazek zebrał grubo ponad 2,5 tys. tak zwanych polubień, a więc co najmniej 2,5 tys. zainteresowanych osób nie dość że uznało to kłamstwo za coś nadzwyczaj cennego, to jeszcze w nie uwierzyło. A to, moim zdaniem, daję pewną podstawę do przynajmniej zadumy.

Nie będe oczywiście analizował owej tak niesłychanie bezczelnej manipulacji, licząc że czytelnikom mojego bloga jakiegolwiek objaśnienia są jak psu na budę, lecz zamiast tego, przypomnę kolejny swój tekst, tym razem z roku 2012, wówczas zatytułowany pięknie „I ty zostaniesz spawaczem”, a dziś z pewną modyfikacją. Bardzo proszę.

 

      Głupio się przyznawać, ale jakoś przegapiłem niedawną wypowiedź Donalda Tuska, w której to zachęcał on młodych ludzi, by jeśli chodzą im po głowie jakieś ambitne plany zawodowe, i gdzieś tam szumi im myśl o robieniu kariery, porzucali te dyrdymały i brali się za co popadnie, zwłaszcza że podobno akurat jest zapotrzebowanie na spawaczy. Gdybym chciał z Donaldem Tuskiem wejść w debatę, powiedziałbym mu pewnie, że z tego co wiem, rynek spawania jest już dość szczelnie obłożony, natomiast podobno w Coventry poszukują operatorów wózków widłowych, no i w Warszawie niedługo ma się zwolnić stanowisko premiera, ale, jeśli idzie akurat o niego, to jedyne na co mam ochotę, to kiedy będzie schodził po schodach, zwyczajnie mu podstawić nogę, i liczyć na pomyślny rozwój wypadków, a poza tym ten akurat temat jest tak smutny, że nawet ta noga nie gwarantuje choćby minimalnej satysfakcji.

      No ale owszem, w końcu dowiedziałem się, że Donald Tusk każe moim obu córkom i synowi brać się za spawanie. Co więcej, okazuje się, że jemu ten pomyśl strzelił do głowy nie na zasadzie wypadku, ale on go najwidoczniej teraz będzie się lansował regularnie. Ostatnio powtórzył go w „Kropce nad i” u Olejnikowej. I to wrażenie było tak mocne, że ja praktycznie do dziś nie potrafię się z tego wygrzebać. Otóż proszę sobie wyobrazić, że mamy tę Polskę, te Europę, mamy ten rząd, mamy tę minister Kudrycką, która dba o rozwój tak zwanego szkolnictwa wyższego, mamy w tej chwili już chyba tysiące wyższych uczelni, na których studiują grube miliony maturzystów, mamy te najróżniejsze kierunki studiów, których liczba i różnorodność zwiększa się w postępie geometrycznym, mamy wreszcie tę naszą dumę, że Polska staje się krajem ludzi wykształconych, a na to przychodzi ten piłkarz i mówi: „A spawać już umiecie?”

      Mało tego. Oto przed nami stoi magister historii bez minimalnej choćby zawodowej praktyki, typowy przedstawiciel tak zwanej klasy pasożytniczej, a więc ktoś kto w normalnej sytuacji mógłby faktycznie już tylko aplikować na stanowisko spawacza gdzieś u niemieckiego bauera, i poucza tych wszystkich naiwnie jeszcze liczących na to, że ta nasza Polska podniesie się z tego błota, że on akurat wie najlepiej, jak to jest i być bez pracy i pracować, no bo i był nauczycielem, i wykładowcą na uczelni, a spawaczem jak najbardziej też. I on szczerze ten typ kariery wszystkim poleca. W końcu mamy kurwa kryzys, nie?

       To co mnie jednak w tym wszystkim porusza najbardziej to fakt, że namawiając moje dzieci do tego, by spróbowały się przekwalifikować i zapisać na kurs spawacza, on ma jak najbardziej właściwy ogląd sytuacji. Tak się bowiem składa, że ja w ostatnich tygodniach i miesiącach na temat tak zwanych perspektyw odbyłem z moimi dziećmi bardzo dużo rozmów i powiedziałem im mniej więcej to samo. Że prawdopodobnie przyjdzie im w końcu machnąć ręką na te swoje ambicje i marzenia, wsiąść w samolot, wiać stąd gdzie pieprz rośnie, i liczyć na to, że ktoś gdzieś ich zechce zatrudnić jak człowieka, płacąc przy okazji tyle, by gdy przyjdzie weekend mogli sobie gdzieś pójść i pospędzać czas. Tyle że moje gadanie i ich lęki to są nasze osobiste sprawy, do których mamy prawo, i na które możemy sobie pozwolić. Jeśli jednak pojawia się człowiek, który – właśnie przez to, że nie nadawał się do żadnej pracy, a którego wykształcenie też nie bardzo dawało mu jakiegokolwiek wyboru, a miał w sobie wystarczająco dużo bezwzględności – postanowił swego czasu zostać premierem rządu i w ten sposób wziął na siebie nie byle jaką odpowiedzialność, i dziś informuje ludzi, że nie ma już nic – to znaczy, że mamy do czynienia z bezczelnością wręcz kosmiczną. A bezczelność ta jest tym większa, że ten tak zwany premier przedstawia swój raport wręcz z szyderstwem w głosie skierowanym wobec tych, którzy nie chcą zrozumieć, że odpowiedzialne życie wymaga elastyczności. I żeby, gdy o to idzie, brać przykład właśnie z niego, który, kiedy było ciężko, się nie opierdalał.

      Czytam to tu to tam, że Donald Tusk jest w stanie bliskim obłędu. Że on jest już na krawędzi. A ja się zastanawiam, co dalej? I jedyne co mi przychodzi do głowy, to to, że on już niedługo ogłosi, że z punktu widzenia interesów Polski i Europy te 10 procent Polaków mający jakiś tam fach w ręku tak naprawdę całkowicie wystarczą. Reszcie wystarczyć powinna umiejętność rachowania i czytania. I w ten sposób jakiś wariat w końcu nie wytrzyma i mu zrobi jakąś krzywdę, a Angela Merkel, w dowód tradycyjnej niemieckiej wdzięczności, odznaczy go pośmiertnym medalem za zasługi dla polityki Rzeszy w stosunku do Państwa i Narodu Polskiego.

 

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...