Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lobbying. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lobbying. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 marca 2013

Gdy dawanie ciała musimy już rozumieć dosłowne

Mogę się mylić, i nagle może wyjść na to, że mamy do czynienia z osobą, której zasługi znacznie wyprzedzają jej nazwisko jednak z tego co widzę, wynika, że jak idzie o posłankę do Parlamentu Europejskiego Lidię Geringer de Oedenberg, nie mamy do czynienia z niczym poważniejszym choćby od jej biznesowego partnera Wojciecha Olejniczaka. A nazwisko? Cóż. Może się równie dobrze okazać, że tak naprawdę, ona nic poza nim nie ma, a więc jest wyłącznie trybikiem w pewnym mechanizmie, będącym z kolei zaledwie częścią czegoś znacznie już większego.
Otóż Lidia Geringer de Oedenberg, oprócz tego, że prowadzi swoje interesy w Parlamencie Europejskim, jest blogerem Salonu24, gdzie, z dość dużą, przyznaję, częstotliwością zamieszcza krótkie informacje dotyczące bieżącej działalności Parlamentu.
I oto ostatnio, niemal dzień po dniu, Geringer de Oedenberg zamieściła dwa teksty na ten sam dokładnie temat, dotyczące mianowicie zachowania grupy polskich posłów, którzy podczas głosowania w sprawie projektu Energetycznej Mapy Drogowej dla Europy, zagłosowali za tak zwanym „backloadingiem”, a więc wycofaniem z rynku niemal 1,5 mld darmowych zezwoleń na emisję CO2.
Wręcz niezwykłym przypadkiem, publikacja przez de Oedenberg obu tekstów zbiegła się z podjęciem przeze mnie tematu handlu tymi zezwoleniami, i – tym razem już może nie w wyniku jakiegoś cudu, ale w sposób całkowicie naturalny – stworzyła znakomite wręcz uzupełnienie tezy, jaką ja w swoim tekście przedstawiłem.
W czym rzecz? Postaram się sprawę opisać jak najkrócej i w możliwie przejrzysty sposób, mając jednocześnie nadzieje, że uda mi się to zadanie wykonać z powodzeniem, choćby ze względu na fakt, że swego czasu mnie samemu było niezmiernie ciężko zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, i wiem, że jasność przekazu może stanowić tu podstawę. Otóż wszystko zaczęło się w Stanach Zjednoczonych, jeszcze lata temu, kiedy to ich najpoważniejsi stratedzy opracowali plan uniezależnienia się przez Amerykę od importu ropy naftowej z Bliskiego Wschodu. Ponieważ mamy do czynienia z ludźmi poważnymi, którzy nie mają powodu się niepotrzebnie spieszyć, cały projekt został rozłożony na wiele lat, a na jego początku stanął mit o tak zwanej „dziurze ozonowej” i wynikającym z niej „efekcie cieplarnianym”. O co chodziło? Oczywiście przede wszystkim o Amerykę i jej interesy, jednak nie w sensie likwidowania zagrożeń, lecz budowania dla siebie lepszej przyszłości. Jak idzie o likwidację „zagrożeń”, postanowiono skupić się na Europie.
Jak wyglądał ów plan? Otóż widząc, że przy wykorzystaniu dotychczasowych zasobów, oraz dotychczasowych sposobów ich eksploatacji, Ameryka jest skazana na to, że sprowadzanie ropy z Bliskiego Wschodu będzie już zawsze ich przeznaczeniem i przekleństwem, Amerykanie opracowali sposób eksploatacji swoich złóż przy pomocy nowej metody, zwanej EOR (enhanced oil recovery), a polegającej, krótko sprawę ujmując, na „wypychaniu” zalegającej pod ziemia ropy przy pomocy CO2. Wedle wstępnych szacunków, po pełnym zastosowaniu nowej techniki, ilość wydobywanej ropy, z dotychczasowych 22 mld baryłek mogłaby wzrosnąć do 67 mld.
Problem jednak był w tym, że na rynku wewnętrznym, cena magazynowanego CO2 była na tyle wysoka, że nie mogła skutecznie gwarantować jednoznacznej opłacalności całego przedsięwzięcia. Z tego właśnie względu postanowiono sprowadzać CO2 za grosze z Europy. W jaki sposób? Zwyczajnie. Wymyślono sobie, że rozpętując w świecie histerię związaną z rzekomym kataklizmem, do którego ma doprowadzić nadmierna emisja CO2, doprowadzi się do tego, że Europa, a kto wie, czy nie również kraje pozaeuropejskie, najpierw zaczną magazynować niewyemitowane CO2, a następnie, albo ze względu na zbyt duże koszta owego bezsensownego magazynowania, albo też z obawy przed jakąś niewyobrażalną katastrofą, zechcą Amerykanom je oddać za półdarmo. Proste? Proste.
Jak działa ów lobbying na rzecz „ratowania Ziemi przed zagładą” każdy z nas wie bardzo dobrze, i jestem pewien, że nie muszę się tu szczególnie angażować w objaśnianie spraw prostych. Wystarczy się zwrócić z odpowiednim pytaniem do 10-letniego dziecka, czy to w mieście, czy a w małej wiosce, by ono nam dokładnie opowiedziało, jak ważną rzeczą jest ochrona środowiska, i jakie symboliczne miejsce w tym wszystkim zajmuje kolor zielony. Mógłbym też oczywiście przedstawić tu odpowiednią drabinkę, wypełnioną nazwami najbardziej w ten przekręt zaangażowanych wielkich – często największych na świecie – koncernów i stowarzyszeń biznesowych, i podać sumy, jakie one zainwestowały dotychczas i wciąż inwestują, wyłącznie po to, by owo wcześniej wspomniane dziecko nawet na moment nie zapomniało, czym jest CO2, i czym rzekomo bezpowrotnie niszczony przez nie ozon, jednak ani nie bardzo jest tu miejsce, by się na tym koncentrować, a poza tym, przyznaję, że się zwyczajnie boję. Powiem tylko, że niemal całość owego finansowania idzie ze Stanów, a jego celem jest niemal wyłącznie Europa. Tak o nas dbają.
A zatem, dbamy wszyscy o to, by nasza wspólna Europa była czysta i zielona. I tu przechodzimy do owego, wspomnianego przez mnie już wcześniej, a dziś również w ten niesłychanie pokrętny sposób prezentowanego przez de Oedenberg, handlu emisjami. Pisze ta dziwna kobieta, że wylobbowany na Unii Europejskiej plan wycofania z rynku owego 1,5 mld uprawnień emisyjnych i zwiększenie w ten sposób ceny pojedynczego uprawnienia z 4 euro do 40, czy najlepiej 50, sprawi, że Polska, dziś zasypana tymi uprawnieniami, które jej są jak psu na budę, będzie je mogła sprzedawać za ciężkie pieniądze i w ten sposób zarabiać kokosy.
I to jest, powiem szczerze, bardzo ciekawe. Otóż, jak znam życie, Polska owych uprawnień w tej chwili już zwyczajnie nie ma. Jak znam życie – a przy okazji ścieżki, jakimi się przechadza rząd Donalda Tuska – one wszystkie już dawno zostały sprzedane, i to nawet nie za głupie 4 euro, ale za tyle, ile nam łaskawie zaoferowano, a otrzymane kwoty oczywiście nie zostały wydane na modernizację systemu energetycznego, ale na ratowanie walącego się budżetu. A zatem, kiedy już nadejdzie moment, gdy ci, co nam te pozwolenia dali, powiedzą „sprawdzam”, my oczywiście będziemy musieli zacząć te zezwolenia odkupować, tyle że już nie po cztery euro, ale po 40, albo i więcej. A ponieważ nic nie wskazuje ani na to, że my tę kasę będziemy mieli, i że tym bardziej będziemy mieli czym płacić nieuchronne ciężkie kary za „zbrodnicze” emisje, nie pozostanie nam nic innego, jak zapłacić ciałem. I mam nadzieję, że nie muszę wyjaśniać, o co mi chodzi, gdy używam tu słowa „ciało”. W każdym razie, możemy przyjąć jako pewne to, że gwałtowny brak dotychczas gwarantowanej przez Donalda Tuska ciepłej wody w kranie będzie w tym wszystkim naprawdę najmniejszym problemem.
Ktoś się spyta, czemu oni to robią? Otóż, jak idzie o Amerykanów, sprawa jest jasna. Oni już naprawdę mają dość tego beznadziejnego i tak strasznie kosztownego angażowania się na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza gdy widzą, że 80 procent ich własnych złóż się zwyczajnie marnuje. Oni najprawdopodobniej już nie mogą się doczekać dnia, kiedy będą mogli powiedzieć światu, by, skoro go ta dziwna islamska rewolucja tak irytuje, niech się nią zajmie osobiście. Jak natomiast idzie o Europę, to nie oszukujmy się. Przejście z gospodarki „brudnej” na „czystą” to naprawdę szereg nowych biznesowych możliwości o takiej skali, że nie ma nawet sposobu, by je zmierzyć. A już zwłaszcza na poziomie osobistych zysków osób w to wszystko zaangażowanych. I wcale nie koniecznie musi mi chodzić o te głupie wiatraki.
Spójrzmy jeszcze raz na europosłankę oraz blogera Salonu24 Lidię Geringer de Oedenberg. Wspomniane dwie swoje ostatnie notki poświęca ona głosowaniu, które miało miejsce 14 marca tego roku w Europejskim Parlamencie, a dotyczyło tak zwanej Energetycznej Mapy Drogowej 2050. Oczywiście ona dokładnie nam wyjaśnia, czego konkretnie dotyczyło to głosowanie, i dlaczego jego wynik jest dla Polski tak korzystny. Jednak wydaje mi się, że, jeśli komuś bardzo zależy, aby sprawę zrozumieć do samego końca, powinien rzucić okiem na poniższy link, kliknąć w niego i zapoznać się z tym, co tam się znajduje:
http://www.energie-nederland.nl/wp-content/uploads/2013/02/Statement-on-ETS-legal-amendment-14-Feb-2013-from-30-companies-and-associations-English.pdf
Ja oczywiście ani nie mam ochoty, ani też nie widzę potrzeby, by tłumaczyć całą treść tego szczególnego listu, jaki przedstawiciele 30 potężnych organizacji biznesowych skierowały do przewodniczącego Barroso, do jego kumpli i do samych posłów. Myślę, że dla pełnego zrozumienia skali tego biznesu zupełnie wystarczy lista nadawców owego adresu, data jego powstania, no i może jeden krótki fragment:
Jako grupa 30 europejskich firm i stowarzyszeń reprezentujących szerokie spektrum przemysłowe […] wzywamy do podjęcia natychmiastowej akcji. Działania te są niezbędne dla odbudowania wiarygodności i podstawowego sensu istnienia europejskiego systemu handlu emisjami (EU ETS). […] Zdecydowanie wzywamy Komitet d/s Ochrony Środowiska do przyjęcia poprawek wspierających propozycję redukcji zezwoleń, a Komitet d/s Zmian Klimatycznych do jak najszybszego ratyfikowania tej propozycji, tak by europejski system handlu emisjami, jako całość, nadal stanowił podstawę polityki klimatycznej i energetycznej Unii Europejskiej”.
Proszę zwrócić uwagę na sekwencję zdarzeń. Powyższy list został skierowany do posłów przez – no niech będzie, że tak jak oni się tam zaklinają – 30 „europejskich” stowarzyszeń biznesowych 14 lutego, a więc dokładnie miesiąc przed głosowaniem, o którym pisze Lidia de Oedenberg. Wystarczyły cztery tygodnie, by wszystko skończyło się szczęśliwie, i jak nas zapewnia pani poseł, Polska odniosła na rynku energii wielki sukces. Podają media, w tym „Rzeczpospolita”, że propozycja dotycząca „backloadingu” przeszła zaledwie trzema głosami. A ja myślę sobie, że wspomniane „zaledwie”, to coś zupełnie fantastycznego. No bo popatrzmy. Z jednej strony, mamy tych posłów, w znacznej większości dokładnie o tym samym poziomie obywatelskiej świadomości, co demonstrowana przez posłankę de Oedenberg, a z drugiej te 30 firm i ten ich list – wcale nie pierwszy w tej sprawie. Przepraszam bardzo, ale moim zdaniem, to są bardzo poważni zawodnicy. Oni nie muszą działać nerwowo. Bo wiedzą, że trzy głosy to wcale nie tak mało. Trzy głosy to wystarczająco dużo, by uzyskać to, co się zamierzyło. Kto wie bowiem, czy oni tej akurat sprawy nie potraktowali z tak wielką rozrzutnością, bo uznali ją za naprawdę ważną? W końcu, czyż nie wystarczyłby jeden głos?
No więc tak to właśnie wygląda. Ile mamy czasu? Trudno powiedzieć. Jak się sprawy potoczą? To jest zagadka jeszcze większa. W końcu, kiedy oni się brali za ten handel emisjami, czy mogli się spodziewać, że im się to nagle tak fatalnie posypie? No, ale walczą. Widzimy wszyscy bardzo wyraźnie, jak oni walczą, i jak w tym wszystkim nasza Polska jest samotna i bezbronna. Jak ciężkie inwestycje zostały uruchomione po to, by Polskę zetrzeć z mapy Europy. Nawet może niekoniecznie specjalnie. Ot tak, przy okazji. A ja mogę już tylko zaapelować do wszystkich, którzy to czytają. Postarajcie się to zrozumieć. To tylko tak wygląda skomplikowanie. W rzeczywistości wystarczy trochę skupienia. Skoro ja to zrozumiałem, nie ma powodu, by nie zrozumieli tego inni. A ja zapewniam, że to jest naprawdę coś, co warto wiedzieć. Żeby nikt nam nie powiedział, żeśmy coś przespali.

Dziwny trochę ten tekst, jak na to, co tu zwykle można znaleźć. Pisząc go, starałem się zachować pewną integralność, ale sam już temat niewiele tu ułatwiał. Uważam jednak, że właśnie ze względu na temat, warto było. Jeśli ktoś się ze mną zgadza - że było warto - bardzo proszę o wsparcie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.

Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...